Miasto Don Juana - Robert Desnos

Miasto Don Juana

Kusztykając, odchodzą niewidomi,
Inwalidzi, opuchlacy, garbaci,
Żandarmi i pijacy.

Dmąc w szyby kawiarni mgła
Z siła zdolna zatopić sto okrętów,
Syreny siódmej godziny mówią wszystkim: "Czas się upić".

Don Juan zatrzymał się w miejscu,
Gdzie jak wiem jest fontanna Wallace'a,
Tablica przeciwpożarowa i taczki przykute do ławki.

Zastała go tam północ,
On wcale się nie nudząc
Spędził tam całą noc.

O północy, kobieta w żałobie,
Ale naga pod krepą ogromną swego kapelusza,
Wyszła z bocznej ulicy.

Niosła szklankę i butelkę wina czerwonego,
Niosła także ptaka martwego,
Dała mu ptaka martwego i szklankę wina.

Z pobliskiej bramy wjazdowej, otwartej nagle,
Wyszła dziewczynka o pięknych nogach
I dała mu swoją lalkę i naszyjnik z kulek z hebanu.

Obok w oknie jasno oświetlonym
Niewiasta się rozbierała,
Rzucając w stronę bohatera różne części swych szat.

Handlarz kwiatów z rogu ulicy
Przyniósł mi wszystkie swoje róże,
A stara sprzedawczyni gazet wszystkie swoje gazety.

Pewna kobieta bardzo piękna i bardzo odrażająca
Pokazała mu swój zegarek
I powiedziała mu, że on już nie chodzi.

Nathan Sawaya
Kobieta w sabotach, ekspedientka,
Przybyła i uniosła swój fartuch,
A jej fartuch zawierał rybę jak nigdzie na świecie.

Ona wypuściła ją do strumienia,
A ryba tam się rzucała
Aż ją śmierć zabrała.

I kobieta, która wygrała w pokera,
I kobieta, która dała kochankowi wszystkie swoje diamenty,
Wyszły także z ulic i z bram.

On zstępował z nieba
Jak skowronek celnie ustrzelony,
On wznosił się przez okienka piwnic.

Jedne byłyby mogły zarządzać królestwami,
Inne bywają brudne ciałem i w sercu,
Jeszcze inne roznoszą tragiczne choroby.

Ale Don Juan w podmuchach bliskiego poranka
Czuł wiatr lodowaty i pokrzepiający,
Wiatr odpływu morza i świeżych ostryg,

Który owiewał jego liście i gałęzie,
A jego korzenie ciągnęły wspaniałe
Soki ziemi jednak nędznej.

Jego kora była mocniejsza niż pancerz,
Bardziej napięta niż pierś atlety,
A jego kaftan z żelaza go nie krępował.

Asystował robotnikom, którzy lampy rano gaszą,
Polewaczom ulic i chodników,
Śmieciarzom i doręczycielom.

Jak na piękne drzewo, był pięknym drzewem.
Ścięto je w dzień następny,
Spalono je i tymczasem,

Tymczasem jego gorzki sok był mocny
I wiele kobiet godnych uwielbienia
Przechodziło pod jego listowiem.

Z którego pozostało coś niecoś
W ognisku, w którym ochładzały się jego popioły,
W tej dziurze, gdzie ongi było jego miejsce.

Nie pozostało naprawdę dużo,
Dziura w żwirze,
Dziura, tylko dziura pusta, mała dziura.

Robert Desnos
przełożył Roman Lis
PS. Dziękuję:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz