Przed zapaleniem choinki - Konstanty Ildefons Gałczyński

I. Wstęp

Już się dzień jak tragarz pochyla.
Trzeba wyjść na miasto. Wigilia.
Trzeba się trochę powłóczyć
zamglonymi ulicami Krakowa.
A Kraków jest dama fędesjeklowa
w biżuterii świateł sztucznych.

II. Przemówienie do ulic
(w mimowolnej formie piosenki)

Siostry moje, ulice,
chcę wam dziś miłość wyznać:
wy jesteście moja ojczyzna,
mój deszcz i wiatr, i śnieg.
śnieg tak pachnie jak lilia,
deszcz jak wino upija,
idąc wami słyszę, jak mija
szalony XX wiek.
W dali, na wzgórzu przystanę,
gdzie miasto zaczarowane,
wy płyniecie tam ze mną, piękniejsze
od najpiękniejszych rzek.
Siostry sny zsyłające,
Siostry moje, ulice,
w dzień na szybach ze słońcem,
w noc z wiszącym księżycem.
W was puszczałem w rynsztokach
małe łódki z papieru,
o, złote dźwięków szuflady,
o, filharmonie szmeru.
Któż tak potrafi rzewnie
mgłami zasnuć i osnuć?
Któż tak do ucha szepnie:
"Nie smuć się, bracie, nie smuć".
Wiosną ptaszki i listki,
latem jest kurz złocisty,
jesienią koncert dżdżysty,
a zimą wiatr i śnieg
i śnieg tak pachnie jak lilia,
wiatr jak wino upija,
idąc wami słyszę, jak mija
szalony XX wiek.

(W ten sposób, pojmujecie,
mam milion sióstr na świecie,
bo w każdym mieście
jest moje szczęście:
ulice, ulice, ulice.)
III. Anormalny chiromanta

Gdzie wzejdzie Gwiazdka? w niebie.
Gdzie są dziewczyny? w sklepie.
Dziewczyny ciastka sprzedają.
W sklepie jest lepiej niż w niebie.
Właśnie do sklepu wszedł chiromanta
oraz chiromanty cień -
i rzecze chiromanta: "Niech da mi panna
dwa miliony rurek z kremem".

"Przepraszam pana. Bez głupich żartów.
Ile żąda dobrodziej?",
"Cztery miliony, a zresztą - nie warto".
I tak jak wszedł, Wychodzi.
IV. Straszne skutki pijaństwa
Ulicą jedzie dorożka,
dorożkarz jest wlany troszkę,
i w dodatku śpiewa ten nicpoń:
"Nie przesadzajmy z prohibicją...
Nie przesadzajmy... tararara..."
Więc wnet spotyka go kara:
nagłą śmiercią umiera na koźle.
Dobrze ci tak, stary ośle.
Koń łeb odwraca. Przez smutne oko
patrzy - o, dolo gorzka.
i mówi: "Jeszcze jeden dorożkarz
odszedł nie wiadomo dokąd".
A lekarz stwierdza. I dzwonią z dziennika.
A śnieg tańczy walczyka.
V. 80 strażaków i 1 (jedno) bluźnierstwo

Inną ulicą z wielkim wysiłkiem
tirli-bum-tiritomba
idą strażacy i tak przez pomyłkę
grają na pożyczonych trąbach:
JESTEM DZIŚ TAKI SENTYMENTALNY,
ŻE MÓGŁBYM SPRZEDAWAĆ ŁZY.
ADRESIK: HOTEL "FENOMENALNY"
POKÓJ NR 303.

I śnieg pada przez pomyłkę.
I topnieje na jezdni.
I wiatr wieje przez pomyłkę.
A inaczej było w przepowiedni.
Bo miało być słońce we dnie
i lekkie mgiełki z rana.
Oto są przepowiednie
świętego Korbiniana.
A tutaj śnieg monstrualny
i pada, i pada, i...
JESTEM DZIŚ TAKI SENTYMENTALNY,
ŻE MÓGŁBYM SPRZEDAWAĆ ŁZY.
VI. Zamieć

Zamieć, zamieć na bożym świecie,
na całym świecie zamieć.
Śnieg, powiadacie? A cóż wy wiecie,
co to jest zamieć?
Strach? A cóż wy możecie poradzić
na taki strach?
Na śnieżnej chmurze jak na białym byku sadzi
tłusty Sebastian Bach.
Liryka, muzyka coraz to wyższa,
do nieba by się szło,
właśnie tak, gdym Bacha w zamieć słyszał
w Paryżu, w PALAIS CHAILLOT:
Organy w chmury, w chmurach cherubin
chmurom krzyczący. "Grajcie".
. . . . . . . . . . . . . . . . .
Wszystko, coś stracił, wszystko, coś zgubił,
w Bachu, bracie, odnajdziesz.

VII. Powrót

A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?)
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którymżeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: "Gdzieś pan był tyle lat?"
"Wędrowałem przez głupi świat."
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
że już wzeszła Gwiazdka na niebie,
że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście,
jak na drzewie przy liściach liście.
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie
blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata płynie
kolęda na okarynie:
LULAJŻE, JEZUNIU
MOJA PEREŁKO,
LULAJŻE, JEZUNIU,
ME PIEŚCIDEŁKO.

Konstanty Ildefons Gałczyński

2 komentarze:

  1. Witaj,
    nie ma żadnego problemu, ze zrozumieniem czy bez najważniejszy jest sens, tego co się myśli i czuje, a u Gałczyńskiego tego mi nie brakuje, na pewno. Z nim się płynie bez strachu i stresu, nie rozumiejąc być może w pośpiechu, mijających scen i chwil, równego w swym rytmie oddechu. Jest taki krótki jego wiersz, z czajnikiem z gwizdkiem w tle, który uwielbiam nade wszystko, jak wigilię, kolendę i pierwszą na niebie gwiazdkę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. :))) Śmiem twierdzić, że wszyscy kochamy poezję Gałczyńskiego. Wydaje mi się, że jej po prostu nie można nie kochać.
    ...Z gwizdkiem i czajniczkiem to chyba ten wiersz, prawda?:)

    Proszę, proszę, rozgość się serdeczny,
    rozejrz się dokładnie po wszystkim;
    to jest czajnik - prawda jaki śmieszny?
    z gwizdkiem.

    To mruczenie? Powiem ci w sekrecie:
    jest mruczeniem kota Salomona.
    a ta pani zamyślona, z kwiatami -
    to moja żona.

    A mój najukochańszy to ten:

    O, zielony Konstanty, o, srebrna Natalio!
    Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią;
    wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,
    broda siwa, lecz dobrze splamina musztardą,
    widać, podjadł, a wyście przejedli i fanty -
    O, Natalio zielona, o, srebrny Konstanty

    PS. Skrzacik z halabardą mnie rozczula do łez i absolutnie nie umiem czytać tej fraszki bez uśmiechu:))

    OdpowiedzUsuń