Rozmyślania na Campo di Fiori
Kosze księżyców,
Kosze słońc,
Brzoskwiń o karnacji południowych dziewcząt.
Zewsząd biją w nozdrza korzenne zapachy —
Podniecają.
Na straganach owoce morza prowokują
Pyszczkami otwartymi pożądliwie.
A ja
W przekupniów zgiełku
Syk płomieni słyszę,
Widzę iskry pełznące
Po włosach
I brodzie.
Giordano,
Stąd
Po latach wyrzeczeń
Pochodnia twego ciała oświetlała ciemność,
W której brnęliśmy długo do światła.
My —
Z obozów i pieców,
Znamy gorycz klęski,
Wiemy.
Co czułeś, gdy ogień cię zżerał,
Pnąc się ku sercu z jadowitym sykiem.
O, jakże łatwo kruche ciało spalić —
Osmalić brwi i rzęsy,
Zwęglić mądre czoło,
Dowieść do wrzenia
Wrota myśli — oczy.
Szlachectwo męczennikom nadają płonienie.
Najwyższą łaską mędrca,
Artysty,
Poety —
Zasłużyć na całopalenie.
Leopold Lewin
Campo di Fiori
OdpowiedzUsuńW Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.
Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
Morał ktoś może wyczyta,
że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.
Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.
Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.
I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.
Warszawa - Wielkanoc, 1943
Czesław Miłosz
Dziękuję:) Dlatego wkleiłam Lewina, bo Campo di Fiori jest wszędzie, chyba na każdym blogu z poezją...
UsuńPozdrawiam, i jednocześnie bardzo Cię przepraszam za moją niegrzeczną czkawkę w odpisywaniu na komentarze, ale znów walczę z depresją powracającą do mnie jak nieznośny bumerang...