Białe południe - Stanisław Czycz

Białe południe

Błyszczenie śniegu
Młoda kobieta idzie ze swym dzieckiem
na moście
pod słońce
Uśmiech kobiety

Siedzę przy stole pod oknem
Przy piecu gdzie śpiewa sagan
matka obiera ziemniaki

Jak łatwo
szybko
natychmiast może buchnąć rozpacz
obłęd

Wystarczy żeby teraz dziecko spadło w huczącą przerębel
Wystarczy żebym poderżnął sobie gardło nożem
który wbiłem w stół i nóż drży jak lśniąca kropla
w jego drganiach zbliżonej twarzy odbity blask
czerwonawo ścieka po ostrzu
i drgania mierzą czas

lęk
i matka nagle się odwraca drżą jej ręce
i na moście spod nóg dziecka
wielki nawis śniegu obrywa się spada
chwila

Więc cóż macie
cóż wy macie kochający
Miłość to lęk

Lęk
Więc kocham ogromnie
świat
który świeci jak kropla

kropla jak wbity nóż odbijająca miliony twarzy
blaski twarzy ściekające w drganiach
kropla cieknąca przez czas jak po ostrzu
pełna barwnych świateł w których zasypiam w których wstaję

patrzę
(to jest ta gorąca miłość świata)
patrzę
spadnie czy nie spadnie

Świeci w mrozach wiatrach
w nagłych słońcach
błysk Ktoś jaskrawy nóż wzniósł
i gwałtowna para
gaz parzący czerwono smaga wzrok i mózg

Białe południe Popatrz
Dziecko już za mostem schyla się
podnosi dużą kulę śniegu jak jasną lampę
Popatrz Białe południe

Stanisław Czycz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz