* * *
Cienie liści na trawie. Ja je dobrze znam,
Widzę je pod stopami, dobry szept ich słyszę.
Bo, jak gałąź bez drzewa, jestem sam i sam,
Bom wiele, wiele przeżył, bo już czas na ciszę.
Kamienie polne. Znam je. Matka moja miła
Przed ich ciężarem szarym serca mi broniła,
Lecz teraz, kiedy matka moja jest topolą
I trawą i jaskółką, pogrążoną w śnie,
Jakież łagodne, ciepłe ręce nie pozwolą,
Aby kamienie polne tak dusiły mnie?
Deszcze długie i ciemne. Znam je. Biegły w dal
Po ogrodach, po lasach, po błękicie łąk
Jak siekący siekierą nierozumny drwal,
Który zaufał tylko ślepej sile rąk.
Dziś nie kocham świeżości ich młodej i jasnej,
Bo młodość ich szalona, a ja nie mam własnej.
Kochałem dachy mokre, gdy w deszczowej mgle
Wyrastały pod nićmi ulewy długiemi,
A dziś pod każdym dachem jest mi źle i źle,
Bo to co było moje — nie pod dachem — w ziemi.
Ojciec jest teraz słońcem, matka jest topolą
I pisklęciem leżącym w ciepłym gnieździe brat —
Ktoś mi ich ludzkie życie tak okrutnie skradł,
Bym nadawał imiona ich drzewom i polom
I ptakom i muzyce, którą wiecznie słyszę —
Sam jestem na tej ziemi. Czas na wielką ciszę.
Włodzimierz Słobodnik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz