Gdyby tu z Polski właśnie teraz była
Gdyby tu z Polski właśnie teraz była,
moglibyśmy pomówić o kamieniach
i ich krewnych.
Niedostępne, narzekałaby pewnie,
nie otwierają, kiedy pukamy!
Nieraz! bym się wtedy sprzeciwiał.
Pierwszy kamień, którym rzucono w Orfeusza,
padł mu do stóp, poruszony jego pieśnią.
A potem?
Głuchy był, tak, to prawda, drugi kamień.
Trzeci?
Zabarwił się krwią.
Ach, te eskalacje!
Zmierzchanie.
Sfinks i brudnica gotują się.
Pawie oczko zawraca zmarznięty do domu z zarośli ostrężyny
do nagrzanej ściany południowej.
Nietoperz budzi się punktualnie.
Borsuk strzepuje z siebie kurz
i wyślizguje się na polowanie na ślimaki.
W mroku zaczynają pachnieć białe kwiaty.
Śmieszność, piętrzyć słowo na słowie w zmierzchające wiersze?
Większa śmieszność — zaniechać?
Największa świetność, gdy stosy słów spadają?
Moglibyśmy ślęczeć nad listami pytań,
gdyby tu z Polski była.
Być człowiekiem, jednak dosyć wielkie?
Móc coś chwytać myślą,
umieć, jak Dürer, przytrzymać zająca
pędzlem?
Lepiej być gołębiarzem, krogulcem, błotniakiem, myszołowem,
chwytać szponem?
Być samotnym, raczej kiepsko?
Lepiej w parze?
Jeszcze lepiej: być wieloma, wieloma, wieloma,
siedzieć ciasno w salach plenarnych,
jeść zupę z kotła?
Lepiej: wymarzyć sobie łyżkę,
od której nasza zupa będzie smaczna?
Nie narodzonemu najlepiej?
Nie narodzonemu wcale nie najlepiej!
Lecz „serce jaskółki, zmiłuj się nad nami”!
Teraz widzę niebieską królową
w gwiazdozbiorze Liry.
W Polsce była długo widoczna.
U sąsiada zapalają lampy.
Zmierzchnica tam pędzi,
łomoce ciężko o szybę okienną,
chce wejść
jak pieśń w kamień,
jak wszystko chce wejść w coś innego
w naszych osobnych krainach.
Werner Aspenström
tłum. Leonard Neuger
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz