W południe - Ludwik Eminowicz

W południe

Poza mną miasto lśni kamienic tęczą,
a wieże w mieście, jak strzały w kołczanie.
Spod końskich pysków słychać traw szczypanie,
komarów zloty znad moczarów brzęczą…

Bór jakiś w dali nieboskłony bodzie,
jak byk godzący w płaszcz toreadora.
Nim złotą szpadą słońce go przeora,
mierzy z południa.
Pali się w przyrodzie!

Tlą się pastwiska, żużli się powietrze,
żarzą się konie w pętach kulejące,
ogniem pełgają widnokręgów końce,
błękit się modrzy niby dym na wietrze.

Gnam bez pamięci… Złoty ukrop mości
niebo zwieszone u płonącej zwory.
Pod powiekami ciążą mi otwory
przedłużające świt do szpiku kości.

Gnam czyli stoję, nie wiem sam, bo oczy
zrosły się z dalą w jedno tło gorące;
Choć stopa kroczy po zielonej łące,
w ciąg dalszy źrenic na spalenie kroczy…

Ludwik Eminowicz

1 komentarz:

  1. Dziękuję za komentarz:* Mam go w skrzynce pocztowej gmail. Bardzo mi przykro, ale niestety Blogger (Blogspot) nie przepuścił tu komentarza. Przypuszczam, że o załączony do niego link.

    Bardzo serdecznie pozdrawiam:)
    Magda

    OdpowiedzUsuń