Melancholia - Andriej Bieły

Melancholia

Andriej Bieły
Nad ranem knajpa pustoszeje.
Nimfy szeleszcząc atłasami
Szepczą. Wyje gramofon. Dnieje.
Kelnerzy brzęczą talerzami

Po gabinetach. Jak zwidzenie
Błąkam się w sieci dymno-plynnej.
Już wkrótce złote światło dzienne
W te okna runie nieomylnie.

Palcami swymi czad rozgarnie,
W lustrze jak diament się rozbłyszczy…
Gazowa w oknie – tam – latarnia
Okiem wpatruje się ognistym.

Nad miastem się unoszą chmurą
Nad ulicami czadu kłęby.
Z dali – nad głową – z dali – górą
Płyną uległych arii strzępy.

Tak w smutku upłynęło życie,
Bez żalu i bez skargi słowa.
Tam: - te odblaski na suficie –
Girlanda cieni koronkowa

Pobiegnie. I na mgnienie wszystko
Żółtawym światłem się rozpłoni.
Tam – w lustrze – mój sobowtór z bliska
Jak kontur stanął wykrojony.

Przybliża się i kiwa na mnie,
Z rozpaczą załamując w męce
W jasnej głębinie zwierciadlanej
Swe wyciągnięte do mnie ręce.

Andriej Bieły
tłum. Seweryn Pollak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz