Deszczowy klown - Nick Cave



Deszczowy klown

Zamknął się w wozie, który na urwisku stał.
Musieli jechać już. Szef stanowczo rozkaz dał.
I cyrk bez klowna ruszył na kraj świata wprost.
Deszcz lał jak z cebra, gdy wtaczali się na most.
Dla popękanej ziemi i dla wyschniętej rzeki zakończył się wielki post.

Deszczowy cyrk, deszczowy klown
Deszczowy cyrk, deszczowy klown

Garbus, atlas, karlica, pogromcy oraz żonglerzy
Wszyscy milczeli ponuro i nikt naprawdę nie wierzył
Że dwa istnienia przerwie jeden strzał.
Bo klown starego kucyka miał - sama skóra i kości
Choć nazywał go Smutkiem, nie znał innej radości.
Szef cyrku go zastrzelił, bo nienawidził starości.
Trzech karłów z łopatami wykopać miało dół
I każdy bał się myśleć, co klown czuł.
Szef cyrku wymachiwał dymiącym pistoletem
I darł się: "Do roboty! Zakopać tę chabetę!
Spóźnimy się, spóźnimy! O Boże, ależ błoto!
Dlaczego cała trupa przy trupie stoi? Co to?
Na żal się wam zebrało? Zasypcie piachem ścierwo!
Nim się grabarze kruki do tańca śmierci zerwą!"
W napięty brezent lampek jak w werbel tłukły krople
Deszcz mieszał się ze łzami, padało coraz mocniej
I cyrk jak kondukt żałobny ruszył. Zawyły bestie w klatkach
Dziewczyna ptak, półczłowiek, kulawa akrobatka.
Deszcz padał i dolinę wypełnił straszny odór
Bo zezwłok parujący wypłynął nagle z grobu.

Deszczowy cyrk, deszczowy klown
Deszczowy cyrk, deszczowy klown

I sfrunął z czarnej chmury grabarz kruk
I czynił swą powinność grabarz żuk
A klown się zamknął w wozie, co na urwisku stał
I zsuwał się po błocie. I w przepaść runąć miał.
Widzieli, jak się zbliża mroczna czeluść
Wiedzieli, że klown jest już blisko celu
Odkryli inną stronę, drugi brzeg
Cyrk to prawdziwie śmieszny jest rzeczy bieg.

Nick Cave
przekład Aleksander i Roman Kołakowscy

Wicher dobijał się do okien - Tadeusz Różewicz

***

wicher dobijał się do okien

budził
sny pajęczyny majaczenia
niebo było miedziane
trawa granatowa
ołowiana
czarna

zwierzę
mutant hieny i lisa
z pyskiem przy ziemi
węsząc
sunęło
w gęstniejącą ciemność

na granicy snu
i jawy
pomyślałem
poczułem
że to ja jestem
biegnę w stronę cmentarza
do grobu

z brzuchem pełnym kamieni
ciemne zwierzę
pod czerwonym niebem
biegnę coraz szybciej
choć wiem że tam czeka
na mnie dół

układam się do snu
otulam kocem
biegnę lecę

nie zatrzymam tego biegu

budzę się
z ustami pełnymi
piachu

Tadeusz Różewicz

Płótno żywota - Leopold Staff

Płótno żywota

Nie szukaj u mnie, młody bracie, nauk.
Choć bliscy, jakżeśmy sobie dalecy!
Na nic ci myśli mej nawyk czy nałóg,
Własnym gałganem musisz odziać plecy.

Jeśli ci zdaje się, gdy nagle wstanę,
Że coś wskazuję mądrym doświadczeniem,
Jest to ruch tylko, gdy przez się utkane
Płótno ze strachem mierzę swym ramieniem.

Leopold Staff

Tak mi się twoja twarz rozpływa - Tadeusz Borowski

***

Tak mi się twoja twarz rozpływa
i niknie we mnie jak widnokrąg,
z którego odejść trzeba. Głos twój,
twe oczy, uśmiech jak przelotny
wiatr, gdy się o twarz ociera,
jeszcze drży we mnie i jak ptak,
który tak lekko i ostrożnie
w powietrzu waży się, jak gdyby
oddechem był -- ulata ze mnie,
rozpływa się i niknie. Próżno --
ty wiesz, że w szyby nocnej czerń
jak w życie swoje dawne patrzę,
lecz ciebie tam już nie ma.
Tylko mgła, która w górę się podnosi...

Tadeusz Borowski

Jak niewiele ma znaków to ubogie ciało - Bolesław Leśmian

Jak niewiele ma znaków to ubogie ciało

Jak niewiele ma znaków to ubogie ciało,
Gdy chce o sobie samym dać znać, co się stało...
Stało się, bo się stało! Już się nie odstanie!
Patrzę ciągle i patrzę, jak gdyby w otchłanie,
I ciągle nasłuchuję, czy kto puka w ciszę?...
Nie dlatego, że widzę, nie przeto, że słyszę.
I usta moje bledną, a to ten ból biały
Nie dlatego, że zmarły, lecz bardzo kochały,
I uśmiech nie dlatego trwa na nich przelotem,
Żeby się uśmiechały... sam uśmiech wie o tem.
A gdy ciebie wspominam - świat mi cały gaśnie,
Bo tak oczom potrzeba - tak chce się im właśnie!
A dłonie załamując, wiem, że nie z rozpaczy,
Lecz nie mogę inaczej - nie mogę inaczej.

Bolesław Leśmian

Tryumfalnie podłość się uśmiecha - Antoni Lange

Tryumfalnie podłość się uśmiecha

Tryumfalnie podłość się uśmiecha —
Coraz nowe powstają bastylie —
Serce zamiera bez echa —
W czarną otchłań padają Sycylie.


W lodowatych mgłach rzeczywistości
Zamierają marzenia i kwiaty —
Błyskawicznie bóg na ziemi gości
I uchodzi w dalekie zaświaty.

Bo na ziemię patrzeć już nie może —
Jak na dzieło stworzone omylnie!
Nazbyt krótkie dał nam zorze —
I zbyt głucho tu, i zbyt mogilnie!

Łzy i smutki — i mrok i niedola —
To jest ziemi rachunek wieczny —
Taka pewnie była boża wola —
Życie wali jak miecz obosieczny.

Cóż jest jutro? — to cień niewiadomy,
Cóż jest dzisiaj? — smutna pieśń bez końca,
I dokoła jeno słychać gromy —
I nie widać promiennego słońca.

Więc uciekam w czarowne otchłanie,
Gdzie mię wczoraj swemi cudy nęci:
Pogrążyłem ducha w Ramajanie —
W mgle zamierzchłych wieków niepamięci.

Tam jaśnieją mi duchy olbrzymie —
żarem słońca tam miłość goreje:
Nieskończoność tam szepce swe imię —
I dalekie wyzłaca nadzieje.

Tam w przedziwnej tonie duch słodyczy —
Ogromnieje w tych ogromnych światach —
I w źrenicach tonie Beatryczy,
I w jej włosów tonie aromatach.

Przez te strofy indyjskiego wieszcza
Płynie fala, co do życia budzi —
Co mię znowu nadzieją rozpieszcza
I marzeniem pocałowań łudzi.

Antoni Lange

XXVIII - Antoni Lange

XXVIII

Obywatelem jestem niebios bezgranicznych,
Mieszkam w nieskończoności zapadłym powiecie
Tysiące we mnie planet błądzi eterycznych
Skąd jesteście, umarłe gwiazdy? Wy nie wiecie.

Nie wiecie skąd przybyłem i z jakiej przyczyny
Nie wiecie dokąd pójdę, gdy rzucę tę ziemię
Ale ja wiem, żem z innej spłynął tu krainy
I że ten pobyt tutaj - to kara i brzemię

Niegdyś żyłem daleko - na jakiś błękitach,
Których pamięć w mej duszy błąka się nie jasna,
Na jakiś wyspach złotych, w promienistych świtach,
Gdzie miałem własne bóstwo i świątynię własną,

Tam mi dzwoniły harfy, szumiała zieloność,
Tam się kąpała dusza w jezior fali srebrnej...
Gdzie to było? Czy znajdę swoją nieskończoność,
Gdy znów ulecę z ziemi na ten szlak podniebny?

Antoni Lange

Psalm braterski - Tadeusz Nowak



Psalm braterski

Matko Naturo sługo boża
zostaw nam z broni białą broń rozsądku
i spraw by syn nasz podchodząc do noża
z rzeczy śmiertelnych pierwsze ujrzał jabłko
jako widziano jabłko na początku

A gdy u kolan złożysz mu łaskawie
jagnię na oślep szukające mleka
spraw aby myślał o porannej trawie
skąd Bóg spłoszony przez psiarnię ucieka

A kiedy zaśnie i Bóg go napadnie
jak u nas głupka napadł tego lata
daj jego bratu takie samo jagnię
lub z piersi wyjmij mu ten kamień brata

Tadeusz Nowak

Jesień w Botanicznym - Jerzy Harasymowicz

Jesień w Botanicznym

Wszystkimi ścieżkami
wędruje mgła bez twarzy
to Bóg
dym bez zapachu
przepływa obok mnie

Jerzy Harasymowicz

Powołanie - Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

Powołanie

z trudem używam języka (jestem
poetą współczesnym) więc powinien
rozstać się ze mną póki jeszcze
może wypowiedzieć moje imię wsadzić mi

milczenie między zęby nogi (kamień
który się zaślini i wedrze grubo głębiej
i będzie robił za poezję) albowiem
później kiedy on mnie a ja jego będę podnosił

z upadku kiedy będziemy skazani na własną
niedoskonałość i w tej niedoskonałości trawić
czas na pocałunki nikt nam nie uwierzy
że nazywamy rzeczy z niezgody na siebie

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

Spotkanie - Julian Przyboś

Spotkanie

Tamten widok jak trumnę grzebie linia
horyzontu.
A ten:
tu małą pajęczynę, karmioną jedną piersią wzgórza,
wypuszczasz z otwartych ramion.

O wschodzie księżyca krajobraz się wydłuża
coraz
ciąglej.
Patrzysz – a on
jak przechylona kołyska tobie się powierza.

To ja wabię do siebie oddal wyciągniętą ręką.

I,
chwyciwszy za krawędź widnokręgu,
ściągnę
w dół
dalszy krajobraz.

Nie odmotasz zarzuconych dokoła twej szyi
ramion horyzontu,
syna.
Patrzą na ciebie ogromne oczy powietrza.

Julian Przyboś

Über allen Gipfeln - Johann Wolfgang von Goethe

Über allen Gipfeln

Wierzchołki wzgórz
Spowite w ciszę;
Drzew żaden już
Wiew nie kołysze;
Śpi las
I ptactwo w gęstwinie -
I tobie ninie
Spocząć już czas.

Johann Wolfgang von Goethe
przełożył Leopold Staff

Über allen Gipfeln - Johann Wolfgang von Goethe

Über allen Gipfeln

Ponad wszelkim szczytem jest Bóg,
w górach nie masz już trwóg,
trwa ciszy smak i ptaków nie słychać śpiewu,
czekasz bez gniewu, przyszedł Twój czas

Johann Wolfgang von Goethe
przełożył Tadeusz Różewicz

Wrzesień 1967 - Stanisław Barańczak

Wrzesień 1967

Willem Haenraets
I jakim prawem mieliśmy w sobie aż tyle
nieprzezorności, aby w bezsennym przedziale
spędzić noc, wysiąść, drżąc z zimna, i znaleźć
między dnem szarych chmur a warstwą rudych szpilek
śliski od mżawki, pusty po sezonie camping -
garść słupów do siatkówki i sklejkowych ruder,
zza których grzmiało morze; aby w przemokniętym
domku z dykty nie zwlekać już ani przez chwilę
dłużej i paść w ubraniach na nagi materac
i, niezdarnie zdzierając je z siebie, docierać
do nas, odnalezionych Bóg wie jakim cudem

i jakim trafem; aby nic wtedy nie przeczuć,
chichotać z układanych wspólnie - senną głową
przy ciepłej piersi - głupstw: "Morze miarowo
szumi, Bo niemiarowo nie umi", pod wieczór
czuć nadal w ciele słony, dziki, jednostajny
rytm fal, które zbijały z nóg spienionym światłem
zmieszanym z piaskiem, żwirem i wodorostami,
i ten rytm naśladować w spieszniejszym narzeczu
dwojga ciał; aby wargi, błądzące powoli
plażą skóry, trafiły na kryształki soli
z morza? z potu? nie wiedząc jeszcze, jakim wiatrem

i jakim trwaniem będą zdmuchnięte, spłukane;
aby języki dwa bez skutku ale czule
chciały się spleść, przytrzymać nawzajem, nie ulec
sygnałowi z latarni morskiej, gdy nad ranem
buczał przez mgłę, na znak, że wszystko ma swój brzeg,
i gdy do wnętrza domku przez koślawą ramę
okna sączył się z anten, kominów i drzew

świt ze swoim natrętnie milczącym pytaniem,
jakim właściwie cudem, jakim trafem, jakim
prawem wszystko ma odtąd pozostać tym samym
morzem, tym samym snem, tym samym słonym smakiem.

Stanisław Barańczak

Między nami, to znaczy między mną i tobą - Zbigniew Bieńkowski

** *

Między nami, to znaczy między mną i tobą.
Między mną, który jestem istnieniem dosłownym,
a więc krwią, sercem, łzą, westchnieniem, powietrzem,
między mną, który jestem otwartą przenośnią,
nie zniechęconym sercem i trzciną myślącą
o tobie, wciąż o tobie...

Zbigniew Bieńkowski

Próba powrotu - Anna Zelenay

Próba powrotu

Poziomki ulubione zostały na talerzu.
Więdnie szlafrok na krześle, róża obok w szklance.
Pantofle – opuszczone przed łóżkiem dwa gniazdka.
W klepsydrze okna skąpy dzień światło odmierza.

Słowa – zwietrzały puder, w zamęt rozsypany,
żadne już nie przylega, ni bawi – nie gniewa.
Stygnące bryzgi burzy, szemrząca ulewa,
obraz, wczoraj bolesny, dziś nie zada rany.
Nie. Jeszcze raz się dźwignę, zanurzę po skronie
w świata rwącą, zieloną, dygocącą topiel
i czas umykający smagnę gniewnym gestem.

Może dzień ostudzony na nowo zapłonie
siłą wezbranych soków, rozbłyskami kropel,
błyskawicą sprzeciwu milczącą: więc jestem...

Anna Zelenay

Z listu - Tadeusz Gajcy

Z listu

Krok twój rześki
w powietrzu słonym
dzwoni jak w wierszu
moim asonans;
lecz nawet takim
jasnym i rześkim
krokiem nie ujdziesz
czasom bez pieśni;
choćby zuchwały
był pod kołyską
nosił twe ciało -
nie schroni przyszłość
od smutku tego
co za wodopój
ma nas i niebo.

Zostało dla mnie:
piórem jak skrzydłem
trawę, kwiat, kamień,
po których idziesz
głaskać i imię
dawać najczulsze
słowem, co minie,
słowem, co przyjdzie.

Tadeusz Gajcy

Ostatni łan - Tymoteusz Karpowicz

Ostatni łan

...A gdy wreszcie znużeni oddamy swój popiół
Do gwiazd odpływającej nie nazwanej fali
Bóg spotka nas i w niebo własne swe przetopi
I to nam żąć rozkaże, co żeśmy rozsiali...

...na ziemi wiecznych żądań i krótkich niepragnień,
Mocą chwili pożartych, porywów, uniesień.
I wiecie, że nas wówczas straszny lęk ogarnie,
Gdy ów łan ostatni ku oczom się wzniesie.

...Ciężkie kłosy łez pełne... a z gwiezdnych zamętów
Podarte przez nas w biegu wyciągną się dłonie
I bóg sądowe szale rozwiesi na łonie...

...tych gwiazd w które wiecznie szliśmy zapatrzeni,
Kiedy lichy ich przebłysk przeklął i opętał,
A potem nas postrąca w otchłań razem z niemi!...

Tymoteusz Karpowicz

Nie zdołałem ocalić... - Jerzy Ficowski

* * *

Nie zdołałem ocalić
ani jednego życia
nie umiałem zatrzymać
ani jednej kuli

wiec krążę po cmentarzach
których nie ma
szukam słów
których nie ma
biegnę

na pomoc nie wołaną
na spóźniony ratunek
chcę zdążyć
choćby poniewczasie.

Jerzy Ficowski

Ironia - Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Ironia

Na każdym miejscu i o każdej dobie
byłam i będę przy tobie:
każdą myśl twoją, każdą chęć twą truję,
każdy twój poryw, każdy czyn twój psuję,
jestem twą klątwą, twą klęską żywota
i nic cię nigdy nie wyrwie z mej ręki;
niczym jest strata, ucisk i zgryzota
wobec straszliwej mej męki.

Cokolwiek czujesz, czegokolwiek żądasz,
wszędzie twarz moją oglądasz.
Miłość, braterstwo, poświęcenie, wiara,
szlachetne męstwo i czysta ofiara:
wszystko, co duszy zowie się wzniosłością,
ja moim strasznym naznaczam ci piętnem,
i co ci miało zdawać się Pięknością,
staje się brzydkiem i wstrętnem.

W własnej istocie twej od urodzenia
źródło mojego istnienia.
Bez żadnej winy ni za jaką karą
stałeś się moim łupem i ofiarą.
Niewinnie cierpisz, z Tajemniczej Woli,
z Woli, co rządzi losami człowieka;
wiesz, że cię z rąk mych śmierć kiedyś wyzwoli,
lecz nie wiesz, co za nią czeka?

Tak nawet z twojej godziny śmiertelnej
mój śmiech wyziera piekielny.
Jak zwierzę, węża czarowane wzrokiem,
nie możesz skryć się przed moim widokiem;
na duszy twojej leżę ciężkim głazem,
jak sztylet szpon mój w sercu ciebie boli:
bezskrzydłym ptakiem i skrzydlatym płazem
z mojej nazywasz się woli.

I sam dla siebie jesteś pośmiewiskiem,
losów już będąc igrzyskiem.
Najsroższą męką, jaka cię nawiedza,
jest twa świadomość, twoja samowiedza.
Znasz się, znasz los twój i wiesz, że bez winy
cierpisz z przekleństwa swego Przeznaczenia -
jestem przy tobie od pierwszej godziny
twego ziemskiego istnienia.

Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Przyszli żeby zobaczyć poetę - Tadeusz Różewicz

Przyszli żeby zobaczyć poetę

przyszli żeby zobaczyć poetę
i co zobaczyli?

zobaczyli człowieka
siedzącego na krześle
który zakrył twarz

a po chwili powiedział
szkoda że nie przyszliście
do mnie przed dwudziestu laty

wtedy jeden z młodzieńców
odpowiedział
nie było nas jeszcze
na świecie

przyglądałem się
czterem twarzom
odbitym w zamglonym lustrze
mojego życia
usłyszałem
z bardzo daleka
ich głosy czyste i mocne

nad czym pan teraz pracuje
co pan robi

odpowiedziałem
nic nie robię
dojrzewałem przez pięćdziesiąt lat
do tego trudnego zadania
kiedy "nic nie robię" robię NIC

usłyszałem śmiech
kiedy nic nie robię
jestem w środku
widzę wyraźnie tych
co wybrali działanie

widzę byle jakie działanie
przed byle jakim myśleniem

byle jaki Gustaw
przemienia się
w byle jakiego Konrada

byle jaki felietonista
w byle jakiego moralistę

słyszę
jak byle kto mówi byle co
do byle kogo

bylejakość ogarnia masy i elity

ale to dopiero początek

Tadeusz Różewicz

Przyjaciele - Jarosław Iwaszkiewicz

Przyjaciele

Kim ty jesteś? Kim jesteś?
Jesteś kosiarz radosny o wschodzie słońca.
Zamach twej kosy od zachodniej strony zielonego pola aż do wschodniej.
Jesteś rybak zdążający o zmierzchu czółnem wzdłuż rzeki.
Śpiewasz jakąś pieśń dźwięczną o zmroku mglistym. Wśród
iw nadbrzeżnych wzlatuje ptak zbudzony. A woda gładka.
A ja jestem smutny zabłąkaniec. Mieszkaniec małego miasta.

Kim ty jesteś? Kim jesteś?
Jesteś żołnierzem z wargą zaciętą. Śnieg, topniejąc, znaczy
ślad twych butów. Karabin połyska.
Jesteś soldier-boy, bezczelny i uśmiechnięty. Obdarzy cię ktoś miłością.
Jedwab ciała miększy będzie od kotary.
A ja jestem smutny zabłąkaniec. Rycerz, który się lęka.

Kim ty jesteś? Kim jesteś?
Idziesz oto z odkrytą głową. W oczach ci się lśni pęd podsłoneczny,
Depcesz twardą stopą gruz stary wszelaki. Słońce cię
pozdrawia i księżyc pozdrawia.
Księżycowi jesteś bratem, a słońcu synaczkiem.

A ja jestem smutny zabłąkaniec, poeta bez talentu.

Jarosław Iwaszkiewicz

Wiersz wieczorny - Krzysztof Ćwikliński

Wiersz wieczorny

Wciąż coś odchodzi, wciąż coś mrok zagarnia,
Wzrok coraz słabszy, coraz krótszy dzień...
Mży wątłym światłem skrzywiona latarnia,
Do snu układa swój niepewny cień...

Wszystko gdzieś znika, roztapia się, chowa...
Płomyczki myśli gasną raz po raz
I mrą wspomnienia, usychają słowa...
Kaszlem zza ściany odzywa się czas.

W czeluściach okien żagle firan płyną,
Ciał moich dziewcząt płynie z nimi mgła...
To stara szafa prószy naftaliną,
To pamięć cicho dobija do dna...

Krzysztof Ćwikliński

Do Izoldy - Jarosław Iwaszkiewicz

Do Izoldy

Izoldo moja, nie słuchaj tych głosów,
Nie pij napoju z fiołków i lubystka,
Bo miłość możesz wypić z każdej rosy,
Z każdego listka.

Czyż ci potrzebny taki szumny trunek?
Czyż śmierci nie ma w uśmiechu miłości?
Czyż nie zawiera każdy pocałunek
Ziarna nicości?

Jarosław Iwaszkiewicz

Kubek - Maria Konopnicka

Kubek

Z jednego kubka ty i ja
Piliśmy onej chwili,
Lecz że nam w wodę padła łza,
Więc kubek my rozbili.

I poszli w świat i poszli w dal,
Osobną każde drogą,
Ani nam szczątków onych żal,
Co zrosnąć się nie mogą...

Dziś, kiedy w skwary znojnych susz
Samotne kroki niosę,
Gwiazdy mi jasne z złotych kruż
Podają srebrną rosę.

Lecz wiem, że w żadnej z gwiezdnych czasz
Nie znajdzie się ochłoda,
Jaką miał prosty kubek nasz,
Gdzie były łzy - i woda.

Maria Konopnicka

Wiersz z deszczem - Nikos Chadzinikolau

Wiersz z deszczem

Deszcz ustał.
Kobieta zamknęła parasolkę.
Zatrzymała się na chodniku.
Wyciągnęła rękę tak czujnie,
jakby wnosiła zarzewie
w pejzaż
pachnący jeszcze deszczem.

Nikos Chadzinikolau

Obiad w deszczowym wrześniu u pięknej Gayatry - Tomaž Šalamun

Obiad w deszczowym wrześniu u pięknej Gayatry

Blask,
Maruszko, blask,
wiatr, woda, blask.

Karawana wielbłądów w pustyni,
oazy,
karawany ptaków,
chmary mszyc przed oczami.
Parkuję i wysiadam
i wiem, że idę czarownicy w ramiona.

Parkuję i siadam w trawę,
ale nie wstaję,
nie idę po jabłko.

Parkuję i piję wino,
anioł błyszczący,
parkuję i jem i piję wino
i staję się miękki.
Bezbronny wobec głodu i smutku czarownicy,
pięknej Gayatry,
bezbronny, bezbronny
wobec jej hojności.
Blask,
Maruszko, blask,
wiatr, woda, blask.

Karawana wielbłądów w pustyni,
oazy,
karawany ptaków,
chmary mszyc przed oczami.

Ale przychodzę do pola,
gdzie czarownica sama sięga po głos
mego anioła stróża
i jest przebita światłem,
jego strasznym światłem,
kiedy mnie woła.

Tomaž Šalamun
przełożyła Katarina Šalamun-Biedrzycka

Agonią płonie w parku winograd - Leopold Staff

***

Agonią płonie w parku winograd, kalina,
Złocą się lipy, brzozy, kasztany, jawory,
Górą błękit swój uśmiech omdlały rozpina,
Jak najwyższy wysiłek najniższej pokory.

Słodko - jak w jakiś z dawnych majowych poranków...
I w drzewach, gdy wiatr przemknie w stłumionym poświście,
Szumią, zda się, wiosenne westchnienia kochanków,
Których serca dziś uschły jak jesienne liście.

Leopold Staff

Do Leopolda Staffa - Włodzimierz Słobodnik

Do Leopolda Staffa

Gdy w noc jesienną owoc spada,
Jak gwiazda jesiennego szczęścia,
Gdy wrzesień w purpurowych sadach
I pieśń, i mgłę, i ciszę zgęszcza;

Gdy na liliowych, szorstkich wrzosach
Światło miesiąca się kołysze
I liście - złote łzy drzew bosych -
Lecą w uwiędu chłodną ciszę;

Gdy życia przeszła już połowa,
A druga nie wiem, czy mnie czeka,
Słyszę, najcichszy Skrzypku Słowa,
Twój głos - głos ziemi i człowieka.

Włodzimierz Słobodnik

Wspomnienie - Krzysztof Kamil Baczyński

Wspomnienie

Kraju, kraju ujrzany przez zielone szkło.
Szare osiołki płyną jak łzy zarosłym dnem wspomnienia.
Te krajobrazy, nim spadną, wiszą na rzęsach i drżą.
Szare osiołki płyną jak łzy - zarosłym dnem wspomnienia.

Miniaturowe domki, dalekie o całe powietrze,
o tabun dni i obłoków, dalekie o czyjąś śmierć.
Płyną przeze mnie osiołki zarosłym dnem wspomnienia
i rosną we mnie lata jak czarna, zjeżona sierść.

Krzysztof Kamil Baczyński

Egzorcyzm - Zbigniew Herbert

Egzorcyzm

świat cię nie pochłonie

ocean nie spali
niebo nie wypije
tego co jest tobą

przez mękę pokuszeń
obrazów i oczu
śmierć – wybrałem – ziemię
błogosławię obie

zasadziłem drzewo
jakże mam go odejść
cień mój za mną pójdzie
jak złamane skrzydło

Zbigniew Herbert

Kuszenie - Zbigniew Herbert

Kuszenie

tam gdzie nic patrzy
tam są nasze raje
tam są nasze raje
pustynie - kamyki uciszonych oczu

czym czyste istnienie -
oddechem posągów
bezbarwnym powietrzem
jest czyste istnienie

spal się w białym tlenie
wyrzeknij się ziemi
oddamy nicości
łuskę twego ziarna

Zbigniew Herbert

Na rozdrożu - Maria Komornicka

Na rozdrożu

- Gdzie idziesz, naga? – Po płaszcz z gwiaździstych zamieci.
- Sama? – Na wietrze gniją ostatnich zwłok strzępy.
- Skąd? – W bagnach śmierci kwiat pachnie, tańczy i świeci.
- Głodnaś. – Wnętrzności wyżarły pożądań sępy.

- Uciekasz? – Gna mnie z przepaści wzrok zimny, tępy.
- Idziesz bez żalu? – Nie płaczą matki twe dzieci.
- Wrócisz? – Księżycem w twej duszy senne ostępy
I błyskawicą wszechzgrozy, gdy pierś twą prześwieci.

- Stań chwilę. – Pali me stopy jesienne ściernisko.
- Wezmę cię w ręce. – Oczy twe syczą jak żmija.
- Pięknaś! – Pięknem jest wszystko ginące – gdy mija.

- Wejdź w dom swój dawny. Rozpalę smolne ognisko. –
- Dymi twój ogień – i wilczym jękom za blisko.
- Tyś nasza! – Niegdyś. Dziś wolna, sama, niczyja.

Maria Komornicka

Inwokacja - Józef Czechowicz

Inwokacja

Liczę 22 piętra
liczę 22 lata
jest nas dwudziestu dwóch

Człowiek to transformator
a przecież można liczyć miesiące albo dnie
ileż wtedy sobowtórów ma staruszka w pince-nez
nieskończony jest przemian ruch

Przez pince-nez widać w błękicie żonglowanie
z rzadka piłka upada na tenisowy kort
ręce ciągle zajęte planet podbijaniem
w pikowej bluzce córka komunisty
w jedwabnej koszuli lord
dysonansowy dystych

To nie jedno to zawsze to wszędzie
wielka wielość nieskończoność Cyfr
to co było to co jest to co będzie
w matematyce ma leitmotiv

Mam dopiero 22 lata
znam dopiero 22 piętra
znam zaledwie dwadzieścia dwoje warg
zapomniałem miliardy o swej dumie pamiętam
nieść się wysoko jak maszt wśród latarń
przez dnie przez gwar przez targ

Józef Czechowicz

Czarne cheruby kołyszą... - Krzysztof Kamil Baczyński

...
A my kawalery błędne
C. K. Norwid
Czarne cheruby kołyszą widnokrąg.
Konno, na koniu przestrzelonym przez wiatr.
Ziemia oddycha już wolniej i mokro,
wroną leniwy kracze trakt.
Otom jest rycerz średniowiecza. Drogi
prowadzą wszędzie naraz, a ptaki jak liście
oderwane gałęziom. Biją o ostrogi
kroki traktów, przy drogach płaczą białe wiśnie.
Dni wypełzły do zamków daleko,
a jelenie z lasów wychodząc patrzą lasem.
Przystanę nad bezludną jesionową rzeką
poić konia zielenią i czasem.
Jakież to drogi wypraw? dzwoni cicho niebo.
Pośród liści szeleszczę jak sen o wygnaniu.
Tyle wieków minęło od mego pogrzebu,
tylu ludzi umarło przy ostróg mych graniu.
Mnie nie wolno umierać. Nie jestem upiorem,
tylko wspomnieniem o sobie, trwożliwym zwierzeniem
królewny o zielonym spojrzeniu. Toporem
rozrąbuję gałęzie przed sobą i siebie, a wieniec,
wieniec liści jesiennych kołuje nad czakiem.
Jakie mi góry szklane koń wystuka z podków?
Gdy gwiazdy nieostrożnie przemienione w ptaki
za włosy mnie prowadzą pod melodię słodką.
Jakie tętnią miraże? Oto rosną baszty
zasiane dłonią tęsknot, śpiewniej słychać głos twój.
Oto wieże kołyszą wysmuklej niż maszty.
Ach, nie wrócę już do was. Trakt się zbliźnił ostem.

Krzysztof Kamil Baczyński

Burza - Stanisław Czycz

Burza

Wysoko powietrzem snują się gorące ogrody elektryczne
Przejrzyste dziewczęta rozchylają drzewa

wirujące sferyczne zwierciadła
odbijają ich odsłoneczne i bardzo jasne włosy
lśniące grzebienie w rozchylonych coraz bardziej drzewach elektrycznych

aż nagle drzewa jaskrawie wyłamują się z trzaskiem chmur

Wiatr szum elektrycznych lasów

pękają sferyczne lustra
płaczą dziewczęta

Stanisław Czycz

Szachy - Jorge Luis Borges

Szachy

W swoim poważnym kącie głęboko zaszyci
gracze manewrują powolnymi figurami.
W srogim kręgu do świtu w szachu są trzymani
przez dwa kolory pełne wzajemnej nienawiści.

Magiczną ścisłością promieniują formy:
wszechzbrojna królowa, homerycka wieża,
król ostatni w szyku, skoczek lotna bestia,
goniec skośny oraz napastliwe piony.

Kiedy już będzie tak, że gracze wyszli,
kiedy już będzie tak, że czas ich zniszczył,
na tym się pewnie nie skończy ceremoniał.

Na Wschodzie owa wojna zapłonęła,
której widownią dziś jest cała ziemia.
Tak jak i tamta, ta gra jest nieskończona.

Delikatny król, chytry pion, przekątny goniec,
krwawa królowa, wieża prostolinijna,
tak po białych, jak i po czarnych gościńcach
poszukują się i staczają bitwy zbrojne.

Nie wiedzą tego, że z góry prowadzona
dłoń gracza kieruje ich przeznaczeniem;
i że jest rygor, któremu niewzruszenie
poddany jest ich tor oraz wolna wola.

Takoż i gracz za więźnia się liczy
(autorem sentencji jest Omar) na innej szachownicy,
tej z dni białych oraz czarnych nocy.

Bóg wprawia w ruch gracza, ten zaś figurę.
Jaki bóg zza pleców Boga rozpoczyna fabułę
z pyłu i czasu, i snów, i agonii?

Jorge Luis Borges
przełożył Edward Stachura

Pieśń rozpustnego młodziana - František Gellner

Pieśń rozpustnego młodziana

Nie zabije mnie robota,
nędza nie przyszpili,
stryczek szyi nie omota,
skończę na syfilis.

Nie umrę przy dziwce fajnej
czy na dróg rozstaju,
wykituję najzwyczajniej,
chcąc nie chcąc, w szpitalu.

Nie zdołałem w życiu zyskać
czułości niczyjej.
Tylko siwa zakonnica
oczy mi zakryje.

Nad mym ścierwem zmarszczy klaun
twarz w maskę żałości:
„Skonał tu lubieżny faun, ofiara miłości”.

František Gellner
przełożył Adam Włodek

Cisza - Tomas Tranströmer

Cisza

Idźże dalej, oni są pochowani...
Chmura przepływa przez tarczę słońca.

Głód jest wysoką budowlą
która przesuwa się nocą

w sypialni otwiera się ciemny rdzeń
szybu windowego wskazującego wnętrza.

Kwiaty w rowie. Fanfara i cisza.
Idźże dalej, oni są pochowani...

Srebro stołowe uchodzi z życiem w dużych ławicach
na dużej głębokości gdzie Atlantyk jest czarny.

Tomas Tranströmer
tłum. Leonard Neuger

John Dowland - Jewgienij Czigrin

Remi LaBarre
John Dowland
...smutno i lekko mi...
A. P.
Pod wielką lutnię, z fujareczką taką,
W której niteczek-nutek smutku tyle,
Żegnam się z marcem, z białą porą roku,
Z którą śpiewaliśmy-marzyliśmy-wróżyli.

John Dowland jest smutasem, jakich mało,
Zresztą, ja sam w tych sprawach Brytyjczykiem...
Śnieg czarny. I w muzyce prześcieradło,
Magiczny napój – w dźwiękach tej muzyki,

Wszytko w fujarce, w skrzypcach i w miłości,
Zresztą, ja sam w tych sprawach Brytyjczykiem.
I słyszę w ostatniego marca głosie –
Żyj z całej siły, bracie, miel językiem.

I póki możesz łap ten lekki smutek,
Jak inny bard powiedział mimochodem.
Popatrz – pazurkiem w okno świt zastukał
I ruszył w świat po ogarniętych chłodem

Podwórkach, gajach i po całym świecie.
Łap lekki smutek, który jest cezurą,
I który taki lekki, prawie wszędzie...
A cała reszta – tak, literatura.

Jewgienij Czigrin
przełożył Wladimir Sztokman

Jaś i Małgosia - Laurie Anderson

Jaś i Małgosia
(dla Waltera Benjamina)
Jaś i Małgosia żyją i mają się świetnie. Mieszkają w Berlinie.
Ona jest kelnerką serwującą koktajle
On dostał rolę w filmie Fassbindera
Nocami popijają
Schnapps i gin, ona mówi:
Jasiu, ty mnie naprawdę przygnębiasz.
On na to: Małgosiu, potrafisz być suką.
On na to: zmarnowałem życie na twoją głupią legendę.
Tymczasem moją prawdziwą miłością była czarownica.

Ona pyta, czym jest historia, on na to:
Historia to anioł pędzący tyłem w przyszłość
Mówi, że historia to sterta gruzu
Anioł chce wrócić i zrobić porządek
Usunąć zniszczenia
Ale od strony raju idzie sztorm
Wiatr porywa anioła, anioł leci tyłem w przyszłość
Ten wiatr, ten wiatr nazywa się postęp.

Laurie Anderson
przeł. Julia Fiedorczuk

Domy - Vladimír Holan

Vlaminck
Domy

W domach znużonych nóg
jest najwięcej schodów.

W domach bezwładnych rąk
nie ma poręczy.

W domach oślepłych oczu
jest najwięcej światła.

W domach bijących serc
ściany są z betonu.

W domach umierania
na parterze jest knajpa.

Vladimír Holan
tłum. L. Engelking

Todtnauberg - Paul Celan

Todtnauberg

chata Martina Heideggera w Todtnaubergu
Jasne płatki, pomórnik i świetlik,
łyk ze studni, tam gdzie
sześcian gwiazdy,
w tamtej
chacie,
do księgi
– czyje nazwiska zmieściła
przed moim? –
wpisany wers o
nadziei, dzisiejszej,
że słowo
myślącego
nadejdzie
w sercu,
darń leśna, nierówna,
storczyk i storczyk, osobno,
szorstkość, później, podczas jazdy,
dobitna
człowiek, co nas przewozi,
co słucha,
pośród mszaru pół-
przebyte ścieżki
nakładzione kije

wilgoć
liczna.

Paul Celan
przeł. Jakub Ekier

Nieporozumienie - Michaił Lermontow

Nieporozumienie

Kochali się wzajem tak tkliwie i stale,
Trawieni gorączką w tęsknocie i szale!
Lecz bali się wyznać w spotkaniach, jak wrogi,
I były i zimne i czcze ich dialogi.
Rozstali się w niemym i dumnym cierpieniu,
Li czasem się widząc w snów lubych marzeniu...
Śmierć wreszcie nadeszła - ujrzeli się w niebie,
Lecz tam już obcymi zostali dla siebie.

Michaił Lermontow
przełożył Cz. Mąkowski

Księżyc na młodziku - Carl Sandburg

Księżyc na młodziku

Dzieciątko-księżyc, piroga, srebrna dziecięca piroga, płynie i płynie do Indian, na Zachód.
Krążek srebrzystych lisów, tuman srebrzystych lisów
siedzi i siedzi wokół indiańskiego księżyca.
Oto gwiazda żółtego koloru, jak tropiciel i szeregi niebieskawych
[gwiazd, jakoby tłum tropicieli, sprawują wartę.
O, lisy, dzieciątko-miesiąc i tropiciele, wyście w pamięci wskrześli
białopłomiennym listem tej nocy w snach czerwonoskórego człowieka.
Któż to usiadł na ziemi, krzyżując ręce i nogi, spojrzeniem mierząc
[twarz księżyca i lica zachodnich gwiazd?
Kimże są widma z dolin Missisipi miedzianoczołe,
widma mknące konno, bez uzd, na żylastych rumakach,
a których dłonie kochające, spoczywają na szyjach toni,
co biegną nocą po ścieżce dawnej i długiej?
Dlaczego zawsze wracają tu, kiedy srebrzyste lisy siądą wokół młodego
[księżyca srebrnego dzieciątka, u Indian, na Zachodzie?

Carl Sandburg
tłumaczył Józef Czechowicz

Piąta - Dymitr Mereżkowski

Edward Munch - Śmierć...
Piąta

Nędza, Obczyzna, Niemoc i Starość,
czteryście przy mnie wierne jak pies,
wszystkie wróżycie wieczystą radość,
trosce mej ziemskiej — nieziemski kres.

Ciemne siostrzyce, prastare panny,
wyroki ślące z bezwzględnych ust,
każdą noc słyszę szept nieustanny
szept wasz o piątej, najstarszej z sióstr.

Szept wasz wciąż cichszy, bardziej miłosny,
bliżej wciąż bliżej opoka gwiazd,
z uśmiechem syna wnet już radosny
krzyknę: o śmierci, witaj mi, czas!

Dymitr Mereżkowski
przełożył K.A.Jaworski

Poręcz - Stanisław Barańczak

Poręcz

Milkliwie oschła dobroć kanciastej poręczy
z - jakby spolszczył imigrant-cieśla - tubajfora
(two-by-four): kto spamięta? I kto się odwdzięczy
za jej sosnowe wsparcie, za rytm, w jakim jęczy
w porze przypływu zawias pomostu, raz po raz,
żeliwnie? Postna szczodrość, najciaśniej podręczny

pień nauk zheblowany w przyziemny, bezdźwięczny
głos, w linię prostą, prostą jak próg czy zapora:
Tu? Błąd. Wróć. Kto pamięta? podnosi wzrok, wdzięczny,

znad niewywoływalnych negatywów tęczy:
zimnych głębin? A „zimnych" to nie metafora:
igliwia skostnień mrowią w nas, nas tępo dręczy

próchno, któremu trzeba okuć, plomb, pajęczyn
filtrujących owadzi mrok, podpór i porad:
Stój. Bądź. Trwaj. Kto spamięta? Nikt. Kto się odwdzięczy

choć słowem za to, co się coraz głębiej piętrzy
w nim, ten stos, skarb, dług, z którym już się nie upora?
Nikt. Linia prosta obok, nie w nas, znów poręczy:
To? Byt. Twój. Kto spamięta? I kto się odwdzięczy?

Stanisław Barańczak

Ballada bezbożna - Rafał Wojaczek

Marcin Kołpanowicz - Katedra
Ballada bezbożna

Gdzie mojej ręki lewej z niebem igra samiec
Tam stado dojnych gwiazd i moja śmierć się pasie

Gdzie mojej ręki prawej ogródek się szerzy
Tam żonę martwą zakopują w ziemi

Gdzie moich jąder krąży podwójna planeta
Tam wieszają człowieka za to że poeta

Gdzie nasienie pośpiesznie porzucone gnije
Tam kobietę do spazmu pobudzają kijem

Gdzie mojego mózgowia cieknie wrąca struga
Tam pijak pijąc wie już co jest dobra wódka

Gdzie moja stopa lewa bieg planet popędza
Tam nie ma Boga tylko jego impotencja

Gdzie moja stopa prawa bieg planet wstrzymuje
Też nie ma Boga tylko nieskończony smutek

Gdzie moja męskość głową fioletową straszy
Poślubiona dziewica regularnie krwawi

Gdzie patrzę lewym okiem tam widzę: jest Polska
Biskup na świni tyłem wjeżdża do kościoła

Gdzie patrzę prawym okiem moje życie marne
Jak zwykle z przyjściem zmroku idzie pod latarnię

Rafał Wojaczek

Psalm 4 - Krzysztof Kamil Baczyński

Zdzisław Beksiński
Psalm 4

Boże mój. Ja przed Tobą
ołtarz ciała rozdarty.
Ja - jednym sumieniem rodzony,
dymię tysiącem martwych.

Nie tłumacz mi ptaków i roślin,
ja z nich poczęty - rozumiem,
tylko się krzywdy nauczyć
i ludzi się uczyć nie umiem.

Ja już spokojny. Ześlij
ulewy głów obciętych,
strąć nieba płaską dłoń,
Ty ze wszystkiego - święty.

Ale mi czyny wytłumacz,
ziemi ziejący orkan,
bo nic, że po klęsce jej depczę
jak po krzemiennych toporkach
ludzi, co nigdy nie rosnąc,
o ściany jaskiń miecz ostrzą.

Ale wytłumacz mi tych,
co niewiedzący - u ciemnych wód
są spopielałe krzyżyki czarne
nie odegranych nigdy nut.

Krzysztof Kamil Baczyński

Prosty wiersz - Marian Ośniałowski

Prosty wiersz

Przez włóczenie się, bezdomność nieustanną,
przez niepokój wieczorny i walkę poranną,
przez pożądanie śmierci, lęk przed ciasnym grobem,
przez tak żałośnie krótką po zmarłych żałobę,
przez chwile, gdy samotnie serca tętnić muszą
wśród piękna lip, co złotem kwiatów w lato pruszą,
przez pozostanie w mieście, gwizdy lokomotyw,
samotne wsłuchiwanie w odjazdów turkoty,
przez talentów i uczuć naszych roztrwonienie,
przez mijanie się wieczne w nieporozumieniach,
przez lęk przed samotnością, miłosne cierpienie,
nadzieje, których żadne lato nie spełniło,
przez dni, kiedy się wiosny znieść nie miało siły,
przez patrzenie na lata, śmierć wśród rżysk sierpniowych,
przez wspomnienie jesiennych wrzosowisk,
przez tęsknotę za górami, za morzem,
odpuść nam grzechy, Boże.

Marian Ośniałowski

Sonet - John Keats

Sonet
Igor Mitoraj


Gdy mnie ogarnia lęk, że być przestanę,
Nim pióro cały plon myślenie zbierze,
Nim stosy książek nad tym zżętym łanem
Staną jak ciężkie od ziarna spichlerze;

Gdy widzę nocą, jak nade mną krąży
Chmura postaci w balladach ukryta,
I myślę o tym, że mogę nie zdążyć
Za ich cieniami, choć je prawie chwytam;

I kiedy czuję - człowiek małej miary -
Że i ty znikniesz razem z gwiazd obiegiem,
Że nie dosięgną mnie już nigdy czary
Ślepej miłości - wtedy świata brzegiem
Sam idąc myślę tak długo, aż w końcu
Miłość i sława w pustym giną słońcu.

John Keats
przeł. Juliusz Żuławski

Latawiec - Jerzy Harasymowicz

Hans Bol - Pejzaż z upadającym Ikarem
Latawiec

Całe życie rzekł mistrz
budowałem latawiec
chciałem żeby był
taki wielki

I mistrz
rozłożył ręce
i uleciał szeleszcząc

Jerzy Harasymowicz