Z cyklu "Drzewa" (Zwątpiłam w żywych) - Marina Cwietajewa

Z cyklu "Drzewa"

Zwątpiłam w żywych,
I nie zwiodą mnie czary kruche.
We wrzosy sędziwe,
W srebrno lśniącą posuchę.

- Niech mego cienia –
Trębacze wszem głoszą chwałę! –
We wrzosy-zrzeczenia,
We wrzosy-potoki przebrzmiałe.

Wrzosie wiekowy!
Poroście na nagim kamieniu!
Upewniona, że trwamy
W podobnym osieroceniu,

Zrzucam bez drżenia
Złotogłowiu strzępy złociste -
We wrzosy-zniszczenia,
We wrzosy-strumienie wyschłe.

Życie: przyjaźni szczęśliwej
Dwujednia i ból jej zwyrodnień.
Jest suche i siwe
(Bo surowy jest nasz Przewodnik),

Wzwyż, gdzie piękniejszy
Od Dawida jarzębin jest pożar!
We wrzosy-siwizny,
We wrzosy-suche już morza.

Marina Cwietajewa
przełożyła Joanna Salamon

Snadź nie sądzone, by silny z silnym - Marina Cwietajewa

***

Snadź nie sądzone, by silny z silnym
Mogli przez świat ten pospołu przejść.
Tak rozminęli się Zygfryd z Brunhildą,
Mieczem przeciąwszy małżeństwa więź.

Nienawiścią wzajemną zbratani
- Jak bawoły! – na skałę – skała.
Z łoża ślubnego odszedł nie poznany,
I męża nie znając – spała.

Osobno – nawet na łożu godowym –
Osobno – nawet gdy zwarci w pięść –
Osobno – nawet gdy w znaku liczbowym –
Późno, osobno – to nasza więź!

Ale jeszcze dawniejsze krzywdy
Są: amazonkę jak lew stłamsiwszy –
Tak rozminęli się: syn Tetydy
Z córą Aresa: Achilles z mężną
Pantesileją.

O, wspomnij! – już z dołu
Spojrzenie jej! Powalonej, lecz chyżej
Spojrzenie! już nie z Olimpu – z bajora
Spojrzenie – a jednak wciąż z wyżyn!

Cóż z tego, że odtąd za cel uznał główny:
Jako żonę ją wyrwać z Hadesu mgły.
Snadź nie sądzone, by równy – z równym…
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Tak rozmijamy się – my.

Marina Cwietajewa
przełożyła Joanna Salamon

W czarnym niebie słów kilka świeci - Marina Cwietajewa

***

W czarnym niebie - słów kilka świeci –
I nic już oczom z piękności…
I nie drżymy przed łożem śmierci,
I nie śnimy o łożu miłości,

W pocie – piszący, w pocie – orzący!
Bliższe są nam inne uniesienia,
Lekki płomień nad czołem tańczący –
Tchnienie – natchnienia!

Marina Cwietajewa
przełożyła Joanna Salamon

Żebyś nie mógł mnie wypatrzeć... - Marina Cwietajewa

***

Żebyś nie mógł mnie wypatrzeć
W życiu – mocny, niewidzialny
Częstokół wznieść muszę.

Wiciokrzewem opaszę,
Śreżogą oprószę.

Żebyś nie mógł mnie usłyszeć
W nocy – staruch mądrość wyższą,
Skrytość - nabyć muszę.

Szmerami się opaszę,
Szelestami oprószę.

Żebyś we mnie zbyt przemożnie
Nie kwitł – w gąszczu: pośród książek
Żywcem zawieruszę:

Rojeniami opaszę,
Ułudami oprószę.

Marina Cwietajewa
przełożyła Joanna Salamon

Żytom rosyjskim ślę pokłon... - Marina Cwietajewa

***

Żytom rosyjskim ślę pokłon,
Polu, gdzie baba twarz ocienia.
Miły! Deszcze za moim oknem,
W sercu ruiny, rojenia…

Jesteś w piosence deszczów i strat
Tym – kim – dla heksametru Homer.
Podaj dłoń – na cały tamten świat!
Na tym – zajęte mam obie.

Marina Cwietajewa
przełożyła Joanna Salamon

Ojcom - Marina Cwietajewa

Ojcom

Pokoleniu w bzów tchnieniu
I w Kremlu wielkanocnym,
Mój pokłon pokoleniu –
Po kolana w grobowcu,

A skronią wciąż – w gwiazd światłach!
Wam, gdy najciszej w uszach –
Jak o trzcinę wiatr zakołata –
Oznajmiającym: dusza!

Którzy tylko duszę unieśli
Z bogactw rodowych i włości,
Wam, moim starszym współczesnym –
Bez braterstw i bez równości,

Rękę przyjazną i godną,
Jak dzban wina - gestem gorącym
Gruzin! – a do swych wrogów –
Obydwie - wyciągającym!

Nie syreny – bzów tchnienie!
Was wciągało do grot.
Pokolenie – z dążeniem!
Z ciążeniem wciąż – od

Ziemi, nad ziemię – ku niebu,
Precz od czerwia i pnia!
Pokolenie – bez gleby,
Ale z taką do dna –

Dniska – ziejącą otchłanią,
Że w zapadłych orbitach,
Postać łaskawej Pani
Jak żywa wykwita,

Pokolenie, gdzie jaśniał
Pięknem – kto znał żar mąk!
Pokolenie! – To z was – ja!
Odbić lustrzanych ciąg.

Z was – i ciałem, i duchem,
I dla mądrości czcią,
I pogardą dla kruchej
Szaty – mrącej wraz z krwią!

Wy – dziecku, co tutaj poetą
Z woli losu musiało być,
Poza brzęczącą monetą
Wszystko – kazaliście czcić.

Poza bogiem Baalem –
Bogów wszystkich czasów i ziem.
Pokolenie przegrane –
Swój pokłon wieczysty wam ślę!

Wam, którzy to Niebywałe
Potrafiliście tutaj – być.
Wam – pośród hucznego balu
Umiejącym kochać i czcić!

Aż do godzin swych końca
Wpatrzonym w gwiazdę ognistą –
Raso już odchodząca,
Dziękuję za wszystko!

Marina Cwietajewa
przełożyła Joanna Salamon

Śniąc o innym, nie o takim... - Marina Cwietajewa

***

Śniąc o innym, nie o takim,
Nieodkrytym niczym skarb,
Krok za krokiem, mak za makiem –
Pościnałam cały sad.

Tak też kiedyś, pod jabłonią,
W dzień suchy i letni,
Śmierć też ręką roztargnioną
Głowę moją zetnie.

Marina Cwietajewa
przełożyła Joanna Salamon

Wolna piosenka o miłości - Piotr Rogucki



Wolna piosenka o miłości

Nie spodziewaj się miła, że będę gdy zechcesz mnie mieć
Ciąży na mnie zła siła, zasypiam gdzie dorwie mnie sen
Lecz odłóżmy w niepamięć przewiny i żale i złość
Niech nam będzie wspaniale, zabiorę cię z sobą gdzie bądź

Kiedyś nie dane nam będzie miła
Patrzeć na siebie bez cienia zła
Będziesz codziennie ostrożniej żyła
Póki co całą słodycz gwiazd tobie dam

Chodź znikniemy na chwilę, to miasto przytłacza jak głaz
Już kupiłem ci bilet nie wahaj się więc chociaż raz
Patrz ta jesień jak miłość purpurą rozkrwawia nam wzrok
Mam poezję i wino, będziemy się kochać co noc

Kiedyś nie dane nam będzie razem
Chować się w górach przed zgiełkiem miast
Będziesz mieć inne, dorosłe sprawy
Póki co całą słodycz gwiazd tobie dam

Przepełnieni sobą wzajem
Pod stopami mamy świat
Może zrodzi się pytanie
Czemu kocham cię aż tak?
Odpowiedzią będzie cisza
Oszalały niemy huk
Większej ciszy nikt nie słyszał
Teraz wiem gdzie mieszka Bóg

I mam wreszcie ciebie mam
Trochę ciebie na własność
Bym gdy wrócę nie pragnął
Tak bardzo

Piotr Rogucki

LV. Rozmowa - Charles Baudelaire

LV. Rozmowa

Tyś nieba jesiennego błękit, ciszą tchnący!
Lecz smutek rośnie we mnie, jak morze w przypływie,
A odpływając osad zostawia piekący
Na mej wardze - wspomnienie, co kąsa ją chciwie.

Na moją pierś mdlejącą kładziesz dłoń... Niestety!
To, czego szukasz, droga, to miejsce zhańbione
Zębami i szponami okrutnej kobiety.
Nie szukaj już tam serca: przez bestie zjedzone.

Moje serce to pałac, w którym tłuszcza wyje,
Upija się, morduje, chwytając za włosy!-
Jakaż woń twoją nagą w krąg opływa szyję!...

Piękno! Swym biczem twardym tworzysz nasze losy!
Niechże płomień twych oczu w popioły zamienia
Te szczątki z bestialskiego wydarte zniszczenia!

Charles Baudelaire
przełożył Jan Opęchowski

Sonet jesienny - Charles Baudelaire

Sonet jesienny

Pytają mnie twe oczy, przejrzystsze od wody:
"Mów, dziwaczny kochanku, czy mam zalet dużo?"
Bądź piękna i milcz, błagam! Moją duszę nużą
Wszystkie cechy prócz zwierząt antycznej pogody.

Ty, która mnie kołyszesz gwoli snu osłody, -
Potępieniec się wzdraga przed wspólną podróżą,
Serca czarnym sekretom wyznania nie służą,
Wstrętne mu namiętności i sprytu dowody.

Kochajmy się łagodnie. Mroczny Amor młody
Napina łuk fatalny - już się nieba chmurzą...
Znam jego arsenału potępieńcze płody:

Zbrodnia, zgroza, szaleństwo! O bledziutka różo!
Ciebie, jak mnie, zwarzyły już jesienne chłody...
O moja taka blada, taka zimna Różo!

Charles Baudelaire
przełożyła Maria Leśniewska

Pieśń jesienna - Charles Baudelaire

Pieśń jesienna

Wojciech Weiss - Pocałunek - ok.1900
I
Niebawem nas ogarnie wstrętny mrok i plucha.
Żegnaj, żywa jasności zbyt krótkiego lata!
Już jak przeczucie końca do mojego ucha
Łoskot zrzucanych polan z podwórza dolata.

Duszę spowija zima: gniew dyszący wściekle,
Dreszcze, trwoga, nienawiść i trud wymuszony,
I niczym słońce w swoim biegunowym piekle,
Serce się w blok zamienia zimy i czerwony.

Drżąc nasłuchuję stuku każdego polana:
Szafot wznoszony nie brzmi echem tak niemiłym.
Mózg mój jest niczym wieża, która od tarana
Niezliczonych uderzeń opada bez siły.

Ten monotonny łoskot coś mi przypomina...
Tak - to jest gwoździ w trumnę pośpieszne wbijanie.
Dla kogo? Wczoraj - lato, lecz niedługo - zima...
Ten tajemniczy hałas dźwięczy jak rozstanie.

II
Lubię twych długich oczu światło zielonkawe,
Dziś jednak nic mnie pocieszyć nie może,
I ani blask kominka, ani miłość nawet
Nie zastąpi mi słońca, co świeci nad morzem.

Lecz mimo to mnie kochaj! Miej serce matczyne
Nawet dla niewdzięcznika, nawet dla nędznika.
Kochanko-siostro, daj mi ciepła odrobinę -
Ciepła złotej jesieni lub słońca, co znika.

Na krótko! Już mogiła czeka lodowata!
Pozwól u twoich kolan, nim się czas odmieni,
Napawać się, żałując gorącego lata,
Ostatnim ciepłem żółtych łagodnych promieni.

Charles Baudelaire
przełożyła Maria Leśniewska

Wróg - Charles Baudelaire

Wróg

Młodość ma przepłynęła jedną chmurną burzą,
W którą tylko niekiedy promień serca padł,
Sad mój deszcze zalały olbrzymią kałużą,
Więc w owoc rzadki tylko przemienił się kwiat.

Dziś na progu jesieni, sercem już niemłody,
Z łopatą się do pracy ciężkiej muszę brać,
Aby doły wyrównać wyrwane przez wody,
Doły jak grób głębokie, gdzie mi przyjdzie spać.

Lecz wątpię, czy mym nowym, wymarzonym kwiatom
Pustka ma będzie dosyć w ów pokarm bogatą,
Który siłę mistyczną w ich kielichy tchnie.

O rozpaczy, rozpaczy, czas pożera życie,
A wróg mroczny, co serca nasze chciwie ssie,
Krwią, którą my broczymy, tuczy się obficie.

Charles Baudelaire
przełożył Antoni Lange

Zły pejzaż - Leopold Staff

Marek Langowski - Jesienna szaruga
Zły pejzaż

Brązowe świeżą orką pole
Równo i płasko jak po stole
Ucieka w przestrzeń nieruchomo.
Ponad nim martwo się rozpina
Powietrzna pustka szarosina,
Którą z rozmachem przekreśla poziomo
Kilka ciemniejszych, grubych smug.
Jak gdyby stary malarz, Bóg,
Widząc barw całe ubóstwo i nędzę,
Znudzony,
Wytarł o płótno nieba pędzel
I rzucił obraz nie skończony.

Leopold Staff

Po latach - Leopold Staff



Po latach

Po długich latach pierwszy raz
Idę jesienną tą aleją.
Jak mija czas, jak mija czas.

Pożółkłe liście lip się chwieją
I drży na ścieżce modry cień.
Z dwu stron dwa rzędy pni czernieją.

Na ławkę, o stuletni pień
Wspartą, rzuciłem nagle okiem...
Tutaj siedzieliśmy w ów dzień...

Przeszedłem mimo szybkim krokiem.

Leopold Staff

Ujrzeć głęboki śnieg - Anna Kajtochowa

Brent Heighton
***

Ujrzeć głęboki śnieg
zapaść się weń
po szyję

Łowić słońce
wpadające do Wisły
wieczorem

Iść ulicą Czarodziejską
podczas jesiennych
cudów

Widzieć rozkwitłą różę
w ogródku działkowym

Dotykać Twych dłoni
o świcie

Jak łatwo sprowadzić marzenia
do wspólnego mianownika: życie

Anna Kajtochowa

Znowu ta tęsknota do nikogo - Marta Tomaszewska

***

Znowu ta tęsknota do nikogo
Żadne do niej imię nie pasuje
Nawet twoje
Ludzie których tworzę pod czyjąś postacią
Cierpią na schizofrenię
A przecież nie chcę ciągle być lekarzem
Ani też Atlasem który bez wytchnienia
Podpiera własne niebo

Marta Tomaszewska

Pejzaż jesienny - Agata Tuszyńska

Pejzaż jesienny

w złudzeniu
jak drzewo w cień swój
kryjemy się przed skwarem

gdy wszystko cieniem spróbuj cień odczytać
spadłych dłoni

jest człowiek
jesień
jest gałąź opuszczona przez ptaki i zieleń
las wykarczowany z drzew
i z echa

Agata Tuszyńska

do P. - Agata Tuszyńska

do P.

wiesz
osty też
niecałowane
jak ptaki

łańcuchem łodyg
przycumowane
do ostrzy
korzeni

nie fruną

Agata Tuszyńska

Na Ósmej Ulicy - Agata Tuszyńska

na Ósmej Ulicy

tak się złożyło
że jesteśmy
sublokatorami
tej samej jesieni i zimy

ratuj bezdomne koty

wytatuuj podbrzusze
albo imię
własne
na ziarnku ryżu

daj centa za sen


wołają mnie
ciągną
w swoje strony świata

kiedy z chartem
na różowej smyczy
biegnę do fryzjera
w sąsiedztwie synagogi
przerobionej na dom schadzek

Agata Tuszyńska

Znowu upadać na błotną ziemię - Jarosław Iwaszkiewicz

* * *

Znowu upadać na błotną ziemię,
Na zgniłe liście,
Słuchać, jak z sykiem gniazdo swe zwija
Wąż nienawiści,

Dotykać ręką zetlałych drzewin,
Zmarłych porostów,
Grzybów oślizłych, czerwonych, żółtych,
I całych w krostach.

I sobie widzieć tylko zwinięte,
Skłębione grzechy,
Chciwość i pychę, i cudzołóstwo,
Żądzę uciechy.

I nad drzewami obnażonymi
Nic - tylko chmury.
Lecz patrzeć, patrzeć, patrzeć bez przerwy,
Ciągle do góry.

Jarosław Iwaszkiewicz

Ostrokoły - Guillaume Apollinaire

Ostrokoły

W listopadzie białym a czarnym od nocy
kiedy strzaskane przez pociski pnie
pod śniegiem chyliły się w niemocy
szeregami ostrokołów strasząc mnie
gdy odnawiało się serce me osnute
potopem kolczastym drutem
odnawiało się jakoby drzewo z wiosną
jakoby drzewo płodne na którym to rosną
kwiaty miłosne

W listopadzie czarnym od nocy a białym
gdy szrapnele śpiewały przeraźliwie
i kwiaty śmierci u ziemi śpiewały
w woni śmiertelnych grzywie

Co dzień pisałem żonie Magdalenie mej
O miłości swej

Śnieg na drzewach białe okiście zawiesza
gronostajem otula ostrokoły czerniejące
każdy jak kadłub koński wśród tych pól zastygł
ponuro milcząco
rozwalony potwór
lecz nie koń arabski w arabeskach cały kolczastego drutu

Żywymi widzieć je wolę
te tabuny śmigłych siwoszy
które do ciebie mkną jak fali kolie
białe na morzu Śródziemnym
i miłość moją do ciebie zwą
Roselys o pantero któraś jest gwiazdą z błękitu gołąbką mą
Magdaleno

Z rozkoszą miłuję ciebie
myślę o twych oczach a myślę o chłodzie strumienia
myślę o twoich ustach a światłość w róże się zmienia
myślę o twoich piersiach a gołąb spływa z niebios
podwójną gołębicą są piersi te
i z pęt wyzwala się język poety i dobrze służy
abym powtórzył
kocham cię.

Twarz twoja bukiet pachnący ciałem
gdy dziś zamiast pantery ciebie ujrzałem
już rozkwitłą wszystkim

I wchłaniam cię wszystkokwitnącą
jak hymny wschodzą w tobie lilie
weselna z miłującą

Te wiersze do ciebie chcą lecieć
do ciebie nieść mnie chcą
aby twój piękny wschód liliami ukwiecić
zmienione w palmy z pięknymi dłońmi
bym szedł do ciebie zwą

Kwiat nocy wykwita rakietą
gdy ciemno
i spada jak deszcz łez zakochanego
łez szczęścia które wyszły weselem spod serca jego
przeto
kocham cię jak ty mnie kochasz jeno
o Magdaleno

Guillaume Apollinaire
przełożył Józef Czechowicz

Leszek Żukowski (Coma) - Piotr Rogucki



Leszek Żukowski

Czasami wolę być zupełnie sam
Niezdarnie tańczyć na granicy zła
I nawet stoczyć się na samo dno
Czasami wolę to niż czułość waszych obcych rąk
Posiadam wiarę w niemożliwą moc
Potrafię jeśli chcę rozświetlić mrok
Mogę poruszyć was na kilka chwil
Tylko zrozumcie kiedy zechcę znowu z sobą być

Na pewno czułeś kiedyś wielki strach
Że oto mija twój najlepszy czas
Bezradność zniosła cię na drugi plan
Czekanie sprawia że gorzknieje cała słodycz w nas
Ogromny zgrzyt znieczula nas na szept
Tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Słowa zlewają się w fałszywy ton
Gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd
Okłamali mnie z nadzieją że
Uwierzyłem i przestanę chcieć
Muszę leczyć się na ból i strach
Gdzie jest człowiek który z siebie sam pokaże mi jak
Kto pokaże mi jak?
[...]

Piotr Rogucki

Zimowy wichrze, wiej - William Szekspir

Walter Howell Deverell - Scena z "Jak wam się podoba"
Zimowy wichrze, wiej
(Piosenka z Jak wam się podoba)
Zimowy wichrze, wiej
W gęstwinie mrocznych kniej
Tchem zimnym niby śmierć:
Nie kąsa tak twój ząb,
Nie mrozi tak twój ziąb
Jak podłość ludzkich serc.

Hej-ho, wszyscy społem zasiądźmy więc kołem,
Bo przyjaźń pozorem, a miłość mozołem.
Śpiewajmy, hej-ho, z jasnym czołem
O życiu, o życiu wesołem.

Pochmurne niebo, pruj
Piorunem szałas mój
Lub śniegiem na mnie prósz:
Nie chłoszcze tak twój bat,
Nie rani tak twój grad
Jak pustka ludzkich dusz.

Hej-ho, wszyscy społem zasiądźmy więc kołem,
Bo przyjaźń pozorem, a miłość mozołem.
Śpiewajmy, hej-ho, z jasnym czołem
O życiu, o życiu wesołem.

William Szekspir
przełożył Stanisław Barańczak

W czas "miażdżenia narodów" - Thomas Hardy

W czas "miażdżenia narodów"

I
Tylko ten człowiek bronujący grudy,
Człapiący bruzdą samotnie
Przy szkapie, która łbem sennym i chudym
Kiwa, ilekroć się potknie.

II
Tylko te sterty perzu, z których dymy
Smużą się ponad równiną;
To — będzie trwało przez lata i zimy,
Choć Dynastie przeminą.

III
Dziewczyna, chłopak — gdy idą we dwoje,
Cali w uścisku dłoni, w szeptach:
Pochłonie chmurna noc annały wojen —
Historia tych dwojga przetrwa.

Thomas Hardy
przełożył Stanisław Barańczak

Potem - Thomas Hardy

Potem

Gdy Teraźniejszość za moją niecierpliwą wizytą zatrzaśnie
Furtkę - czy, widząc w maju łopoczące skrzydlato korony
Drzew, świeży jedwab ich listków, ktoś wspomni: "Na takie właśnie
Rzeczy jego wzrok zawsze nadzwyczajnie był wyczulony"?

Jeśli to będzie czas zmierzchu, gdy, bezgłośny jak powiek mrugnięcie
A szybszy niż kropla rosy, jastrząb runie przez warstwy cienia
W przygięty wichurą kosodrzew - ktoś może w takim momencie
Pomyśli: "Dla niego musiała być czymś dobrze znanym ta scena".

Jeśli mnie wchłonie czerń nocy, ciepła, ćmami rozwibrowana -
Słysząc, jak jeż przez trawnik drepcze w pośpiechu i w poprzek,
Ktoś powie: "On takie niewinne stworzenia zabraniał
Krzywdzić, choć wiele im pomóc nie mógł; a teraz sam odszedł".

Jeśli na wieść, żem na dobre umilkł wreszcie, ktoś stanie w progu
W mroźnej poświacie, którą gwiazdy śniegom chcą się odwzajemnić -
Czy, świadom, że moje rysy będą niknąć w co noc gęstszym mroku,
Szepnie: "On zwykł dostrzegać każdą z takich powszednich tajemnic"?

I czy ktokolwiek powie, gdy dźwięk dzwonu popłynie od strony
Cmentarza - czy kto powie, gdy zryw wiatru z boku nadleci,
Tłumiąc dźwięk, który wróci po chwili, jakby znów uderzono w dzwony:
"On teraz tego nie słyszy, ale zawsze zauważał takie rzeczy"?

Thomas Hardy
przełożył Stanisław Barańczak

O Czasie - John Milton

O Czasie

Pędź, wrogi Czasie, śpiesz się, niech twój bieg się stara
Ponaglić sennych godzin ołowiane kroki,
Powolne jak bezwładne ciężarki zegara;
Syć się wszystkim, co wpadnie w paszczy Twojej mroki,
Pożeraj fałsz i pozór, który pysze służy,
Odpadki tego świata:
Tak mała nasza strata
I zysk Twój nieduży.
Gdy bowiem wszystko, co złe, zniknie w twoim łonie
I żarłoczność twa w końcu i ciebie pochłonie,
Ogrom Wieczności każdą z rozjaśnionych twarzy
Pocałunkiem obdarzy;
W potopie szczęścia zniknie wtedy wszelka troska,
Każda rzecz pełna Dobra, doskonale boska
Zalśni jak wieczną zorzą
Prawdą, Pokojem i miłością Bożą
Przed niedosiężnym tronem
Tego, Kto nasze dusze w niebie rozjaśnionem
Przyjmie i Swoim błogim widokiem napasie,
A od przyziemnej nędzy na zawsze ocali:
Odziani w gwiazdy, wiecznie będziem triumfowali
Nad Śmiercią, nad Przypadkiem, i nad Tobą, Czasie.

John Milton
przełożył Stanisław Barańczak

Poletko trawy - William Butler Yeats

Poletko trawy

Co pozostaje: obraz, książka,
Poletko trawy, by pomału
Móc spacerować i oddychać -
Teraz, gdy sił ubywa ciału -
I stary dom, gdzie w nocnej ciszy
Nic się nie rusza oprócz myszy.

Moje pokusy są stateczne.
Gdy życie kresu już dobiega,
Ani bezładna wyobraźnia,
Ani młyn mózgu mielącego
Odpadki, strzępy szmat i kości,
Żadnej mi prawdy nie ogłosi.

Niech spłynie na mnie starczy szał,
Muszę się wyrzec swej natury
I stać się Lirem i Tymonem,
Albo Williamem Blake'iem, który
Tak długo walił pięścią w ścianę,
Aż Prawda przyszła na wezwanie;

Mieć umysł - miał go Michał Anioł -
Który potrafi przez obłoki
Przenikać lub, natchniony szałem,
Zakłóca zmarłych sen głęboki;
Umysł, którego nie zapomni
Ród ludzki: starca umysł orli.

William Butler Yeats
przełożył Stanisław Barańczak

Oda do Wiatru Zachodniego - Percy Bysshe Shelley

Oda do Wiatru Zachodniego
(fragment)

Dziki Wietrze Zachodni, tchu jesiennej pory,
Niewidzialnie obecny, płoszysz uschłe liście -
Mag, co potęgą zaklęć przeraża upiory -

I lecą, gorączkowo szkarłatne, ziemiście
Blade, pożółkłe - jakby zżerane przez dżumę;
O ty, który nasiona niesiesz porywiście

W ciemne głębie zimowych łóż, gdzie lotnym tłumem
Spoczną jak zwłoki w grobach i będą w nich spały,
Póki ich znów pobudki lazurowym szumem

Nie zbudzi twoja siostra, Wiatr Wiosny, i całej
Tej ziemi nie zażegnie życiem, jak pochodni,
Jak pąków, które pędzi, by się wypasały

Na lewadach powietrza; ty, co najswobodniej
Mkniesz i - niszcząc - ocalasz; o, Wietrze Zachodni!

Percy Bysshe Shelley
przełożył Stanisław Barańczak

Do myszy - Robert Burns

Do myszy
Z okazji zniszczenia jej nory przy orce w listopadzie 1785
Maleńki, cichy, bojaźliwy stworze,
Ileż popłochu w piersi twojej gorze!
Cóż się tak zrywasz, czemu w swojej norze
Dalej nie drzemiesz?
Myślisz, że życie twoje też rozorze
Morderczy lemiesz?

Przykro, iż na tej człowieczej przewadze
Cierpią Natury jednoczące władze,
Iż, kiedy pługiem o norkę zawadzę,
Nie zauważysz,
Żem też śmiertelny i twój w każdej pladze
Ziemski towarzysz!

Ja sam nie wątpię, że żyjesz z kradzieży;
I cóż? Chudzinie też się coś należy;
Porwać ze stogu kłosek? Bądźmy szczerzy –
Żadna to zbrodnia:
Zostanie dość, bym miał bochenek świeży
Na stole co dnia.

Lecz z domku twego została ruina!
Licha ziemianka, nawet bez komina,
Wszakże osłona przed zimnem jedyna:
Z jakich mchów sklecisz
Nową? Za późno: zły Grudzień zaczyna
Mrozem dąć przecież!

Widziałaś gołe jałowe ścierniska,
Wiedziałaś dobrze, że zima już bliska:
Skulić się w cieple suchego siedliska
Miałaś nadzieję,
Gdy trach! pług stalą przeraźliwą błyska,
Zniszczenie sieje.

Te źdźbła i liście, które wiatr rozmiata,
Znosiłaś z czterech krańców swego świata;
I dzisiaj taka za twój trud zapłata:
Przetrwać bez schronu
Zimę, gdy mżawka siąpi lodowata,
Grunt w bieli szronu?

Lecz, Myszko, innych też nadzieja łudzi;
Przewidywaniem mózg próżno się trudzi:
Przemyślne plany i myszy, i ludzi
W gruzy się walą,
Nasze zapały zawód zwykle studzi
Zwątpienia stalą.

Rada bądź, że cię jedynie dotyka
Czas teraźniejszy; spójrz, co mnie spotyka,
Człowieka, który, gdy wzrok w przeszłość wnika,
Błędów się wstydzi,
A gdy spogląda w przyszłość, ni promyka
W mroku nie widzi!

Robert Burns
przełożył Stanisław Barańczak

Niedzielny ranek (fragment V i VI) - Wallace Stevens

James Joseph Jacques Tissot
Niedzielny ranek (fragment)

V
Mówi: "A jednak nawet, gdy mi to wystarcza,
Czuję potrzebę szczęścia, które nie przeminie".
Matką piękna jest śmierć; i z niej to, tylko z niej
Bierze się to, że nasze sny, nasze pragnienia
Mogą się spełnić. Choć śmierć, liście sypiąc
Na nasze ścieżki, zatrze je nieodwołalnie -
Ścieżkę chorobliwego smutku, wiele ścieżek
Na których triumf walił w gong frazesów,
Albo miłość szepnęła parę czułych słów -
To ona wprawia w drżenie listki wierzby w słońcu
Dziewczętom, które zwykły siedzieć tu i patrzeć
W rzuconą im pod stopy trawę; to śmierć każe
Chłopcu kłaść nowe gruszki i śliwki na talerz,
Aż dziewczyna nadgryzie owoc i odejdzie,
Dziwnie czymś podniecona, depcząc zeschłe liście.

VI
Czy w raju nie ma śmierci i jej zmian?
Czy nie spada dojrzały owoc? Czy gałęzie
Zawsze ciężko zwisają w doskonałym niebie,
Niezmiennym, choć tak bardzo podobnym do naszej
Ginącej ziemi? Może niby-ziemskie rzeki
W niebie szukają morza, lecz go nie znajdują,
Brzegi mórz są jak nasze, lecz nie targa serca
Ich erozja? Na brzegach takich rzek i mórz
Na co zda się smak gruszki, zapach śliwki?
Niestety, po cóż tam komu krój naszych
Sukien, jedwabne sploty naszych popołudni,
Ckliwe brzdąkanie na lutniach? Tak, śmierć
Jest matką piękna, mistyczną - a w jej
Palącym łonie my koncypujemy
Nasze ziemskie, bezsennie czekające matki.

Wallace Stevens
przełożył Stanisław Barańczak

Lekcja z polskiego - Urszula Kozioł

Lekcja z polskiego
(Do młodego człowieka)
Pomiędzy "wiem" i "nie wiem"
jest obszar możliwości usiany bezpiecznymi znakami
zwątpienia i zapytania
owych "klap bezpieczeństwa" albo drzwi zapasowych
które możesz wyważyć w razie katastrofy

ich ptasio wypukły grzbiet doradza odmowę
stawiania ostatecznych kropek
i przytwierdzania szpilką do miejsca
ulotnych motyli

naucz się mówić „nie wiem”
naucz się mówić „nie znam” „nie pamiętam”
naucz się nie mówić

ćwicz pamięć w ułomności
wiesz że masz prawo być istotą omylną
lub niemową

upieraj się przy szumie w uszach na skutek wiatru historii
i zmiany ciśnienia
która zdarzenia życia zmienia w przywidzenia.

Urszula Kozioł

Ech... - Ewa Lipska

Ech...

A my trzymając się za ręce
mówimy do siebie dalej
nierdzewnymi słowami.

Wynajmujemy rezerwat z kuchnią.
Uwierzytelniamy swoje szczęście.

Za oknem zachód słońca
z terminem ważności.

Twoje grzeszne spojrzenia
na naszą starą melodię.

Ech...

Jedynie ten lont.
Wlecze się za nami.
Wlecze...

Nasze płaszcze zaczynają
pachnieć prochem.

Ewa Lipska

Ja - Ewa Lipska

Ja

Ja
Numerologiczna jedynka.
Przyjaciółka ogrodników i malarzy
ukrywająca wspomnienia
w magazynku broni palnej
Wracam do wyjścia.

Jest 2003 rok.
Za ścianą teleturniej.
Nadmiar niczego.
Neurotyczny zapach bazylii.

W przedpokoju odwieszam
łódź ratunkową.

Christoph P.
światłoczuły fotograf
robi mi zdjęcie.

Ewa Lipska

Sokowirówka - Ewa Lipska

Sokowirówka

Tyle świętych
że zasłaniają już niebo.
Kupimy jeszcze plastikowego Chrystusa.
Wodę święconą którą wchłonie
bibuła grzechu.

Obserwują nas uważnie
niewierzące myśli.

Nawraca miłość.

Lekkomyślna sokowirówka
wyciska z nas nieśmiałe zeznania.

Tak.

Ewa Lipska

Piaskownica - Piotr Sommer

Piaskownica

Powiedziano mi kiedyś
że piasek mojego dzieciństwa
był brudny

muszę się głośno przyznać
że nie ma to nic do rzeczy
są dzieci
co w ogóle nie znają piasku

pamiętam to mgliście
właściwie nic nie pamiętam
i nie chcę
o niczym wiedzieć

w ten sposób
traci pan prawo
do naszych zabaw
w piasku

obmyślając następny
argument
który już zdążył
nikogo nie przekonać

ze zdziwieniem spostrzegam
na przezroczystej skórze
czarne
ziarna dzieciństwa

Piotr Sommer

Proza - Piotr Sommer

Proza

Siebie nie słyszysz, boś jest zusammen do kupy
kompozytor, muzyk i instrument. Dlatego.
Nie słyszysz, co mówisz. Dlatego mówisz
pewnie. Co mówiłeś? Kiedy że właśnie
nie słyszysz, co. I po co ci ten prze-
cinek? Po diabła. Zanim wejdziesz, napuść
trochę światła. To jest odpowiedź? Pourquoi pas.
I to odpowiedź (czemu nie), i tamto.

Piotr Sommer

Niedyskrecje - Piotr Sommer

Niedyskrecje

Gdzie jesteśmy? W ironiach
których nikt nie chwyci, krótkotrwałych
i nieakceptowanych, w trywialnych pointach
które kwitują metafizykę niedorzecznym
detalem, w piątku, co wypada
na piątego listopada, w mnemotechnice dni.
Można dać przykład i można to przyjąć
na wiarę, kocią łapę na gardle.

I lubi się jeszcze pewne słowa i te, za przeproszeniem,
składnie, które udają, że coś je z sobą łączy.
W tych międzysensach zawiera się cały człowiek,
włazi tam, gdzie widzi trochę miejsca.

Piotr Sommer

Tomasze - Jerzy Ficowski

Zdzisław Beksiński
Tomasze

znowu spotykam Tomaszów
wiernych
usilnej niewiedzy
z rękami w kieszeniach

nie chcą urazić
swych bezbolesnych palców
cudzą raną

w garściach ściskają
swój dotyk
przytulny

ich puls
miarowo
wbija gwoździe
wbija gwoździe
w nasze krzyże
i trumny

Jerzy Ficowski

Przypis - Witold Wirpsza

Salvador Dali
Przypis
(Hamlet wysiada z pociągu; na peronie czeka Fortynbras)
HAMLET:

Mój Fortynbrasie, właśnie powróciłem
Z tamtego świata, gdzie się okazało,
Że neurotyczne moje zapytanie:
Być albo nie być - nie ma wiele sensu.
Można ze sceny droczyć się z widzami,
Ale w zaświatach nie ma z kim się droczyć.
Wracam na zamek, trzeba rządzić Danią.
Dziś jeszcze chciałbym przejrzeć buchalterię
Oraz umowy zawarte przez ciebie
Z Chinami, Francją, Czechami i Szwecją.
Czyś toczył wojny? Czy złupiłeś Turcję?
Mój Fortynbrasie, powracam z niebytu,
Który od bytu tym tylko się różni,
Że byt jest w bycie - w niebycie go nie ma.
Lecz tutaj, w Danii, kiedy mnie nie było,
Duńczycy żyli; nikt nie stawiał pytań
O byt i niebyt. Przychodzę więc sprawdzić,
Jak sprawowałeś po masakrze władzę.

Witold Wirpsza

Historia - Anna Kamieńska

Historia

My już nie mamy historii
mamy tylko chwile
zmarnowane życia
mamy czterdzieści osiem godzin
obłudnej sprawiedliwości
to nie historia nie jej dzwony
miałki piach dnia grzęznące głosy
pogrzeby nasze w szmerze liści
uścisk nad trumną oczy oczy
i czas co po nas się przetoczy
nie będzie miał historii czoła
ale pysk chytry zdradliwy i lisi

Anna Kamieńska

Jesienna dziewczyna - Jeremi Przybora



Jesienna dziewczyna

Z tej drogi, którą przeszło
Za wiosną swoją lato
Nie patrzę już na przeszłość,
Przed siebie patrzę za to.
Ze wzrokiem na zakręcie,
Za którym jest już jesień
Wciąż czekam nieugięcie,
Że ona mi przyniesie...

Jesienną dziewczynę
Odmienną niż inne
Dziewczynę z chryzantemami,
Z chryzantemami.
Dziewczynę jesienną,
Dziewczynę bezcenną
I niezamienną już na nic,
Już na nic.

Wiosennych dziewcząt pełno
I letnich tyle ładnych.
Jesienną znam tę jedną,
Zimowych nie ma żadnych.
O tamte zresztą mniejsza,
Gdy złoto i szkarłatnie
Zabarwi jesień pejzaż
Na przyjście tej ostatniej...

Jesiennej dziewczyny
Odmiennej od innych...

Wyciągnę ręce ku niej,
By tak nie przeszła mimo,
Bo ma we włosach promień
Ten, którym jaśniej zimą.
Bo zachód już w niuansach
Czerwieni gaśnie zimnej.
Bo to ostatni szansa.
Po której nie ma innej...

Jesiennej dziewczyny...

Jeremi Przybora

Okiennej ramy krzyż... - Bronisława Ostrowska

***

Okiennej ramy krzyż.
Firanki biała chusta.
Co, drżysz?
Daj usta!

Łza jednej gwiazdy lśni
W dalekim niebie.
Nie ty...
Nie ciebie.

Bronisława Ostrowska

Taka sama pogoda jesienna... - Bronisława Ostrowska

***

Taka sama pogoda jesienna,
Choć od tamtej przeszło całe życie.
Taka sama głębia bezdenna
W jasnym błękicie.

Takie same serca skrwawione
Drżą bez wiatru na osiczynie.
I przędziwo ciszą niesione
Pod słońce płynie.

Tylko głębsze rąk załamanie!
Tylko cięższe głowy schylenie,
Tylko szczersze -- Odpuść nam, Panie
I -- Wieczne odpocznienie.

Bronisława Ostrowska

Jesień (Padają nasze słowa...) - Bronisława Ostrowska

Jesień

Padają nasze słowa, jak dojrzałe owoce.
Serce się już nie szamoce i piersi ci już nie druzgoce.

Odleciały. Czy nie wiesz, kiedy odleciały ptaki przelotne?
Tak ciche jest dzisiaj południe słoneczną jesienią wilgotne.

Ślizga się uśmiech sadu po zamyślonym czole...
Tyle ci pragnęłam powiedzieć, a teraz milczeć wolę.

Wolę śledzić w milczeniu tę nić babiego lata,
Co z moich rąk zaplecionych wraz z twoim spojrzeniem ulata.

Bronisława Ostrowska

Listopad na połoninie - Jerzy Harasymowicz

Listopad na połoninie

Listopad
Młody śnieg
na Caryńskiej

Koleiny
wozu
Świętego Ilji
który nawrócił
w chmury

Potężny szept
przestrzeni
przyniesiony
na listku

Śnieg -
cała góra
barwinków

Jerzy Harasymowicz

Październik - Jerzy Harasymowicz

Październik
Franciszek Kulon - Jesień


Jesienna krzątanina drzew
Góra zeszła na brzeg
łapie ryby jak niedźwiedź

Jesienna krzątanina drzew
Poprad unosi białą sukienkę miłości
nie znam już twarzy
opartej kiedyś o góry jak ikona

Jesienna krzątanina sumień
Wiele rzeczy stary nie pojmuję
Błąkam się po świecie jak po domu ciemnym
z oknami usianymi gwiazdami

Gwiazdy wróżyły mi samotność
i to się potwierdza gdyż prócz zwierząt
i ptaków nie mam przyjaciół
prócz swetra który ma jeszcze
bijące serce

I wiesz – chciałem ci coś powiedzieć
lecz rozpaliłem jesień na cały horyzont
i wszystko poszło z dymem

I może to lepiej

Zagraj mi tylko na harmonijce
te czerwone lecące liście
daleki gwizd pociągu wśród gór
małą sukienkę miłości
i zagraj mi moją wolność
która rani wszystkich
do krwi jak głóg

Jerzy Harasymowicz

Jesienna droga do Leluchowa - Jerzy Harasymowicz

Jesienna droga do Leluchowa

Droga przez sam środek jesieni
Pod liści złotym tunelem
Dopala się wzgórze nad Popradem
Pachnie polskim zasuszonym zielem

Snuje się tu moja duszyczka sowia
Zbiera przyprawy do swojej baśni
Czerwony dereń października
Piołuny goryczki i dziurawca

Snuję się na drodze do Leluchowa
Poezji Lelum-Polelum
Słonecznik zza chmur się wychyla
Dzień dobry ci mój przyjacielu

Droga przez sam środek jesieni
Syczą w Popradzie liście jak iskry
Rzucam i rzucam czarne kiście guseł
Na wiatrów wir płomienisty

Jerzy Harasymowicz

Nie było lata... - Stanisław Grochowiak

***

Nie było lata. Jesień szła od wiosny
Jak ziąb – od wody, jak od dzwonu kręgi.
Dnia piętnastego Burns pozbierał wiosła,
Zaszedł nad morze, zawrócił do karczmy.

W karczmie odnalazł płomień, knot i łoju
Wysoką wieżę – u szczytu szczerbioną.
Płonącej wieży strzegła wyżla głowa,
Zakola dymu wciekały w jej chrapy.
Zaś obok głowy ustawiono dzban,
Zaś obok dzbana rozkruszono chleb,
Zaś w cieniu chleba ukryła się mysz,
Spojrzała na Burnsa – i stała jak martwa.

Nie było lata. Nadciągała zima,
Kładła sopelki na wąsikach myszy.
W uszach psiej głowy jak w niewielkich grotach
Zakuła lodu ołowiowe lustra.
A zaś w kobiecie – co wnosiła dzbany –
Burns odkrył tylko grubą dolną wargę,
Pełne dobroci miękkie części dłoni
I ślad po nożu tak stary, jak Szkocja.

"Nie było lata. Wprost z ogrodów wiosny,
Zarówno wątłych, jak już jędrnych pychą,
Tyle nadziei niosących, co ptak
Śliny miłosnej w gardziołku uniesie –
Wprost z tych ogrodów, ledwo tkniętych szpadlem,
Obcasem dziewki po przelotnym deszczu,
Paluszkiem chłopca, który kładł ten odcisk
Dla zaznaczenia swojej przyszłej ścieżki –
Wprost z tych ogrodów, gdzie stawiałem kosze,
Wynoszę wiadra ściętych szronem liści..."

Burns to powiedział – i pozbierał wiosła,
I wyszedł w zamieć, jakby wchodził w kościół.
To, co zostało w karczmie po nim, było
Wieżą woskową, stryczkiem z knota, gwiazdą
Ponad wysmukłą ruiną psiej głowy,
Kobiecą dłonią z rozchylonym wnętrzem...

Nie było lata.

Stanisław Grochowiak

Już czas ukochać w sadzie… - Bolesław Leśmian



Już czas ukochać w sadzie...

Już czas ukochać w sadzie pustkowie bezdomne,
Ptaki niebem schorzałe i drzewa ułomne,
I płot, co tyle desek w złe stracił godziny,
Że na trawę cień rzuca przejrzystej drabiny.

Już czas ukochać wieczór z tamtej strony rzeki,
I zmarłego sąsiada ogród niedaleki,
I ciemność, co, nim duszę sny do snu uprzątną,
Żywi nas po kryjomu dobrocią pokątną.

Już czas ciułać okruchy ostatniego znoju
W ubogich złocistościach zlękłego pokoju,
I skroń złożyć w twe ręce, wycieńczone mgłami, —
I nie płakać — nie płakać wspólnymi siłami!

Bolesław Leśmian

To miasto umarło - Bronisław Maj

***

To miasto umarło. Niebieskie tramwaje jęczą
na zakrętach, nerwowy szary tłum nie mieści się
w ulicach, z neonów spływa kolorowe światło, są głosy,
kurz i dym spalin. To miasto umarło od kiedy zrozumiałeś
jak łatwo może umrzeć. Mylą się ci, którzy widzą to
w błyskach, huku, zgodnie z duchem Pisma, i Mistrz,
który kpi, że to przyjdzie na łapkach kota - mylą się
co do sposobu. Nie gotowi: w pół słowa, z nie
wysłanym listem, kobietą nie dość pokochaną, zatajonym
grzechem, który pozostanie śmiertelny - nikt nie jest
gotowy. Pokochać to, co skazane. Nie ma innej
miłości. Z każdym żegnać się tak, jak na zawsze,
to znaczy być dobrym, wybaczać. Nie odkładać na jutro,
nie tłumić słów wielkich i ważnych, może nie być
czasu, nie być przestrzeni. Nie będzie już
innej miłości. To miasto jest
wszędzie.

Bronisław Maj

Wieczorem za ścianą płacz dziecka - Bronisław Maj

***

Wieczorem za ścianą płacz dziecka,
uspokajanie, kołysanka. Przez ściany
przenikają do mnie strzępy rozmów, głosy:
nie wiem nigdy mamo idę już pamiętasz po co będzie dobrze
Za wszystkimi ścianami
mojego pokoju, za wszystkimi,
które gdziekolwiek są - te rozmowy
nie cichną. Nie widzę twarzy, oczu, słyszę
głosy: nie do pojęcia
więzi łączące każdego
z każdym, ze wszystkimi, ze wszystkim.
Nie można wybierać. Nie ma miejsca
na oddech
bez winy i wolny.

Bronisław Maj

Z dłoni - Julian Przyboś

Z dłoni

Dom porywany przez olbrzymie drzewa -

Pod dachem, który wznosi wysoka jodła schodów
twój chód cię napomykał -
nasłuchuję oddalenia - wróciło:
- szłaś

Późną burzę uniesioną konarami z ogrodu
odszeptałaś od okien -
i minął -
i pozostał zmierzch przeszłego domu:
znajomego ślepca szkła.

Wiatr wzgórza z podziwu otworzył.

Twoje usta słowami na kartkach
rozchylam -
swoich nóg uchylasz zaprożu.

Jak rok stół nad krzesłem upłynął.

Pióro mi z dłoni odlata.

Julian Przyboś

W głąb las - Julian Przyboś

W głąb las

W głąb las nasunięty na las drzewami się zanuł,
konary chwieją pustym zmierzchem i szumi
złamana
gałąź wiatru.

Odwrócony jak powietrznik ku strząśniętym lasom,
wypatruje żółtych liści na wichrze, dopóki
wcześniej ich niż powieki nie stłumi
polana, opadła pod samotne buki.

Julian Przyboś

Miłość - Józef Baran

Miłość

moment wzruszenia
nad urwistym kanionem
i rzeką
drążącą
obojętne skały:
gniazdo zbudowane
na wsporniku wiszącego mostu
przez parę zakochanych orlików
ponawiających od początku trud
stwarzania świata

i myśl:
"nie zaglądaj w zęby
darowanym dniom
jakie by nie były
niech się dalej śnią
miłe sercu drobiazgi
słońce deszcz cień i blaski
i świat nieobjęty
choć z wysoka
maciupeńki"

Józef Baran

Wodospady wodogrzmoty - Józef Baran

***
Ks. Janowi Twardowskiemu
wodospady
wodogrzmoty
powodzie słów potopy
przelewające się przez usta
zalewające ekrany
kazalnice ulice
prawdę

bądź poezjo
źródełkiem czystym
na uboczu
śpiewaj
pod łopianem
pieśń czystą
o nadziei

Józef Baran