Urojona kantyna
Czekolada i chałwa, i małpki,
takie z pluszu, brązowe, dla dzieci,
oczywiście: jest noc i śpią ptaki,
i naturalnie: księżyc świeci,
no i sunie kantyna na kółkach,
i jest Wiosna z Gracjami trzema,
i kakao, i z szynką bułka,
tylko właśnie, że tego nie ma:
Urojona kantyna,
urojona dziewczyna,
jeden księżyc jest tylko realny,
jeden wiatr, bo z południa, upalny,
jeden lok, bo zalotny, ze złota,
i tęsknota, i trochę noc.
Jeśli nawet, powiedzmy, bomba —
i świat cały zwali się w gruzy,
to drobnostka, bo wszystko od nowa
będzie kwitnąć, no i ten muzyk
się odnajdzie ukryty w organach
w tym ostatnim zburzonym kościele,
a na drodze S-18
będzie dużo, choć tak niewiele:
Ta piosenka o tej kantynie
zaplątana w liściach jak lotnik
i ten lok, po tej dziewczynie,
taki złoty, taki zalotny —
i z piosenki znów życie powstanie:
jak dwa kwiaty — dwa cienie na ścianie,
z kwiatów rzęsy, a potem oczy,
żeby lotnik miał czym się zamroczyć —
by kantyna się stała realna,
a księżyc nie, a noc upalna,
żeby dzieci szumiały jak trawki
i zabawki śpiewały im:
Urojona kantyna,
urojona dziewczyna,
jeden księżyc jest tylko realny,
jeden wiatr, bo z południa, upalny,
jeden lok, bo zalotny, ze złota,
i tęsknota, i trochę noc.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz