Przychodzą - Samuel Beckett

Edward Hopper - Nighthawks - 1942
...

przychodzą
inne i te same
z każdą inaczej i tak samo
z każdą brak miłości jest inny
z każdą brak miłości jest ten sam

Samuel Beckett
w przekładzie Julii Hartwig

6 komentarzy:

  1. Po raz pierwszy zobaczyłem ten obraz, dzięki lekturze "Przezroczystości" Marka Bieńczyka (cytat poniżej) i jego wyobrażenie stało mi się bliskie, a raczej zawsze było we mnie, tylko jego słowa piękne to opisały.

    "Na ścianach w mieszkaniu wieszałem reprodukcje Edwarda Hoppera, lśniły za szkłem jak zbyt tanie odpustowe obrazki.
    Lubiłem Hoppera, tak jak inni lubią wspomnienia. Kiedyś to przeżyłem, tak już kiedyś było; w fantazjach i w wierszach stawałem się bohaterem kolejnych obrazów, tym facetem w oszklonej werandzie, wpatrującym się w bezkresny horyzont, tamtym kawiarnianym gościem spoglądającym przez szybę na pustą ulicę. Niekiedy wplątywałem w te fantazję Olgę; gdy o tym mówiłem, irytowała się, więc szybko milkłem. Oczywiście (wyobrażałem sobie) bywaliśmy przede wszystkim »Nighthawks«, Jastrzębiami Nocy, ptakami ciemności, nocnymi markami, ćmami po zmierzchu, gdy siadywaliśmy w oszklonych barach, pustoszejących o północy jak gniazda po wiośnie; sączyliśmy drinki o amerykańskich nazwach, Bronx, Manhattan, a przy ostatniej whisky zostawaliśmy już sami, zanurzeni w uroczystej ciszy po życiu, które stąd odleciało. Wypełniała nas jak hel; unosiliśmy się lekko nad ziemią, nad samymi sobą, skrzydlaci stróże planety, jej emisariusze w kosmicznej nocy. Czuliśmy się swobodni i bezdomni; nasza wspólnota, Olgi i moja, mogła trwać gdzieś ponad miastem i nie umierać w jego murach, lecz wydana była na błądzenie bez celu po alejach nieba, polach nad Wisłą, dzielnicowych parkach, gdziekolwiek".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudo absolutne! Jutro natychmiast zaczynam szukać po bibliotekach "Przezroczystości". I jednocześnie PRZEPRASZAM, bardzo Cię przepraszam:*, bo zdaję sobie sprawę, że zalegam z odpowiedziami na kilka Twoich komentarzy. To bardzo niegrzeczne z mojej strony. Wiem. Ale wiem także, że potrzeba mi do nich jasnego i w miarę wypoczętego umysłu, a ja przez ostatni tydzień jestem naprawdę bardzo zaganiana (nadrabiam tygodniowe zaległości w pracy, załatwiam setki biurokratycznych spraw i licznych korespondencji związanych ze śmiercią ojca, dość nieudolnie próbuję opiekować się mamą, udolnie własnym psiakiem, i jeszcze znaleźć czas na niezbędne mi do życia czytanie poezji. Oraz prowadzenie bloga:))
      Twoje komentarze są 'z górnej półki', czyli zbyt ciekawe, mądre i interesujące, abym miała je zbywać jakimś tam: "Acha" lub "Wow". Obrażałoby to nie tylko Ciebie, ale i mnie, a na to się nie godzę!

      A teraz spróbuję zaprzestać już tej bezsensownej paplaniny i napisać choć kilka słów na temat:)
      Nie pamiętam kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten obraz. Wiem tylko, że nie był podpisany. Nie było ani autora, ani tytułu. Był umieszczony wśród jakichś skrząco-migających Myszek Miki, landrynkowo-cukierkowych Kaczorów Donaldów i dziesiątek serduszek, kwiatków i bardzo wielu nic nie wartych landszaftów na stronce jakiejś zagranicznej małolaty. Nie mogłam od niego oderwać wzroku. Pomyślałam: "Boże, jakiś szczeniak namalował prawdziwe dzieło sztuki i nawet o tym nie wie! Czyli możliwa jest hipoteza, że gdyby szympansa posadzić przy klawiaturze, to istnieje nikłe prawdopodobieństwo, że kiedyś wystuka poemat."
      Dopiero po roku, a może po dwóch lub trzech w końcu zobaczyłam ten obraz w galerii. I tak zaczęła się moja przygoda z Hopperem.

      Powiększ sobie ten obraz i sprawdź. Nie wiem, czy u Ciebie to też zadziała, ale mnie on wsysa do środka. Działa jak hipnoza. Przestaję widzieć monitor i nagle czuję, że stoję na ulicy przed tym barem, zachłannie przyglądam jego wnętrzu i nie śmiem tam wejść. Nie umiem! Choć bardzo, bardzo chcę. Chcę, bo wiem, że wszyscy ci ludzie (może poza barmanem) są równie samotni jak ja, stojąca na zewnątrz. Wiem nawet, że tę niby-parę także nic nie łączy. Poza samotnością. I być może nad ranem pójdą nawet ze sobą do łóżka, ale jedynie po to, aby zabić na chwilę samotność i poudawać choć na parę godzin przed samym sobą, że jest się 'z kimś'. Tu nie będzie chodzić o okłamanie partnera (bo to jest 'Nikt') tylko o okłamanie siebie, złapanie oddechu, chwilę zapomnienia...
      Nigdy nie wchodzę do owego baru. Nie chcę burzyć tej chwilowej, a więc złudnej, intymności, jaką wyczuwam między czwórką będących w środku postaci. Czułabym się tam intruzem. Zdaję sobie sprawę, że pewnie bym nim nie była, ale z pewnością bym się nim czuła tuż przed otwarciem drzwi. Paraliżuje mnie to na amen i wiem, że nigdy ich nie otworzę.
      Wybieram więc rolę samotnego obserwatora. Dlatego nigdy zbyt długo nie patrzę na/w ten obraz, bo nie chcę być podglądaczem. Tego bym już naprawdę nie zniosła!

      Pozdrawiam:)

      Usuń
    2. Nie masz za co przepraszać :* Wiem, jak to jest, gdy wraca się z pracy i nie ma się już siły na nic. A cóż dopiero, gdy dochodzą do tego sprawy, o których wspominasz. Poza tym komunikacja, w jakiej teraz funkcjonujemy, pozwala bez pośpiechu zważyć swoje myśli i odpowiednie dać rzeczy słowo. Nie zasługujemy na powierzchowność. Tak więc, nie przejmuj się i odpisuj, kiedy uważasz. :)

      Prawdę mówiąc, ten obraz był dla mnie dotychczas projekcją marzenia, by być jak te „ptaki ciemności, nocne marki, ćmy po zmierzchu”, by prowadzić długie rozmowy przy kolejnych szklankach whisky, dopóki barman nie powie: „Proszę państwa, zamykamy”.
      Jeśli miałbym jednak spojrzeć inaczej, Twoimi oczami, i dostrzec samotność, to byłem w środku… To ten odwrócony plecami, którego twarzy nawet nie widać. Podglądacz i spiskowca… Teraz już tam nie przesiaduję, wolę piękno czarnych liter na białym papierze, lub żółtych na czarnym tle Twojego bloga :)
      (Niezależnie od perspektywy, jaką przyjmiemy, myślę, że gdyby Hopper namalował ten obraz trochę później i znał Herberta, mógłby dać swemu dziełu tytuł: „Nocni Szemkele”).

      Kiedy przeczytasz „Przezroczystość” Marka Bieńczyka może zadasz sobie pytanie, czy jest to możliwe? Czy możliwe jest, by mieć serce przezroczyste dla drugiego? Ale tak do końca… wraz z „półmrocznymi przejściami i tajnymi zakamarkami”. Może powiesz zawiedziona, jak Dakowicz (w wierszu „Rozmowy umarłych”): „Szkoda, że niebo nie jest tu…”. Może zamkniesz książkę, zgasisz lampę jak Marek Aureli i położysz się spać… i będziesz śnić przezroczysty świat.

      Usuń
    3. Niestety, nigdzie nie udało mi się dostać "Przezroczystości". Udało mi się jak dotąd przeczytać jego "Terminal" i jestem w trakcie lektury "Tworek".
      PS. Przezroczysty świat umiem śnić nawet na jawie. Dlatego jestem samotnicą. Mętność toleruję tylko we mgle, jako zjawisku atmosferycznym, a nie w życiu.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
    4. Tych dwóch powieści, o których piszesz, jeszcze nie czytałem. Wszystko przede mną.

      A esej "Przezroczystość", jeśli będziesz niezmiennie zainteresowana, mogę Ci pożyczyć, ale dopiero w okolicach października, bo obecnie korzystam z tej i jeszcze kilku innych książek przy pisaniu pracy - a to potrwa jeszcze kilka miesięcy :)

      PS. Bardzo fajnie, że jesteś zwolenniczką przezroczystości. Tak naprawdę, mało jest takich osób. Zazwyczaj ludzie wybierają półśrodki, półprawdy i namiastki. A czy ktoś nie powiedział nam, że trzeba być zimnym albo gorącym?

      Pozdrawiam ciepło jak słońce, które każdego dnia świeci coraz dłużej i coraz mocniej :)

      Usuń
    5. Dziękuję i odwzajemniam słoneczne pozdrowienia:)

      Usuń