Do Sestiusza (I, 4) - Horacy

Do Sestiusza (I, 4)
     Solvitur acris hyems grata vice voris, et Favoni
Po smutnej zimie wiosnę Fawoni zaleca,
Już statki machinami zpychają do wody,
Rada trzoda chlew rzuca, oracz kąt u pieca,
Szrony łąk porastaniu nie czynią przeszkody.

Wenus przy rodłem xiężyca blasku zbiera roty
Nimf i Wdzienkiń nadobnych, te skaczą potrawie;
Wulkan Cyklopów nagli do znojnej roboty,
Którzy kuciem piorunów zajmują, się żwawie.

Owoż pora w której się zieloności pragnie?
Bierzmy myrty i kwiaty świeżo narodzone.
Niech dla Fauna w drzew cieniu z pod maciory jagnię,
Lub koźlę, gdy chce tego, będzie poświęcone;

Zarówno śmierć kołace w ubogich poddasze
Jak i w zamki królewskie, Serwiuszu błogi!
Krótkość życia hamować każe żądze nasze,
Tuż przed tobą, śmierć, mary i Plutona progi;

Niepomyślisz tem, kogo ma królem festyna,
Nie ujrzysz tam w przesycie uciechi dwókrotnej
Obojgu płci młodzieży, podług Lucydyna
Ustaw się nurzającej w swawolności psotnej.

Horacy
przełożył Teodor Narbutt

Co stworzyć? - Norman MacCaig

Co stworzyć?

Coś niewielkiego, jak wiosenne źdźbło trawy,
lub słowo miłość, z usuniętymi
z niego kłamstwami, albo klucz
do otwierania drzwi, które sam zrobiłem.

Żadnych tam huraganów, rewolucji, pokojów,
gdzie rozsądni uczeni dumają
nad szalonymi wynalazkami, które stworzyli.

Coś niewielkiego, jak gest
tak całkowitego poddania
jak garść ziemi rzucanej na trumnę,
albo coś tak cudownego
jak wędrówki jaskółek.

Norman MacCaig
przełożył Andrzej Szuba

Dotrzeć - gdzie? - Norman MacCaig

Władimir Tarasenko
Dotrzeć - gdzie?

Cóż, bardziej niewinnego
niż przyjście,
obietnica nowego
początku?

Stawiamy stopę
w miejscu nieznanym,
albo w miejscu
gdzie kiedyś cierpieliśmy.

I wita nas głupia nadzieja,
mówiąc: Jaki cudny wiosenny dzień.
I uśmiecha się czarująco
Pośród opadających liści.

Norman MacCaig
przełożył Andrzej Szuba

Skala - Norman MacCaig

Skala

Wiatr zanosił się szekspirowskim wyciem.
Liście pierzchały w takt pieśni Dantego.
Ajschylos zapalił ten ogień na szklanym urwisku.
Ale najbardziej poruszyła nas ujrzana w przelocie
Blada twarz przemykającego się zaułkami Katulla.

Norman MacCaig
przełożył Andrzej Szuba

Skowyt II - Allen Ginsberg

Skowyt II 

Co za sfinks z cementu i aluminium roztrzaskał ich czaszki i pożarł
     ich mózg i wyobraźnię?
Moloch! Samotność! Brud! Ohyda! Pudła na śmieci i niedosiężne
     dolary! Dzieci wołające u schodów! Chłopcy szlochający
     w armiach! Starcy płaczący w parkach!
Moloch! Moloch! Widmo Molocha! Moloch bez uczuć! Moloch
    umysłu! Moloch okrutny sędzia człowieka!
Moloch niepojęte więzienie! Moloch ze skrzyżowanymi piszczelami
    bezduszny areszt i Kongres żalu! Moloch którego budowle są wyrokiem!
    Moloch potężny głaz wojny! Moloch rządów za którymi szaleje tłum!
Moloch którego umysł to czysta maszyneria! Moloch którego
    krew to strumienie monet! Moloch którego palce to dziesiątki
    wojsk! Moloch którego pierś to ludożercze dynamo! Moloch
    którego ucho to dymiący grób!
Moloch którego oczy są tysiącem ślepych okien! Moloch którego
    drapacze stoją wzdłuż ulic jak nieskończone szeregi Jehowów!
    Moloch którego fabryki śnią i rechoczą we mgle! Moloch którego
    anteny i kominy są koronami miast!
Moloch którego miłość to bezmiar nafty i kamienia! Moloch które-
     go dusza to prąd elektryczny i banki! Moloch którego nędza
     jest upiorem geniusza! Moloch którego przeznaczeniem jest
     bezpłciowy grzyb wodoru! Moloch któremu na imię Rozum!
Moloch w którym jestem samotny! Moloch w którym śnię o Anio-
     łach! Wariat w Molochu! Obciągacz kutasów w molochu! Bez-
     miłość i bezmęskość w Molochu!
Moloch który już dawno wdarł się w mą duszę! Moloch w którym
     jestem świadomością bez ciała! Moloch który wypędził mnie
     z mej naturalnej rozkoszy! Moloch którego się wyrzekam!
     Zbudź się w Molochu! O światło spływające z nieba!
Moloch! Moloch! Mieszkania robotów! niewidzialne przedmieścia!
      skarbce kościotrupów! oślepłe stolice! przemysł demonów!
      upiory narodów! niezwyciężone domy wariatów!
      kutasy z granitu! potwory bomb!
Połamali grzbiety wynosząc Molocha pod niebiosa! Bruki, drzewa,
      radia, tony! Wynosząc Miasto pod Niebiosa które istnieją i są
      wszystkim wokół nas!
Wizje! znaki! halucynacje! cuda! ekstazy! wszystko w dół rzeką
      Ameryki!
Sny! adoracje! objawienia! religie! łodzie obładowane subtelnym
      śmieciem!
Przełomy rzek! dalej, rzeką! zachwyty i ukrzyżowania! zniesione
      potopem! Odurzenia! Epifanie! Rozpacze! Dziesięciolecia
      zwierzęcych wrzasków i samobójstw! Poglądy! Nowe miłości!
      Obłąkane pokolenie! w dół na skały Czasu!
Prawdziwy święty śmiech w głębi rzeki! Wszystko ujrzeli! dzikie
      oczy! święte krzyki! Oni się pożegnali! Skoczyli z dachu!
      w samotność! machając! trzymając kwiaty! W dół do rzeki!
      na chodnik!

Allen Ginsberg
przełożył Grzegorz Musiał

Drobnomieszczańskie cnoty - Stanisław Barańczak

Drobnomieszczańskie cnoty

Ta bezbrzeżna, zalana, lirycznie-bokserska
pogarda w oczach artysty J., gdy się przysiadał w "Smakoszu".
zionąc nieogolonym, trzydniowym podmuchem:
jak to, ja pod krawatem, kiedy on pod muchą,
ja skrępowany, zapięty, gdy on ostatnią z koszul
rozrywa jak krwawiącą pierś! Filisterski brak serca
Drobnomieszczańskie cnoty. Ja wiem, ja się ich wstydzę,
od lat poniżej poziomu: co za blamaż, nie mieć w biografii
ani jednego rozwodu, dewiacji, większego nałogu,
kuracji psychiatrycznej, burzliwego romansu na boku,
pełnokrwistego podcięcia żył; jakieś szare gary
zamiast tęczowych skandali; chandry trwające z tydzień,
zamiast żeby z szacunkiem szeptano: "B. ma potworne
wielomiesięczne kryzysy"; żadnego dzwonienia po nocy
do przyjaciół z żądaniem wysłuchania nowego wiersza,
pożyczki na heroinę czy kaucję, znalezienia w ich życiu miejsca
na mnie, całego; nic - czasem list, lecz bez krzyku "Pomocy!",
najwyżej z aluzją typu: "Ostatnio jestem w złej formie".
Ja wiem, to nie materiał na mit, kult, legendę,
film z Robertem De Niro, tłuczeniem szkła i scenami.
W którym momencie zszedłem, nieuleczalny prymus,
na tę złą drogę? Skąd ten chorobliwy przymus,
aby udawać zdrowie, ustawiać przed zniszczeniami
barierki i makiety? Z pewności, że nie będę
i tak słyszany ze swoją zdławioną supliką do nikąd
w chórze profesjonalnie dźwięcznych koloratur
skowytu? Z nieśmiałości? Z nie do zniesienia jaskrawej
świadomości, że trzeba by, na dobrą sprawę,
w każdej sekundzie życia powtarzać to samo "ratuj"?
Z niechęci do zakłócania spokoju ratownikom
czy z krańcowej niewiary w ich ratownicze talenty?
Z pychy: że dam sobie radę z upchniętym do wnętrza złem?
Czy z innej pychy: kogoś, kto jest tak niedościgłym mistrzem
własnych braków i mroków, że nie wciąga w ich system zamknięty
nikogo, igrając z myślą: och, gdybym tak zdradził, co wiem;
gdybym chciał wam powiedzieć to wszystko, o czym milczę?

Stanisław Barańczak

Wielomiesięczne kryzysy - Jacek Bieriezin

Wielomiesięczne kryzysy

Ta bezbrzeżna, poważna, lirycznie uczona
pogarda w oczach artysty S. gdy się przysiadał w kawiarni
chuchając czterodniowym bibliotecznym kurzem:
jak to, on pod krawatem, a ja pod muchą,
on skrępowany, zapięty, a ja ostatnią z koszul
rozrywam jak krwawiąca pierś! Czysta dostojewszczyzna!
Wielomiesięczne kryzysy. Ja wiem, ja się ich wstydzę,
od lat poniżej poziomu: co za honor; mieć w biografii
rozwód, dewiacje, zboczenia, parę większych nałogów,
złamany nos, kurację psychiatryczną, burzliwe romanse,
pełnokrwiste podcięcie żył; jakieś tęczowe skandale
zamiast szarych gaf: chandry trwające pół roku,
zamiast żeby z szacunkiem szeptano: „B. został
profesorem w Harvardzie”; ciągłe dzwonienie po nocy
do przyjaciół z żądaniem wysłuchania nowego wiersza,
pożyczki na zapłacenie mandatu, znalezienia w ich życiu
miejsca na mnie, całego; tak wiele – listy z okrzykiem
„Pomocy!", bez eufemizmów typu: „Ostatnio jesieni w złej formie”.
Ja wiem, to jest materiał na mit, kult, legendę,
film z Robertem De Niro, Mickym Rourke, marines, ringiem
i tłuczeniem szkła. W którym momencie zszedłem, nieuleczalny
chuligan, na tę złą drogę? Skąd ten chorobliwy przymus
imponowania, uprawiania sportów, ciągłego niszczenia
barier i makietek? Z pewności, że nie będę
i tak słyszany ze swoim krzykiem donikąd
w chórze profesjonalnie dźwięcznych dywagacji
szarości? Także ze śmiałości? Z nie do zniesienia jaskrawej
świadomości, że nie można przez cale życie
powtarzać: „Ostatnio jestem w złej formie”?
Z przewrotnej chęci do zakłócenia spokoju ratownikom
czy z naiwnej wiary w ich ratownicze talenty?
Z pokory: że nie dam sobie rady z upchniętym do wnętrza złem?
Czy innej pokory: kogoś, kto jest tak niedościgłą ofiarą
swoich braków i mroków, że wciąga w ich system zamknięty
innych, nie myśląc: och, gdybym tak nie zdradził, co wiem,
czybyście mieli odwagę powiedzieć o czym milczycie?

Jacek Bieriezin

Święto wiosny - Jacek Bieriezin

Maurice de Vlaminck - Rzeka - 1910
Święto wiosny

Na ukwieconych ulicach karmiono transparentami
nadwątloną przez bratnie pomoce ideę braterstwa ludów
W Alejach Niepodległości panowała wolność
z racji wstrzymania ruchu kołowego
Równość była jednakowa dla wszystkich
Dziś decydowało o Jutrze
Jutro było zachmurzone
i ze strachem patrzyło na Dziś
Panował nastrój radosnych igrzysk
Obiecywano coraz więcej chleba
Ludzie zamieszkali w pochodzie
I oddychali sztandarami
Byłem wolny tzn. miałem świadomość
że przebywam na świeżym powietrzu

Jacek Bieriezin

Jest taka pora, jest taki czas - Jacek Bieriezin

Jest taka pora, jest taki czas

Jest pora trudnych wierszy,
jest pora płonących wierszy.
Kwitnie głóg i czeremcha.
Żurawie znowu lecą na południe.
Bociany wracają do domów.
Napiłem się whisky
z Waltem Whitmanem i Philipem Marlowe.
Zapomniałem czy jest wiosna czy jesień.
Zostałem poetą metafizycznym.
Świat się nie zmienił.
Josif Brodski powiedział niedawno
że wiersz jest wytworem dwu samotności –
pisarza i czytelnika. Być może.
Nasza samotność jest świadomością w trójkę.
Ty, Ja i Świat.
Schodzisz do mnie z wiersza Cendrarsa
wymalowanego na ścianie.
Wysiadasz z prozy transsyberyjskiej kolei
albo przyjeżdżasz z Gare du Nord.
I chciałbym Ci powiedzieć jak Cendrars,
że ważę swoje osiemdziesiąt kilo...
I wiesz co było dalej.
I wypełnia nas czas
nie zapisanej miłości.

Jacek Bieriezin

Dobre wróżki... - Jean Moréas

Dobre wróżki...

Dobre wróżki, pod waszych długich włosów cień
Śpiewałyście snom moim łagodnie i słodko!
Dobre wróżki, pod waszych długich włosów cień
W mrocznej kniei — uroku baśniowego zwrotką.

W kniei czarów i zaklęć, tajemniczej siły,
O, miłosierne karły, — kiedym cicho spał, —
Wasząście dłonią dobrą cicho mi wręczyły
Złote berło, niestety kiedym cicho spał!

Dzisiaj wiem, że to wszystko jest kłamstwo i złuda.
Baśniowe berła złote i piosenki kniej, —
Jednak płaczę, jak dziecko nie wierzące w cuda,
I oto chciałbym znowu zasnąć pośród kniej...
Cóż, że to wszystko baśnie i kłamstwo i złuda?

Jean Moréas
przeł. Bronisława Ostrowska

Rusałka - Aleksander Puszkin

Rusałka

Nad jeziorem, w dzikiej głuszy,
Mnich jakiś z wygód wyzuty,
Wśród postu — modlitw — pokuty,
                Szukał zbawienia dla duszy.

Już, już motyką ubogą,
                Kopał starzec grób dla siebie,
I li-tylko o śmierć błogą
                Upraszał świętych tam w Niebie.

Raz kiedy, latem, u progu
                Pochylonej swojej chatki,
Jacek Malczewski - Syrena i trytony, 1903 (fragment obrazu)
Pustelnik myślał o Bogu,
                A dnia schodziły ostatki:

Nad jeziorem wzniósł się tuman,
                 I na niebie księżyc młody
Błysnął w chmurkach — Mnich zaduman,
                Spojrzał niechcący na wody: —

Patrzy — cały prsestrachany,
                Sam siebie pojąć nie zdoła...
Widzi — zawrzały bałwany,
                I znów spokojność dokoła...

W tém, lekka jak błyskawica,
               Bielsza od świéżego śniegu
Naga wychodzi dziewica,
               I milczkiem siadła u brzegu.

Wlepiła wzrok w pustelnika —
               Mokry włos pieszcząc u ręki.
Starca dreszcz nagły przenika,
               Drży — i patrzy na jéj wdzięki.

Ta, ni slówka nie zagada,
              Tylko palcem wabi zdala;
I błędną gwiazdką przepada,
              Senna znów skryła ją fala!

Całą noc nie spał mnich smutny,
              Ani się modlił dzień cały,
Ciągle mu jéj cień okrutny
               I wdzięki na myśli stały. —

Mrok drugą noc zapowiada,
               Księźyc błysnął nad przyrodą,
I znów dziewica, nad wodą,
               Siedzi śliczniuchna, a blada.

Patrzy, patrzy — głową kiwa —
               Zdala go całuje — skacze —
Wodą się spluska — umywa —
               Jak dziecko śmieje się — płącze —

To znów jak kochanka wzdycha, —
               «Do mnie! do mnie!» woła mnicha —
I znowu pod wodą ginie —
                I znów cisza na głębinie. —

Na trzeci dzień mnich namiętny,
               Już na Boga niepamiętny,
Gdy zmrok padał, dzień uciekał —
               Siedział tam, i — czekał! czekał! —

Skoroź świt pozłocił wody,
                Nigdzie go więcej nie było —
Tylko szczątki siwéj brody,
                Falą do brzegu przybiło!

Aleksander Puszkin
przeł. Aleksander Rypiński

Echo - Aleksander Puszkin

Caspar David Friedrich
Echo

Czy wyje zwierz w zapadłym lesie,
Czy rogi grzmią, czy burza rwie się,
Czy dziewic śpiew słychać z za gór —

                       Dźwięki najcichsze
                       W odgłosie twym znajdują wtór
                       I odzew w wichrze!

Piorunom odgłos ślesz ty w dal,
Poświstom burzy, grzmotom fal,
Pastuszkom fletni zwracasz głos

                      Co z rosą leci;
                      Bez echa, sam!... Ale takiż los
                      I wasz, poeci!

Aleksander Puszkin
przeł. Władysław Bełza

Kraina snu - Edgar Allan Poe

Kraina snu

Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany –
Z krain, kędy Bóstwo – Noc
Samowładną dzierży moc
I, w gwiaździstej lśniąc koronie,
Na swym czarnym siedzi tronie –
Świeżom wrócił w nasze światy,
Spoza Thule lodowatej –
Ze sfer – co w mgłach się promienią –
Poza czasem i przestrzenią.

Zdzisław Beksiński
Tam doliny są bezdenne,
Tam urwiska są kamienne,
Tam są głazy fantastyczne –
Letargiczne – magnetyczne –
I otchłanie – i pieczary –
I olbrzymich lądów jary –
Niepojętych kształtów mary –
Wiekuistych mgieł opary.
Niebotyczne dzikie góry
I bezbrzeżnych mórz lazury,
Mórz, co dyszą bez wytchnienia
Pod błękitem z krwi płomienia.
I jeziora nieskończone,
W martwą wodę skrysztalone,
W martwą wodę lodowatą,
Śnieżnych lilii strojne szatą.

U tych jezior nieskończonych
W martwą wodę skrysztalonych,
W martwą wodę lodowatą,
Śnieżnych lilii strojnych szatą –
U tych gór – i u tych rzek,
Które szumią z wieku w wiek –
U tych borów – u tych błót,
Gdzie jaszczurek żyje ród –
U tych mrocznych kałuż brzegu,
Przeraźliwych wiedźm noclegu,
I w wszetecznej każdej plamie –
I w rozpacznej każdej jamie –
Gdy tu błądzisz, wszędy ci,
Zapomniana, nikła lśni,
Jakaś mara przeszłych dni.
Zaczajone błędne twarze
Gdy wędrowiec się ukaże –
Nagle jawią się jak cienie,
Dreszcz w nim budzą i westchnienie.
Drogie widma w białych szatach,
Niecielesne w obu światach –
I na ziemi – i na niebie
Schodzą – niby mgła – do ciebie.

Bowiem sercom bolejącym
Kraj ten światem jest kojącym;
Tym, co męką dyszą bladą –
Kraj ten jest – jak Eldorado.
Bo wędrowiec, co tu zboczy,
Przez zamknięte widzi oczy.
Przed otwartą zaś źrenicą –
Świat ten – wieczną tajemnicą.
Tak chce Pan, co zakaz święty
Dał powiece niezamkniętej.
Duch, co błądzi ziemią tą,
Przez zaćmione patrzy szkło.

Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany,
Z krain, kędy Bóstwo – Noc
Samowładną dzierży moc –
I, w gwiaździstej lśniąc koronie,
Na swym czarnym siedzi tronie –
Świeżom wrócił w nasze światy
Spoza Thule lodowatej.

Edgar Allan Poe
przeł. Antoni Lange

Zante - Edgar Allan Poe

Zante

Urocza wyspo, co najsłodsze miano
Od najczarowniejszego bierzesz kwiecia,
Ach iluż wspomnień jasnością różaną
Twój widok poi, jakby z pozaświecia,
Ilu chwil szczęścia zagasłego chwały,
Ilu umarłych nadziei promieni,
Ilu snów o dziewczęciu, co jaśniały.
— Już niema ich — na twoich wzgórz zieleni.
— Już niema — wszystko zmienia, wnika wszędzie
Magiczne słowo… czarów twych ponęty
Już niema dla mnie! I odtąd mi będzie
Twój kwieciem bramowany brzeg — przeklęty!
Hyjacyntów wyspo! Purpurowe Zante!
Isola d'Oro! Fior di Levante!

Edgar Allan Poe
przeł. Władysław Nawrocki

Elfy - Charles Leconte de Lisle

Nils Blommér - Elfy tańczące - 1850
Elfy

Strojne w macierzanki, cząbry i tymiany,
Weselnice elfy tańczą śród polany.

Ze ścieżyny leśnej na odludną błoń
Rycernego jeźdźca niesie kary koń:
W mrocznej nocy błyszczą złociste ostrogi,
A gdy blask miesiąca padnie wpoprzek drogi,
To oświeca nagły, tajemniczy blask
Na bujawej głowie szczerosrebrny kask.

Strojne w macierzanki, cząbry i tymiany,
Weselnice elfy tańczą śród polany.

Wkrąg rycerza zwiodły lekki okrąg swój,
Co powietrzem płynie, nito mgielny zwój...
Hej, rycerzu śmiały! — nocka księżycowa!
Gdzież tak późno dążysz — pyta go królowa,
W uroczyszczach leśnych kusi nocą zły —
Pójdźże lepiej tańczyć na wilgotne mchy!

Strojne w macierzanki, cząbry i tymiany,
Weselnice elfy tańczą śród polany.

Nie, kochanka moja, słodki czar i lub
Czeka mię, a jutro weźmiem z sobą ślub!
Niechajcie mię elfy, elfy łąk weselne,
Co pląsacie rojem nad kobierce zielne, —
Nie dzierżcie mię zdala od miłości mej,
Bo już dzień prześwieca skroś wierzchołki kniej.

Strojne w macierzanki, cząbry i tymiany,
Weselnice elfy tańczą śród polany.

Wstrzymaj się rycerzu! ja ci wzamian dam
Złoty pierścień magów, opal cudu sam —
I więcej nad złoto, sławę i zaszczyty,
Własny rąbek srebrem księżycowem lity...
— Nie. — Więc idź! I oto białym palcem swym,
Tknąwszy pierś rycerza, znika niby dym.

Strojne w macierzanki, cząbry i tymiany,
Weselnice elfy tańczą śród polany.

Pod ostrogą złotą rumak dęba wstał,
Niespóźniony rwie się i pomyka wcwał...
Ale śmiały rycerz chwieje się na siodle,
Widząc marę białą, która kroczy wpodle —
Bez szelestu kroczy, w przestrzeń dłonie rwie
— Elfico-szatanie! zczeźnij! nie kuś mnie!

Strojne w macierzanki, cząbry i tymiany,
Weselnice elfy tańczą śród polany.

Nie strzymuj mię maro! próżnych niechaj prób
Miła na mnie czeka, śpieszę wziąć z nią ślub.
— O małżonku luby, wieczysta mogiła.
Będzie naszem łożem — cicho przemówiła —
Umarłam. — Więc rycerz, gdy ją widzi tak,
Z karego się konia martwy wali wznak.

Strojne w macierzanki, cząbry i tymiany,
Weselnice elfy tańczą śród polany.

Charles Leconte de Lisle
przeł. Bronisława Ostrowska

Dzień zbudzony ruchem wiosny... - Heinrich Heine

Dzień zbudzony ruchem wiosny...

Dzień zbudzony ruchem wiosny
Życia nocy mej udziela
I te same barwy, dźwięki
W sny tych samych marzeń wciela.
Tylko świat się w raj zamienia,
Tylko ptaki śpiewniej dzwonią,
Tylko wietrzyk lżej ulata,
Tylko fiołki mocniej wonią.
Róże żywszym lśnią szkarłatem
W roztoczonym słońca kole —
Jak aniołki ustrojone
Nad ołtarzem w aureolę.
Mnie się zdaje, żem słowikiem
I że nucę, utęskniony,
Pieśń — tym różom w aureolach,
Pieśń — branymi z niebios tony.
Trwają dziwy, nim na jawie
Znów się zbudzi inne słońce
I słowiki w róż gęstwinie
U mych okien szczebiocące.

Heinrich Heine
przeł. Adam Mieleszko-Maliszkiewicz

Do matki - Tadeusz Kijonka

Do matki

Wszystkie twarze w jednej twojej:
Ta zaciszna – światła powiew,
I ta czujna w niepokoju – wzbiera wiatrem skrzydło ptasie,
Kruszejący kamień – w bólu,
Biała w czerni – gdy w żałobie,
Łzo cierpliwa
I bezsenna,
Nieulękła w groźnym czasie.

Wszystkie ręce, w których czuwa: krosno, igła, pieniądz skrzętny.
Budzisz zegar, dzień zaczynasz – wstaje ogień oswojony.
W brzęk talerzy zasłuchana,
W oddech chleba – jesteś sprzętem:
Stołem, łyżką, lustrem, chlebem,
Ogniem, wodą -
Jesteś domem.

Trwasz niezmienna – progu wierny.
W tobie czas i obrót ziemi,
Przebaczenie, krok mój pierwszy - woła nocą twoje okno…

Nikt nie zwiedzie wąskich źrenic!

Będziesz bosa śniegiem biegła,
gdybym się na drodze potknął.

Tadeusz Kijonka

Strach - Tadeusz Kijonka

Strach

Noc od błyskawic ślepa,
              gdyby Szekspir znał ją
Jeszcze większego w grozie stworzyłby Makbeta
Ptaki zamarły w gniazdach, ogień niebo zajął
Wichura pęka w drzewach
I rośnie w powiekach
W pokoju szmery cieni, głowę w dłonie wtulam
Obrazy przerażone blade ze ścian patrzą
Zegar
              a ja naprawdę nie zabiłem króla

Tadeusz Kijonka

Erotyk - Tadeusz Kijonka

Erotyk

Przed wiatrem liści nie obronisz
Przede mną nie osłaniaj ust
Świetlne doliny twoich dłoni
Słoneczny rozsypują kurz

Przed nocą z światłem nie uciekaj
Nie znikną oczy w gąszczu rzęs
Cień ust uniesiesz na powiekach
W rozległy niepowrotny sen

Świtem się zimnym nie przerażaj
Jest w oczach łez wilgotne ciepło
To nic że kiedy płyną twarzą
Słowa zduszone w gardle krzepną

Tadeusz Kijonka

A my… - Tadeusz Kijonka



A my…

Noc jest z milczenia skrzydeł ptasich
Gwiazdy z mądrości sowich oczu
Rozkute w planetarnym czasie
Po grzbiecie nieba światło toczą

Modlitwa jest z wzniosłości dzwonów
Z zadumy kaplic i organów
Z różańca półuśpionych domów
Co na mszę pod kościołem staną

A my z wiecznego niepokoju
Z przelotów wiatru z garści cienia
Z brzóz przedwieczornych które stoją
Nad cichą rzeką zamyślenia

A my z harmonii i rozdźwięku
Niecierpliwości strun spragnionych
Które od bólu łzami pękną
Pod gniewem rozpalonych dłoni

Tadeusz Kijonka

Im dalej jesteśmy - Stanisław Misakowski

Rafał Malczewski - Wieczór w Poroninie - ok. 1924-1926
Im dalej jesteśmy

Im dalej jesteśmy, tym bardziej wracamy.
Do miejsc milczenia, do ogniska krzyku.

Nasze powroty są odejściem. Boli nas przestrzeń,
do gardła się ciśnie.

Odległości zacierają kontury, zbliżenia je niszczą.
Drzwi są bez klamek, zamknięte na wszystkie wymiary.

Stanisław Misakowski

D. O. M. - Mieczysław Jastrun

D. O. M.

Deo Optimo Maximo ślubując
przy zielonych stolikach hazardziści grali
w obiecane królestwo na lśniącym wachlarzu
Ktoś zgarniał złote monety ktoś inny ocierał czoło
z przegranego potu tragicznym ruchem poprawiając krawat
kilka kelnerek w krótkich spódniczkach usługiwało
kilka pań w powłóczystych sukniach rzucało spojrzenia
na drzwi pokojów przed niepewną nocą
dysponującą miliardami fałszywych gwiazd
widocznych ledwie w znikliwych rozbłyskach
w oknach nie zasłoniętych żaluzjami
Ślubując Bogu Najwyższemu nie wiedzieli
że przegrywają swoje marne ziemskie losy
razem z milczącym wszechświatem.

Mieczysław Jastrun

Krzyczałem w nocy - Tadeusz Różewicz

Rene Magritte - 1927
Krzyczałem w nocy

Krzyczałem w nocy

Umarli stali
W moich oczach
Cicho uśmiechnięci

Ostrze ciemności
Wchodziło we mnie
Zimne martwe

Otwarło
Moje wnętrzności

Tadeusz Różewicz

Nocą urodzeni - Tadeusz Kubiak

Nocą urodzeni

Światło wschodu jest lekkie jak kostki pisklęce.
A nawet lżejsze. Ale w pierś godzi jak harpun.
Którzy w świetle poczęci, niechaj żyją w świetle -
Powiada mędrzec z czarną na źrenicach szarfą.

Ptak urodzony nocą -
bo w dzień myśliwska strzelba płoszyła samicę
z miejsca na miejsce - śpiewa…

Pies urodzony nocą -
bo wtedy śmietnik pusty mógł przygarnąć
ciężarną sukę - biegnie…

Człowiek urodzony nocą -
bo matka nie znalazła za dnia wolnej chwili,
by upaść w bólach - kocha…

Poczęci wśród ciemności żyją wśród ciemności -
powiada mędrzec szarfę zdzierając ze źrenic,
zdumiony ostrym światłem, jakie mają w oczach
ów ptak, ów pies i człowiek - nocą urodzeni.

Tadeusz Kubiak

Milczenie drzew - Tadeusz Kubiak

Milczenie drzew

Wśród koni, które są z burzy i rżenia,
wśród ptaków, które są z wiatru i śpiewu
- drzewa milczą.

Tylko drzewa potrafią doskonale milczeć
w powietrzu niespokojnym,
którym targa płacz.

Rozgrzanym prętem rozsuwam
znikające w ogniu na zawsze.

W życiu nie widziałem śmierci
równie ciepłej i cichej.

Tadeusz Kubiak

Pasma - Mirka Szychowiak

Henri de Toulouse-Lautrec
Pasma

Każdemu może przydarzyć się wszystko.
To jest ten śniący się nocami - pęknięty
sufit i wygrany trylion, który dzielimy
w pamięci między tych, co nie wygrali.

Po drodze leci nam z tego wora jak leci,
ktoś się o to potknie, ktoś inny przeskoczy
i śmiać się będzie komu, zazgrzytają zęby.
Nie każdemu przecież ze wszystkim po drodze.
Nie ma najlepszych miejsc, jedynych wyjść,
najpiękniejszych kobiet. To są nieszkodliwe
kłamstwa, które tak lubimy. Lekki rausz,
bez poważniejszych następstw, migotanie.

Kto z nas jest pewien, że chciał się urodzić,
zanim się urodził - niech tutaj przyjdzie
i powie - dlaczego. Niech powie prawdę
albo skłamie. Uwierzyć można we wszystko.

Mirka Szychowiak

Sakrament - Janusz Styczeń

Ivan Slavinsky
Sakrament

wyszła za mąż, żeby móc wreszcie usnąć,
żeby móc spokojnie bez końca
rozczesywać włosy przed lustrem,
rozczesywać czas właśnie tak spokojnie,
i spoglądać w jego pozornie nieruchomy nurt
i unieruchamiać go już na zawsze,
mąż nie wie, że ona kładąc się do łóżka
kładzie się w nieruchomy nurt czasu,
by spać z tą pewnością, że nic się nie zmieni,
mąż już śpi, i ona zaraz uśnie,
jako księżyc będzie patrzyła we śnie
na męża,
tak co noc księżycowym światłem go pęta,
w dzień nieruchomym lustrem coraz bardziej
go otacza,
nie straci go ani na chwilę, nigdy,
nie powie mu, że nie ma czasu,
że jest niebo,
ale nadal tak niewidzialnie jak noc i dzień
będzie go w niebo prowadziła,
aż stanie się wiecznością głęboko
w niej samej

Janusz Styczeń

Szuflady pełne... - Halina Poświatowska

* * *

szuflady pełne drogocennych przynależności
ale już się przyzwyczajamy pomału pomału
dotykamy lekko tej lub owej rzeczy
koloru zapachu zapachu koloru
żegnamy się z kwiatkiem z liściem z liściem
i wąską strugą deszczu upływamy w głąb

w przestrzeń w czas w niewymierność w nieskończoność
poza nasz ostro obrysowany świat
tutaj płot i tam płot pod płotem czernieją jarzębiny
mokre skrzydła ptasie owijają szczelnie
bijące ptasie serca szelest trzepot strach

coraz lżej całujemy - umiejętnymi rękoma
coraz ostrożniej dotykamy znieruchomiałych ciał
ogień jak pies posłuszny przypełza nam do nóg
żarzy w nim czuła pewność blask
przyprószony popiołem - planujemy rozstania
i wąską strugą upływamy w głąb

Halina Poświatowska

Boża kołysanka - Teresa Ferenc

Zofia i Andrzej Tylek
Boża kołysanka

- Jesteś w moich czułych rękach
- Mam bryłkę samej siebie
ulepioną ugniecioną z bożą męką
Moje usta nakarmiono szaleństwem
aż Bóg się skrzywił
Aniołowie zachodzą w piekące pestki
szatan wyrósł bujnie
lecz zaraz się zapadł
Wszyscy święci poruszeni
jakby im kto kij w mrowisko
Tylko święta Teresa z Avila
patronka wszystkich posolonych
uśmiech kładzie na wagę wdowi grosz
Dźwięk tamburyna słychać siostry tańczą
spod ich nóg śnieg soli wypływa
przybliża ziemię
chór wypuszcza niebieskie płomienie

To Bóg śpiewa
Śpij Synu
pij
słodycz mojej krwi

Teresa Ferenc

Służebnica diabła - Józef Łobodowski

Luis Royo
Służebnica diabła

Szła ogrodem - cała w przegięciu bioder,
już rozkwitła, już nadmiernie urodna...
Unosiła ku kwiatom piersi młode,
nieświadoma, a w grzechu pogodna.

Diabeł widział dokładnie jej urodę
i nie wątpił, że będzie zgodna.

Położyła się posłusznie ze złym diabłem,
ani w głowie jej że zejdzie do piekieł ...
Nie broniła brzoskwiń, ani jabłek,
sądząc że to ze zwykłym człowiekiem.

Bo nie domyślała się, że poszła z szatanem ...
Najpierw było szczęście i wesołość -
dziś jabłuszka wyściskane, biodra sponiewierane,
ramiona wysmarowane czarną smołą.

Gdy się chylał ku różanym licom,
nie od razu odgadła
że staje się diabelską miłośnicą.

Zatraciła się w grzesznym życiu ze szczętem,
szeptała:
- Nie chcę dłużej, ale muszę ...
Poleciały z wiatrem płatki pomięte,
uwiądł misternie spleciony wianuszek.

Teraz już wszystko o straconej wiecie,
nie dziwcie się, że uległa i osłabła ...
To nie jej wina, bo przecież
nie domyślała się
że staje się służebnicą diabła.

Gdybyż o nią wcześniej jakiś anioł zadbał!

Józef Łobodowski

Jaszczurka - Jerzy Harasymowicz

Jaszczurka

Odprawiłem miłość nikt nie zostawia śladów pod moimi drzwiami
W puchu białym opadłym z ostów
Na kamieniu grzechy swe grzeję całymi dniami
W zieloną swą skórę jaszczurki wierząc mocno

Nie wyciągajcie w moją stronę ręki
Moje łuski zielone parzą jak pokrzywa
Ja mogę wam palce tymi łuskami
Pokrajać jak pęknięta szyba

Zostawcie mi tylko kurzu włosiennicę
Pęk ostów na biczowanie
I zostawcie mi tylko
kamień

Jerzy Harasymowicz

Noc majowa zakochanego przyrodnika - Julian Tuwim

Noc majowa zakochanego przyrodnika

Słodkie kląskania i trele
Słowik w gałązkach wyczynia
(Erithacus philomele,
Zwany też Aedon luscinia)

Jakaż to trawka majowa
Do twej sukienki przylgnęła?
To kurza noga krajowa
(Portulaca oleracea)

O, jak swawolny wiew igra
Koroneczkami twych falban!
Bez pachnie (Sambucus nigra)
Spójrz - brzoza (Betula alba)

Do różowiutkich twych uszek
Ćwierk jakiś dobiegł niezwykły...
To ptak - świstunka piecuszek,
(Phylloscopus trochilus) zwykły.

Błagania moje wynagródź,
Kocham cię wzniośle i szczytnie!
Daj mi twe usta, a paproć
(Aspidium filix) zakwitnie.

Nie dziw się, że drżę jak młokos,
i płonę w namiętnym szale!
Spójrz, luba, oto żywokost
(Symphytum officinale)!

Libido czuje do ciebie,
Ożenię się, chcę mieć dzieci!...
Oto Bliźnięta na niebie...
Alfa Małego Psa świeci...

Julian Tuwim

„Szał” - Tadeusz Różewicz

Władysław Podkowiński - Szał uniesień - 1894
„Szał”

„Szał”
ślepy ogier żądzy
wali się w przepaść
z alabastrowym ciałem kobiety
Złoto i smoła
dym i ogień
rubin

dwaj żołnierze
mrugają do siebie
przewodniczka objaśnia
„to jest symbolizm realistyczny
w warunkach kapitalistycznych”
słychać rżenie czarnego konia
jedziemy dalej

Tadeusz Różewicz

Bukolika o drewnianej pannie - Stanisław Swen Czachorowski

Bukolika o drewnianej pannie

jestem z gruszanego drewna
dziesięć słoi we mnie śpiewa
takam śpiewna

mam kornika
tylko muszę go zamykać
bo ucieka

i chwałę
na wszystko cała
tyle jej we mnie

a dawniej też tu stałam
tylko byłam mała

jeden się przy mnie obwiesił
i przyszły po niego biesi
borute
z ogniem na butach
i mniemiec

wtedy
mój kornik chciał uciec
odtąd zamykać go muszę
on we mnie już
wcale nie gryzie
ni tu ni tam
ni nigdzie

w maju
pod żółtym deszczem
słowika pieszczę
i wtedy wszystkie słoje
stają się jak nie moje
czekam
gdy on zakląska

że z piersi mej
gałązka
wystrzeli w pączkach
i pocznę się zielenić
listkami gruszanymi

wetknę w ziemię stopy bose
każdą w korzeń się rozrosnę
dwakroć chwała tryśnie ze mnie
życie drzewem świętość drewnem

a słowik będzie na zmianę
śpiewał z gruszą kochał pannę

och
co to?!
kornik umknął
tą niezatkaną dziurką –
opuścił dom swój święty
przez plecy
które mi pękły

i nikt już we mnie nie mieszka
jeno
samotność wieczna

o
idą
kwiaty niosą
dziś będę matką boską

Stanisław Swen Czachorowski

W pejzaż - Stanisław Swen Czachorowski

W pejzaż

żabi flet co pół chwili wydaje westchnienie
strzęp obłoku na wodzie jaskrawe i żółte
cień fioletu karp nieba na zielonym płótnie
i rozsypane stawem słoneczne złocienie

tutaj kropka biedronki w oczach się zaplącze
wiatrak stopy połasi sękowitym cieniem
trwożny świat do ucieczki na drogę wypełznie
i noc czarny klawikord rozbije na łące

chałupy aż po dach malwami zsupłane
wariatka stodół skrzy się biodrami na sianie
na płotach pełne gary powojów i chmielu

pod płotami z omanem skrzyżowany bieluń
hej pan dyd garbem ściele dymy kadzidlane
lenne to złotogłowia miętą przetykane

Stanisław Swen Czachorowski

Antygona (fragment) - Sofokles

Jean-Antoine-Théodore Giroust - Edyp w Colonus - 1788
Antygona
(fragment)

...o śmiertelnych pokolenia,
Czymże jest wasze życie? - Cieniem cienia.
tyle człowiek ma tu szczęścia,
ile z sennych czerpie marzeń,
jeszcze mu się może zdarzyć,
że się nagle ze snu budzi.
O Edypie, los ten, co ciebie spotyka
Niech będzie przykładem żywym,
Że żadnego śmiertelnika
Nazwać nie można szczęśliwym.

Sofokles
przekład L. H. Morstin

Koniec - Tadeusz Różewicz

Wojtek Siudmak
Koniec

to początek

twarz
zaciśnięta
gruzłowata
zawiązana

skręcona w jeden
supeł
węzeł ze sznura
z postronka

powoli
zaczęła się rozwiązywać
rozluźniać
opadać
w ciszy

zwisła

zapadła się
wklęsła

w strach poniżenie
w ostateczną klęskę
w nic

Tadeusz Różewicz

Dzieciństwo - Julian Tuwim

Dzieciństwo

O Cyganach, północy i strychu,
Pełnym szpar, dziur od sęków przez które
Seledynu płynną sztukaturę
Księżyc wlewał na sufit wisielczy,
O sekretach, po ciemku, po cichu,
O wędrownym teatrze i mnichu,
Zbierającym pod gwiazdami zioła,
Będzie powieść straszna i wesoła.

Cienie liści w trzepocie na ścianie,
Srebrne bryzgi przez drżącą firankę,
Sen mój z jawą bawił się w chowankę
I przez siatkę włóczkową łóżeczka
W nieskończoność wpływał niespodzianie,
Wtedy – łkanie, biały strach, wołanie!
Jak śnieżyca pędzą barwne skrawki - -
Sny: w potwory rosnące zabawki.

W starej książce był posępny szatan,
Co wpatrywał się w Lygię zlęknioną,
Była Lygia moją narzeczoną,
Więc ratować ją chciałem alchemią
I warzyłem ziółka jak szarlatan,
Potem nocą mnie dusił Lewiatan,
A przed bramą stały groźne czaty:
Pan wieczności – czarny pies kudłaty.

Były walce i rzewne piosenki,
Bale w zamkach i zaklętych stolicach,
(Wtedy jeszcze po lwowskich ulicach
Chodził Felek Przysiecki z kochanką!)
Były drżenia, wyznania i lęki,
Szum kasztanów, słodkie łzy podzięki,
I był księżyc, co patrzał z wysoka
Na Felaxa de Birbante Rocca!

I te dziwne, niespokojne wieści!
O, majowe i szalone wino!
Rycerz Felax północną godziną
Gorączkowo opowiadał dziwy:
„Wiatr ogrody rozkołysał w mieście,
A w paltocie zmięty liść szeleści!”
…Błądzą w rynku cienie niedorzeczne,
Drżą, jak serca, gwiazdy średniowieczne.

Gwiazdy! Nuty rozbitych kantylen,
Na niebiosa garściami ciśnięte!
Czyje dłonie obłąkane i święte
Rozrzuciły moją młodość śpiewną?
Kto otulił w błękitną mantyllę
Czarną Łódź, romantyczną Sewillę!
Błędny dandy, uśmiechnięty blado,
Szedłem miastem w płaszczu i ze szpadą.

Gdzie mój rycerz ze swym Rossynantem?
Gdzie ów Petzold z obliczem jak grabarz?
Kasztelanka gdzie? Cygan Barnabasz
Barligunti zwany Rumbarbarum?
Gdzie Panagel z Kapitanem Grantem?
Tam zostali. A ja – emigrantem
Jestem… Tęsknię za ojczyzną moją!
Tutaj, u was, obco mi, nieswojo.

Tam wielbłąda miałem na Sudanie,
A żyrafę i palmę na Niassie!
Gwatemala miała głowy ptasie,
Na Jamajce wodospad się pienił,
Ktoś rogaty był na Labuanie,
Fioletową kochałem Tasmanię,
Z dzikusami nocą szły do tańca
Jaguary z ”Młodego wygnańca”.

Tam zostałem – w albumie pocztówek,
Na obrazkach, na markach pocztowych,
W lalkach z kitu, w ogniach kolorowych,
W czarnej magii, w mym laboratorium,
Pełnym rurek, kółek, gwoździ, śrubek,
Tam, w kajetach, gdzie tysiące słówek
Z egzotycznych zbierałem słowników.

Tam zostałem – w matczynym kajecie,
W najcudniejszym z wszystkich cudnych wierszy!
Świat bajeczny, dziw poezji pierwszy!
Był tam strzelec, co nie dał kwiczołów,
I pocztylion w ogromnej karecie,
Były dzwony i płaczące dziecię,
Jakieś zdanie: ”żegnaj… ruszam w drogę”
I ”daj czarkę – dokończyć nie mogę”.

Julian Tuwim

Koszmar - Jorge Louis Borges

Koszmar

Śnię o pradawnym królu. Z żelaza jest
Jego korona i martwe są jego oczy
Dziś nie spotyka się takich twarzy.
Miecz niezłomny
Strzec go będzie, wierny niczym pies.
Czy z Northumbrii jest, czy z Norwegii
- nie wiem.

VI
(z pół-nocy)
Lecz że z Północy - to pewne. Gęsta broda
Czerwienią skrywa jego pierś. Nie bada
Mnie wzrokiem, bo oczy ma zasnute cieniem.
Z jakiego to lustra zgasłego, z jakiej nawy.
Mórz, co były mu przygodą,
Ów mąż wyłoni się ciężki i szary,
By spętać mnie swą niegdysiejszą goryczą?
Wiem, że śni o mnie sąd dając. Wyniosły.
Dzień w noc przechodzi. Nie odszedł.

Jorge Louis Borges
tłum. Jacek Szelegejd

Nasze serca chciałyby być proste - Julia Hartwig

Nasze serca chciałyby być proste

Natura była mi pociechą
kusiła wytrwałym milczeniem
kojącym po nadmiarze słów
i zbrukanych obrządkach codzienności
wabił każdy prześwit lasu
łąki zapraszały, żeby leżeć twarzą ku niebu
kształty kwiatów były nadal nie naruszone
kolory czyste a drzewa czcigodne
Zdumiewał wciąż powrót kwitnienia
i odnawiająca się siła jesieni
urzekała natura resztkami baśni
okrutnych i pełnych cudowności
jej znaki pociągały wciąż nie odczytane
poruszające w nas to co najdawniejsze
ptak owad motyl jeśli się uchował
żył nadal życiem radującym oczy
górą krążyły stada szpaków
dzikie kaczki ciągnęły w dalekie podróże
trwały żabie królestwa w przyrzecznych kałużach
w wielkich miastach odzywał się nagle
głos puszczyków turkawki pukały dziobem o szyby
zagnieździły się sroki w czubach topoli
między wysokimi piętrami kamienic
natura podchodziła pod nasze drzwi
bo wszystko co żyje wyganiane było w posępnym pośpiechu
ze swoich starych siedlisk
Więc wkrótce już tylko w naszych opowieściach
zachowana będzie błękitna rzeka i jej zielona dolina
na stokach sady pełne owoców
i człowiek śledzący zmienny kształt obłoku
nie spieszący się do niczego

Julia Hartwig

Suum cuique - Julian Tuwim

fot. Hector Guerra
Suum cuique

Komu antyckie dzieła,
Włoskie słońce, muzea
I inne wspaniałości,
A mnie w szynku, w dzień dżdżysty,
Duże jasne po czystej
I sztukamięs przy kości.

Komu rzeźby, symfonie,
Luwry i filharmonie,
Lot, stolice zawrotne,
A mnie stolik w kąciku,
Szklaneczka na stoliku
I patrzenie samotne.

Deszcz siwizną włochatą
Omszył zielsko przed chatą,
Droga wodą ucieka.
Słoto, słoto znużona!
Niczym niezastąpiona
Samotności człowieka!

Julian Tuwim

Krągła ziemia w obłokach... - Józef Czechowicz

***

Krągła ziemia w obłokach, modrzewiowe drogi
Miękki błękit, na polach jedwabiste runo
Chłopi – brązowo lice ról pachnących bogi
Pługi, co pracowicie i solennie suną.

Chaty wzdłuż horyzontu białe korabiowe,
Strzechy, na kalenicy napuszone wróble
Ciężkie warkocze złota u dziewczęcej głowy
Zapach dębu i chłodu wilgotnego w kuble.

Pośrodku pól, w murawie u wiosennej strugi
Klęknął człowiek i zaśmiał się do jasnej wody
Owinęły go wkoło promienie i smugi
Tęcze złote i srebrne, rzeki, mgły, ogrody.

Sam tylko widział cuda, jak drżały jałowce
jak biały anioł w lesie pasł płochliwe łanie,
a pod krzyż się zbiegały baranki i owce,
bo ktoś jasny i dobry mówił tam kazanie.

Józef Czechowicz

W głąb - Artur Międzyrzecki

W głąb

W głąb: bizancjum Dalej:
to rzymskie monety Dalej:
to greckie amfory Dalej:
to kości praludzi to kości
zwierząt to łeb mamuta szkielet ichtiozaura
Dalej:
to piach żwir popiół Dalej: to węgiel
Dalej:
to wody podziemne to żwir to kamień to wapń
Dalej:
to moje puste ręce ubielone kredą

Artur Międzyrzecki

Sielanka - Anna Świrszczyńska

Sielanka

Nad tropikalną plażą
na chmurach wodewile.
Kupcy bawełny szukając Eldorado
nowy ląd czarny odkryli.
Ląd to forsownie korzenny i parny.
Kipi w pniach drzewnych spirytus; wszystko dziewicze.
Kupcy palą płowe cygara pod palmą
pełni goryczy.
Z widnokręgu zwilżanego wiecznie
idą ludy suche, o mocnej czaszce.
To są narody flegmatyczne bajecznie
i mężne. Proszą o łaskę.
Kupcy bawełny są wzruszeni.
Rzucają w morze ładunek luksusowych likierów,
wyjmują biblię z kieszeni.
Mówi się o założeniu republiki. Gorąca sfera.
Ach, zanurzyć się w cywilizacjach wymierających. Dość nienawiści.
I płacząc głaszczą małpy duże, mniejsze
i lwy najserdeczniejsze,
co skrzypią paszczęką wśród kauczukowych liści.

Anna Świrszczyńska

Sielanka - Jan Lechoń

Sielanka

Rozwalony płotek i stary kołowrotek,
Na trawie suszą len.
Na łące aż różowo od malutkich stokrotek,
A wszystko to jak sen.

Ktoś tam płacze nad nami, ach! prawdziwymi łzami
I strugi słychać chlup.
Idę między kwiatami, czerwonymi malwami,
Gdzie przy kościele grób.

Jan Lechoń

Nocny krajobraz - Stanisław Piętak

Nocny krajobraz

Cały dzień parowało śpiewem, potem z pól,
a teraz ucisza się jak westchnienie szum.
Gdzieniegdzie w bramce jeszcze śmiech dziewczynę gnie.
Po izbach mocują się starzy z marą w śnie.
Nie rozezna kształtów już, rzeka lśni i dal.
Pes goniąc światło zorzy począł pić u fal.
I naraz cichy ptaków poniósł się śpiew, krzyk.
Księżyc na złotej chmurze spadł w pole, znikł.

To tylko wciąż pod lasem zbrojny traktor drży.
Stal jego pługów gwiazdami i potem mży.
To tylko mechanik młody leży na wznak
obok, marzenie bije w nim jak rtęć, jak ptak.
Nie obudzi go później i wschodzący świt.
Ludzie przyjdą, zaśmieją się, że chłopiec śpi…

Stanisław Piętak

Dokładność - Beata Obertyńska

Dokładność

Nie, żebym miała jakie wątpliwości,
bo wiem, że w niebie będzie kiedyś wszystko,
tylko chcę wiedzieć - tak - dla dokładności,
czy i kwitnące kartoflisko?

Czy kiedy wieczność - czas, co go poruszał -
z zatrzymanego już zdejmie Zodiaku -
będzie pamięcią mogła wrócić dusza
do takich kwitnących ziemniaków?

Czy Boża wielkość, do Swych miar nawykła,
zechce uwzględnić ważąc nasze sprawy,
czym człowiekowi umiał być - na przykład
skrzyp przydrożnego świerszcza z trawy?

Bo - skoro szczęścia czeka nas tam pełnia,
to poza tamtym - Niepojętym – Wszystkim -
koniecznie także: biała, młoda pełnia
nad takim letnim kartofliskiem...

Beata Obertyńska

In modo pastorale - Jarosław Iwaszkiewicz

In modo pastorale

Po cichu, po cichutku przyjdziemy do siebie,
Przypłyniemy lazurem z dalekich dwóch stolic.
I staniemy pod dębem. Pasą się stada owiec
I jak owce – te chmurki na niebie.

Pastuch stadko przelicza, pasa ciasno dopina,
Stary tryk goni polem pstrą jarkę.
Pole złote, topole, stara sina wierzbina.
Podaj ust mi twych słodką fujarkę.

Po cichutku, po cichu rozejdziemy się sobie,
Odlecimy do czarnych swych stolic –
I dąb będzie szeleścił – sssss! – jak gdyby na grobie,
Wśród rozległych, pustkownych okolic.

I z daleka, z pięterka, z dziecięcego okienka
Wspomnienia polecą – gołębie.
Nie pamiętaj, nie pomnij – moja jasna panienko,
Że są w świecie tak głębokie głębie.

Jarosław Iwaszkiewicz

W ciszy - Ryszard Mierzejewski

Waldemar Pawlikowski - Wierzba
W ciszy

W tej ciszy totalnej
przedziera się tylko
daleki krzyk ptaka.

Tak zostać na zawsze
wsłuchany w przyrodę
bez myśli
bez uczuć
bez wspomnień.

Jak drzewo nade mną
z troską pochylone
pić wodę
wprost z ziemi
z której powstałem
a teraz
do niej powracam.

Ryszard Mierzejewski

Echo - Julian Przyboś

Echo

Podmuch li tchnął – i odsłonił ciszę w zbożu.
Drgnęło od mchu do topolich szypuł...

Skupiony jak nabój wyostrzoną dumą
z miejskiej ciżby – m się wypruł.
Wzruszenie niosę na nożu.

– Jakie pole ciałem swoim – ucieleśnić?
– Z jaką łąką swoją wolę łączyć?

Zacięty, milczący,
silny,
stuknę o dąb i wywołam
sioło.

Widnokrąg niesie mnie leśny
jak w plecionce z wikliny
w koło,

rozlega się ziemia naoczna.
Ugór – niebem się odął.

Słyszę, wzbiera mój gniew hamowany długo.

–O:
zadyszany za wołami
głuchy pastuch wyhukał rozdół...

Julian Przyboś

Lenartowicz - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Lenartowicz

Złotniczeńku ty na niebie,
chcę pić życie, nie mam z czego.
Zrób mi kubek, proszę ciebie,
z szczerozłota gwiaździstego!

Zrób mi kubek! Zrób mi kubek!
Ale, proszę, zrób mi ładnie,
wyrzeźb wszystko w nim co lubię:
pieska, serce, gwiazdkę na dnie.

Zrób mi lekki i nieduży,
ale mocny zrób i trwały,
niech mi cała wieczność służy!
Chcę pić z niego dla twej chwały.

Otrzyj ręce twe z pozłoty,
którą złocisz świat po ciemku,
dla miłości, dla tęsknoty
uczyń kubek, Złotniczeńku.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska