1. 11. 79: Elegia pierwsza, przedzimowa
Zima nas nie zaskoczy. Nas zmarzniętych, zmartwionych zawczasu,
dmuchających na zimny październik, żeby prędzej już sparzył nas mróz.
Kto w wiecznym śnie tutaj wyrósł, kto w wieczny śnieg tutaj wrósł,
temu lato, zawsze zbyt krótkie, nie rozepnie do końca zatrzasków
mrozu, trzaskającego jak radio jeszcze długo po wyłączeniu.
Nie zaskoczy nas zima. Szkoleni w skuleniu, w stuleniu dłoni,
w stuleciu tym i w tych stronach, w których nas nic nie osłoni
przed przeciągiem zamieszek, zadymek – śnimy trzeźwo, już wyleczeni
z marzeń o tym, że życie podaruje nam ciepłą rączką
coś trwałego. Kąpanych w przerębli a w nie w gorącym źródle,
nas zima nie zaskoczy, nie oszukają nas złudne
suflety czerwców i lipców, serwowane na niezbyt gorąco
i topniejące w ustach. Tu zawsze – mniej więcej – jest zima.
Nam, zawczasu zmartwionym, za życia zmatrwiałym, szron
skroń bieli przed terminem; a śnieg jak schludny schron
skrywa przed czasem szarość, niejasność, brud; a mróz trzyma
długo, choć trzyma nas krótko za twarz schowaną w szaliku.
Nas nie zaskoczy zima. Nas zimy przygotowały
na najcięższe krawiectwo; do upałów nam starcza opału
i ze sceptyczną miną patrzymy, jak w oczach zanika
sczerniała pryzma, jak żyzne błoto wygrywa w tej walce,
jak ziemia przebiśniegiem przebija kartę śniegu;
nam zimno się robi na myśl, że nie ma nic bardziej jasnego
od śniegu i śmierci, które i tak wrócą – twardsze i trwalsze.
Zima nas nie zaskoczy. Nas zmartwiałych, zmarniałych na zapas.
Tylko wznosić nam wzdłuż chodników piramidy; tylko nam piach
sypać pod koła miażdżące; tylko węszyć spod białych płacht
nikły zapach nicości, bezgraniczny, bezbarwny zapach.
Stanisław Barańczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz