Zielone oczy - Józef Łobodowski

Zielone oczy

Mówiłem - Zielone oczy to czarownic przywilej!
Śmiała się: - Jakże chciałabym stać się czarownicą!
Powiedz: Skazałbyś mnie na śmierć na stosie?
Obrażała się często, ale za chwilę
znów zbliżała do mnie smagłe lico
i wołała: - Zgadnij!
Siedem żeber mam, czy też osiem?!

Nie od razu żem rachunku dokonał ...
czy odwagi mi nie starczało
- bo zielonooka dziwożona -
czy zawiniła mych słów niedoskonałość ...?

Tyle że otwierała mi chętnie swe ramiona,
ale tego było o wiele za mało!

Jakież były jej oczy naprawdę?

W cieniu brązowe,
w mżącym świetle błękitnawo-siwe,
w pełnym słońcu - złociste ...
Kiedy brałem w dłonie jej głowę,
zamykała powieki: - moje oczy są nieprawdziwe!
nigdy się nie dowiesz, jakiej są barwy,
jeśli przedtem ust mych nie natrze lubystek!

I dopiero gdym zdobył czarodziejskie ziele
i uwarzył
na ogniu, który płonie u Wenus ołtarzy,
pozwalała mi poczynać coraz śmielej,
ażem oczy jej zdobyć się odważył.

Serce tłukło się alarmowym dzwonem,
wiatr na mych ustach zastygnął,
rozpalonymi igłami kłuło w żyłach,
włosy zajęły się płomieniem,
więc w przerażeniu zawołałem - Gore!

Wtedy oczy zielone
szeroko otworzyła -
nareszcie umowny sygnał
że droga stanęła otworem.

Powędrowałem za zielonym światłem,
już ufny że na drugą stronę przejdę
i policzyłem,
to już było teraz całkiem łatwe ...

Żeber po każdej stronie miała siedem!

Józef Łobodowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz