Niebo - Jan Brzechwa



Niebo

Na niebiosach Bóg mieszka,
A na ziemi jest ścieżka
Prowadząca do nieba…

Ścieżka wąska jak perć -
Tylko że naprzód śmierć
Przezwyciężyć trzeba.

Na ziemi ludzie prości
Umierają z miłości,
Bo wierzących miłość uśmierca…
Mógłby im pomóc Bóg,

Ale Bóg nie zna dróg
Do człowieczego serca.

Jan Brzechwa

Tomasz - Zbigniew Herbert

Leonardo da Vinci, autoportret (ok. 1510-1515)
Tomasz
     Jego Eminencji
     księdzu Józefowi Życińskiemu
Tu przyłożono ostrze do ciała
Tu dokładnie
I pchnięto
I jest pamiątka
krzyczy we wszelkich językach ryby
- rana -

Twarz skupiona
czoło w bruzdach
sine światło poranka
niechętnie i zimnie

Wskazując palec Tomasza
prowadzi z góry
ręka Mistrza

a więc dozwolone jest wątpienie
zgoda na pytanie
więc jednak coś warte jest czoło
w zmarszczkach Leonarda
Vinci

Zbigniew Herbert

Z mitologii - Zbigniew Herbert

Z mitologii

                  Naprzód był bóg nocy i burzy, czarny bałwan bez oczu, przed którym skakali nadzy i umazani krwią. Potem w czasach republiki było wielu bogów z żonami, dziećmi, trzeszczącymi łóżkami i bezpiecznie eksplodującym piorunem. W końcu już tylko zabobonni neurastenicy nosili w kieszeni mały posążek z soli, przedstawiający boga ironii. Nie było wówczas większego boga.
                  Wtedy przyszli barbarzyńcy. Oni też bardzo cenili bożka ironii. Tłukli go obcasami i wsypywali do potraw.

Zbigniew Herbert

Głosy - Julia Hartwig

Głosy

W ciszy której nie znasz
musisz iść dalej
nie mogę pójść dalej


Czego chcesz
zmagać się z życiem
czy uciekać od życia
Jak przejść od znaków codzienności
do spraw ostatecznych

Jest w tobie wszystko
czym napełnił cię czas
wróciła długo uśpiona mowa
przyjmujesz ją nieufnie
Czy potrafi sprostać roli świadka
dorównać czasowi który trwa

Julia Hartwig

Siła i słodycz - Julia Hartwig

Siła i słodycz

noc wlewa się jak ciemna woda
żyjemy między wspomnieniem i zapominaniem
czy umiemy sprostać swojemu losowi
poznaliśmy śmierć bez umierania
i widywaliśmy światło w ciemności

miejsca i obrazy czekały na zaistnienie
wabiąc wizją doskonałości
zrób co zamierzałeś
bo nigdy nie będziesz gotowy
wezwij dobre duchy
żeby ci sprzyjały

Julia Hartwig

Poema sentymentalne - Stanisław Jerzy Lec

Poema sentymentalne

Wystarczy cisza
ale jak ją zagrać
między dwa tony wbić
by je rozpychała?
Wystarczy cisza
może zamrożona
w sześcian lodowy?
Ale zachód, świt
i taje krwią
co ma swą melodię.
Lub cisza gadać zacznie
z nas.
Ach połknąć świat
żeby go nie zdradzić.
Pokusom Muzy się oprzeć
echa pozatykać
ale wszystko
zabiera się z sobą
idąc wokół ziemi
płaskie perspektywy
głosy zapachy
dotyk co nie ostyga
w powiewach pożegnań.
Ta śmieszność bólu!
Wokół ziemi
nosi się z sobą wszystko
rośnie lub maleje
i już miejsca sobie nie znajdzie
na swoim miejscu.
Wściekły, o mur
ścierałem paznokcie
lecz ostał się
draśnięty ledwie
czyimś imieniem
jakby je dzióbek ptasi
wyśpiewał
z tamtych nocy.
Ach połknąć świat
jak w śledztwie
kuleczkę
grypsu.
Któż na własnym krzyżu
serduszka rył
przeszyte strzałą?
Naprzód iść trzeba
wstecz odwrócony twarzą
żeby z przeszłości
oczyma zmieść
własne ślady
by nie móc do siebie trafić
i w ciszę tak
u boku
dzwoniąc pustawą
manierką liryzmu
przez las gdzie
na zrąbanych gałęziach nocy
snu pierwsze listki.
Ptaki chodzą po ziemi
jak myszy
może spłoszony słowik
zaśpiewa z twoich ust,
ale wszystkie słowiki
Walter z Vogelweide
z ukochaną
rozgniótł na mchu.
Własne trele
skręcać z wniebogłosów
aby je sroki
dla nas powtarzały.
Już późno
wszystkim jednorożcom
starły się rogi
kruki posiwiały
od pożarów czasu
zmieniłem skóry
i ja. Ileż razy
na nich spisane wszystko
na marginesach błędy
krwią podkreślone
własną.
Nie sen
chociaż mnie zeń zbudzono.
I niebo jasne
bo na nim gwiazd nie ma.

Stanisław Jerzy Lec

Podwójny zachwyt - Anna Świrszczyńska

Podwójny zachwyt

Że mnie nie ma
I że czuję, jak bardzo
mnie nie ma.

Anna Świrszczyńska

Cienie liści na trawie... - Włodzimierz Słobodnik

* * *

Cienie liści na trawie. Ja je dobrze znam,
Widzę je pod stopami, dobry szept ich słyszę.
Bo, jak gałąź bez drzewa, jestem sam i sam,
Bom wiele, wiele przeżył, bo już czas na ciszę.

           Kamienie polne. Znam je. Matka moja miła
           Przed ich ciężarem szarym serca mi broniła,
           Lecz teraz, kiedy matka moja jest topolą
           I trawą i jaskółką, pogrążoną w śnie,
           Jakież łagodne, ciepłe ręce nie pozwolą,
           Aby kamienie polne tak dusiły mnie?

Deszcze długie i ciemne. Znam je. Biegły w dal
Po ogrodach, po lasach, po błękicie łąk
Jak siekący siekierą nierozumny drwal,
Który zaufał tylko ślepej sile rąk.
Dziś nie kocham świeżości ich młodej i jasnej,
Bo młodość ich szalona, a ja nie mam własnej.

            Kochałem dachy mokre, gdy w deszczowej mgle
           Wyrastały pod nićmi ulewy długiemi,
           A dziś pod każdym dachem jest mi źle i źle,
           Bo to co było moje — nie pod dachem — w ziemi.

Ojciec jest teraz słońcem, matka jest topolą
I pisklęciem leżącym w ciepłym gnieździe brat —
Ktoś mi ich ludzkie życie tak okrutnie skradł,
Bym nadawał imiona ich drzewom i polom
I ptakom i muzyce, którą wiecznie słyszę —
Sam jestem na tej ziemi. Czas na wielką ciszę.

Włodzimierz Słobodnik

Sonet VI - William Szekspir

Sonet VI

Więc nie daj, aby dłoń zimy spękana
Starła twe lato, nim wyciąg zgromadzi;
W najsłodszym skarbcu niechaj przechowana
Będzie twa piękność, nim się sama zgładzi.

W lichwie tej nie ma niczego zdrożnego,
Gdy ów, kto winien, z radością dług płaci.
Dla siebie spłodzisz owego drugiego;
A dziesięcioro dziesięćkroć wzbogaci.

Dziesięćkroć więcej radości mieć będziesz,
Gdy ta dziesiątka znów da twe odbicie;
Cóż śmierć uczyni, gdy kiedyś odejdziesz,
Jeśli w potomstwie przechowasz swe życie?

Nie bądź uparty; twa piękność zachwyca
Nie po to, byś miał w robactwie dziedzica.

William Szekspir
przełożył Maciej Słomczyński

Sonet V - William Szekspir

Sonet V

Owe godziny, co pracą łagodną
Oczom, tak miłym, urodę nadają,
Rolę tyranów spełniają niegodną
I, najpiękniejsze, piękna pozbawiają;

Gdyż wiodąc lato lotny czas się skrada
Ku zimie wstrętnej, tam gdzie ono zginie;
Soki mróz ścina, bujny liść opada,
Piękno śnieg pokrył, naokół pustynie.

Więc gdyby lata nie został eliksir,
Ów płynny więzień w szklanych ścianach więzieniu,
Piękno i jego istota by znikły,
Razem ukryte w pełnym zapomnieniu.

Lecz wyciąg przetrwa, gdy kwiat zimę spotka;
Choć straci postać, przeżyje treść słodka.

William Szekspir
przełożył Maciej Słomczyński

Snuć miłość - Adam Mickiewicz

Snuć miłość

Snuć miłość, jak jedwabnik nić wnętrzem swym snuje,
Lać ją z serca, jak źródło wodę z wnętrza leje,
Rozwijać ją jak złotą blachę, gdy się kuje
Z ziarna złotego, puszczać ją w głąb, jak nurtuje
Źródło pod ziemią, - w górę wiać nią, jak wiatr wieje,
Po ziemi ją rozsypać, jak się zboże sieje,
Ludziom piastować, jako matka swych piastuje.

Stąd będzie naprzód moc twa, jak moc przyrodzenia,
A potem będzie moc twa, jako moc żywiołów,
A potem będzie moc twa, jako moc krzewienia,
Potem jak ludzi, potem jako moc aniołów,
A w końcu będzie jako moc Stwórcy stworzenia.

Adam Mickiewicz

Skandynawia - Edward Stachura



Skandynawia

Dłonie Normanów umuzycznia Sibelius
Na drugiej harfie
mleko swych włosów
rozpuszcza śnieżyca

Lodowe płatki chryzantem
na ozorach psów usypiają w ogrody
Tu nie ma Gangesu
lecz są renifery
o rogach wzorzystych jak fiordy
albo kaprys Joanny

Joanna harfa ostatnia
Joanno zapłacz nade mną

Edward Stachura

Korzyść namacalności - Stanisław Barańczak

Korzyść namacalności

Nie próbowałem jeszcze dotyku. W tym może szansa:
odrzucić w tył zawodne instrumenty, zostać tylko
opartym na końcach palców; może choć na odległość
rąk wyciągniętych utrzymać przybierające. Może
opóźnić choć na moment, jakiego trzeba mi będzie,
by o metr się przemknęło zrozumienie, co przede mną
rozprowadzają w jasność dłonie.

Bo nie próbowałem
dotyku jeszcze: czyż nie to jest jedynym narzędziem,
którym tkankę od tkanki odróżnię, zrozumiem ciało
do kości i więcej dodam, niż w nim jest – przekonany,
że to, co grzeję w dłoniach, ściślej się wiąże, jak ptasie
pióra i skrzydła ptaka.

Lecz nie próbowałem jeszcze
dotyku: tak dopiero  w r e s z c i e  rozcina się węzeł,
z oczyma zamkniętymi, gdy reszta zawiodła. Wtedy
jednak trwa przecież lęk, że splot pokonano zbyt wcześnie,
zbyt nieufnie i pewnie. Zaorać palcami pokłady,
namacalnie przyjmować w dłonie ciężkie grudki; a cóż,
jeśli skupione palce okażą się cięższe od nich?

Stanisław Barańczak

Sen - Adam Ważyk

Eric Rickardson
Sen
             Śniła się zima
             Mickiewicz
Sen miałem dawno czterdzieści lat temu
a tak pamiętam jakby śnił się wczoraj
Stojąc na brzeżku okrągłej polany
w pierścieniu ciemnej zieleni patrzyłem
jak hałaśliwie tłoczące się dzieci
rączkami piłki podrzucały:
duża lekka jak balon piłka opadała
bardzo powoli na otwarte dłonie
ale zdarzało się że je minęła
i miękko kładła się na trawie wtedy
kobieta w bieli - kilka takich kobiet
stało pod lasem dokoła polany -
inną rzucała piłkę między dzieci
wprost na ich dłonie tak mało zaradne
że niezbyt długo wypadło jej latać
I tak od nowa Kilkanaście piłek
leżało w trawie zdziwiony spytałem
czemu ich żadne nie podniesie z ziemi
Odpowiedziano mi gorzkim pytaniem
Czy pan nie widzi że dzieci są ślepe?

Adam Ważyk

Et in Arcadia ego (fragment) - Tadeusz Różewicz

Et in Arcadia Ego - Nicolas Poussin - 1629-1630
Et in Arcadia ego
(fragment)

w Sykstyńskiej Kaplicy
widziałem niewidomego
trzymała go za rękę
jego żona Ewa
jego oko
objaśniała mu szeptem
Sąd Ostateczny
Stworzenie Świata
Stworzenie Adama
Wygnanie z Raju
On podniósł twarz do góry
głosy spadały
na jego – w ciemność wzięte
oczy
a ja wielooki wielouchy
otwarty na wszystkie strony
łykałem głosy i barwy

kobiety
na grzędach
znoszą jaja piękna
od szumu
głowa pęka

Tadeusz Różewicz

Et in Arcadia ego (fragment) - Tadeusz Różewicz

Guercino, Et in Arcadia Ego, ok. 1628
Et in Arcadia ego
(fragment)

rzeczywistość
jest wypełniona
rzeczywistością
przez pęknięcia w rzeczywistości
może przeniknąć wyobraźnia
„w nas zaś powstaje złuda wyobraźni
przez którą czasem chwytamy się
podobieństwa rzeczy jako rzeczy samych
jak to widać u śpiących i obłąkanych”

Nie zostawić ani jednego miejsca
Ani jednego białego pola dla wyobraźni

Tadeusz Różewicz

Zmyślony lis - Ted Hughes

Zmyślony lis

Wyobrażam sobie las o północy:
Coś innego jeszcze żyje
Obok samotności zegara
I białej kartki, gdzie me palce błądzą.

Przez okno nie widzę gwiazd:
Coś bliższego
Choć z samej głębi ciemności
Nawiedza tę samotność.

Chłodny, delikatny jak czarny śnieg
Nos lisa dotyka gałęzi, liścia;
Dwoje oczu wiedzie kroki, które
Wciąż i wciąż wyznaczają

Równe ślady na śniegu
Wśród drzew i ostrożnie kulawy cień
Ciała, co wychodzi odważnie
Na polany, ociąga się przy pniu

I w zagłębieniu, oko
Jak otwarta ciemniejąca zieleń,
Błyszczy i ze skupieniem
Dokonuje swego zadania;

Aż nagle ze swym ostrym odorem
Lis wbiega w ciemny otwór mej głowy.
Okno jest nadal bez gwiazd; zegar tyka,
Stronica jest zapisana.

Ted Hughes
tłum. Teresa Truszkowska

Próba wniebowstąpienia - Edward Stachura

Próba wniebowstąpienia

Przyjdź do mnie jawnogrzesznico
będę cię rozdzierał powoli
na wszystkie nadzieje i zespolenie

może zakwitniesz nad ranem

piękną duszą słonecznika

Edward Stachura

Elegia pożegnalna - Jan Brzechwa

Elegia pożegnalna

W dalekim lesie ciało dogorywa,
Wiatr zachmurzony wśród gałęzi śni,
Stoisz nade mną cała nieprawdziwa
I liczysz moje dni.

Brzozy młodnieją i białą bibułką,
Bibułką białą łuszczą swoje pnie,
Serce zamarło w trwodze przed kukułką,
Co już skazała mnie.

Ty i kukułka - dwa złowieszcze głosy,
Które witają, gdy pożegnać chcą,
A wkoło wrzosy, zeszłoroczne wrzosy
Całe pokryte rdzą.

Banalny pejzaż smuci twarz pobladłą,
Sączy się z nieba lazurowy czad.
Na mchu pożółkłym białe prześcieradło
Zakreśla cały świat.

Stoisz i milczysz wątłą swą żałobą,
Ale już dla mnie zdasz się garścią mgły,
Garścią obłoków, które razem z tobą
Płakać aż tutaj szły.

Zostaw samego mnie. I bądź szczęśliwa.
Słońce zachodzi, więc już idź, już idź!
Śmierć to jedyna liryka prawdziwa,
Dla której warto żyć.

Jan Brzechwa

Kalinowe dwory (Słopiewnie) - Julian Tuwim

Kalinowe dwory
(Słopiewnie)

Kalinowe dwory
Jarzeń na jawory,
Jarzębiec surowy,
Czerwoń do zawory!

Czerwoń jagodzico
Ładnie do dziewanny!
Borem nie da rady,
Jaworowe panny!

Dziewierz borem łazi,
Łyśnie na spiekory:
Hej, kraśnie zagorzewią
Kalinowe dwory!

Julian Tuwim

Wieczorny wiersz - Julian Tuwim

Wieczorny wiersz

Czasem u szczytu ulic zachód żółtym blaskiem
Mury niebios rozwala na złomy płomienne.
Wtedy listopadowe wieczory warszawskie
Wieją wiosną i płyną, młodością wiosenne.

Ile łez we mnie było i ile miłości,
Ile westchnień i szczęścia w majowej ulewie,
I moich słów dla ciebie, i wielkiej czułości:
Wszystko z nieba powraca w dawnym, ciepłym wiewie.

I znowu idę lekki i nocą wezbrany,
Jakbym niósł liść wilgotny na sercu otwartem,
Wtedy w twoim miasteczku ciemniały kasztany,
Pachniał groszek pachnący na sercu pod paltem.

Płakać, jedyna moja, mogę tylko Tobie.
Ty zrozumiesz. Rozgrzeszysz spojrzeniem pokornym.
I wiosnę zakochanych znajdziesz w skromnym słowie,
I ciężką gorycz moją w tym wierszu wieczornym.

Julian Tuwim

Urywki z podartego wiersza - Józef Czechowicz

Urywki z podartego wiersza

zaplecione ramiona...
walka ogromnych żądz...
a noc błyskiem gromów patrzy w nas pochmurna
a w domu zrąb - uderza młot fali jeziornej

ponad świat ponad gromy burzę i nad ciebie
rozszerza się jak tuman rozkosz przeogromna
i gdy ja się na twoich biódr łodzi kolebię
w domu szczęście króluje dusza ma bezdomna...

Józef Czechowicz

Lubię, kiedy kobieta.. - Kazimierz Przerwa Tetmajer



Lubię, kiedy kobieta

Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,
kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu,
gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie
i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.

Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi,
gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi,
gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem
i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.

I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania
przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania
zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,
gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.

Lubię to - i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata.

Kazimierz Przerwa Tetmajer

Powiedziałeś przyjdę do ciebie... - Halina Poświatowska

***

Powiedziałeś: "przyjdę do ciebie gdy będziesz spała skulona jak ciepły mruczący kot". I teraz czekam na ciebie przez wszystkie wieczory. Rozgniatam usta o pierze poduszek rozsnuwam włosy kolor zeschłych liści po gładkim chłodnym prześcieradle. Zanurzam ręce w ciemność owijam wokół palców milczące gałęzie . Ptaki śpią. Gwiazdy nie potrafią uskrzydlić ciężkich chmur. Noc rośnie we mnie - minuty - czerwone krople tętniącej krwi przebiegają ostrożnie. Na palcach powoli przez zamknięte okno wchodzi ostry zimny księżyc.

Halina Poświatowska

Sam na sam trzeba gadać z nocą - Jarosław Iwaszkiewicz

* * *

Sam na sam trzeba gadać z nocą,
Szeleścić ciemnym świerków gąszczem,
Splątaną gałąź rozplątywać
I szeptem odgadywać liście...

Głęboko schylić się nad wodą,
Rękami zróść się z wodorostem
I drzew ramiona beznadziejne
Dzielić i łączyć w plusku fali...

I w splocie czarnych słów i roślin,
W odbiciu gwiazd, w oprzędzie nocy
Ujrzeć swe rysy w lustrze wody:
Piękniejsze... zatarte...

Jarosław Iwaszkiewicz

Bezsenność - Krzysztof Kamil Baczyński

Daniel Danger
Bezsenność

Wiatr gra chorały nocy na organach podwórz;
z pyska chłapie ulicom kroków szara piana,
a noc mży czarnym piaskiem w kwadraty trawników,
dom brodzi zatopiony w kirach po kolana.
Czarny pająk obrazu wpełzł na śliską ścianę,
napęczniały i syty krwi słodkawej mroku,
sieje pustkę bezmierną i meble w nią plącze
Ostre cienie wazonów snują czerń z odwłoków.
Noc się nigdzie nie kończy, jest wszędzie bezkresna,
wiatr gra chorały nocy na podwórz organach;
noc mi zalewa gardło mdlącą, duszną falą,
czekam, stopiony w mroku
wyzwolenia…
rana…

Krzysztof Kamil Baczyński

Zakochani - Ryszard Milczewski-Bruno

Beatriz Martin Vidal
Zakochani

W lichtarzu nocy –
świece gwiazd
Księżyc jak Jezusek –
wbity na krzyż niebios.

Nie uczesana wierzba –
jak ksiądz –
przygarniając gałęzią
daje święcenia.

A oni
uczepieni serc,
z zamkniętymi oczami
wiją gniazdo w pocałunku.

I nie trzeba
kolumn podpierających.
Nie trzeba słów,
by kochanie pachniało konwalią

Nic nie trzeba.

Zakochani –
są sobą.
Reszta jest dla samotnych.

Ryszard Milczewski-Bruno

Stoimy na dzikiej grani - Endre Ady

Stoimy na dzikiej grani
(fragmenty wiersza)

Stoimy na dzikiej grani,
We dwoje, wpatrzeni, sami,
Przywarci mocno ciałami,
Milczący, bez łez i bez słów
Jeden ruch i runiemy w dół.

Drżą silne wargi, ciszą skuł
Nas pocałunek długi twój
Odezwiesz się runiemy w dół.

Ciał krwawy węzeł nas chroni
Dopóki ciasno spleciony

Endre Ady
tł. Bohdan Zadura

Miasto Don Juana - Robert Desnos

Miasto Don Juana

Kusztykając, odchodzą niewidomi,
Inwalidzi, opuchlacy, garbaci,
Żandarmi i pijacy.

Dmąc w szyby kawiarni mgła
Z siła zdolna zatopić sto okrętów,
Syreny siódmej godziny mówią wszystkim: "Czas się upić".

Don Juan zatrzymał się w miejscu,
Gdzie jak wiem jest fontanna Wallace'a,
Tablica przeciwpożarowa i taczki przykute do ławki.

Zastała go tam północ,
On wcale się nie nudząc
Spędził tam całą noc.

O północy, kobieta w żałobie,
Ale naga pod krepą ogromną swego kapelusza,
Wyszła z bocznej ulicy.

Niosła szklankę i butelkę wina czerwonego,
Niosła także ptaka martwego,
Dała mu ptaka martwego i szklankę wina.

Z pobliskiej bramy wjazdowej, otwartej nagle,
Wyszła dziewczynka o pięknych nogach
I dała mu swoją lalkę i naszyjnik z kulek z hebanu.

Obok w oknie jasno oświetlonym
Niewiasta się rozbierała,
Rzucając w stronę bohatera różne części swych szat.

Handlarz kwiatów z rogu ulicy
Przyniósł mi wszystkie swoje róże,
A stara sprzedawczyni gazet wszystkie swoje gazety.

Pewna kobieta bardzo piękna i bardzo odrażająca
Pokazała mu swój zegarek
I powiedziała mu, że on już nie chodzi.

Nathan Sawaya
Kobieta w sabotach, ekspedientka,
Przybyła i uniosła swój fartuch,
A jej fartuch zawierał rybę jak nigdzie na świecie.

Ona wypuściła ją do strumienia,
A ryba tam się rzucała
Aż ją śmierć zabrała.

I kobieta, która wygrała w pokera,
I kobieta, która dała kochankowi wszystkie swoje diamenty,
Wyszły także z ulic i z bram.

On zstępował z nieba
Jak skowronek celnie ustrzelony,
On wznosił się przez okienka piwnic.

Jedne byłyby mogły zarządzać królestwami,
Inne bywają brudne ciałem i w sercu,
Jeszcze inne roznoszą tragiczne choroby.

Ale Don Juan w podmuchach bliskiego poranka
Czuł wiatr lodowaty i pokrzepiający,
Wiatr odpływu morza i świeżych ostryg,

Który owiewał jego liście i gałęzie,
A jego korzenie ciągnęły wspaniałe
Soki ziemi jednak nędznej.

Jego kora była mocniejsza niż pancerz,
Bardziej napięta niż pierś atlety,
A jego kaftan z żelaza go nie krępował.

Asystował robotnikom, którzy lampy rano gaszą,
Polewaczom ulic i chodników,
Śmieciarzom i doręczycielom.

Jak na piękne drzewo, był pięknym drzewem.
Ścięto je w dzień następny,
Spalono je i tymczasem,

Tymczasem jego gorzki sok był mocny
I wiele kobiet godnych uwielbienia
Przechodziło pod jego listowiem.

Z którego pozostało coś niecoś
W ognisku, w którym ochładzały się jego popioły,
W tej dziurze, gdzie ongi było jego miejsce.

Nie pozostało naprawdę dużo,
Dziura w żwirze,
Dziura, tylko dziura pusta, mała dziura.

Robert Desnos
przełożył Roman Lis
PS. Dziękuję:)

Złodziejka - Robert Desnos

Marcel Duchamp
Złodziejka

Złodziejka usiadła w wysokiej trawie żeby odpocząć po ciężkiej wyprawie
przez pustynną okolicę.
Ścigana, szczuta, szpiegowana, zdradzona, sprzedana.
Poza zasięgiem prawa.
W tej samej godzinie odkrywają się karty
I jeden mężczyzna mówi do drugiego mężczyzny:
"Do jutra".
Jutro będzie on martwy albo daleko stamtąd.
W godzinie gdy drżą białe firanki na nocy głębokiej,
Gdzie przewrócone łóżko gór otwarte ku swej pani umarłej
Oczekuje jakiegoś olbrzyma spoza horyzontu,
Siadaj złodziejko, uśnij złodziejko.
Nie hałasujcie, pozwólcie odpocząć złodziejce
W kącie tej stronicy.

Bójcie się żeby się nie obudziła,
Jest dużo bardziej szalona niż ptak bijący o meble i ściany.
Bójcie się żeby nie umarła u was,
Bójcie się żeby latając wszystkich szyb wam nie wybiła
Bójcie się żeby w ciemnym kacie się nie skryła,
Bójcie się obudzić złodziejkę uśpioną.

Robert Desnos
przełożył Roman Lis
          PS. Dziękuję:*

Kąpiel - Robert Desnos

Kąpiel

Dokąd idziecie z tymi stopami marchewki?
Dokąd idziecie, w imię Boga?
Z tymi głowami cieląt
I z tymi sercami z forsy?
Joan Miró
Dokąd idziecie? Dokąd idziecie?

Idziemy szczać na koniczynę
I pluć na siano.

Dokąd idziecie z tymi głowami cieląt?
Dokąd idziecie z troską?
Słońce jest trochę jak płyn
Trochę jak płyn tej nocy.
Dokąd idziecie, wy, głowy z forsy?

Idziemy szczać na koniczynę
I pluć na siano.

Dokąd idziecie? Dokąd idziecie?
Przez błoto i noc?
Idziemy pluć na koniczynę
I szczać na siano.
Z naszymi minami głupoli
I z dziobami zająców
Idziemy szczać na koniczynę.

Zatrzymajcie się. Pójdę z wami
Oto biegnę ku wam jakby mnie ścigano
Głupole ale też jesteście moimi kumplami
Idę szczać na koniczynę
I pluć na siano.

I dlaczego na mnie nie czekacie?
Nie czuje się dobrze, czuje się lepiej.
Serca głupoli i jaja lwów!
Ja idę szczać, szczać z wami
Na koniczynę

I pluć na siano.
Pocałunki po północy czujecie rdzę
Czujecie żelazo czujecie człowieka
Czujecie! Czujecie kobietę.
Czujecie często jeszcze coś:
Koniec ołówka gryzionego w wieku czterech lat
Kiedy uczyło sie pisać
Nowe zeszyty, książki spod choinki
Wszystko złote i malowane na czerwono
Jak lepka krew na końcu palców.
Pocałunki po północy,
Kąpiele w strumieniach zimnych
Jak ostrze brzytwy.

Robert Desnos
przekład Roman Lis

Mój dzieciaku - Robert Desnos

Pablo Picasso
mój dzieciaku

"Mój dzieciaku", mówi on, "mój dzieciaku", mówi ona
I moja krew, nasze serce, nasze miasto, ogromne miasto nieprzytomne.
Brukarze zgubili się tego ranka na polu, kędy chabry śpiewają,
Kędy kwitną słowiki,
Kędy patati i patataj trzymają się rozporządzeń tutti quanti.
Tego pana boli ząb, bolą nerki, boli nos.
Koronka zwisa mu z nosa.
"Mój dzieciaku, czy to jest nasze życie, czy ono skończyło się już?
Ono zdaje się nam tak puste i głębokie, i jednak płaskie i tak dalej,
Czuję jak twoja krew przepływa pod moją dłonią,
Miesiąc kwiecień nie kończy się na Sylwestra!"

"Rycerz otruł sie z rozkoszą pośród śniegów,
Tam śpi, tam śni, tam pyskuje,
I dzień dobry mój dzieciaku, i dzień dobry mój dzieciaku,
I twoje nerki, i twój brzuch i twoje usta,
Wstań, kwiecie bruku, kwiecie brukwi, kwiecie szczawiu!"
Noc którą opisuję, jest nocą w każdej z dwudziestu czterech godzin.
Atrament spada z wielkim hukiem w bagno bez dna
I tyle brudu wspomnień, tyle brudu lat,
I to święte imię Boga miesiąca kwietnia
Który nie kończy się na Sylwestra!
Styczeń gubi swoją koszulę,
A lipiec swój but.
Wszyscy starzy, zidiociali, pohańbieni, w nędzy, koronka u nosa
I ten grzmot Boga miesiąca kwietnia
Który nie kończy się, który nie skończy się nigdy,
Nawet na Sylwestra!

Robert Desnos
przełożył Roman Lis

Ostatni poemat - Robert Desnos

Ostatni poemat

Śniłem o tobie tak wytrwale,
Tak wędrowałem, tak powtarzałem twe imię,
Tak pokochałem twój cień,
Że to już wszystko, co mi z ciebie pozostało.

Teraz mi tylko cieniem być wśród cieni.
Być stokroć bardziej cieniem niż cień,
Być cieniem, który wróci, powróci znów
do twego życia rozsłonecznionego.

Robert Desnos
przełożył Jerzy Pleśniarowicz

Szminka Argonautów (fragment) - Robert Desnos

Szminka Argonautów
(fragment)

Siostry dziwek marsylskich siedzą w oceanach.
Uściskami chorymi owrzodzą wam ciała.
W ciemnym szynku portowym basetla cygana
morskim szumom i zgubie będzie wtórowała.

Marynarze śpiewając pieśni nostalgiczne
odpłynęli galerą i na czarnej chmurze.
Czy myślicie, że sistrum lub skrzypce magiczne
zaczarują żeglarzy, gdy gotowi stchórzyć?

Legenda drzemie wyniosła i przestarzała
w żałobnym brązie, który stał się tronem
przeszłości. Dawno odjechała
Argonautów wyprawa zdobyć wschodnie runo.

Z waszych grobów wyrosną podejrzane grzyby,
o których śpiew Nerona gładko się potoczy
na Klaudiańskiej orgii. Albo wasze oczy
znajdzie kuchcik występny w brzuchu morskiej ryby
W drogę! Harfo Eola zawyj razem z burzą...

Robert Desnos
przełożył Julian Rogoziński

Złoto Tygrysów - Ty - Jorge Luis Borges

Złoto Tygrysów - Ty

       Tylko jeden człowiek się narodził, tylko jeden człowiek umarł na ziemi.
       Zaprzeczać temu to banalne wyliczanie, daremna arytmetyka.
Nie mniej daremna niż sumowanie zapachu deszczu ze snem, który przyśnił ci się zeszłej nocy.
       Człowiekiem owym jest Ulisses, Abel, Kain, pierwszy człowiek, który z gwiazd odczytał konstelacje, człowiek, który wzniósł pierwszą piramidę, człowiek, który zapisał heksagramy w Księdze Przemian, kowal, który wyrył runy na mieczu Hengista, łucznik Einar Tamberskelver, Luis de León, księgarz, który spłodził Samuela Johnsona, ogrodnik Woltera, Darwin na dziobie Beagle, Żyd w komorze śmierci, a z czasem ty i ja.
       Tylko jeden człowiek umarł pod Ilionem, nad Metauro, pod Hastings, pod Austerlitz, pod Trafalgarem, pod Gettysburgiem.
       Tylko jeden człowiek umarł w szpitalach, na okrętach, w dotkliwej samotności, w alkowie miłości i obowiązku.
       Tylko jeden człowiek patrzył na rozległą zorzę.
Tylko jeden człowiek poczuł w ustach orzeźwiający chłód wody, smak owoców i mięsa.
       Mówię o jedynym, o jednym, o tym, który zawsze jest sam.

Jorge Luis Borges
przełożyli Dorota i Adam Elbanowscy

Epitafium - Gérard de Nerval

Epitafium

Żył wesoło, na przemian tak jak ptak, co lata,
Kolejno zakochany, beztroski i tkliwy,
To znowu jak Klitander smutny, nieszczęśliwy.
Pewnego dnia usłyszał: ktoś do drzwi kołata.

To była Śmierć! Poprosił ją, by zaczekała,
By dopisać w sonecie jeszcze kropkę zdążył,
A potem się spokojnie jak trzeba położył
Do skrzyni, w której z zimna jęło drżeć mu ciało.

Był leniwy, wieść niesie, co się nieraz zdarza,
Atrament mu wysychał często w kałamarzu,
Chciał poznać wszystko w świecie, nie znał się na niczym.

I kiedy przyszła chwila, gdy zmęczony życiem
W pewien wieczór zimowy miał z świata odchodzić,
Rzucił jeszcze pytanie: „Po com się urodził?”

Gérard de Nerval
przełożył K.A. Jaworski

Smutek gwiazdy - Guillaume Apollinaire

Smutek gwiazdy

Piękna Minerwa dzieckiem jest mego czerepu
Po wsze czasy skrwawiona gwiazda wieńczy skronie
Rozum u dna spoczywa u szczytu trwa niebo
Głowy gdzie z dawna ostrzysz Bogini twe bronie
Oto czemu wśród nieszczęść temu sprostam jeszcze
Szparze zabójczej niemal co w gwiazdy rozpryska
Lecz skryty ból karmiący uniesienie wieszcze
Bardziej pali niż płomień O nie podchodź z bliska
Tak żywię sobą boleść tę przepaskę z złota
Jak świetlik kiedy iskra rozżarza swe ciało
Jako w sercu żołnierza Francja w niej dygota
Jak z serca lilii białej unosi się chwała

Guillaume Apollinaire
przełożył Stefan Napierski

E tenebris - Oscar Wilde

E tenebris

Zstąp ku mnie, Chryste! Podaj ręce boże,
Albowiem tonę w orkannej zawiei,
Jak ongi Szymon ginął w Galilei,
Na nawałnicą smaganym jeziorze.

Kraj ogłodzony moje serce! Gorze!
Wino-m żywota wylał bez nadziei;
Jeśli dziś stanę u boskich wierzei,
Czuję, żem skazan na piekielne łoże...

„Śpi, lub, jak Baal, wyruszył na łowy,
A na Karmelu od rana do nocy
Darmo imienia wzywają prorocy...“

Nie! zanim Zachód spadnie purpurowy.
Płaszcz ujrzę bielszy od ognia, miedziane
Stopy, twarz znojną i na dłoniach ranę.

Oscar Wilde
tłum. Jan Kasprowicz

Vita nuova - Oscar Wilde

Vita nuova

Stałem nad morza bezowocną tonią:
Twarz mą i włosy skrapia rozbryzg fali;
Dzień konający purpurą się pali
Długich promieni; wichry groźnie dzwonią.

Krzyk mew ku brzegu przypływa z oddali —
„Biada!“ zawołam z uznojoną skronią,
Ziarna się dla mnie z pól tych nie wyłonią,
Choć na mój żywot ciągły trud się wali“.

Sieć ma porwana, a jednak raz jeszcze
Chcę ją zarzucić, może mnie wybawi
Połów dotychczas ukryty w głębinie.

I w tem, o chwało! o rozkoszne dreszcze! —
Żar srebrnych członków nad morzem się jawi,
W nim mej przeszłości straszna męka ginie.

Oscar Wilde
tłum. Jan Kasprowicz

Sonet YX - Stéphane Mallarmé

Gustav Klimt
Sonet YX

Unosząc swe paznokcie błyszczące onyksem
Trwoga północna, lampę ściskającą zmora,
Dźwiga marzenia zmroku spalone z Feniksem,
Prochy, których nie zbierze popielna amfora

W salonie na kredensach nieozdobnych ptyksem:
Zniknął bibelot pustki dźwięczącej z wieczora,
(Mistrz bowiem łzy chce czerpać stanąwszy nad Styksem
Jedyną rzeczą, którą Nicość uznać skora.)

Przy oknie odsłoniętym na Północ, być może,
Światełko jakieś pełga dokładnie po wzorze
Jednorożców zionących płomieniami w niksę

Obłocznie nagą w lustrze, ale idzie czas gdy,
W zapomnieniu więzione w tych ramach, wybłyskiem
Opowiedzą się naraz siedmiorakie gwiazdy.

Stéphane Mallarmé
przełożył Adam Ważyk

Ofelia - Arthur Rimbaud

Ofelia

I.
Niby nenufar, w gwiazd drzemiących gronie
Biała Ofelia cichą płynie rzeką,
Płynie powoli w swym długim welonie,
Ofelia - William Waterhouse
Gaj się gdzieś wrzawą odzywa daleką.

Smutna Ofelia, fantom cichy, biały,
Lat przeszło tysiąc falą płynie czarną;
Lat przeszło tysiąc rozkoszne jej szały
Słodko ku wiewom wieczornym się garną.

Wiatr pieści łono i w kwiatów kielichy
Kwef jej rozwija, drżący śród głębiny;
Nad jej ramieniem rząd wierzb płacze cichy,
Nad sennym czołem wiotkie gną się trzciny.

Naokół dyszą pomięte lilije,
Z gniazd, rozbudzonych przez nią śród rogoży,
W lękliwe skrzydła ptak jakowyś bije,
Gwiazdy hymn szepcą tajemniczy, boży.

II.
Blada Ofelio, jak śnieg piękna świeży,
Dziecię umarłe, w dal niesione wodą:
Wiatr, co od wielkich gór norweskich bieży
Cicho cię z gorzką zapoznał swobodą.

Nieznany poszept, chłoszczący twe włosy,
Dziwne przynosił szumy twojej duszy;
Serce słyszało natury odgłosy
W drzew rozżaleniach, w jękach nocnej głuszy!

Pierś twą zbyt ludzką rozbił fal potokiem
Wielki krzyk morza w kwietniowy poranek,
U stóp twych klęczał w milczeniu głębokiem
Biedny szaleniec, pobladły kochanek.

Co za sen: Niebo, Miłość, Wolność!.. Biedna!
Jak ogień śniegom, takim on był tobie!
W twych wielkich wizjach zmarły słów twych sedna,
W nieskończoności wzrok twój zagasł grobie.

III.
A zaś poeta mówi, że w pomroce
Gwiezdnej ziół szukasz, któreś pozrywała,
Że mu na fali, jak lilia, migoce
W długim welonie Ofelia biała.

Arthur Rimbaud
tłum. Jan Kasprowicz

Ład i bezład miłości - Paul Éluard

Irene Sheri
Ład i bezład miłości

Przytoczę na początek żywioły
Twój głos twoje oczy twoje ręce twoje usta

Jestem na ziemi czy byłbym tutaj
Gdyby nie było i ciebie

W tej kąpieli w cztery oczy
Z morzem ze słodką wodą

W tej kąpieli co nam stworzył
W naszych źrenicach płomień

Ta kąpiel z łez szczęśliwych
W którą zdołałem wejść
Dzięki rąk twoich cnocie
Dzięki warg twoich łasce

To pierwszy obszar ludzki
Jak rodząca się preria

Nasze milczenia nasze słowa
Oddalające się światło
Światło powracające
Ranek i wieczór każą nam się śmiać

W głębi ciał naszych
Wszystko dojrzewa i kwitnie

Na słomie twojego serca
Gdzie składam stare kości

Gdzie osiągam kres

Paul Éluard
przełożyła Krystyna Rodowska

Kim ostatecznie jestem - Walt Whitman

Kim ostatecznie jestem

Kim ostatecznie jestem? Dzieckiem tylko, które lubi dźwięk
swego imienia i powtarza je ciągle.

Odłączam się, żeby słyszeć — nigdy mnie to nie nudzi.

Twoje imię dla ciebie tak samo.

Czy pomyślałeś, że wszystkim są dwie albo trzy intonacje
w dźwięku twego imienia?

Walt Whitman
tłum. Czesław Miłosz

Ostatnia inwokacja - Walt Whitman

Ostatnia inwokacja

Teraz już lekko
Spomiędzy murów potężnej fortecy,
Spod straży zamków, spod opieki zatrzaśniętych drzwi
Dajmy się unieść w górę.

Powinniśmy wyślizgnąć się bez szmeru.
Kluczem łagodności odrygluj zamki, szeptem
Każ otworzyć się drzwiom, duszo.

Lekko - nie bądź niecierpliwa
(Mocny twój uchwyt, o ciało śmiertelne,
Mocny twój uchwyt, o miłości).

Walt Whitman
tłum. Czesław Miłosz

Zmarły - Vicente Aleixandre

Zmarły

Pod ziemią dzień
jest mroczny. Ptaku przedziwny,
ptaku na gałązce, umarłemu śpiewasz.
Pod ziemią zaspałem
jak trochę inny korzeń tego drzewa,
które sam jeden całym sobą żywię.
Nie ciążysz mi, drzewo potężne, rozbłysłe w powietrzu,
zrodzone w mojej piersi, z rozpędem zieleni
wyglądające na świat koroną radosnych gałęzi,
gdzie teraz ptak ćwierka, żywy na mym sercu.

Widome, jasne życie wspina się tym drzewem
na tej samej ziemi, gdzie dawniej był ktoś.

Niezniszczalne ciało wciąż żyje i nie śpi,
ono nigdy nie śpi.
Dziś czuwa w drzewie światłym, objętym przez słońce.
Nie jestem pamięcią ani zapomnieniem. Beztrosko się
wznoszę,
lekki, szumiący, wnętrzem pnia ku życiu.
Przyjaciele, zapomnijcie o mnie.
Korona moja zawsze rozśpiewana,
zwiewna w przestrzeni, w nieskończoność wzięta.

Vicente Aleixandre
przełożyła Krystyna Rodowska

Zmierzch mistyczny - Paul Verlaine

Zmierzch mistyczny

Wspomnienie wraz ze Zmrokiem w bladej czerwoności
Krople rdzy wsącza w płomieniste rozjarzenie
Horyzontu Nadziei, co o nowe włości
Szerszy dźwiga wzwyż tajemnicze ogrodzenie,
Gdzie przez kraty przeziera bujne rozkwiecenie -
Dalia, lilia, tulipan, jaskrów jaskrawości,
Które wijąc się, pleniąc, zabójczych wonności
Przyborem w coraz dalsze sięgając przestrzenie,
Znienacka zagarniają i mnie; w odrętwienie -
Dalia, lilia, tulipan, jaskrów jaskrawości -
Wtłaczają zmysły, duszę i zdrowe myślenie,
By wreszcie wtrącić w moje otchłanne omdlenie
Wspomnienie wraz ze Zmrokiem w bladej czerwoności.

Paul Verlaine
przełożył Roman Kołoniecki

Noc - Gary Snyder

Noc

Przez wszystkie ciemne godziny wszędzie
naprawia i prostuje ludzkie serca i języki
i rozwesela świt —
bezpieczni, zagrzebani w kocach:
szeptanie do ucha i delikatne kąsanie mokrych warg
wygładzanie brwi i palce sunące w górę łydki,
lizanie szyi i łaskotanie stwardniałej
piersi mruganiem powieki, przebieganie
palcami po cienkiej skórze na piersi,
wyczuwanie arterii splatających się we wklęśnięciu pachwiny,
wyginanie grzbietu w łuk, kołysanie się na bok
pochylanie się w przód, opadanie na czworaki.

pogryziony język i drżące łydki,
splecione dłonie i splątane nogi,
wysunięta broda i stłumiony jęk,
zgarbione łopatki i pulsowanie w brzuchu.
zęby zatopione w języku, palce u stóp zagięte.
zaciśnięte powieki i szybki oddech.
włosy zupełnie splątane.

radio które grało do rana.
bezgłośnie kręcąca się płyta.
półprzymknięte drzwi kołyszące się w zawiasach.
papieros, który wypalił się do końca.
pestki melona wyplute na podłogę.
zmieszany śluz wysychający na ciele.
nie zgaszone światło w drugim pokoju.
wszystkie koce zrzucone na podłogę i ptaki
świergocące na wschodzie.
usta pełne winogron i ciała luźne jak liście.
uspokojone serca, leniwa pieszczota, szybka wymiana
spojrzeń po której oczy zamykając się znowu,
pierwsze promienie słońca zadają cios cieniom.

Gary Snyder
tłum. Adam Szostkiewicz

Z technologii łez - Zbigniew Herbert

Z technologii łez

W obecnym stanie wiedzy tylko łzy fałszywe nadają się do obróbki i dalszej produkcji. Łzy prawdziwe są gorące, wskutek czego bardzo trudno oddzielić je od twarzy. Po doprowadzeniu do stanu stałego okazało się, że są bardzo kruche. Nad problemem eksploatacji łez prawdziwych głowią się technolodzy.

Łzy fałszywe przed mrożeniem poddaje się zabiegowi destylacji, gdyż z natury są mętne i doprowadza się je do stanu, w którym pod względem czystości nie ustępują prawie łzom prawdziwym. Są bardzo twarde, bardzo trwałe i nadają się nie tylko do ozdób, ale także do krajania szkła.

Zbigniew Herbert

Jedni i drudzy - Adam Asnyk

Jedni i drudzy

Są jedni, którzy wiecznie za czymś gonią,
Za jakąś marą szczęścia nadpowietrzną,
W próżnej gonitwie siły swoje trwonią,

Lecz żyją walką serdeczną.

I całą kolej złudzeń i zawodów
Przechodzą razem z rozkoszą i trwogą,
I wszystkie kwiaty zrywają z ogrodów,

I depczą pod swoją nogą.

Są inni, którzy płyną bez oporu
Na fali życia unoszeni w ciemność,
Niby spokojni i zimni z pozoru,

Bo widzą walki daremność.

Zrzekli się cierpień i szczęścia się zrzekli,
Zgadując zdradę w każdym losu darze,
Przed swoim sercem jednak nie uciekli,

I własne serce ich karze!

Gdy się spotkają gdzie w ostatniej chwili
Jedni i drudzy przy otwartym grobie,
Żałują, czemu inaczej nie żyli,

Wzajemnie zazdroszczą sobie.

Adam Asnyk

Nadzieja - Jerzy Harasymowicz

Nadzieja

Wierzę że buczyna
do której brnąłem po kolana w liściach
do której serce przylgnęło jak huba
która była mi
szumiącą dobrym słowem
matką

Wierzę
że ta buczyna
wstawi się kiedyś
za mną

Jerzy Harasymowicz

Mgła - Ludmiła Marjańska

fot. Encrenaz
Mgła

Niezręczny anioł wylał z konwi mleko.
Zniknęła zatopiona ziemia.
Widzący ślepną.
Białe laski tracą kontury.
Barierę mostu przebija samochód
i spada w rzekę,
zamienioną w mleko.
Przetrzyj niebo -
mówi rozgniewany Pan Bóg. -
Trzeba mieć do was anielską cierpliwość.
Skarcony anioł potknął się o skrzydła,
spadł w mleczne morze
i stał się człowiekiem.

Ludmiła Marjańska

Szwaczka - Zbigniew Herbert

Szwaczka

Od rana pada deszcz. Będzie pogrzeb tej z naprzeciwka Szwaczki.
Marzyła o ślubnym pierścionku, a umarła z naparstkiem na palcu.
Wszyscy się z tego śmieją. Poczciwy deszcz ceruje niebo z ziemią.
Ale z tego też nic nie będzie.

Zbigniew Herbert

Rapsodia wietrznej nocy - Thomas Stearns Eliot

Rapsodia wietrznej nocy

Dwunasta.
Tam, dokąd sięga ulica
Ujęta w księżycową syntezę,
Szeptane zaklęcia księżyca
Rozpuszczają podłoża pamięci,
Wszystkie jej jasne skojarzenia,
Sformułowania i rozróżnienia,
Każda latarnia, którą mijam,
Bije jak bęben przeznaczenia
I przez obszary mroków
Północ potrząsa pamięcią,
Jak szaleniec potrząsa uschniętym geranium.

Pół do drugiej,
Latarnia parska,
Latarnia mamrota,
Latarnia mówi: Patrz na tę kobietę,
Co waha się ku tobie w świetle bramy
Rozwartej nad nią jak szyderstwo.
Widzisz obrąbek jej sukni,
Postrzępiony, zachlapany błotem.
I widzisz jej skośne spojrzenie,
Pokrętne jak haczyk.

Pamięć sucho wyrzuca
Mnóstwo splątanych rzeczy;
Na brzegu gałąź splątana,.
Objedzona do gładka, błyszcząca,
Jak gdyby świat osłaniał
Tajemnicę swojego szkieletu,
Sztywną i białą.
Rozkwitająca wiosna na podwórcach fabryk,
Rdza uczepiona kształtów z sił opadłych,
Jędrna, skulona, gotowa do kłapnięcia kłami.

Pół do trzeciej,
Latarnia mówi:
Spójrz na kota, co przylgnął do ścieku,
Wysuwa język
I pożera kawałek zjełczałego masła.
Tak ręka dziecka machinalnie
Chwyta zabawkę toczącą się bulwarem.
Nic nie mogłem zobaczyć za oczyma dziecka.
Widziałem oczy na ulicy
Usiłujące zajrzeć w szpary okiennicy
I pewnego popołudnia kraba widziałem w stawie,
Starego kraba z pancerzem na grzbiecie,
Co chwytał koniec kija, który mu podałem.

Pół do czwartej,
Lampa parska,
Lampa mamrota w ciemności,
Lampa mruczy:
Spójrz na księżyc,
La lune ne garde aucune rancurie,
Mruga wątłym okiem,
Uśmiecha się do zakamarków,
Gładzi włosy traw.
Księżyc utracił pamięć,
Ospa mu twarz przeorała,
Jego ręka skręca papierową różę
Pachnącą kurzem i wodą kolońską,
Jest sam
Ze starą nocną wonią,
Która mu się wciąż wraża i wraża do mózgu.
Wraca wspomnienie
Suchych badyli bezsłonecznego geranium
I kurzu w szczelinach bruku,
Zapachu ulicznych kasztanów,
I zapachu kobiety w pokoju za storą,
I papierosów w korytarzach
I alkoholu w barach.

Lampa mówi:
Czwarta, tutaj jest numer na bramie
Pamięci!
Ty masz klucz,
Lampa roztacza krąg światła na schodach.
W górę.
Łóżko posłane: szczotka do zębów wisi na ścianie,
Połóż buciki pod drzwiami, śpij, przygotuj się do życia.

Ostatni skręt noża.

Thomas Stearns Eliot
tłum. Władysław Dulęba