Roberto i Fleur Calasso
I ja mieszkałem niegdyś w mieście, gdzie rosły na domach
posągi, gdzie ulicami z krzykiem "Gomora! Sodoma!"
biegał miejscowy filozof, czochrając trzęsącą się bródkę,
i na nadbrzeżu bez końca życie zdawało się krótkie.
Teraz zachodzi tam słońce nad kariatyd stromymi piersiami.
Lecz tych, co mnie kochali bardziej niż siebie samych,
nie ma już między żywymi. Straciwszy nareszcie kontakt
z obiektem pogoni, psy węszą za odpadkami po kątach,
podobne w tym do pamięci, do życia. Ponad dachami
zachód; głosy w oddali, okrzyki typu "chamie!
precz stąd!" - w obcym narzeczu, lecz zrozumiałe do głębi.
I najpiękniejsza w świecie laguna, i złoty gołębnik
łzawi źrenicę swoim jaskrawym lśnieniem znad morza.
Człowiek, dożywszy chwili, gdy już naprawdę nie można
go kochać, zamiast płynąć po prąd w spienionej burzliwe
rzece, która go brzydzi, ukrywa się w perspektywie.
Josif Brodski
tłum. Stanisław Barańczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz