Gravida - Pierre Jean Jouve

Gravida

Skalista droga ciemnymi krzykami usiana
Aniołowie na straży ciężaru przeciągających
kamieni nagich pod falami mroku
szmaragdowa zieleń z pianami i krwią.
Jak pięknie. Śmierć wyśpiewa obraz smutnej
płaszczyzny, a nie ciepłą wieczoru płeć.
Wzdraga się i nieskończenie oddala
w kierunku dzikich okolic: tam zawsze
pragnąłem żyć.
Tam trawa i gorzka granica, zapach lasu
nawozu i łez i wzruszająca postać chłopca
co zadrżał powtórnie, odkrywszy okrucieństwo
brzucha, który
słodyczą był pierwszy raz.

Pierre Jean Jouve
przełożył Julian Rogoziński

Czemu - ks. Jan Twardowski

fot. Klaus Priebe
Czemu

czemu w mordę dostałem
filozof zapytał
zgubiłem maskotkę od niej
drobiazg rozpacz mała
słonik
wyleciał gdy myślałem w pociągu podmiejskim.
nie ma grzechów średnich lekkich i powszednich
gdy miłość zdenerwujesz każdy grzech jest ciężki

ks. Jan Twardowski

Kosmologia Charona - Charles Simic

Jie Ma
Kosmologia Charona

Nic prócz światełka latarni
Żeby mógł się zorientować gdzie jest
I za każdym razem góra
Świeżych zwłok do załadowania

Przewozić je na drugi brzeg
Gdzie cała masa takich samych
Przypuszczam że już mu się myli
Który brzeg jest który

Przypuszczam że to nieistotne
Nikt się nie skarży a on w końcu
Ma tyle kieszeni do przeszukania
W jednej skórka chleba w innej kiełbasa

Z rzadka trafi się lusterko
Albo książka którą wyrzuca
Za burtę w głąb ciemnej rzeki
Bystrej zimnej głębokiej

Charles Simic
tłum. Stanisław Barańczak

Nagrobek mi powiedział, kiedy zmarła - Dylan Thomas

Jarek Kubicki
***

Nagrobek mi powiedział, kiedy zmarła.
Jej dwa nazwiska zatrzymały mnie w milczeniu.
Dziewczyna poślubiona na wieczny spoczynek.
Poślubiona w tej ulewnej okolicy,
O którą kiedyś trafem zawadziłem;
Poślubiona, zanim uzyskałem słuch,
Zanim w odłamku lustra mogłem ujrzeć
Deszcz, który mówił przez jej chłodne serce,
I słońce zabite w jej twarzy.
Nic więcej ciężki kamień mi nie powie.
Przedtem leżała na czyimś posłaniu
Z zatopioną we włosach dłonią,
Albo ów dżdżysty język odpychał ją wstecz
Poprzez lata demonów i niewinne zgony
Aż do pokoju tajemnego dziecka.
Słyszałem później wśród ludzi: płakała,
Że jej ubrane w biel ciało jest nagie,
A jej czerwone usta scałowano w czerń,
Płakała w bólu, z grymasem cierpienia,
Szarpana szlochem, choć uśmiech drżał w oczach.

Ja, który w przyśpieszonym filmie
Widziałem śmierć i tę bohaterkę szaloną
Raz w życiu napotkaną na cmentarnym murze,
Usłyszałem, jak mówi przez szczerbaty dziób
Swego strażnika, kamiennego ptaka;
Umarłam, zanim pora snu nastała,
Lecz wyło moje łono
I moim nagim upadkiem poczułam,
Jak targa się w płomieniach zmierzwiona, czerwona głowa
I ukochany potop jego włosów.

Dylan Thomas
przełożył Stanisław Barańczak

Prolog do "Footballu wszystkich świętych" - Bruno Jasieński

Prolog do "Footballu wszystkich świętych"

domy skaczą w konwulsjach sklepień
krew bulgoce ustami rynien
ręce moje wyciągam ślepe:
oddaj oddaj cóżeś nam winien!

gwiazdy z nieba lecą jak wiśnie
ostre dreszcze wstrząsają światem
znowu przyjdzie zgwałci i ciśnie
noc-megiera w kolczykach świateł

puść nas! puść nas! dosyć już czekam!
otwórz wszystkim nieznane dróżki!
daj nam także do dzbanka z mlekiem
z chmur łyżeczką zbierać kożuszki

słyszysz dzieci co cię wołają?
przyjdź już! przyjdź już! weź nas i prowadź!
po alejach twojego raju
daj nam raz się przespacerować

czemu czemu karcisz nas gniewem?
złość otrząsam jak drzewa z szyszek
przed twym tronem stoję i śpiewam
otom panie święty franciszek!

przyjm nas! przyjm nas! wszyscyśmy święci
dobrzy ludzie prości i cisi
po cóż twarz twa jak kula rtęci
słońcem czarnym nad nami wisi?

jakoż brama twoja zamknięta?
otwórz! otwórz słyszysz kołatam!
przyszły lata naszego święta
wszystkich ludzi z całego świata.

zejdź już! zejdź już! nie każ się prosić!
dokąd każesz daremnie grzmieć mi?
krwi twej ofiar mamy już dosyć!
ciesz się z nami twoimi dziećmi!

po cóż po cóż na krzyżu pościsz
łaski swojej skąpisz wybrańcom?
dobrzy ludzie cisi i prości
dawny świat ten zbawili tańcem

długo byłeś ze swoich sług rad
płacz nad nami świętymi w złości
o twe racje któreś nam ukradł,
z aniołami rzucamy kości!

Bruno Jasieński

Spojrzenie - Julia Hartwig

Spojrzenie

Nie w wybranym nie w oczekiwanym
miejscu się pokaże
ten odmieniony w jednej chwili świat
może na wymarzonej wyspie Faro
gdzie pod osłoną białych
kruchych skałek
przesypują się z wiatrem
fale żółtych piasków
a morze wciąż błękitne
zdaje się ani drgnie
Tu widzisz że i pustka
jest błogosławiona
chociaż lękają się jej ptaki

Julia Hartwig

Osąd pierworodny - André Breton i Paul Éluard

Osąd pierworodny
(fragment z "L'Immaculée Conception")


Jean-Jacques Cazin
Nie czytaj. Przypatruj się białym figurom, jakie rysują odstępy oddzielające słowa wielu linii i czerp z nich natchnienie.
Sięgnij znów po zbroję, którą porzuciłeś w wieku dojrzałym.
Formuj twoje oczy zamykając je.
Snom, których zapomniałeś, daj wartość tego, czego nie znasz.
Nie przygotowuj słów, którymi krzyczysz.
Mieszkaj w domach opuszczonych. One były zamieszkane tylko przez ciebie.
Pieszczotom twoim uczyń posłanie z pieszczot.
Jeśli pukają do twych drzwi, pisz ostatnią twą wolę kluczem.
To, co znajdujesz, należy do ciebie tylko wtedy, kiedy twoja ręka jest wyciągnięta.
Ty jesteś ogrodnikiem swego życia.
Pozwól niech świt podpali rdzę twoich snów.
Zapal widnokrąg przyszłego zmęczenia.
Zrób im niespodziankę i nie poplącz czasu przyszłego słowa mieć z czasem przyszłym słowa być.
Temu, kto chce zobaczyć wnętrze twojej dłoni, pokaż nieodkryte planety na niebie.
Ażeby odkryć nagość tej, którą kochasz, przyjrzyj się jej dłoniom. Jej twarz jest schylona.
Przypatrz się kwiatowi powoju: — on nie pozwala słyszeć.
Uchwyć bez zmrużenia powiek możliwe pojęcie jaskółek.
Pisz niezniszczalnie na piasku.
Nie zapomnij powiedzieć rewolwerowi: — Bardzo mi miło, ale zdaje mi się, żeśmy się już gdzieś spotkali.
Obserwuj światło w zwierciadłach ślepców.
Czy chcesz mieć najmniejszą i jednocześnie najbardziej niepokojącą książkę świata? Opraw znaczki pocztowe twoich listów miłosnych i płacz, i to mimo wszystko nie bez powodu.
Nigdy nie oczekuj siebie.
Lękaj się przechodzić zbyt blisko tapet wtedy, gdy jesteś sam i słyszysz, że cię wołają.
Swoboda twoja, z jaką sprawiasz, że śmieję się do łez, jest twoją swobodą.
Spraw, by mgła uciekła przed sobą.
Jeżeli patrzysz jednym okiem, zamknij drugie.
Wchodzisz w trzecią ulicę na prawo, potem w pierwszą na lewo, przychodzisz na plac, skręcasz koło znanej ci kawiarni, wchodzisz w pierwszą ulicę na lewo, potem w trzecią na prawo, rzucasz swój posąg o ziemię i zostajesz.
Pukaj do drzwi, krzycz: — Proszę wejść — i nie wchodź.

André Breton i Paul Éluard
tłum. Zbigniew Bieńkowski

Zbladła twarz Don Żuana... - Bolesław Leśmian

Wilhelm Simmler
Zbladła twarz Don Żuana...

Zbladła twarz Don Żuana, gdy w ulicznym mroku
Spotkał swój własny pogrzeb, i przynaglił kroku.
I zatracił różnicę między ciałem w ruchu
A tym drugim, co legło w trumiennym zaduchu.
Czuł tożsamość obojga - orszak szedł pośpiesznie,
A jemu się zdawało, że w miejscu tkwi śmiesznie.
Czekał, aż uśnie w Bogu, lecz stwierdził naocznie,
Że Bóg nie jest - noclegiem - i że już nie spocznie.
Pogardą na śmiertelne odpowiadał dreszcze.
„Śpi snem wiecznym" - szeptano, ale nie spał jeszcze.
Szedł coraz bezpowrotniej - w pozgonnym rozpędzie.
„Śpi snem wiecznym..." Snu nie ma i nigdy nie będzie!
„Szczęśliwy! Już nie cierpi!" - tak mówiono wkoło -
A on w świat trosk mogilnych kroczył niewesoło,
I zaczęło się nowe - nieznane cierpienie.
Dzwony jeszcze dzwoniły. Nie słuchał ich wcale.
Szli ludzie - dotąd żywi... Minął ich niedbale.
Czczość dzwonów i daremność rozumiał pogrzebu
I zmarłymi oczyma przyglądał się niebu.

Bolesław Leśmian

Psi cmentarz - Ryszard Mierzejewski

Psi cmentarz

Słyszał o takich miejscach
celebrowanego pochówku psów
kotów koni chomików i innych zwierząt
członków ludzkich rodzin.

Nie powinien więc być
zdziwiony
czy zszokowany raczej
a jednak
kiedy stanął wśród przedziwnych mogił
serce zabiło mu mocniej.

Nie spodziewał się bowiem
natrafić
w tak pięknym miejscu
zielonym
tętniącym życiem przyrody
na psów nieziemską sypialnię.

Szedł między maleńkimi
grobami
różnie oznaczonymi
zwykłymi polnymi kamieniami
skromnymi tabliczkami
próżnym przepychem krzyczącymi
płytami z marmuru
a na nich czytał imiona i słowa
ostatnie
najwierniejszemu przyjacielowi
dziękujemy że byłeś z nami
żegnaj najukochańszy
pozostaniesz
na zawsze w naszych sercach.

Przy niektórych
paliły się nawet znicze i świece
i były też zdjęcia
a na nich
urokliwe psie pyski i te oczy
te oczy przenikliwe
tak wiernie patrzące jeszcze
teraz
po ich śmierci.

Ryszard Mierzejewski

Nietoperz - Teodore Roethke

Nietoperz

Za dnia nietoperz jest kuzynem myszy.
Amator starych strychów, kurzu, ciszy.

Śpi głową w dół. Śni pewnie snu negatyw.
Puls ma tak wolny, jakby żył na raty.

W nocy, w poświacie padającej z piętra
Wśród drzew kołuje jak szaleńcza pętla.

Lecz gdy nam mignie tuż przy siatkach okien,
To, co widzimy, mrozi nas swym mrokiem:

Coś jest nie tak, coś nie gra, jeśli myszy
Mogą i skrzydła mieć, i ludzkie rysy.

Teodore Roethke 
tłum. Stanisław Barańczak 

Jeleń nocy - Pierre Jean Jouve

Jeleń nocy 

Tropić jelenia musicie w skupieniu
Sekretnie pogrążony w żarze swej jedności
odpoczywa przed świtem wsparty na kolanach
śni bez tchnienia w gór gąszczu
Niespokojny wrażliwy podstępny i straszny
gotów na wszystko, niezbędny
i słodki jak kobieta
To wy wkroczycie nadzy w wasze przeznaczenie

Z waszego przeznaczenia wynika przeznaczenie
zwierzęcia niepojętego, zwierzęcia niewidzialnego
zwierzęcia które nigdy nie zjawia się pierwsze
w pełnych wrogości przestrzeniach

Waszej duszy myśliwy przeklęty
wybiegł naprzód by jelenia duszę
schwytać bardziej naprzód niż trzeba
i dusza zwierzęcia zwietrzyła już z oddali duszę myśliwego

Walka żeby się wyrwać kiedy susem boskim
stajesz nagle na skale niewidzialnej!
Walce chytrej i zręcznej waszych pragnień
kres kładzie dopiero kula.

Żeby kula trafiła w tajemniczy punkt
będzie twym ostatecznym pragnieniem
I całe twe przeznaczenie
odbije się w jelenia wzniosłym przeznaczeniu
Podczas gdy krew wynagradzać będzie cię tajemnie

Pierre Jean Jouve
przełożył Julian Rogoziński

Zwiastun źrenic - Tristan Tzara

Lajos Tihanyi - Tzara - 1927
Zwiastun źrenic

Jawor kusi odpieczętowaną duszę. I prawdą jest, że bojowy alarm sztywnej kory przeciąga tamtędy. Także człowiek idąc w orszaku okruszyn, którymi otacza się jego hałaśliwość, chciałby się ich pozbyć: Lecz w takim razie dość już bałwochwalców kłaniających się aż do ziemi odmianom własnej hańby!
Wyprostujcie się, spojrzenia opuszczone na płomienisko będące larwą buntów!
I wy schlebiające dłonie, chude, oszukańcze dłonie, cóż znaczy wasza niecierpliwość, potok huczy a radości leżące odłogiem podsłuchują pod drzwiami zboża rozkazu bojowego i dumy zabiegów.
Nowe wspomnienie wspina się aż do wszechwładzy nad światem i kilka słów spadłych z warg wystarczy, by odtworzyć mityczne stada zapuszczające się w gardło rzezi. Wznoszące się od tej chwili pożądania usuną pnie głów w poszukiwaniu niemożliwych sposobów użycia.
Fanfara tulipanów na ulicznym wózku.
Samotności, samotności wysoka i jasna, namiętności twoich rozlicznych dek rezonansowych poświęcam tę kartę gorzką, w którą zapuszcza się przyszłość. Tam kąpie się łamacz lodów. Gdzie czuwa słoneczny popiół.
Już doliny rozbrzmiewają od dłoni złączonych w odnowionej przyjaźni palm. Lecz rzeka. Lecz zbyt wiele światła. Lecz krótkie rżenie.
To o śmierci mowa.

Tristan Tzara
przełożył Zbigniew Bieńkowski

Odtrącony od życia... - Leopold Staff

...

Odtrącony od życia zwycięskiej biesiady,
W zadumie dni swe pędzę, w samotności skryty.
Z codziennymi troskami odbywam narady,
I co dzień klęsk bezbarwnych plon zbieram obfity.

Lecz los, który mi przypadł, mądry jest i słuszny
I sprawiedliwe wszystko, co wziąłem w udziele,
Bo nie zrozumiesz nigdy, człecze małoduszny,
Ile pereł znajduję w swym szarym popiele.

Leopold Staff

Stoczmy się dzisiaj... - Agnieszka Osiecka

Witkacy, Kuszenie św. Antoniego 2, 1922
***

Stoczmy się dzisiaj,
stoczmy się ciut,
zwitkaczmy się odrobinkę,
jak długo można w świecie złym
kretyńskim być motylkiem?

Agnieszka Osiecka

Jeszcze jeden fin de siecle - Anna Frajlich

Victoria Stoyanova, 1968
Jeszcze jeden fin de siecle

Porzucił nas dwudziesty wiek
na pastwę nieznanego
i teraz my są
z fin de siecle
my z wieku minionego

tak szumnie brzmiało
postęp wzrost
nasz wiek
ideologia

i tylko śmieje nam się w nos
biologia biologia biologia...

Anna Frajlich

Ona i on - Anna Tomaszewska

Michael Cheval
ona i on

pomiędzy nimi stalowe liny mostów, równoległe linie szyn
sznury bieliźniane, węzły gordyjskie, łańcuszki kalwaryjskie, jedwabne wstążki

był sprzedawcą sztucznych kwiatów, tombakowych serduszek
serwował praliny jako danie główne, wpychał w garść lizaki, bierz nie pytaj
więc brała

miała kram z wierszami na wszelkie okazje:
z poezją lukratywną, niefiguratywną, asocjacyjną i demiurgiczną
dla niego, całe to błazeństwo liter

byli snajperami, ktoś musiał zginąć, nie od kuli, od słów;
nocami wsparci na łokciach, na bielusieńkich poduszkach
stosowali kolejno: gardę, odsłonę, a następnie sztych

Anna Tomaszewska

Miłość - Ewa Lipska

Miłość

Żadnych objaśnień. Odsyłaczy.
Przypisów. Haseł.
Libacja milczących winorośli.

Wszystko zależy od tego
jak długo będziemy zawsze.

Ewa Lipska

Dotyk - Octavio Paz

Dotyk

Moje dłonie
Odsłaniają zasłony twej istoty
Ubierają cię w inną nagość
Odkrywają ciała twego ciała
Moje dłonie
Wynajdują twemu ciału inne ciało

Octavio Paz
przełożył Przemysław Sitkiewicz

Harmonia wieczorna - Charles Baudelaire

Josephine Wall
Harmonia wieczorna 

Kwiatów na swych łodygach senne wirowanie,
Każdy z nich śle zapachy niczym kadzielnica.
Dźwięków i aromatów jedność nas zachwyca.
Walca melancholijne, błogie kołysanie!

Każdy kwiat śle zapachy niczym kadzielnica.
Skrzypiec drżenie jak serca bolesne wzdychanie.
Walca melancholijne, błogie kołysanie.
Niebo smutne i piękne jak strojna kaplica!

Skrzypiec drżenie jak serca bolesne wzdychanie,
Serca, które przeraża bytu tajemnica.
Niebo smutne i piękne jak strojna kaplica!
Słońce się utopiło w swej krwi oceanie!

Serce, które przeraża bytu tajemnica,
Chwyta błogiej przeszłości każde zawołanie.
Słońce się utopiło w swej krwi oceanie...
Twoje wspomnienie płonie we mnie jak gromnica.

Charles Baudelaire
tłum. Maria Leśniewska

Pyłem księżycowym - Konstanty Ildefons Gałczyński

Pyłem księżycowym

Pyłem księżycowym być na twoich stopach,
wiatrem przy twej wstążce, mlekiem w twoim kubku,
papierosem w ustach, ścieżką pośród chabrów,
ławką, gdzie spoczywasz, książką, którą czytasz.

Przeszyć cię jak nitką, otoczyć jak przestwór,
być porami roku dla twych drogich oczu
i ogniem w kominku, i dachem, co chroni
przed deszczem.

Konstanty Ildefons Gałczyński

Nocą - Bolesław Leśmian

Nocą

Coś bez twarzy i na wznak śpi w gwiazdach niezłomnie,
Śpi i nie chce się zbudzić w tych skier zawierusze.
Mieszkasz w domu nad rzeką i trwożysz się o mnie.
Przyjdę jutro na pewno! Dziś smucić się muszę.

Śpieszy w zaświat na żebry cień brzozy sierocy.
Krzyż chce w przepaść się rzucić z pagórka nad drogą!
Wszyscy naraz bogowie wymarli tej nocy,
I odtąd już się nie mam pomodlić do kogo!

Nie zaufam bezmiarom! Nie załkam w noc ciemną!
Rąk nie wzniosę ku niebu po modlitwy zgonie!
A ty za mnie w tej chwili wyciągasz swe dłonie,
Choć wiesz, że prócz tych dłoni, nic nie ma nade mną!

Jest tylko ta próżnica, w którą czar przelewa
Słońce, ażeby spełnić mgieł wolę daleką...
Ta próżnica – te kwiaty – motyle i drzewa –
Drzewa – kwiaty – motyle – i ten dom nad rzeką...

Bolesław Leśmian

Wizja - Tadeusz Gajcy

Dariusz Orszulik

Wizja

Dywanem złotych liści przyżeglował Anioł
i dotknął mnie swym cieniem. I nagle przystanął.
Gdym krzyknął przerażony, że boję się śmierci,
złowrogo zalśnił skrzydłem, wzrokiem mnie przewiercił,
odchodząc nic mi nie rzekł, lecz w oczach czytałem:
Niewdzięczny. Już umarłeś, bo cieszysz się ciałem.

Tadeusz Gajcy

Zasypiamy w słowach - Herbert Zbigniew

Zasypiamy w słowach
Dorian Vallejo


Zasypiamy na słowach
budzimy się w słowach

czasem są to łagodne
proste rzeczowniki
las albo okręt

odrywają się od nas
las odchodzi szybko
za linię horyzontu

okręt odpływa
bez śladu i przyczyny

niebezpieczne są słowa
które wypadły z całości
urywki zdań sentencji
początki refrenu
zapomnianego hymnu

"zbawieni będą ci którzy..."
"pamiętaj abyś..."
lub "jak"
drobna i kłująca szpilka
co spajała
najpiękniejszą zgubioną
metaforę świata

trzeba śnić cierpliwie
w nadziei że treść się dopełni
że brakujące słowa
wejdą w kalekie zdania
i pewność na którą czekamy
zarzuci kotwicę

Herbert Zbigniew

Rówieśnikom kameleonom - Andrzej Bursa

Mariola Żylińska-Jestadt
Rówieśnikom kameleonom

Brzdąkający ostrożnym cynizmem
Uchodzący za dobrą monetę
Czekający na mannę z nieba
Gdzież nam myśleć o miłości ojczyzny
My nawet jednej kobiety
Nie umiemy kochać jak trzeba

Zaprawieni w kłamstwie doskonale
Niewiniątka udające zuchów
Z kieszonkowym przekonań bagażem
My już twarzy nie mamy wcale
My mamy papierowe maski zamiast twarzy

Chodzimy zrównoważeni i mali
Nie gardzący dobrym obiadem
A gdy późny zmierzch zakrzepnie w ołów
Przechadzamy się pod latarniami
I ograne płyty z końcem świata
Nakręcamy gestem apostołów

Andrzej Bursa

Do polityka - Czesław Miłosz



Do polityka

Kto ty jesteś, człowieku
Zbrodniarz, czy bohater?
Ty, którego do czynu
Wychowała noc
Oto starca i dziecka
W ręku dzierżysz los
I twarz twoja zakryta
Jak Golem nad światem
Kto ty jesteś, człowieku?

Czy obrócisz w popioły
Miasto czy ojczyznę?
Stój! Zadrżyj w sercu swoim
Nie umywaj rąk
Nie oddawaj wyroku
Niespełnionym dziejom
Twoja jest waga
I twój jest miecz

Ty ponad ludzką troską
Gniewem i nadzieją
Ocalasz albo gubisz
Pospolitą rzecz
Ciemność nadchodzi...

Gwarne miasta i pola
Kopalnie, okręty
Na twojej dłoni ludzkiej
Jakże ludzkiej
Patrz: linia twego życia
Tędy będzie szła

Trzykroć błogosławiony
Po trzykroć przeklęty
Władco dobra lub zła
Władco dobra, albo władco zła
Kto ty jesteś, człowieku?

Czesław Miłosz 

Treny Alef
z "Księgi Pięciu Megilot"

Biada! 
Siedzi samotnie miasto niegdyś ludne. 
Stało się jako wdowa, a było wielkie pośród narodów. 
Było księżną pośród krain, a oto w poddaństwie. 

tłumaczone i czytane przez Miłosza 

Szczęście - Jacek Dehnel

Szczęście
dla P. T.
W przyszłym tygodniu masz urodziny
za rok pewnie
już cię nie będzie.

           
M. Roberts, Lacrymae rerum
Być tą brzydką Angielką – chudą, podstarzałą,
niezbyt dobrą poetką; mieszkać w letnim domu
ze stygnącym mężczyzną (serce czy rak nerek -
przyczyny nieistotne). Wnosić mu po schodach
(wąskich, zawilgłych schodach) tacę ze śniadaniem
i siebie. Pisać: W przyszłym
                         tygodniu – bzyk muchy –
- masz urodziny – znowu – za rok pewnie – krzyczy
z bólu – już cię nie będzie. Iść do niego. Głaskać.
Leżeć z nim w wannie, płacząc. Patrzeć, teatralnie
ale przecież prawdziwie, przez okno na drzewa.
Mieć za sobą te lata, te listy, te flamy,
znać numer kołnierzyka, buta, obwód głowy.
Nie umieć się obejrzeć za innym mężczyzną.
Używać tamtych zwrotów, pieszczotliwych imion.
I udawać, że wcale nie jest gorszy w łóżku,
mając w pamięci tyle miejsc, razów, sposobów:
w hamaku, w soku z jagód, w pociągu pędzącym
z Wenecji do Nicei, na biurku wydawcy,
w bocznej salce muzeum. Przyjmować wizyty
przyjaciół i lekarzy. Kręcić kogel-mogel.
Nie móc udawać dalej i dalej udawać.

Lecz nade wszystko wiedzieć, że wszystko, co było
nie mogło, nie powinno być inaczej, z innym,
gdzie indziej, kiedy indziej – to właśnie jest szczęście.

Widziałeś całość. Teraz odchodzisz, powoli
skubiąc liście z gałęzi. Ktoś zasłania lustro,
ktoś dzwoni, ktoś rozmawia. Taca. Wanna. Łóżko.

Jacek Dehnel

Ruchome piaski - Helena Raszka

fot.Klaus Priebe
Ruchome piaski

Wszelkie kształty pozorne tutaj,
względny
ciężar dłoni znużonych dotykaniem,
zajdą na siebie miałko kontury zjawisk,
zdarzenia złożą się we wzór nieostateczny,
w chwilowy układ wartości niestałych,
ruchome piaski przesypią się przez palce,
będą osiadać na rzęsach chłodną pustynią,
pielgrzymującym do źródła
zdziwienie w oczach wysycha,
gdy giną z pragnienia
złotego środka,
którego nigdzie, nigdy nie określono -
czym jest i jaki,
ale wszystkie myśli ziemi są nim przesiąknięte,
jakby równowaga była stanem tyleż pożądanym,
ile znanym z codziennego obcowania
ciał przemiennych w sobie,
jakby rysowały się perpektywy niedonotowane
w mowie i zaniemówieniach,
jasne bramy otwierające się
na zawołanie
wierzących w słowo.

Helena Raszka

Psy wyszczekały jesień... - Edward Stachura

fot.Klaus Priebe
***

Psy wyszczekały jesień i Bruno 
to ja zawyję 

o, ludzie, bracia 
opadają nam liście z drzew 

dzisiaj ach dzisiaj 
w samo południe 
zadrżała mi ręka 
kiedy zapalałem papierosa 
to za przegub chwyciła mnie lekko 
muza wszelkiej niepewności

w wolnej chwili zejdź mi z oczu barwna wstęgo
zejdź mi z pięt żółwiu chyżonogi
zejdź mi z ust mowo urywana 
odsuńcie się wszyscy wy i wy
i ty jaka tylko jesteś nowino
niech nie dochodzą mnie słuchy też
szmery szelesty pomruki
gromy dudnienie i skowyt
- nawoływania wielostronne

w tej wolnej chwili
niech mnie spowinie mgła

Edward Stachura

Biesy - Tomasz Różycki

Biesy

A teraz jest koniec lata, w jeden wieczór pajęczyny
zarastają przejścia i puste miejsca nad rzeką. Idę
i zbieram to wszystko z twarzy. Tak myślałem:
przychodzić tutaj co dzień, opowiadać wszystko,

co jest między nami a resztą świata, ze szczegółami,
i wrzucać do wody kulki chleba i zmięte kartki,
okruchy ze stołu i pościeli, niczego nie ukrywać,
niech ma, niech się nażre, niech nie przychodzi więcej.

Tak myślałem: a potem wreszcie pójść, nie otwierać
oczu, nie pochylać się, nie odwracać, zostawić to i iść,
zupełnie sam naprzeciw reszty świata, zrywając z twarzy te pajęczyny,

jesień. Z zamkniętymi oczami iść śpiąc, nie mamrotać,
nie wyć, nie wołać przez sen.

Tomasz Różycki

Testament - John Donne

Testament

Nim skonam, o Miłości, pozwól na ostatku,
Bym resztką tchu wyszeptał: Zapisuję w spadku
Argusowi swe oczy, jeśli wzrok w nich będzie,
Jeśli oślepną, Miłość niechaj je posiędzie;
Uszy ambasadorom; język głośnej Sławie;
Łzy morzu albo kobietom zostawię.
Ty, o Miłości, przez swoje fortele
Każąc mi czcić tę, która liczne ma czciciele,
Uczyłaś mnie, bym dawał tylko temu, kto ma zbyt wiele.

Stałość mą niewzruszoną planetom i ptakom
Zapisuję, a wierność daruję dworakom;
Moją prostolinijność, fałszem nie zhańbioną -
Jezuitom, a namysł poważny — bufonom;
Milkliwość — tym, co z długich wracają podróży;
Bogactwo niechaj kapucynom służy.
Ty, o Miłości, każąc mi w pokorze
Kochać tę, co odrzuca mnie i trwa w uporze,
Uczyłaś mnie, bym dawał tylko temu, kto wziąć nie może.

Wiarę swą zapisuję rzymskim katolikom,
Wszystkie dobre uczynki zaś amsterdamczykom,
Co schizmę szerzą; grzeczną dworność i ogładę
Uniwersytetowi jako zapis kładę;
Skromnością swą żołnierzy hojnie wyposażę;
Cierpliwość w spadku niech wezmą karciarze.
Ty, o Miłości, gdym tkwił u ołtarza
Tej, która za niegodną miłość mą uważa,
Uczyłaś mnie, bym dawał temu, kogo mój dar obraża.

Całe me dobre imię oraz sławę sporą
Dam przyjaciołom; pilność niech wrogowie biorą;
Scholastykom przeznaczam skłonność do wątpienia,
Lekarzom zaś choroby moje i cierpienia;
Zacna kompania weźmie dowcip; a Natura -
Rymy, co wyszły spod mojego pióra.
Ty, o Miłości, gdym kochał z zapałem
Tę, co miłość zasiała w sercu mym nieśmiałem,
Uczyłaś mnie, bym dawał niby, gdy tylko dar zwracałem.

Tym, którym wkrótce zabrzmią pogrzebowe dzwony,
Daję księgi medyczne; papier zaczerniony
Moralnymi radami niech biorą wariaci;
Stare medale z brązu weźmie ten, kto straci
Fortunę; kto wędrować chce w dalekie kraje,
Temu dziś język mój angielski daję.
Ty, o Miłości, kiedy moja miła
Za miłowanie tylko przyjaźnią płaciła,
Uczyłaś, by i w moich darach ta niewspółmierność tkwiła.

Przeto nic więcej nie dam; zniweczę jedynie
Świat swą śmiercią: bo wtedy miłość także zginie.
Nie więcej warta będzie wszelka piękność żywa
Niż złoto w sztolniach, z których nikt go nie dobywa;
Z wszelkich wdzięków pożytku wtedy będzie tyle,
Co z słonecznego zegara w mogile.
Ty, o Miłości, i nauki twoje
Dały mi sposób, którym przeciw niej się zbroję:
Gdy ona z ciebie i mnie szydzi, zginiemy wszyscy troje.

John Donne
przełożył Stanisław Barańczak

Ta chwila drży jak motyl - ks. Wacław Buryła

***

ta chwila drży jak motyl
i potrąca mnie tęczowym skrzydłem
jakby pragnęła  znów poderwać się
do lotu
wciąż drży jak listek poruszony
całkiem niechcący gestem dłoni
jakby pragnęła mi powiedzieć:
pochwyć mnie póki jestem

ks. Wacław Buryła

Dominacja czerni - Wallace Stevens

Dominacja czerni

Grzegorz Bialik - Mroczny Sen czyli Raj Utracony
W nocy przy kominku
Kolory krzaków
I opadłych liści
Powtarzały się
I wirowały w pokoju
Jak same liście
Wirujące na wietrze.
Tak. Ale kolor ciężkich świerków
Wszedł, odmierzając kroki.
I zapamiętałem krzyk pawi.

Kolory ich ogonów
Były jak liście
Wirujące na wietrze,
Na wietrze o zmierzchu.
Omiatały cały pokój,
Opadały z gałęzi świerków
Na ziemię.
Słyszałem jak krzyczały – pawie.
Czy krzyczały przeciw zmierzchowi
Czy też przeciw liściom
Wirującym na wietrze,
Wirującym jak płomienie
W ogniu, wirującym jak pawie ogony
W głośnym ogniu,
Głośnym jak świerki
Pełne krzyku pawi?
A może krzyczały przeciw świerkom?

Za oknem
Widziałem, jak się zbierają planety,
Przypominające liście
Wirujące na wietrze.
Widziałem, jak nadeszła noc,
Odmierzała kroki jak kolor ciężkich świerków.
Przestraszyłem się.
I zapamiętałem krzyk pawi.

Wallace Stevens
tłum. Jacek Gutorow

Rimbaud - W.H. Auden

Rimbaud

Noce, wiadukty dworców, nieba zimne piętno:
Jego kompani inne znali światy, nie ten;
Ale w nim, dziecku, kłamstwo retoryki pękło
Jak rura wodociągu: mróz stworzył poetę.

Kolejki, które stawiał liryczny i słaby
Przyjaciel, wprowadzały w metodyczny zamęt
Jego zmysły, kres kładąc bzdurnej normie, aby
Z lirą i ze słabością rozwieść go na amen.

Wiersz? – szczególna choroba ucha lub błędnika;
Uczciwość? – to za mało, to było wciąż jeszcze
Piekło dzieciństwa: musiał od nowa się trudzić.

W galopie przez Afrykę, śnił już tylko wreszcie
O nowym ja, o synu, fachu mechanika,
O prawdzie do przyjęcia dla kłamliwych ludzi.

W.H. Auden
tłum. Stanisław Barańczak

Kwiaty polskie Część II (fragment) - Julian Tuwim

fot. Floriana Barbu
Kwiaty polskie
Część II - Rozdział pierwszy  
(fragment)

Rzucony na posępne tło
Szarości dżdżystej, dni bez słońca
(O, gęsta mgło!
O, ćmiąca mgło!
O, dymna mgło! O, mgło bez końca!),
Czekał mój Pegaz bez zajęcia
Na cud, na dziw, na czar odklęcia,
Na właśnie TĘ: znającą Słowo.
Na właśnie TO: czyniące Słowo.

I przyszła TA, i przyszło TO
(O, modra mgło, złotawa mgło,
Mgło opałowa, mgło od słońca,
Ta od polany parująca,
Gdy się po deszczu lasem szło
I dygotaly rozelśnione
Liście zarośli, przystrojone
w kropliste diamentowe szkło...).
Kto dał ci adres, dobra mgło,
Z której się Ona wyłoniła?
Między przymrozkiem a przedwiośniem,
Między północą a półświtem.
W czas niedomówień i niedośnień,
Mglistą złożyła mi wizytę.
Bezdźwięczne wymówiła imię
I słowa, które szczęście znaczą,
A równą szczęściu są rozpaczą...
Za szybą, w księżycowym dymie,
Koń obudzony skrzydleć zaczął.

Julian Tuwim

Dopiero gdy wzejdzie księżyc... - Konstanty Ildefons Gałczyński

***

Dopiero gdy wzejdzie księżyc i swoje myśli uparte
zacznie spisywać niebiesko jak Herman dla Doroty,
idę do twoich oczu i stawiam przed nimi wartę:
Popo i Serafina - dwa moje wierne koty.

Więc koty stoją na straży i nic mi już nie potrzeba,
bo wiem, że pod strażą mych kotów nic się twym oczom nie stanie,
twój sen tylko jeszcze okrążę, osnuję i przed świtaniem
jak księżyc wieczny i śmieszny wracam z kotami do nieba.

Konstanty Ildefons Gałczyński

Sonet magiczny - Anatol Stern

Sonet magiczny
fot. Kouji Tomihisa

Lubię nieba niepokój. Lubię, kiedy chmury
apokalipsą czarną kłębią się tam w górze,
bo wiem, że kiedy przetrwam ich wściekłość i burzę,
wbiję chciwy wzrok w niebo — i ujrzę lazury.

Lubię bladość twą nagłą i twój wzrok ponury,
gdy się na mnie rozgniewasz i toniesz w swej chmurze,
bo choć szepcesz do siebie: „Tak nie można dłużej...”
już wiem, że w twoich oczach wnet ujrzę — lazury.

Dlatego, gdyśmy z sobą — w noc najbardziej ciemną
szept stłumiony mój słyszysz: „O, lazury moje...”
i płomieniem swych ramion owijasz mnie, miła.

Dlatego wśród najwyższych z kimś obcym upojeń
szepniesz nagle «Lazury»! — i znów będziesz ze mną,
już zawsze, zawsze ze mną — choćbyś z innym była.

Anatol Stern

Po – etyka - Anna Piwkowska

fot. Marina Stenko
Po – etyka

A może jednak poetyka jest po etyce
a nie odwrotnie?
Może kiedy moknie
manuskrypt i rozpuszcza litery atrament
żaden bezsens i bezdech i zamęt
nie wprawia niebieskich sfer w prostrację?
A może każdy poeta
wierząc w sens swoich fraz i we frazę
tę ostatnią, dantejską, ma rację,
że każdy wiersz ma sens
symboliczny i etyczny zarazem?
Piękne charty przez park i zające przez gazon
i pałac, trochę mniej jednak wart niż życie
wywiezionych i zabitych o świcie
właścicieli. I już nie ma tu komu zazdrościć.
Ucichł zgiełk, wygasł szept i trą kości o kości,
jakby wracał tu chłód wschodnich lotnisk,
i pieprz z wódką, turkmeńskie słodkości,
i ten lęk o przeżycie?

Anna Piwkowska

Jesień - Anna Piwkowska

fot. Katja Faith
Jesień

Zardzewiały krzew róży, oszroniony zapach
bladoróżowych płatków, pierwszy dźwięk jesieni.
W starej drewutni rower, mokre płaszcze w sieni
i psy jak na obrazach starych mistrzów. Jabłka
na parapetach, szczury moszczą się w piwnicach
i czerwienieją liście w niedoszłych winnicach.
Wszystko jakieś pomarzłe, pomarłe, nieskore
by kwiat przemieniać w owoc, by dojrzewać w porę
i utrwalać ład świata. Chaos się wyplenia
nawet w szkarłatnych liściach, w splątanych korzeniach
klonów i oleandrów, zmarzniętych bukszpanów
i w zwiędłych liściach suchych, brunatnych dywanów.
Diana rusza na łowy, jeleń w linię strzału
wbiega dysząc ze strachu i my także na łów
wyruszamy. Jest jesień, pora winobrania.
Zdejmujemy uśmiechy, przebrania, ubrania,
i patrząc wskroś przez siebie, obrani ze skóry,
to nic, że całkiem nadzy, że grzeszni z natury,
łowimy pocałunki, karmimy się gliną
tłustą, gęstą, czerwoną, by zdążyć przed zimą,
gdy będziemy jak krety niewidzący, niemi,
barbarzyńcy jesieni unurzani w ziemi.

Anna Piwkowska

On his blindness - Jorge Luis Borges

fot. Floriana Barbu
On his blindness

Z upływem czasu osacza mnie z bliska
nieustępliwa mgła z wątłym prześwitem,
co wszystkie rzeczy zmienia w zawiesinę
bez barw i kształtu. To jakby myśl czysta.
Dzień pełen ludzi i nocy przedwiecznej
bezmiar zasnuwa mi oczy mgławicą,
przez którą światło przedziera się wierne,
nad ranem czujne. Czy jeszcze uchwycę
błysk czyjejś twarzy? I nie wiem, co kryje
encyklopedia, której nie przeczytam,
grzbiet książki, z którą dłoń tylko się wita,
niebo z ptakami, i złote księżyce.
Innym świat przypadł w udziale bez reszty,
ja zaś, w półmroku, przywykam do wierszy.

Jorge Luis Borges
przełożyła Krystyna Rodowska

Po nitce... - Miron Białoszewski

Tomasz Sętowski - Fantasmagorie
Po nitce...

Po nitce
zaglądam w kąt
zwinięta w kłębek
nieskończoność

ja palcem na nią
ona syczy

uciekać!
ratunku!
nie ma

Miron Białoszewski

Z marca 79 - Tomas Tranströmer

Z marca -79

Zmęczony wszystkimi, którzy przychodzą ze słowami,
słowami ale nie językiem
wybrałem się na pokrytą śniegiem wyspę.
Dzikość nie ma słów.
Niezapisane karty rozprzestrzeniają się na wszystkie strony!
W śniegu napotykam ślady sarnich kopytek.
Język bez słów

Tomas Tranströmer
przełożył Mirosław Rodziewicz

Poezja jest zamachem na niebo - Vicente Huidobro

Poezja jest zamachem na niebo

Mnie tu nie ma lecz w głębi mej nieobecności
Czeka się na mnie
I to czekanie jest innym rodzajem bycia
Czekaniem na mój powrót
Ja jestem w innych rzeczach
Podróżuję oddając szczyptę mego życia
Victoria Stoyanova
Pewnym drzewom i pewnym kamieniom
Które na mnie czekały od wielu lat

Zmęczyły się tym czekaniem i pokładły

Ja nie jestem i jestem
Nieobecny i obecny w oczekiwaniu
Chciały mego języka by wyrazić siebie
A ja chcę ich języka aby je wysłowić
Nieporozumienie straszne nieporozumienie

Pełen trwogi żałosny
Wdzieram się w świat roślinny
Zrzucam z siebie bieliznę
Zrzucam ciało
I mój szkielet okrywa się coraz bardziej korą

Przeobrażam się w drzewo
Ileż razy przemieniałem się w coś innego?

Ono
Jest bolesne i pełne czułości

Mógłbym krzyknąć lecz zlękło by się przeistoczenie
Trzeba być cicho
W milczeniu czekać

Vicente Huidobro
przełożyła Krystyna Rodowska

Nawiedzenia - Octavio Paz

Nawiedzenia

Nocą miejską, kamienną i duszną
nawiedza mnie w mej sypialni szczere pole.
Wznosi zielone ramiona w bransoletach ptaków,
w bransoletach liści.
Prowadzi za sobą rzekę.
Nawiedza mnie też niebo sklepione nad polem,
z koszem drogich kamieni oszlifowanych
przysiada obok mnie morze,
rozpościerając najbielszy swój tren na podłodze.
W ciszy rozrasta się drzewo.
Z gałęzi zwieszają się dorodne słowa:
dojrzewają, jarzą się i spadają.
W mojej głowie – jaskini mieszka błyskawica.
I wszystko furkocze od skrzydeł.

Octavio Paz
przełożyła Krystyna Rodowska

Madonna z dorysowaną szpicbródką - Charles Simic

Monika Dolata - Sen o mieście
Madonna z dorysowaną szpicbródką

Leciwa Metafizyka, biedne stworzenie,
Cała wystrojona w sztuczną biżuterię.
Spacerowaliśmy pod ramię, migdaląc się na oczach ludzi
Mimo różnicy wieku.

Jest wciąż dziewiętnaste stulecie, szeptała.
Byliśmy w nożowniczej dzielnicy
Wśród walących się reliktów Rewolucji Przemysłowej.
Zaledwie parę kroków dalej - zapewniała mnie -
Na tyłach jej tylko znanego sklepiku ze słodyczami
Klienci zaczytywali się "Fenomenologią Ducha".

Dawno minęła północ, gołąbku, aniele!
Lepiej nie ryzykujmy zanadto, myślałem.
Na rogach ulic pełno było chuliganów
W skórzanych kurtkach z krzyżami i żelaznymi ćwiekami.
Wyglądali, jakby znali pisma Darwina i tego wariata Pawłowa
I mieli zamiar za chwilę poprosić nas o zapałki.

Charles Simic
tłum. Stanisław Barańczak

Wieczór - Anna Piwkowska

Dariusz Ślusarski - Ukryte pragnienia
Wieczór

Kiedy już to wszystko zobaczyli:
zarys grabowych alei na chwilę przed brzaskiem,
szare wiewiórki w parku wzbijające mgły oranżowych liści,
październikowe słońce świecące ostro i nisko,
ulice Manhattanu i kawiarnie Orleanu,
babie lato w Chinach gdy jedno z nich
patrzyło na dziecko bawiące się starym sznurkiem,
a drugie na innym kontynencie karmiło szarego wróbla,
kiedy przestudiowali historię i filozofię,
napisali pieśni i reportaże piękne jak pieśni,
umierali, podnosili się, widzieli śmierć innych,
pracowali ciężko nad frazami i słowami,
wątpili, czekali na znak, znaku nie było,
i gdy dopadała ich radość, że już na pewno nie ma odpowiedzi
więc można usnąć, odpocząć, przestać pytać,
gdy znowu pytali, powtarzali chwilo trwaj
bo popielate są kostiumy i rękawiczki,
przykurzone sandały, kolorowe ołówki,
a także wino i wieczorne zmęczenie,
zatrzymali się i zrozumieli, że nadeszła starość.
Wtedy stanęli przed nami w wielkiej sali
trzymając w rękach miękkie mikrofony: zielony i szafirowy.
Sala milczała w oczekiwaniu na słowa, które mieli powiedzieć.
Powiedzieli, że lato minęło, minęła jesień,
szron pokrył różane ogrody. Białe wilki odeszły na północ,
ptaki na południe. Wszyscy klaskali.
A potem ona uśmiechnęła się do niego i coś szepnęła,
odkładając na dębowy stół swój szafirowy mikrofon.

Anna Piwkowska

Preludium deszczowe - Wanda Chotomska



Preludium deszczowe

Najpierw były 
plakaty na mieście,
sto pięćdziesiąt, 
może i dwieście,
na plakatach 
litery metrowe:
"Wielki koncert - 
Preludium deszczowe"
Ludzie stali, 
plakaty czytali,
nie pytali, 
gdzie będzie ten koncert,
tylko biegli 
pod pomnik Chopina,
do Łazienek, 
gdzie wierzby płaczące...
Pół Warszawy pobiegło do parku,
 więc ja także ruszyłam tą trasą,
a że każdy parasol miał w ręku,
więc ja także przyniosłam parasol.
...Tak się właśnie to wszystko zaczęło –
był pan Chopin na swoim cokole,
a dokoła tłum ludzi ogromny
i wetknięte w ten tłum parasole.

Fortepianu właściwie nie było.
Jeden pan nawet o to się czepiał,
ale dziecko, bo z dzieckiem przyszedł,
powiedziało, że widzi fortepian.

- Widzisz? 
- Widzę, klawisze grają...
- Słyszysz? 
- Słyszę, deszcz w liściach dzwoni.
Pod wierzbami w Łazienkach Chopin
krople deszczu kołysze w dłoni.

Parasole zakryły niebo,
rozkwitają w jesiennym zmierzchu.
– Słyszysz? 
- Słyszę Preludium Deszczowe.
– Widzisz?
– Widzę początek deszczu... 

Wanda Chotomska 

Chopin - Witold Hulewicz

Eugène Delacroix - Portret Szopena
Chopin

Ostry profil pięknego mężczyzny,
w którym rylce dopiero rzeźbiły
ów skurcz bólu, owe wiedzy blizny,
szczyty lęku i wąwozy siły.

Rozszerzone gorączką orbity
arytmicznie bijącą tętnicą
pochwyciły ten pas złotolity
i rozdarły krzyku błyskawicą.

a dymiących gruzów bojowisko
ptak ogromny opadł kresem siły
i w głów ściętych obumarłe rżysko

Jego ręce szponami się wpiły.
Żyły ziemi krwią naj skwarniej bliską
słów nieznanych w niebo uderzyły.

Witold Hulewicz

Spotkanie - Jarosław Iwaszkiewicz

Spotkanie

Na ulicy na szarym rogu się spotkali.
Wiatr rozwiewał im fałdy włóczkowych szalików.
Szopen miał ócz emalię na kształt medalików
Częstochowskich; pan Juliusz źrenice ze stali.

Słowacki, że to wiatr mu wyrwał połę z ręki,
Zatrzymał się, płaszcz pragnąc naciągnąć na ramię,
I nagle go porwało wspomnienie – te dźwięki.

Szopen szukał nazwiska, czyli mu nie skłamie
Pamięć, co mu się zdała jak starta paleta.
Stali tak. Może nawet nie przeszła sekunda.

Szopen sobie przypomniał: ach, to ten... Poeta
Bez talentu. Słowacki westchnął: moribunda.
Który z nas pójdzie pierwszej... tam? – myśleli wieszcze.
I minęli się. Dzisiaj mijają się jeszcze.

Jarosław Iwaszkiewicz

Czterdziesty szósty Kraków - Konstanty Ildefons Gałczyński

Czterdziesty szósty Kraków

Jesień. Już liście kolorowe
jak wstążki na gitarze mojej.
u Noworolskiego Palester piję
"Pół czarnej" z niepokojem:

- Bo jesień, wie pan, głupia historia:
grypa i wiatr, i oratoria.

W Mariackim (złoto wśród purpury,
które się spina z nią jak brosza)
stoją sobie cztery figury
dobrego majstra Wita Stwosza,

Jan Stanisławski - Planty
więc z łezką patrzę nostalgiczną
na sztukę dobrą, nie hermetyczną.

A przed Mariackim (co ja bazgrzę!)
fotografują Amerykanie
stare nagrobki, ale także
gołąbki srebrne niesłychanie,

a dzwony dzwonią... człowiek rzekłby
Niebo czy - "Tygodnik Powszechny"?

To - sans rancune. Bo trzeba przyznać:
(zdanie samego jest Jerzego),
że dziwna byłaby ojczyzna
bez "Tygodnika Powszechnego",

w ten fiolet tylko nieco czerwieni,
wtedy się wszystko na lepsze odmieni.

Tylko - łagodnie. Lecz na mą mamę!
po cóż ja palce pcham pomiędzy?
Ta rzecz - to nie mój departament,
mój departament to jest: księżyc,

gitary, szpady, żart Pinokia
i w ogóle angelologia.

Ech, mój Krakowie krakauerski,
wypić by cię jak wino z dzbanka!
Tu jeszcze grają "Jarmark perski",
tu błyszczy Skierski i Ciecierski,
tu śpiewa "Krysia Leśniczanka":

CESARZU, CESARZU,
SZLACHETNE IMIĘ TWE,
CESARZU, CESARZU,
TWÓJ KRAKÓW MÓWI: NIE.

A po teatrze z Kaziem Wyką
gadamy sobie o "Twórczości",
o wierszach z sensem i z muzyką,
o Wenecji i o miłości,

i o fistaszkach, i o knedliczkach,
i o rysuneczkach Jana Kamyczka;
i wschodzi księżyc, cham bezsenny,
ale prawdziwy, przedwojenny,

więc znów na Planty, uliczkami,
po tym księżycu, jak po wodzie
(albo po chromatycznej gamie),
nad Wisłę, gdzie buszuje młodzież

i do znudzenia, do migreny
nuci nad Wisłą durne refreny,

np. "Góralu, czy ci nie żal?"
albo "LIRYKA LIRYKA
TKLIWA DYNAMIKA
ANGELOLOGIA
I DAL".

Konstanty Ildefons Gałczyński

Jesień - Jerzy Harasymowicz

Józef Chełmoński - Odlot żurawi 2
Jesień

Coraz bardziej tokuje
po jesiennych nocach
czerwonopióra krew

Poemat zmienia już sierść

Coraz częściej pióro
woła wieczorami
za stadem żurawi

Jerzy Harasymowicz

Tragedia nad jeziorem - Julian Tuwim

Alfonso Simonetti
Tragedia nad jeziorem

Niebo wybite draperią chmurną,
Niebo w akordach, w gniewie aniołów.
O, nie jeziorem być tobie, urno
Niepomyślanych wielkich popiołów.

Działy się tutaj olbrzymie rzeczy,
Walki natchnione, pasje szalone,
I tak zastygło od tysiącwieczy
Nierozwiązane, niewyrażone.

I tylko wietrzyk przyćmiony wieje
Lekko i strasznie, jak płaszcz upiorny,
I samobójcza skała czernieje
Cieniem kamiennym w głębi jeziornej.

Szekspirze! Nie ma już ludzkiej męki!
Skale żałobnej krzyknij: "Milady!"
I tym okrzykiem, i gestem ręki
Zacznij akt piąty niemej tragedii.

Rozwiąż tej ciszy kształty potworne
I wyzwól głazy z oków cierpienia!
Chórem tragicznym daj nową formę
Znieruchomiałej burzy milczenia.

Julian Tuwim

Chmiel na rogach jelenich... - Konstanty Ildefons Gałczyński

Chmiel na rogach jelenich...

Chmiel na rogach jelenich,
jarzębina w wazonie,
dzikie wino za oknem,
na oknie pelargonie,
a jeszcze blask jeziora
i ta jesienna pora,
i trzciny płowiejące -
ano, lato już przeszło,
trzeba o wczesnym zmierzchu
stawiać lampy świecące.

A teraz jeszcze ranek, daleko do wieczora,
a to jest nędzne biurko, przy którym się poram,
by przemówić jak śnieg najszczerzej.
Ale człowiek nie zawsze struną jest u skrzypiec,
czasem szamoce się i skrzypi
jak sosna, kiedy w sosnę wiatr uderzy.

*
Leśniczówka stoi na wzgórzu
i ja jestem w niej na wzgórzu,
otoczony żółknącą zielenią.
Chmiel z rogów jelenich zwisa,
księżyc chodzi po rękopisach
i słowa przekręca, i zmienia.

*
Skąd mogłem wiedzieć, że tu mnie jesień zastanie,
że tu mnie zdybie.
Patrzę w okno i ciągle dzikie wino na szybie,
a na stodole ciągle gniazdo bocianie,
a wieczorami ciągle te śmiechy sowie,
jakby mi czytać kazano ciągle tę samą powieść.

*
To zwyczajna podłoga: widać łebki gwoździ,
farba już wyłysiała od wielkiej starości,

za to piec świetny ciągle na chłody jesieni.
Chmiel zwiesza się nad łóżkiem na rogach jelenich.

Żebym tysiąc prób miał zrobić i milion,
będę szukał formy najczystszej,
czas, w którym żyłem, jak twarz lustra,
sportretuję,

tylko trzeba słów wolnych od wszelkiej naleciałości
. . . . . . . . . . oczyszczonych, odnalezionych,
tylko trzeba wielkiego wysiłku.

*
Nad jeziorem Nidzkim, na wzgórzu,
leśniczówka pod nazwą Pranie;
pelargonii tutaj tak dużo!
Dzikie wino pnie się po ścianie.
Nad jeziorem Nidzkim, na wzgórzu,
świeci w słońcu gniazdo bocianie.

Konstanty Ildefons Gałczyński