Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stevens Wallace. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stevens Wallace. Pokaż wszystkie posty

Dominacja czerni - Wallace Stevens

Dominacja czerni

Grzegorz Bialik - Mroczny Sen czyli Raj Utracony
W nocy przy kominku
Kolory krzaków
I opadłych liści
Powtarzały się
I wirowały w pokoju
Jak same liście
Wirujące na wietrze.
Tak. Ale kolor ciężkich świerków
Wszedł, odmierzając kroki.
I zapamiętałem krzyk pawi.

Kolory ich ogonów
Były jak liście
Wirujące na wietrze,
Na wietrze o zmierzchu.
Omiatały cały pokój,
Opadały z gałęzi świerków
Na ziemię.
Słyszałem jak krzyczały – pawie.
Czy krzyczały przeciw zmierzchowi
Czy też przeciw liściom
Wirującym na wietrze,
Wirującym jak płomienie
W ogniu, wirującym jak pawie ogony
W głośnym ogniu,
Głośnym jak świerki
Pełne krzyku pawi?
A może krzyczały przeciw świerkom?

Za oknem
Widziałem, jak się zbierają planety,
Przypominające liście
Wirujące na wietrze.
Widziałem, jak nadeszła noc,
Odmierzała kroki jak kolor ciężkich świerków.
Przestraszyłem się.
I zapamiętałem krzyk pawi.

Wallace Stevens
tłum. Jacek Gutorow

Ponowna deklaracja romansu - Wallace Stevens

Jack Vettriano
Ponowna deklaracja romansu

Noc nie wie nic o śpiewach nocy.
Jest tym, czym jest, jak ja jestem, jaki jestem:
I dostrzegając to, najlepiej dostrzegam siebie

I ciebie. Tylko my dwoje możemy się wymieniać
Sobą nawzajem, dając sobie samych siebie.
Tylko my dwoje jesteśmy jednym, nie ty i noc,

Nie noc i ja, ale ty i ja, sami,
Tak bardzo sami, tak głęboko sami dla siebie,
Tak daleko od przypadkowych samotności,

Że noc jest tylko dekoracją dla nas, którzy
Jesteśmy doskonale wierni naszym osobnym jaźniom,
W bladym świetle, które rzucamy na siebie nawzajem.

Wallace Stevens
przełożył Jacek Gutorow

Świat jako medytacja - Wallace Stevens

Świat jako medytacja

Czy to Ulisses zbliża się ze wschodu,
Awanturnik wytrwały? Drzewa ożywiono
I zima spływa. Ktoś powoli kroczy

Tam, ponad horyzontem, i ogień zagraża
Kretonom Penelopy. I wystarczy ta dzika obecność,
By ze snu zbudzić świat, w którym mieszkała.

Tak długo życie swoje tkała, by powitać
Życie, wierne jej życiu. Wyobrażała sobie
Tę parę, połączoną, w głębokim schronieniu.

Drzewa znów ożywiono, co było ćwiczeniem
W medytacji nieludzkiej. To ją przerastało.
Nocą już jej nie strzegły psom podobne wiatry.

Teraz pragnęła tylko, by wrócił jej siebie.
Nie pragnęła podarków. To jego ramiona
Byłyby naszyjnikiem, pasem, spełnieniem.

Lecz czy to był Ulisses? Czy to było tylko ciepło
Słońca na jej poduszce? Ta myśl biła w niej jak serce.
Myśl biła razem z sercem. To był tylko dzień. To był

Ulisses, i to nie był on. Jednak się spotkali,
To życie z życiem i planety śmiałość.
Ta barbarzyńska siła już w niej nie zgaśnie.

Będzie mówić do siebie, rozczesując włosy,
I powtórzy cierpliwe sylaby imienia;
Tego, który się zbliżał, nigdy nie zapomni.

Wallace Stevens
przełożył Jarosław Marek Rymkiewicz

Niedzielny ranek (fragment V i VI) - Wallace Stevens

James Joseph Jacques Tissot
Niedzielny ranek (fragment)

V
Mówi: "A jednak nawet, gdy mi to wystarcza,
Czuję potrzebę szczęścia, które nie przeminie".
Matką piękna jest śmierć; i z niej to, tylko z niej
Bierze się to, że nasze sny, nasze pragnienia
Mogą się spełnić. Choć śmierć, liście sypiąc
Na nasze ścieżki, zatrze je nieodwołalnie -
Ścieżkę chorobliwego smutku, wiele ścieżek
Na których triumf walił w gong frazesów,
Albo miłość szepnęła parę czułych słów -
To ona wprawia w drżenie listki wierzby w słońcu
Dziewczętom, które zwykły siedzieć tu i patrzeć
W rzuconą im pod stopy trawę; to śmierć każe
Chłopcu kłaść nowe gruszki i śliwki na talerz,
Aż dziewczyna nadgryzie owoc i odejdzie,
Dziwnie czymś podniecona, depcząc zeschłe liście.

VI
Czy w raju nie ma śmierci i jej zmian?
Czy nie spada dojrzały owoc? Czy gałęzie
Zawsze ciężko zwisają w doskonałym niebie,
Niezmiennym, choć tak bardzo podobnym do naszej
Ginącej ziemi? Może niby-ziemskie rzeki
W niebie szukają morza, lecz go nie znajdują,
Brzegi mórz są jak nasze, lecz nie targa serca
Ich erozja? Na brzegach takich rzek i mórz
Na co zda się smak gruszki, zapach śliwki?
Niestety, po cóż tam komu krój naszych
Sukien, jedwabne sploty naszych popołudni,
Ckliwe brzdąkanie na lutniach? Tak, śmierć
Jest matką piękna, mistyczną - a w jej
Palącym łonie my koncypujemy
Nasze ziemskie, bezsennie czekające matki.

Wallace Stevens
przełożył Stanisław Barańczak

Sześć znaczących pejzaży - Wallace Stevens

Sześć znaczących pejzaży

I
Stary człowiek siedzi
W cieniu sosny
W chinach
Widzi ostróżkę
Biało-niebieską
Na granicy cienia,
Która porusza się na wietrze
Jego broda porusza się na wietrze
Tak woda płynie
Nad wodorostami

II
Noc ma barwę
kobiecego ramienia:
noc, kobieta,
Enigmatyczna
Pachnąca i gibka,
Skrywa się,
Staw błyszczy
Jak bransoleta
Potrząsana w tańcu

III
Porównuję siebie
Z wysokim drzewem
Odkrywam, że jestem znacznie wyższy
Bo sięgam słońca
Wzrokiem
I sięgam morskiego brzegu
Słuchem
Jednak nie podoba mi się
Sposób w jaki mrówki pełzną
Do i od mojego cienia

IV
Gdy mój sen zbliżał się do księżyca
Białe fałdy jego sukni
Napełniły się żółtym światłem,
Podeszwy jego stóp
Poczerwieniały.
Jego włosy napełniły się
Dziwną niebieską krystalizacją
Pochodzącą od gwiazd,
Niezbyt odległych

V
Nawet wszystkie noże ulicznych lamp,
Nawet dłuta długich ulic,
Nawet młotki kopuł
Czy wysokie wieże
Nie potrafią wyrzeźbić
Tego, co wyrzeźbić potrafi jedna gwiazda
Migocząca wśród winorośli

VI
Racjonaliści w kwadratowych kapeluszach
Myślą w kwadratowych pokojach,
Patrzą na podłogę,
Patrzą na sufit
Ograniczają się
Do trójkątów prostokątnych
Gdyby spróbowali rombów,
Stożków, zaokrągleń,elips -
na przykład elipsy półksiężyca -
racjonaliści nosiliby sombrera.

Wallace Stevens
przełożył Jacek Gutorow

Wieczór bez aniołów - Wallace Stevens

Wieczór bez aniołów
wielkie pasje człowieka: powietrze i światło,
radość z posiadania ciała, pożądliwość
spojrzenia.

Mario Rossi
Justyna Kopania - Anioł i księżyc
Dlaczego serafini jak lutniści rozmieszczeni
Ponad drzewami? I dlaczego poeta to
Wieczny chef d’orchestre?

Powietrze jest powietrzem,
Jego pustka połyskuje wokół nas.
Jego dźwięki to nie anielskie sylaby,
Lecz nasze duchy nieuformowane, wyrazistsze
W rozszalałych umysłach

A światło,
Które wychowuje serafinów i jest dla nich
Fryzjerem aureol, płodnym jubilerem –
Czy słońce sporządzono dla aniołów czy dla ludzi?
Smutni ludzie ulepili anioły ze słońca.
A z księżyca ulepili opiekuńcze duchy,
Które wiodły ich po śmierci znowu do aniołów.

Niech to będzie jasne: jesteśmy ze słońca
I dnia, a nie kolczastej nocy,
Powtarzamy najstarsze dźwięki powietrza
W unisono powtórzeń. Ale powtarzamy,
Bo to wiatr, co nas otula,
Przemawia bez końca naszą mową.

Światło też nas inkrustuje i odsłania
Poruszenia umysłu, nadaje formę
Pustym nastrojom, na przykład tęsknocie za porankiem,
Spełniającej się na świetlistym Wschodzie,
Tęsknocie za spoczynkiem w zamierającym morzu
Mroku, które z zapadającym w siebie mrokiem
Jest odpoczynkiem i ciszą posłaną do snu.

...wieczność, kiedy z rytmu wypada jeden takt,
A potem jeszcze jeden, i jeszcze jeden, aż wszystkie
Nagle zaczynają kipieć w tonacji molowej.
Naga noc jest najlepsza. I pusta ziemia. Pusto, pusto,
Tylko nasze domy przycupnęły nisko
Pod łukami i ich rozgwieżdżonym eterem,
Pod rapsodiami powracających ogni,
Gdzie nasz wewnętrzny głos daje prawdziwą odpowiedź,
Gdzie ten wielki wewnętrzny głos wznosi się ku górze,
Kiedy stoimy, wpatrzeni w krągłą tarczę luny.

Wallace Stevens
tłum. Jacek Gutorow

Tylko o byciu - Wallace Stevens

Liang Yan Sheng
Tylko o byciu

Palma na końcu umysłu,
Za ostatnią myślą, wyrasta
W dekoracjach z brązu,

Złotoskrzydły ptak na palmie
Śpiewa obcą pieśń, pozbawioną
Ludzkiego sensu i uczucia.

Wiesz zatem, że to nie z tego powodu
Jesteśmy szczęśliwi lub nieszczęśliwi.
Ptak śpiewa. Jego pióra błyszczą.

Palma stoi na krawędzi przestrzeni.
Wiatr wolno kołysze się w gałęziach.
Opadają rozpłomienione pióra ptaka.

Wallace Stevens
przełożył Jacek Gutorow

Pałac z maleństwami - Wallace Stevens

Alt Franz
Pałac z maleństwami

Już za bramami z szeregiem wykutych serafinów
I patrzył na mury pełne księżycowych zmaz.

Żółte światło ślizgało się po nieruchomych fasadach
Lub obracało bez końca na wieżyczkach,
A on wyobrażał sobie, że ktoś mruczy i śpi.

Szedł tak sam w księżycowej poświacie,
A każde ślepe okno przerywało
Samotność i myśli przechodzące przez głowę:

Skuszone snami o pierwszym ptasim locie,
Maleństwa mogły się poddać kołysaniu nocy
W komnacie rozjarzonej światłami.

Lecz jego nie chciała utulić noc; w ciemnym umyśle
Wirowały i podchodziły skrzydła czarnych ptaków,
Zamieniając samotność w torturę.

Szedł sam w świetle księżyca,
Z chłodną niewiarą w sercu.
Kapelusz z szerokim rondem zasłaniał mu oczy.

Wallace Stevens
przełożył Jacek Gutorow

Lebensweisheitspielerei - Wallace Stevens

Lebensweisheitspielerei
Eugeniusz Zak - Żebrak - Opuszczone miasto


Światło Słońca, coraz słabsze, rozświetla
Popołudnie. Dumni i potężni
Odeszli.

Ci, którzy pozostali: ułomni,
Ostatecznie ludzcy,
Mieszkańcy skurczonej sfery.

Ich ubóstwo to ubóstwo
Będące ubóstwem światła,
Gwiezdna bladość rozwieszona na nitkach.

Wynędzniała jesienna przestrzeń
Stopniowo staje się
Spojrzeniem, kilkoma słowami.

Dotyka nas każdy człowiek, z tym wszystkim,
Czym jest, i tym, jak jest,
W nieświeżym majestacie unicestwienia.

Wallace Stevens
tłum. Jacek Gutorow

Bałwan - Wallace Stevens

Bałwan

trzeba mieć umysł zimy,
by spoglądać na szron i gałęzie
sosen pod kryształem śniegu;

i długo marznąć,
by przyglądać się jałowcom lodowo-kosmatym
świerkowym szeregom odlegle błyszczącym

w styczniowym słońcu; żeby nie pomyśleć
o jakimś nieszczęściu w szumie wiatru,
w szeleście ostatnich liści,

który jest brzmieniem ziemi
pełnej tego samego wiatru
co wieje w tym samym obnażonym miejscu
dla słuchającego, który słucha w śniegu,
i który będąc niczym, widzi
nic którego nie ma i nic które jest.

Wallace Stevens
tłum. Mike Cygalski

Imperator porcji lodów (2-gi przekład) - Wallace Stevens

Imperator porcji lodów (2-gi przekład)

Wezwij zwijacza wielkich cygar,
Muskularnego, i każ mu ubijać
W misie obleśnie maślane śmietany.
I niech dziewuchy wałkonią się w sukniach
Takich jak zwykle, niech chłopcy przynoszą
Kwiaty w gazetach z zeszłego miesiąca.
Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów.

Z szuflad komody, którym brak
Trzech szklanych gałek, wyjmij pościel
Przez nią w gołębie niegdyś haftowaną
I twarz jej zakryj prześcieradłem.
Zrogowaciałe stopy niech wystają,
Świadcząc, że zimne i nieme jest ciało.
Niech światło lampy zalśni w szkliwie podłóg.
Jedyny imperator: władca porcji lodów.

Wallace Stevens
tłum. Stanisław Barańczak

Cesarz lodów śmietankowych (1-szy przekład) - Wallace Stevens

Cesarz lodów śmietankowych

Wezwijcie osiłka, co zwija wielkie cygara
I każcie mu ubijać w kuchennych naczyniach
Tłuste pożądliwością masło.
Niech dziewki włóczą się w dowolnie wybranych
Sukniach, a chłopcy niech przynoszą kwiaty
Zawinięte w zeszłomiesięczne gazety.
To będzie koniec zaszłości światowych.
Prawdziwym cesarzem jest cesarz lodów śmietankowych.

Weźcie z komody uczynków,
Tej bez trzech szklanych gałek, ową chustkę,
na której wyhaftowała kiedyś trzy wachlarze
i rozpostarła ją, by zasłonić nimi swoją twarz.
A jeżeli pokaże swe zrogowaciałe stopy, to tylko
Po to, byśmy pojęli całą jej głupotę.
Niech lampa rozjaśni mrok chmur burzowych.
Prawdziwym cesarzem jest cesarz lodów śmietankowych.

Wallace Stevens
przekład (?)

Bouquet of Belle Scavoir - Wallace Stevens

Bouquet of Belle Scavoir

Tylko ona jest ważna.
Ona to sprawiła. Nietrudno układać
Wymyślone zwroty, choćby: dlaczego wybrała
Właśnie tę czarną, osobliwą różę.

Wszystko w tej róży jest nią.
Ale świeżość liści, strumień
Barw, są zmiennym lśnieniem
Poza zmiennością światła i rosy.

Jak często spacerował
Pośród lata, pod niebem,
Chcąc zatrzymać w pamięci jej cień...
Cierpiąc, że to nie była wciąż ona.

Niebo jest zbyt niebieskie, ziemia za szeroka,
Myśl o niej tylko ją oddala,
Jej forma odnaleziona w czymś innym
Nie wystarcza.

Odbicie jej jest tu, potem tam,
Jest innym cieniem, innym umknięciem,
Innym zaprzeczeniem. Jeśli jest wszędzie,
Dla niego jest właśnie tu i teraz.

Ale ona to sprawiła. Jeśli jest to
Inny obraz, ona go stworzyła.
Lecz on chce jej, chce patrzeć na nią wprost,
Chce widzieć kogoś przed sobą i wiedzieć.

Wallace Stevens
tłum. Julia Hartwig

Czytelnik - Wallace Stevens

Czytelnik

Całą noc siedziałem i czytałem książkę,
Siedziałem i czytałem, jakby w książce
Z mrocznymi stronami.

Była jesień, spadające gwiazdy
Zakryły wysuszone kształty, które
Przycupnęły w świetle księżyca.

Czytałem bez zapalonej lampy,
Jakiś głos mamrotał: "Wszystko
Powróci kiedyś do zimna,

Nawet aromatyczny muszkatel,
Melony, cynobrowe gruszki
W bezlistnym ogrodzie".

Na mrocznych stronach nie było druku
Z wyjątkiem śladu płonących gwiazd
Na mroźnym niebie.

Wallace Stevens
przełożył Jacek Gutorow

Trzynaście sposobów spoglądania na kosa - Wallace Stevens

Trzynaście sposobów spoglądania na kosa

I
Pośród dwudziestu śnieżnych gór
Jedyną rzeczą w ruchu
Była źrenica kosa.

II
Mój umysł nie mógł się zdecydować
Na żadne z trzech wyjść:
Był jak korona drzewa, w której śpiewają trzy kosy.

III
W jesiennych wiatrach zawirował kos.
Była to drobna rólka w pantomimie.

IV
Mężczyzna i kobieta
Są jednością.
Mężczyzna, kobieta i kos
Są jednością.

V
Sam nie wiem, co wolę:
piękno modulacji głosu
czy piękno aluzji do głosu,
kosa, gdy gwiżdże,
czy kosa zaraz potem.

VI
Sople zapchały całe długie okno
Barbarzyńskim szkłem.
Cień kosa
Przefrunął przez nie tam i z powrotem.
Nastrój
Wytopił w cieniu
Nie dającą się rozszyfrować przyczynę.

VII
O, chudzielcy z miasta Haddam,
Czemu zwidują wam się złote ptaki?
Czy nie widzicie, jak kos
Drepcze wokoło stóp
Kobiet, które macie u boku?

VIII
Znam podniosłe akcenty
I klarowne, niechybne rytmy;
Ale wiem też.
Że kos ma swój udział
W tym, co znam.

IX
Gdy kos odfrunął poza zasięg wzroku,
Odlot wykreślił obwód
Jednego z wielu kół.

X
Na widok kosów
Lecących w zielonym świetle
Nawet sprośności euforii
Odezwałyby się ostrym, czystym krzykiem.

XI
Jeździł po Connecticut
W szklanym powozie.
Pewnego razu przeszył go lęk,
Że przez pomyłkę wziął
Cień swego ekwipażu
Za stado kosów.

XII
Rzeka toczy się.
Kos musi fruwać.

XIII
Przez całe popołudnie trwał wieczór.
Padał śnieg
I zanosiło się na więcej śniegu.
Kos siedział
W konarach cedru.

Wallace Stevens
tłum. Stanisław Barańczak

O poezji nowoczesnej - Wallace Stevens

O poezji nowoczesnej

Poemat umysłu w akcie odnajdywania
Tego, co będzie odpowiednie. Kiedyś nie musiał
Szukać: scena była przygotowana; poemat powtarzał
Wcześniej napisany scenariusz.
Potem cały teatr zamieniono
Na coś innego. Jego przeszłość odeszła do lamusa.

Musi być żywy, musi opanować mowę konkretnego miejsca.
Musi stawić czoło mężczyznom tego czasu i wyjść na spotkanie
Kobietom tego czasu. Musi myśleć o wojnie
I odnajdywać to, co będzie odpowiednie. Musi
Budować nową scenę. Musi stanąć na tej scenie
I, jak zdesperowany aktor, powoli
I z uwagą wypowiadać słowa, które już w uchu,
Najdelikatniejszym uchu umysłu, powtarzają
Dokładnie to, co samo usłyszeć. Na ten dźwięk
Niewidoczna publiczność zaczyna słuchać,
Nie sztuki, ale samej siebie, wyrażonej
W uczuciu jakby dwojga ludzi, jakby dwóch
Uczuć zlewających się w jedno. Aktor jest
Metafizykiem w ciemności, szarpie
Instrument, szarpie obojętną strunę, która wydaje
Dźwięki wpadające czasem w zgoła czyste tony,
Obejmujące cały umysł, poniżej którego zejść nie potrafi,
Poza który nie chce wykroczyć.
Musi
Być odnajdywaniem zadowolenia, może
Być o mężczyźnie na łyżwach, tańczącej kobiecie, kobiecie,
Która czesze włosy. Poemat jako akt umysłu.

Wallace Stevens
przełożył Jacek Gutorow

Tor pewnej cząstki - Wallace Stevens

Tor pewnej cząstki

Dzisiaj liście płaczą na gałęziach smaganych wiatrem,
Ale nicość zimy nie jest przez to odrobinę mniejsza.
Jest nadal pełna lodowych cieni i rzeźbionego śniegu.

Płacz liści... Stoi się z boku i słyszy.
To płacz nieobojętny, płacz nad kimś.
I choć mówisz, że jesteś cząstką całości,

To w tym wszystkim zjawia się konflikt, jest opór;
I bycie cząstką to wysiłek odmieniania przez przypadki:
Czujesz życie tego, co darzy prawdziwym życiem.

Płacz liści. To nie płacze boska uwaga, to nie jest ludzki płacz
Ani dym po zdmuchniętych bohaterach.
To płacz liści, które nie umieją wyjść poza siebie

Pod nieobecność fantazji, które znaczą tylko tyle,
Ile odnajdzie ucho, tyle, ile odnaleziona
Rzecz, aż w końcu ten płacz nikogo nie dotyczy.

Wallace Stevens
przełożył Jacek Gutorow

Gallant Château - Wallace Stevens

Gallant Château

Czy to coś złego, gdy wchodzi się do pokoju
I zastaje puste łóżko?

Mogło być gorzej: rozpaczliwe włosy,
Gorzkie oczy, zimne i obce dłonie.

Mogła być książka i światło
Padające na bezlitosny wers lub dwa.

Mogła być bezkresna samotność
Wiatru w firankach.

Bezlitosny wers? To te kilka słów.
Niech sobie brzmią i brzmią.

Tak jest dobrze. Puste łóżko,
Firanki sztywne, eleganckie, nieruchome.

Wallace Stevens
przełożył Jacek Gutorow

Dom pełen ciszy; świat pełen spokoju - Wallace Stevens

Dom pełen ciszy; świat pełen spokoju

Dom pełen ciszy; świat pełen spokoju.
Czytelnik stał się książką; letni wieczór

Był jak świadome istnienie tej książki.
Dom pełen ciszy; świat pełen spokoju.

Słowa brzmiały tak, jakby książka nie istniała,
Choć czytelnik pochylał się nad jej stronicą

I pragnął się pochylać, pragnął intensywnie
Być badaczem, któremu książka mówi prawdę,

Któremu letni wieczór jest jak doskonałość
Myśli. Dom pełen ciszy: taki musiał być.

Cisza była składnikiem sensu, częścią myśli:
Danym doskonałości wstępem na stronicę.

A świat pełen spokoju. Prawda w takim świecie,
Gdzie spokój jest jedynym sensem, sama jest

Spokojem, sama latem i wieczorem, sama
Czytelnikiem, schylonym późno, czytającym.

Wallace Stevens
przekład Stanisław Barańczak