Do Marka Aurelego - Zbigniew Herbert

Do Marka Aurelego

Dobranoc Marku lampę zgaś
i zamknij książkę Już nad głową
wznosi się srebrne larum gwiazd
to niebo mówi obcą mową
to barbarzyński okrzyk trwogi
którego nie zna twa łacina
to lęk odwieczny ciemny lęk
o kruchy ludzki ląd zaczyna
bić I zwycięży Słyszysz szum
to przypływ Zburzy twe litery
żywiołów niewstrzymany nurt
aż runą świata ściany cztery
cóż nam - na wietrze drżeć
i znów w popioły chuchać mącić eter
gryźć palce szukać próżnych słów
i wlec za sobą cień poległych

więc lepiej Marku spokój zdejm
i ponad ciemność podaj rękę
niech drży gdy bije w zmysłów pięć
jak w wątłą lirę ślepy wszechświat
zdradzi nas wszechświat astronomia
rachunek gwiazd i mądrość traw
i twoja wielkość zbyt ogromna
i mój bezradny Marku płacz

Zbigniew Herbert

4 komentarze:

  1. W tym wierszu Herbert pozwolił sobie na chwilę słabości... Nie ma tu krycia się za intelektualizmem, maskami mitologicznymi, itp. Jest pogodzenie się z tym, że świat to także złe siły, które w nas uderzają, a my... Cóż my? Trzciny na wietrze. Mądry poeta wiedział, że czasem trzeba zgodzić się na bezsilność... Pozostaje drżąca ręka, z nadzieją, że ktoś ją chwyci, jak w filmie "Osada".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz! Cuda cuda cuda! BARDZO SIĘ CIESZĘ z Twojego komentarza!:)) A wiesz dlaczego? Dlatego, że ktoś niedawno [a co gorsze różne bardzo niemiłe mi ktosie - nie tak dawno /wrrr/] dość intensywnie próbował/li przekonać mnie do stoicyzmu, insynuując, że jest on synonimem dojrzałości emocjonalnej, apogeum mądrości życiowej, itepe.
      Niestety...
      Mimo usilnych prób zaprzyjaźnienia się ze stoikami, w tym oczywiście i z Markiem Aureliuszem, nic z tego nie wyszło. Nadal mam naturę buńczucznego watażki. Owszem, potrafię już nadstawić policzek raz, a nawet i dwa. Ale trzeciego uderzenia nie przyjmuję i walę w mordę tak, że łamię kręgosłup w trzech miejscach naraz, choćby mnie zaraz mieli za to zabić. I to jest jeden punkt styczny ze stoikami, bo też nie lękam się śmierci. Z tym, że godzę się ginąć na polu walki, a nie jako pokorne cielę prowadzone na rzeź.
      'Gwardia umiera, ale się nie poddaje'. Ergo? Generał Cambronne też miał nie po drodze z Aureliuszem. Ale jeszcze bliżej mi do Cambronne'a przez rozplotkowanego Wiktora Hugo, który piszę, że zamiast wytwornego w/w zdania, generał pod Waterloo odparł tylko: "Merde!", czyli po naszemu: "Gówno!", a w języku współczesnych sam sobie dopowiedz;)

      Na szczęście Herbert głupi nie był i wprawdzie nie cierpię narzucać jakichkolwiek prywatnych interpretacji wierszy, ale daję się pokroić za to, że też mu tu ze stoicyzmem nie po drodze:]

      PS. "Osada" to genialny film, który skutecznie wbił mnie w fotel na dobrych kilkanaście minut. Ma tylko jedną wadę - wg mnie to produkt nadający się do 'jednorazowego użytku'. Potem już nie ma tej magii i efektu niesamowitego zaskoczenia. Choć przyznaję, że przekaz jaki ze sobą niesie wciąż pozostaje. Jednak stan wrzenia spada jedynie do temperatury pokojowej. A szkoda:/

      Usuń
  2. Jeszcze, gdy chodziłem do szkoły, babcia mówiła mi: „Nie przejmuj się sprawdzianami, co dostaniesz, to dostaniesz”. Nie była to oczywiście zachęta do minimalizmu, tylko, żeby mieć zdrowe podejście do wyników. I to w sobie wypracowałem. Później na studiach przed egzaminami rozgorączkowane koleżanki podziwiały mnie za „stoicki spokój”.
    Starałem się to podejście zastosować nie tylko do egzaminów, ale ogólnie do życia. Chciałem się nie przejmować i być spokojnym, zwłaszcza, że wokół mnie byli i są ludzie znerwicowani, przejmujący się każdym drobiazgiem, cholerycy. Moja bliska znajoma powiedziała mi: „Spokój… jeśli go nie wypracujemy w sobie, to nie ma co liczyć, że przyjdzie z zewnątrz”.
    I życie, tak jak w przypadku Kochanowskiego, zweryfikowało mój stoicyzm. Przypływ zburzył me litery, piękne maksymy, wzniosłe postanowienia. Zburzył świat doszczętnie.
    Ale pomimo tej ruiny pragnę, tak jak chyba każdy, mieć swoje miejsce pogodne, ciche.
    Herbert wzdrygał się przed doskonałością i blaskiem aureoli. Bliższy mu był Szemkel, czarny, nerwowy, wielokrotnie karany, niedoskonały. A cierpienie było dla poety czymś tak specyficznym, że nawet zaświatów nie wyobrażał sobie bez tego doświadczenia, mam tu na myśli wiersz „Przeczucia eschatologiczne Pana Cogito”. Do Piotra Vujicica pisał zaś: „Miałem wspaniałe życie cierpiałem”. Adwokat tego, co ludzkie w człowieku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Kochanowski to świetny przykład. Zwłaszcza, że z własnego doświadczenia mogę do tego nawet własną krwią dopisać, że 'tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono'. I wprawdzie na pierwszy rzut oka cytowane przez Ciebie zdanie Herberta: "Miałem wspaniałe życie cierpiałem" budzi grozę i jeżą się nam od niego włosy na głowie, ale już na drugi rzut oka widać jego mądrość i stanowcze veto wobec stoicyzmu! Bo czymże jest człowiek bez targających nim uczuć i emocji?! Według mnie jakimś wynaturzonym humanoidem nie potrafiącym się szczerze, beztrosko i spontanicznie zanosić ani śmiechem, ani płaczem. Nie umie kochać, nie umie cierpieć = nie umie żyć. Umie za to spokojnie wegetować. /Bleee/

      Usuń