Science fiction
Były to czasy kiedy wszystko zaczęło obniżać swój lot
nie zważając na wyrzucone w kosmos trajektorie
i na rządzących którzy robili wszystko najlepiej
Małżonkowie żyli wiedząc o sobie tak mało
że umierając nie mieli sobie nic do oznajmienia
nawet ziemia zaczęła wydawać plony jakby bardziej ospale
W chaosie tym nie byliśmy odosobnieni
W stolicach i na przedmieściach
panowała niepohamowana żądza górowania
Ludzie oglądali siebie w lustrze nie poznając
Pokornym wyrzucano pokorę pysznym pychę
Tak długo walczono z retoryką
aż wreszcie nikt nie umiał wygłosić składnego przemówienia
poza wykształconymi teologami
którzy jednak niechętnie zabierali głos
Nadmiar trosk przerodził się w wyuczoną beztroskę
wszystkim wystającym nad patron przycinano starannie głowy
ale dużego rozmiaru i tak było coraz mniej
choć nadal czuliśmy się jeszcze Europejczykami
o zatwierdzonym rodowodzie
Słowo
Nie ubieraj mnie zbyt bogato
i nie skrapiaj wonnościami
Ale też nie gwałć mnie
nie szydź ze mnie
i nie pochlebiaj
znam swoje zadania
Julia Hartwig
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz