Czas - Zbigniew Herbert

Czas
(fragment)


Czas jak łagodna woda w której
chwieją się twarze krajobrazu
niebo przepływa bystrą chmurą
lecz ludzie lądy pozostają
do dna jeziora przyrośnięte
cieniem topoli jak łodygą

I gdyby nie muzyka czasem
tych którzy strzegą gwiazd i owiec
można by sądzić że już wieczność
ta wytęskniona ta spod powiek
minęło życie zmarł niepokój
puszyste niebo masz pod stopą

Usypia czas zwierzęta ludzi
i balsamuje piękno kwiatów
słoje mądrości w bibliotekach
pieszczotę ludzką przechowuje
rytm serca uśmiech trzepot ptaków
czas co nas wspomni po imieniu

O czasie dobry tamten czasie
o ludzki czasie niepowrotny
o ty co dajesz godność rzeczom
i ludzi stroisz w barwę wspomnień
i krajobrazom dajesz kwitnąć
i chwiać się na łodygach spojrzeń

O czasie o łagodny czasie
o ludzki czasie niepowrotny

Zbigniew Herbert

Coda - Zbigniew Herbert

Wojtek Siudmak
Coda
(fragment poematu "Czas")


9

Podnoszę dwie bezbronne ręce
po których niechaj spłynie klątwa

Dwie ręce niesplamione szczęściem

Wiem – cała moja godność w trwaniu
w oczekiwaniu katastrofy
w nieustającym oczyszczeniu
w nieustającym wyrzeczeniu
nieustającym wyrzeczeniu
w nieustającym zdobywaniu
Nadziei Wiary i Miłości

Podnoszę dwie bezbronne ręce
jak dwa wyrazy mej modlitwy

Wysoko wznoszę obie ręce
zacinam usta
trwam

Zbigniew Herbert

Ocalenie - Czesław Miłosz

Ocalenie

Zdzisław Beksiński
Biada temu, kto ustawia dziecinny młynek na brzegu rwących potoków,
Kiedy rycząca powódź i noc idą z gór.

Biada temu kto chce stanąć nad przeciwieństwami,
Mówiąc: woda jest zła i zły jest ogień, a dobre tylko niebo.

Nieszczęsne narody łagodne, które w myślach stawiają pół kroku,
A za to granic nie znają w szafowaniu krwią.

*
Melancholiczni, poczciwie myślący, wstydliwi
Pośród śmierci rozepną namiot spróchniałych świecideł
I pokażą wam misterium ze świętym Tomaszem z Akwinu,
Któremu Maritain niesie połę płaszcza.
Będzie tam małpa Bierdiajew przebrana w archimandrytę,
Tłum diabłów będzie przedstawiał historię nowożytną,
A dyrektor-szarlatan patrząc w swoje dziwy
Westchnie z ulgą, spokojny, że ocala świat.

I będzie potem rząd ni z prawicy, ni z lewicy
I będzie potem pół oświaty i pół reformy,
Pół wolności, pół ucisku i pół wyrzeczenia,
Żeby mieli nad czym jęczeć zgorzkniali poeci.

Czesław Miłosz

Na początku... - Miron Białoszewski

***

na początku było jąkanie,
głosu nie wydało

potem zagdakało
milion plagiatów

Miron Białoszewski

Co mam powiedzieć - Stanisław Barańczak

Co mam powiedzieć

Który to świat, czy ten? Nie w takt, niespodziewane
targnięcia wiatru szarpią rozespanym niebem.
Co mam powiedzieć, wie, że będzie powiedziane.

Furkot wróbla. Filc piłki uderza o ścianę
garażu. Szum z odległych szos. Znów, po raz nie wiem
który: to świat, czytelne "tak", niespodziewane

przybicie stempla słońca na kolejny ranek,
którego mogło nie być, a jest, cały jeden.
Co mam powiedzieć? "Wierzę"? Będzie powiedziane

tak wiele słów, a żadne nie złożą się w zdanie
proste oznajmujące o Wiedzącym Niemym,
który, osiadłszy w tętnie, tka niespodziewane

skrzyżowania przypadków na tej jednej z planet,
w jednym z ciał, między jednym a następnym mgnieniem.
Co nam w powiewie, w wietrze będzie powiedziane

na ucho, to się może w głębi krtani stanie
słowem, uwięzłym między podziwem a gniewem,
które poświadczy, będzie trwać, niespodziewane.
Co mam powiedzieć - wierzę - będzie powiedziane.

Stanisław Barańczak

Nazywanie - Tadeusz Nowak

Nazywanie

Mówię o sobie - jabłoń
i wiem, że nie zakwitnę.

Po rozchylone usta,
jak po gliniany brzeg,
sączy się we mnie złoto,
abym odchodząc w czerwień,
zechciał nim spryskać sad.

Mówię o sobie - owoc
i czuję, że po nocach
ktoś kijem we mnie rzuca,
jak w wiejski sad.

A kiedy nic nie mówię
i wiem o sobie tyle,
ile do jutrzni uszedł piec,
wtedy mi rajskie jabłko
przez kogoś ugryzione
niesie na grzbiecie jeż.

Tadeusz Nowak

Że lampa, że krąg światła - Rafał Wojaczek

Że lampa, że krąg światła

Że lampa, że krąg światła, że kartka z zeszytu
- wiem; i chrzęst spierających się na twarzy rysów

I limfy szloch i tkanek łkanie i gruczołów
Gruchanie; stół podobny do drugiego stołu;

Smutna zgoda pośladków na zwyczajne krzesło
I upór serca, które kontroluje metrum;

Też, że tętnienie tętnic, że długi żal żył,
Czułe wołanie nerwów, rozpaczliwe krwi

Zaklęcia, wiem; swędzenie tłustych włosów, guz
Zbuntowanego mózgu, że bezsenność: snu

Hostia postna lub jawnie wypluta; lecz ręki
Pewność, bo śmierć za murem wzniesionym z dwuwierszy.

*
Lecz nagle zwisła ręka
I wolne palce czeszą
Chłodne włosy przeciągu,
Co przechodzi pod krzesłem;

Ołówek z dłoni wypadł,
Ale ciąg dalszy pisze
Śmierć, która już nie boi
Się światła jak w dzieciństwie

Gdy wzrok Ci ponad kartkę
Uciekł - ku jakiej wizji,
Że oczy, jak wędrowcy
Gdzieś w lodowcu, zastygły?

Rafał Wojaczek

Na wysokości ust - Paul Celan

fot. Enzo Perrazziello
Na wysokości ust

Na wysokości ust, odczuwalna:
narośl mroku.

(Nie musisz jej szukać, światło, nadal
jesteś sieciami śniegu, trzymasz
swą zdobycz.

Jedno i drugie znaczy:
dotknięte i niedotknięte.
Jedno i drugie z poczuciem winy mówi o miłości,
jedno i drugie chce być tutaj i umrzeć.)

Blizny po liściu, pąki, rzęski.
Oczkowane, obce dniu.
Łupina, prawdziwa i otwarta.

Warga wiedziała. Warga wie.
Warga milczy o tym do końca.

Paul Celan
przełożył Ryszard Krynicki

Cięcie - Sylvia Plath

Cięcie

Co to za dreszcz -
Mój kciuk zamiast cebuli.
Szczyt całkiem odszedł

Raczej z wyjątkiem zawiasu

Skóry,
jak kapelusz,
Martwa biel.
Potem ten czerwony plusz.
Mały pielgrzym,
Indianin obcina twój skalp.
Twoje indycze korale
Zwinięty dywan

Prosto z serca.
Dodaję gazu,
Chwytając moją butelkę
Różowego szampana. Oto świętowanie.
Przez wyłom
Biegnie milion żołnierzy,
Żołnierze angielscy, każdy.

Po czyjej są stronie?
Och mój
Człowieczku, jestem chora.
Zażyłam pigułkę by zabić

Cienkie
Papieropodobne uczucie.
Sabotażysta,
Kamikadze -

Plama na twojej
Gazie Ku Klux Klanu
Chustka na głowę
Ciemnieje i matowieje i kiedy
Zwinął w kulkę
Miazgę twojego serca
Stawia czoło małemu
Młynowi ciszy

W jaki sposób skaczesz -
Weteran po trepanacji,
Brudna dziewczyna,
Zniszczony pniak

Sylvia Plath
tłum. Gower

Sobota (9 stycznia) - Josif Brodski

Sobota (9 stycznia)

Sobota. Dziwnie ciepło. Drozdy niby
na wiosnę gwiżdżą - jak w czerwcowy wieczór.
Niespodziewanie wczoraj, jakby przeczuł
ataki wiatru, głóg stukał do szyby
natrętnie (jednak ja mu okna dalej
nie otwierałem). A skrzypienia ostre
akacji, barwy chmur, chciały mnie ostrzec
przed już bliskimi przymrozkami.
Ale
wszystko minęło, nawet drozd nie krzyczy.
Od rana czeską piosenką mnie mamił.
Przyszła sąsiadka jodyny pożyczyć
i napełniła pokój perfumami.
Ten właśnie zapach, co lawinę wspomnień
nagle wywołał dziś, w samo południe,
resztę dnia całą zepsuł mi paskudnie.
Myślałem, że to już nie dotrze do mnie.
Noc. Biorę pióro, żeby o tej porze
pisać, że czuję jakąś ociężałość,
że tak spokojne rano było morze,
ale pod wieczór znów się rozszalało.

Josif Brodski
przełożyła Krystyna Krzyżewska

Nie czytała klasyków - Charles Bukowski

Nie czytała klasyków

nie spałem
przez trzy noce
albo trzy dni
i moje oczy są bardziej
czerwone niż białe;
śmieję się do
lustra,
i słucham
tykania
zegara
a gaz
w moim piecyku
ma taki
tłusty
ciężki
zapach, przeszywa
mnie ryk
samochodów,
mój mózg
obwieszony autami
jak bombkami, ale
czytałem
klasyków
a na mojej kanapie
śpi schlana winem
dziwka
która pierwszy raz
w życiu
słuchała
dziewiątej Beethovena
i znudzona
usnęła
grzecznie słuchając.
tylko pomyśl, tatuśku, powiedziała,
z twoją głową
mógłbyś być pierwszym człowiekiem
kopulującym
na księżycu

Charles Bukowski
tłum: ?

Jego portret - Samantha Kitsch

Erica Hopper
Jego portret

byle
dalej, akceptując własną samonienawiść,
nienawidząc własnej samoakceptacji,
gdy oczywiście wszystkim rządzi desperacja
a coraz częściej tylko desperacka tęsknota za nią —
lecz bóle już patologiczne nie pragną samobójstw,
a prowokacje prowokują zaledwie prowokacje,
więc zostaje cóż: oczekiwanie na oczekiwanie
i ach jak bezpiecznie z tym przerażeniem!

Samantha Kitsch

Dziewczyna - George Mackay Brown

Annemarie Holloway
Dziewczyna

W tej wiejskiej szkole
Nauczysz się rachować,
I nazwisk po porządku.
   Potem wiedza wysnuta z dawnych, lepszych czasów:
Jak czynić swój dom
Domem sąsiada i wędrowca,
Dzielić się z nimi
Rybą, chlebem i piwem
Przy suto zastawionym stole.
  A co mówią starsi parafii i pastor?
Pośród płomieni
Kwietniowej żądzy
Zachowaj spokój –
Nie ufaj rybakom i chłopu
   Na koniec zapamiętaj tę mądrość:
Będzie jeszcze siwizna,
Zimowa lampa,
Przeciekająca strzecha,
Potem, Persefono, zawitasz na królewskie
Dziedziny
Żywego prochu.

George Mackay Brown
przełożył Andrzej Szuba

Chirurdzy muszą być ostrożni - Emily Dickinson

Chirurdzy muszą być ostrożni

Chirurdzy muszą być ostrożni,
Gdy biorą w dłoń pieczołowicie
Skalpel - pod jego cienkim ostrzem
Rusza się Winowajca - Życie!

Emily Dickinson
przełożył Stanisław Barańczak

Ta rzecz upadła – w mej Opinii - Emily Dickinson

Ta rzecz upadła – w mej Opinii

Ta rzecz upadła - w mej Opinii -
Tak nisko - że usłyszałam -
Jak na kamiennym dnie Duszy
Z brzękiem się roztrzaskała -

Choć Los ją strącił - winię raczej
Siebie - że niepotrzebnie
Stawiałam Platery tanie
Na półce z prawdziwym Srebrem -

Emily Dickinson
przełożył Stanisław Barańczak

Daj mi sny Twoje - Kazimiera Zawistowska

fot. Marina Stenko
Daj mi sny Twoje

Daj mi sny Twoje, daj ten sen skrzydlaty
O mnie prześniony - ja chcę duszą własną
W jego zwierciadle ujrzeć cichą, jasną,
Rozkołysaną jak mgły srebrnej kwiaty.

Wprowadź mnie jeszcze w krysztalne zaświaty,
A tam, Twą dłonią poruszone smutnie,
Niech się rozdźwięczą wszystkie ścichłe lutnie
W ów akord, nagle zerwany przed laty...

Wówczas mnie ujrzysz raz jeszcze wyśnioną,
Raz jeszcze wszystkie, pogasłe w ukryciu,
Perły mej duszy tęczowo zapłoną,

I jedną cudną dam Ci chwilę w życiu,
Chwilę jedyną - bo potem w noc ciemną
Pójdę, byś nigdy nie spotkał się ze mną.

Kazimiera Zawistowska

Właściwa chwila - Agnieszka Osiecka

Edward Hopper
Właściwa chwila

Właściwa chwila,
żeby odejść.
Jestem taka słaba,
zabierze mnie byle wietrzyk
daleko.
Właściwa chwila,
żeby odejść.
Ofiarowałeś mi wczoraj najzłotsze ze swoich spojrzeń,
wiem,
że nie masz tego więcej.
Właściwa chwila,
żeby odejść.
Spóźniasz się.
Weźmiesz rozpacz za nauczkę.

Agnieszka Osiecka

Sypie śnieg... - Agnieszka Osiecka

***

Sypie śnieg
jakby biegł
na spotkanie małych kół
białych kół
prędki taniec
senny tak
smutny tak
jak rozstanie…
Od czasu do czasu jest zima,
raz na rok, albo i dwa,
nie narzekajmy na klimat
i bierzmy, co los nam da.

Agnieszka Osiecka

Kochałam Pana - Agnieszka Osiecka

Kochałam Pana

Kochałam pana jedną chwilę,
kochałam pana, gdzieś z ukrycia,
Kochałam pana nie najmilej,
nie słychać było serca bicia.

Pomysłu na to mi zabrakło,
kochałam pana siedząc w kącie,
milczało o nas całe Nakło
i Paryż milczał, i Bóg Ojciec.

Mój mąż przez pana się nie strzelał,
nie wstrzymał biegu wóz
i zwykła była ta niedziela,
gdy zniknął pan wśród lip czy brzóz.

Kochałam pana
może nie tak,
jak chłopcy lubią być kochani
i może był w tym
jakiś nietakt,
że świat się wtedy nie zawalił.

Agnieszka Osiecka

Tobie mówić - Jan Zych

Caroline Wening
Tobie mówić

Są chwile o świcie jak jabłka rumiane.
Południe jak złota gotycka lawina.
A potem wieczór ścieżki dnia splątane
księżycowym sierpem przecina.

Wciąż stukot serca, wciąż dni odpływ,
i nawet nie wiem, ile mi zostało,
żeby Tobie mówić pierwsze dzień dobry
i Tobie ostatnie dobranoc.

Że się troski nauczyć nie można,
wiedziałem - lecz dziś więcej wiem:
kiedy nadciąga rzeka snu powolna,
pod powiekami Cię unosić w sen...

Tyle gwiazd i jabłek pod ręką -
wszystkie dla Ciebie. A jeszcze chciałbym łąką
razem iść na wiosenne święto
wniebowstąpienia skowronków.

Dla Ciebie słowa prowadzić w złote wesele pieśni.
Dla Ciebie żyć i nie umierać.
Z Tobą patrzeć, jak kluczem dzikich gęsi
jesień się otwiera.

I niech w roku będą tylko same lipce,
z płonących lipców lata całe.
Bo kocham Cię. Jak Cygan skrzypce.
Jak zima dzwonki białe.

Jan Zych

Apostrofa do nocy - Władysław Sebyła

Apostrofa do nocy

O, nocy, daj mi sen i wyzwól mnie od snów,
którymi jawa darzy.
Niech ciemny wiatr, wiejący od samotnych gwiazd
maskę mi zetrze z twarzy,
niech chłodny mrok okryje moje oczy
zmętniałe od patrzenia,
a uszom krwi pozostaw szum
podobny
do morskich w muszli fal szumienia.

I zdejm ucisk ze sztywnych rąk i nóg,
z uwiędłej skóry,
i oczyść język mój z gorzkiego kurzu dróg
wiodących w martwe góry.

O, nocy, wyzwól mnie od złych
warczących w wietrze skrzydeł,
od młyńskich kół i od krwawiących szprych
i od diabelskich sideł.

A pozwól szumieć płowym morzom zbóż
dymiącym pyłem
i mrocznym wałom przewalać się wzdłuż
piaszczystych łach przez wodorosty zgniłe,
i patynować wierzchy fal rudością zorzy,
póki błękitna przepaść twa się nie otworzy
nad światem... i nad snem...
nade mną...

Władysław Sebyła

Nocami w ciemnym niebie białe kwiaty kwitną - Władysław Sebyła

***

Nocami w ciemnym niebie białe kwiaty kwitną.
A bywa to wczesną wiosną,
Kiedy się dusza ludzka pełni nienasytną
Krwi tęsknotą.
Kiedy samotni chodzą wieczorami,
Z migocącymi w źrenicach gwiazdami,
A po nocach płaczą, nie wiedząc, że płaczą
Nad swoją dolą, dni upalnych pyłem.
Nie wiedzą, że się im dusze inaczą.
Że ból jak burza serca im zalewa powodzią
I pył zmywa,
Pył powszednich dni.
A bywa to wczesną wiosną,
Gdy ptaki śpiewem pomęczone posną,
A w ciemnym niebie białe kwiaty kwitną.

Władysław Sebyła

Światło - Bronisław Maj

Światło

Taki czas: chaos zwycięża. I ciemność
obejmuje ziemię
i niebo, i pomiędzy nimi - mnie. Jeszcze
się bronię, jeszcze ciągle
oddycham: zwyciężam
chaos i ciemność we mnie: na ziemi
i na niebie, i pomiędzy
nami.

Bronisław Maj

I kiedy usłyszałem... - Kazimierz Ratoń

* * *

I kiedy usłyszałem swój głos podobny do głosu nieznanego zwierzęcia
głos ten biegł ku niebu i zdawał się prosić o wybaczenie win.
Lecz jakich?
Jakich czynów się dopuściłem
że głos mój stał się podobny do zwierzęcego
i prosi o przebaczenie?
Kto wie jeśli ja sam nie wiem.

Kazimierz Ratoń

Do Wenus i Jowisza - Kazimierz Brakoniecki

Do Wenus i Jowisza

Początek marca. Dwie planety przytulone zimnym niebem.
Ich światło łączy, dzieli, daje nadzieję, odbiera, po prostu świeci.
Jedna planeta mocniej, druga słabiej, ale razem. Transcendencja jest naszą
przestrzenią. Urywane głosy przelatujących dzikich gęsi. Wysoko.
Pomiędzy mną a kosmosem nie ma nikogo i niczego. Nie rozumiem
ani boga, ani diabła, ani historii, ani religii. Żyję i umrę.
To światło wspólne jest bezmiarem. Otwarciem i zamknięciem łaknienia.
Ta ciemność wspólna jest bezmiarem. Otwarciem i zamknięciem śmierci.
Pomiędzy mną a tobą nie ma nic, co by kochało, pamiętało, pragnęło.
Kosmos jest chiazmą, stopem żywego i martwego, co w sobie noszę.
Urywane głosy przelatujących umarłych. Nisko i wysoko. Osobno. Razem.

Kazimierz Brakoniecki

Odjęta była jedyność - Julia Hartwig

Odjęta była jedyność

Odjęta była jedyność jedynej miłości
a przecież nic nie przemijało
choć wszelkim nadziejom
zapisany był kres
jak lekko będziemy teraz
unosić się w powietrzu
rozsiewając upominki
darowane przez życie
niczym ślubne bukiety
co zawsze trafiają do rąk
które się po nie nie wyciągają
Jest wiele tego co nie ginie
nie zapominam
o żadnej dobrej chwili

Julia Hartwig

Przechodzień - Julia Hartwig

Przechodzień

Szedł ulicą osobny
Ledwo tląca latarka oddalona od tłumu o kilometry mgły
Twarz zamknięta nieruchome oczy
płaszcz mięty i nieświeży jakby nie oswojony jeszcze ze światłem
ledwo odebrany z przechowalni szpitalnej lub więziennej
zakurzone sandały pożółkła koszula
kapelusz płynący nad opustoszałą twarzą
krok zmęczony ciało naprzód podane
jakby samo siebie chciało nieśpiesznie wyprzedzić
Ten człowiek szedł na pewno dalej niż my wszyscy
naznaczony niebytem i tak zagłębiony w sobie
jak nie bywają nawet ludzie ze śmiercią u wezgłowia
Spotkałam więc zjawę pośrodku miasta
na Marszałkowskiej w pobliżu mojego domu
pośród innych przechodniów którzy mijali go
dźwigając siatki pełne jabłek chleba i mrożonego dorsza

Julia Hartwig

Ars Poetica - Ivan Oñate

Ars Poetica

Własnymi rękami
wykopałem przepaść

i w zawrotnym
spadaniu bez końca

dojrzałem jeszcze
anioła w locie,
od zawsze nie z tego świata

Czyż mogłem bardziej
uskrzydlić swe życie?

Ivan Oñate
przełożyła Krystyna Rodowska

Na łóżku nagim, w jaskini Platona - Delmore Schwartz

Na łóżku nagim, w jaskini Platona

Na łóżku nagim, w jaskini Platona
Odbite światła pojazdów wolno sunęły po ścianie,
Cieśle tłukli młotkami pod ocienionym oknem
I całą noc wiatr nękał okienne zasłony.
Flota ciężarówek, zgrzytając, z wysiłkiem pięła się pod górę
Z przykrytym ładunkiem- to było jak zwykle.
Sufit rozświetlał się znowu i ukośny wykres
Sunął powoli naprzód.
Słysząc okrzyk mleczarza,
Który na każdy stopień wstępował z wysiłkiem, i brzęk butelek
Wstałem z łóżka, zapaliłem papierosa
I podszedłem do okna. Kamienna ulica
Rozłożyła przede mną ciszę, w której trwały budynki,
Czuwanie nocnej lampy i cierpliwość konia.
Czysta kopuła zimowego nieba
Kazała wrócić do łóżka ze zmrużonymi oczyma.

Dziwne rzeczy rosną w nieporuszonym powietrzu.
Swobodnie wyświetlany
Film szarzeje. Trzęsące wagony, wodospady kopyt
Rozlegają się daleko, narastają, to bliżej, to dalej.
Wóz ruszający zakrztusił się. Ranek, łagodnie roztapiając
Powietrze, na wpół przykryte krzesło wynurza
Z dna morza, roznieca zwierciadło,
Oddziela kredens od tła białej ściany.
Ptak odezwał się z wahaniem, zagwizdał, zawołał,
Zabulgotał i zagwizdał o tak! Oszołomiony, jeszcze wilgotny
Od snu, wzruszony, głodny i zziębnięty. Tak, tak,
Synu człowieczy, o nieświadoma nocy, prace
Wczesnego poranka, o tajemnice rozpoczynania
Znowu i znowu,
kiedy Historia jest nieprzejednana.

Delmore Schwartz
tłum. Zbigniew Herbert

Wódka - Henryk Cyganik

Fabian Perez
Wódka

piję żeby zapomnieć
że się wstydzę

zapominam że się wstydzę
więc piję

piję bo się wstydzę
że zapominam...

jeszcze minuta
mały książę
a dam ci w mordę

Henryk Cyganik

Lis - Sergiusz Jesienin

Marek Langowski - Zima w lesie
Lis

Ledwo dowlókł się na nodze zdruzgotanej,
Tuż przed norą miękkim kłębkiem legł.
Wąskim szlakiem krew, płynąca z rany,
Zabarwiła wokół głowy śnieg.

Wciąż powracał doń kłujący dym wystrzału,
Przed oczyma chwiał się bagien leśnych lód.
Gdzieś zza krzaku wichr kosmaty zawiał,
I rozsypał rozdzwoniony śrut.

Niby żołna nad nim czarna mgła latała,
Mokry wieczór był jak lepki, krwawy dzban.
Trwożnie głowa się wznosiła, opadała,
I bezsilnie język stygł na ogniu ran.

Żółty ogon padł pożarem w zamieć siną,
W pysku posmak - niby marchwi zgniłej śpiew...
Wiało szronem i pachniało cierpko gliną,
A zmruż oczu zalewała z wolna krew.

Sergiusz Jesienin
przełożył Leonard Podhorski-Okołów

Wyznanie - Kazimierz Wierzyński

Wyznanie

O, jakże do tego przywyknę,
O, jakże z tym się oswoję,
Jak cię ogarnę, przeniknę,
Umiłowanie moje.

Jakie ci zerwę liście,
Jakim osypię pąkowiem,
Co ci, jedyna, na przyjście
Twoje najdroższe odpowiem.

Jak ci się oddam cały,
Co z siebie całego powierzę,
W mym szczęściu, w mym lęku, nieśmiały,
Dawno do ciebie należę.

I tylko przywyknąć nie umiem
I tylko jeszcze się boję,
Jak cię ogarnę, zrozumiem,
Umiłowanie moje.

Kazimierz Wierzyński

Nieobecność - Paul Géraldy

Loui Jover
Nieobecność

To nie wtedy mnie opuszczasz
gdy za tobą zamknę drzwi.
Idź już moja mała, idź,
późno już, już wszystko śpi,
lecz tak bardzo lubię gdy,
gdy wizyta twoja dłuższa.
Jesteś tak daleka-bliska -
słyszę cię i widzę cię.
Przywiązana lecz odległa,
nierealna i uległa
czar miłosny na mnie ciskasz...
Już nie potrzebuję cię!
Przezroczysta i tak blada -
strach, niepewność, może zdrada?
W kontur twój się zmienia Czas.
Nieuchwytna na mnie padasz,
tracę cię a więc mi biada!
Tęsknię, czekam, pragnę nas

Paul Géraldy
przełożył Tomasz Paweł Röhrich

Różowe ucho - Zbigniew Herbert

Ivan Slavinsky
Różowe ucho

Myślałem
znam ją przecież dobrze
tyle lat żyjemy razem

znam
ptasią głowę
białe ramiona
i brzuch

aż pewnego razu
w zimowy wieczór
usiadła przy mnie
i w świetle lampy
padającym z tyłu
ujrzałem różowe ucho

śmieszny płatek skóry
muszla z żyjącą krwią
w środku
nic wtedy nie powiedziałem —

dobrze byłoby napisać
wiersz o różowym uchu
ale nie taki żeby powiedzieli
też sobie temat wybrał
pozuje na oryginała

żeby nawet nikt się nie uśmiechnął
żeby zrozumieli że ogłaszam
tajemnicę

nic wtedy nie powiedziałem
ale nocą kiedy leżeliśmy razem
delikatnie próbowałem
egzotyczny smak
różowego ucha

Zbigniew Herbert

W Barwistanie - Julian Tuwim

W Barwistanie
Aleksandrowi Watowi
Flakony krystaliczne,
Szkło mroźne i zacięte,
A w szkło kolory wklęte.

Ekstrakty z wiotkich ziół,
Balsamy serafickie,
Tynktury czarnoksięskie,
Essencje alchemickie,
Przedbarwne, mdławo-mgławe,
Barwione jadowicie,
Kropelką żyłkowane,
W ciemności iskrą grają,
Wybłyski w nich łyskają,
A w słońcu krają szkło
I oszalałą żmiją
Po brzuchu szkieł się wiją
I wrą trucizną złą.

Niebiańskich lśnień roztwory,
Bursztyny i fosfory,
Niedofiolety ciepłe
W przeźroczym szkleniu wklęć
I alkohole sine,
Przez które widać śmierć,
I płomień w ciemnym płynie,
I promień w czarcim winie,
I ciężka blaska rtęć.

Wpatrzony we flakony,
Śpię, dźwięcznie rozbarwiony,
Przedśmiertne słodkie szumy
Owiały moje dumy
I drzemię uśmiechnięty
Na szmerze błędnych harf
I błąkam się zaklęty
Po lodzie wzrokiem barw
I w mózgu, w centrum głowy,
Mam punkcik brylantowy
I dzwoni deszcz tęczowy
Deszcz po gałązkach harf.

O, świetlny błogim mirem!
Zbarw się w jarzące wino,
A ja się Tobą upiję
I wiecznym eliksirem
Do Barwistanu wpłynę!

Julian Tuwim

O wysokim księżycu - Kazimierz Wierzyński

 O wysokim księżycu

Prześwietlij mię na wylot swoją drżącą smugą,
Po promieniu mię prowadź wysoko i długo,
Chmurami mię opowij i unieś, jak w wianku,
W prześcieradle twej tęczy, umarły kochanku.

Wabią mię twoje oczy szkliste i zielone,
W oknach cicho, jak obłok zatrzymany, płonę,
Owinięta w wilgotnych twoich pajęczynach,
Patrzę, jak błądzisz w górze, siadasz na kominach.

Ciemność, ciemność naokół i światło na licu
Niesiesz dla mnie, mój słodki, wysoki księżycu,
Światło, co mię usypia, ciemność, co kołysze
W spokój senny, bezdenny i nieziemską ciszę.

Kazimierz Wierzyński

Murka - Tomasz Paweł Röhrich



Murka (ot wariacja na temat znanej więziennej ballady)

Była raz w Krakowie banda z Ukrainy
w bandzie były łotry, chłopcy źli!
Ręce swe brudzili sprawami dziwnymi
śledziły ich policyjne psy!

Murka, mój ty skarbeczku!
Murka, mój ty koteczku!
Murka, Maria Ukrainká
Ścierwo, ty kobieto zła!

Żyła wśród nich Murka, piękna i okrutna,
przed jej złością każdy bandzior drżał!
Szafowała złotem, ubierała w futra -
za nią każdy życie swe by dał!

Murka, mój ty skarbeczku!
Murka, mój ty koteczku!
Murka, Maria Ukrainká
Ścierwo, ty kobieto zła!

Przyszły kiepskie czasy, wpadki i obławy.
Kilku z bandy nawet poszło w piach!
Trzeba znaleźć zdrajcę, zabić dla zasady -
na kapusiów spłynął blady strach!

Murka, mój ty skarbeczku!
Murka, mój ty koteczku!
Murka, Maria Ukrainká
Ścierwo, ty kobieto zła!

Raz poszli na akcję, bardzo niebezpieczną -
by się wcześniej napić ktoś z nich wpadł!
A przy barze Murka z butelką Stołecznej
zza podwiązki błyszczał nowy gnat!

Murka, mój ty skarbeczku!
Murka, mój ty koteczku!
Murka, Maria Ukrainká
Ścierwo, ty kobieto zła!

"Gadaj, kurwo, zaraz, skąd nowe ubrania?
Gadaj nim cię wywieziemy w las!
Kiedy cię kupili policyjni dranie,
czemu Murko, ty zdradziłaś nas?"

Murka, mój ty skarbeczku!
Murka, mój ty koteczku!
Murka, Maria Ukrainká
Ścierwo, ty kobieto zła!

Żegnaj nasza Murko, żegnaj ulubiona;
już nie będziesz z nami życia wieść!
Nie potrzeba bandzie mieć w szeregach szpiona
a za zdradę karą tylko śmierć!

Murka, mój ty skarbeczku!
Murka, mój ty koteczku!
Murka, Maria Ukrainká
Ścierwo, ty kobieto zła!

Tomasz Paweł Röhrich

Gwieździsta noc w Sudetach - Tomasz Paweł Röhrich

Gwieździsta noc w Sudetach
odtwarzając obraz Van Gogha
Van Gogh - Gwiaździsta noc - 1889
Te rozgwieżdżone noce wśród sudeckiej zimy,
ozdobione koronką szronu na gałęziach,
gdzie czerń nieba dziurawią szczytów górskich kliny,
a wicher czule drażni nieboskłonu lędźwia

z których nasienie spływa wstęgą Mlecznej Drogi.
Chce mi się ująć w dłonie bezkres horyzontu
lub ukraść pas Orionowi by mą talię zdobił
czy kątem oka dojrzeć boskiej twarzy kontur.

Kręcę się dookoła, a Zodiak wraz ze mną.
Z głową zadartą w górę - po obłęd błędnika,
po niemy ciała bezwład, po zbawienną ciemność,
gdy świat cały nic nie wart, gdy blaknie i znika.

Śmiać się będę do Wenus tańczącej w przestworzu
zatopiony w przedwieczny, bezkresny aksamit,
aż bladym, mroźnym świtem głowę do snu złożę,
jak maderą jasnymi pijany gwiazdami.

Tomasz Paweł Röhrich

Modlitwa do archanioła Michała - Tomasz Paweł Röhrich

Aleksandr Starodubov
Modlitwa do archanioła Michała
Jurijowi Andruchowyczowi i reszcie przyjaciół z kijowskiego Majdanu
Mroźną noc burzą strofy Antonycza
i śnię to może lub naprawdę słyszę;
Wschodu wołanie.

Lecz zanim do uszu moich dobiegnie
dawno ostygnie i dawno zakrzepnie
krew na Majdanie.

Hen tam, za granicą, na świętej Rusi
jak zmartwychwstanie - ku niebu się wznosi
wolności szaniec.

Ile potrzeba łez, znoju i potu
Nim się odrodzi złamany duch gotów,
nim naród wstanie?

W mrozie godzina za godziną leci
i wkrótce ruszą ludzie i poeci
w zwycięski taniec.

Daj nam prześwięty aniele Michale
zmienić niesnaski i odwieczne żale -
w wieczne zbratanie...

Tomasz Paweł Röhrich

Mgła ulotna taje i ginie - Osip Mandelsztam

***
Nesterov - Wieczór nad Wołgą

Mgła ulotna taje i ginie.
Fiolety na gobelinie.

Tu na wody do nas, na gaje
Nieba wolno w dół opadają.

Czyjaś dłoń powolna, nieśmiała
Te obłoki narysowała,

I ogląda oko w zadumie
Ich zamglony, dziwny rysunek.

Nierad, w długim milczeniu stoję,
Pan i stwórca obszarów moich,

Gdzie zastygły sztuczne niebiosa
śpi kryształowa rosa.

Osip Mandelsztam
przełożyła Maria Leśniewska

Miło - Jan Twardowski

Jacqueline Osborne
Miło

Miło się spotkać z dawną swą rozpaczą
- słuchaj stara - powiedzieć
- co się z tobą stało
wyprzystojniałaś
nie pociągasz nosem
nie jesteś już jak diabeł smutny z urodzenia
wyleczyły się rany
wykąpały cię deszcze
można jędzę pokochać gdy żyje jeszcze

Jan Twardowski

Ostry erotyk - Julian Tuwim

Ostry erotyk

Wiktor Aleksandrowicz Lyapkalo (Ljapkało)
Składałem ci wizyty,
Okrutnie niezdobytej,
Nerwowo, gorączkowo
Bredziłem chorą mową,
Wierszami cię męczyłem,
Łamałem każde słowo,
Do krwi je w zębach gryzłem,
Dawałem rozgryzione,
Zgniecione, rozkrwawione,
Przebite każdym zmysłem:
"Patrz!"

Składałem ci wizyty,
Nieznanej, głuchej, skrytej,
Słuchały meble święte
Tyrady niepojętej,
Tyrańskiej i cierniowej,
Gwałtownej, rozedrganej.
Słuchały mojej mowy
O ustach, piersiach, szczęściu -
Nierozdrapane ściany,
Nieposzarpane łóżko,
Nierozwalony pięścią
Stół.

Tęsknotą dziś przeszyty,
Tu przy samotnym stole,
Schwytany w widm niewolę,
Na tysiąc dni rozbity,
Gromadzę te wizyty
W kłąb jeden opętany.
W nerw jeden - wszystkie rany,
Ach, dzisiaj już szczęśliwy,
Ach, dzisiaj już kochany,
Daleki i pijany
Mąż.

Julian Tuwim

Do Alraune - Konstanty Ildefons Gałczyński

K. Robinson
Do Alraune

W miesięcznych płynach drgają wężowe twoje ręce
Twój pusty śmiech jak metal w powietrza błękit dźwięczy,
Twe oczy, straszne oczy, zielone i dziecięce
W zielone skry tryskają, w magiczne świtała tęczy.
Powiadam ci, Alraune, że przyjdę dzisiaj w nocy
I nóż ci wbiję w gardło, aż krew czerwona tryśnie,
Alraune, strzeż się… Nagle… stłumiony krzyk: Pomocy!
I poźrę twoje usta — czerwone, słodkie wiśnie.

Konstanty Ildefons Gałczyński

Patos kabotyna - Konstanty Ildefons Gałczyński

Patos kabotyna

Aktor miał wejść z lichtarzem i powiedzieć "Północ!",

reżyser w siódmych potach siedział w siódmym rzędzie
zdenerwowany strasznie i zbolały wszędzie,

bliski potu ósmego, względnie dziewiątego,
a aktor, za kulisą, tak szeptał z kolegą:

"Już ja im tu pokażę! O, jak serce boli!
żem nigdy, przez intrygi, nie miał wielkiej roli!

A jam jest powołany, by grywać hamletów,
Chelin Sanjuan
nie tylko świece wnosić jak chłopcy z bufetów,

mówić "północ!", a potem spływać w zapomnienie;
więc ja zakładam protest; ja cierpię szalenie.

Ale ja im pokażę!" Co mówiący, chmurą
czoło swoje ociemnił, lichtarz wziął oburącz

srebrny, prosty jak lilia, i w rytmie mazura
wpadł na scenę, i stanął, i zawołał: "Hurra!

hurra, obywatele! Północ! Pora czarta!
czyli, mówiąc po prostu, już dwudziesta czwarta,

a ja pragnę prostoty, ja chcę coraz prościej,
sercem w serce, ja chcę się oddać Publiczności,

bez reszty i różnicy: Warszawa czy Radom!"
Tu gały wybałuszył, zsiniał i się nadął,

po czym, wspięty na palcach, łez swych strumień wartki
spuścił, że aż trysnęły na suflera kartki,

poczciwego garbuska, co też w siódmym pocie,
żeby zeszedł ze sceny, dawał znak idiocie.

Lecz idiota rozrabiać zaczął nie w swej roli,
a że przedtem w bufecie zjadł nadmiar fasoli,

więc dostał skrętu kiszek na piękny początek,
zwalił się na podłogę i utracił wątek.

Następnie febra szpetna wstąpiła w kretyna,
reżyser twierdził: grypa, zaś sufler: angina

("cokolwiek znam się na tym! życie mnie odurza!");
po grypie przyszedł tyfus, po tyfusie róża

nos w sposób monstrualny rozdęła błaznowi,
nogi mu odleciały, głos wydawał sowi:

"Hu!hu!hu!hu!", aż wreszcie oślepł i ogłuchnął,
i rozpadł się jak sedes przemieniony w próchno,

w ostatniej jeszcze chwili stuknięty niezmiernie
przez świerzb i przepuklinę pępka, czyli hernię,

skonał; na pogrzeb przyszedł sufler i pięć osób.
Oto, obywatele, są skutki patosu.

Morał

Jest patos wielkich uczuć, patos szczerozłoty;
i jest patos blagierski: środek na wymioty.

Konstanty Ildefons Gałczyński

Tropami sunąc tajemnymi - Aleksander Błok

Julius Klever
Tropami sunąc tajemnymi

Tropami sunąc tajemnymi,
W żałobnym blasku nocnej zorzy
Upiory zjawią się nad tymi,
Którzy męczyli je najsrożej.
Owieją widma chmarą nocną
Uczynki ich i myśli skryte,
I gnić za życia jeszcze poczną
Ich ciała ponad miarę syte.
Okręty ich płynące w topiel
Nie znajdą kotwic w rdzy i pleśni,
Nie zdążysz już, brzuchaty popie,
Dośpiewać pogrzebowej pieśni!
Zadowolonych syte twarze,
Niech was pogrzebią trumien wieka!
Tak los różanopalcy każe
I tak majestat dni orzeka!
Trumny napchane ścierwem zgniłym,
Wolny, z potężnych bark postrącaj!
Niech wszystko, wszystko lekkim pyłem
Uleci w żar jasnego słońca!

Aleksander Błok
tłum. Józef Waczków

Eliasz - Bolesław Leśmian

Eliasz
(Napój cienisty)
Adamowi Szczerbowskiemu, w imię
wspólnej wiary w zwycięstwo sztuki nad
rozpanoszoną zmorą szarego człowieka.
Wziął go wicher i uniósł na ognistym wozie.
Leciał rozzuchwalony w powietrzu i w grozie,
Płaszcz swój zrzucił na ziemię, by z wyżyn rozstania
Płaszczem ziemi dosięgnąć na znak pożegnania.

I odtąd już go nigdy na ziemi nie było.

Wszechświat stał mu się błędną wokół bezmogiłą.
Ledwo skrzyć się nadążył rozbłyskaniec boży,
By światłem zmuskać stada zdziczałych bezdroży.
W twarz go biły obłoków wzburzone jaśminy,
Wóz miotał w byle wieczność ognia rozprószyny,
A on patrzył w to tylko, co w dal się rozwidnia,
I, górując — dołując, mknął, jak śród białydnia!
Jęczała Nieskończoność, kół miażdżona złością,
A gwiazdy rozpaczały nad Nieskończonością!

Zezem spojrzał na Wenus, w jej śmigłe zaświaty,
Gdzie się gęstwił do lotu ptak żywcem liściaty,
Co zaledwo się różnił od dębów i sosen
I tą właśnie różnicą leciał w sen — pierwosen.
Prażywicznych wybroczyn leśne ustoiny
Wywiały czad istnienia w pobliża męt siny,
I mroki, woń ożywczą węsząc bezrozumnie,
Zaroiły się wokół wroniście i tłumnie.

A prorok przetarł oczy i przynaglił biegu.

Rozpędzony na zawsze w tę noc bez noclegu
Saturn, niebem zdyszany, dniał w nurtach ciemnoty
I biegł ścieżką domyślną — niepochwycień złoty.
I Jowisz jak tęczowa przewinął się plucha,
I Neptun jak cienista przemknął zawierucha, —
A wóz boży, płomienie rozchyżywszy czujne,
Minął słońca podwójne i słońca potrójne
I brnął w gąszcz, gdzie z nicością zmieszane na poły,
Włóczą się niedowcieleń pełzliwe męcioły.

Tu właśnie samo z siebie wyłonione Śnisko,
Mgłami się ocierając o wieczność pobliską,
Lęgło w chorym przezroczu jadowitą chatę
Z oknami rozwartymi na śmierci poświatę,
A niczyje i nikim nie będące ciało
Do jej progów omylnym łbem się przyśniwało,
By wygoić ich kurzem od dołu do góry
Rozjątrzoną bezdomność chciwej szczęścia skóry.

Tu tkwiły włóczyzmory, w swym konaniu zwinne,
Pstrocinami złych ślepi migotliwie czynne,
Strawione zaraźliwym liszajem niebytu,
A łase na ułomną podobiznę świtu…
Tu mgławice dłużyły rąk wyłudę białą
W schłon próżni, gdzie się dotąd nic jeszcze nie stało,
Strzęp świata, zdruzganego na prochy w przestworzu,
Bławatkował zadumą o świetlącym zbożu…

Ale prorok, w tęsknoty zapodziany trudzie,
Nie zważał na to rojne w niebiosach bezludzie
Upojony tchem mgławic, zwycięsko rozpędny,
Wsparty o krawędź wozu, a sam — nadkrawędny

Ścigał bezkres i piersią czuł radość pościgu.
A gwiazdy, drobniejące za nim w okamigu,
I światy, co we wprawnym kołują obłędzie,
I to życie, co pragnie trwać zawsze i wszędzie,
I ziemskiego pobytu krzątliwa śródzielność,
Świat i zaświat, i dusza — śmierć i nieśmiertelność, —
Wszystko zbladło, zmarniało w wyżynnym wspomnieniu.
Jak sen, co śnić się nie chce, a śni się wbrew chceniu.

A właśnie uwikłany w czepliwym obłoku
Trup anioła przelatał z bielmem śmierci w oku.
Dziwny zdał się w pobliżu ogrom tego ciała
I małość pustej śmierci, co w nim wciąż malała.
Skrzydłami się w pozgonny żal nad sobą śnieżył,
Co raz wyżej ulatał — co raz wyżej nie żył!

Stąd już blisko do Boga! Już Eliasz zobaczył,
Jak Bóg Smugą świetlistą w chmurze się zaznaczył.
Oczom była dostępna tej Smugi połowa,
Resztę, blednąc, zgadywał, a Bóg rzekł te słowa:
— «Chcę ci wyznać to, czego nie wyznam nikomu.
Świat mój mija się ze mną! Źle mi w moim domu!
Mogłem niegdyś przymusić nicość jeszcze młodą
Do uśmiechu w mrok inny! Mrok nie był przeszkodą…
Gdybym dał inny rozkaz, innych snów narzędzie,
Czy byłoby inaczej, niż jest i niż będzie?»…

— «Śniłem o tym — rzekł prorok. I posłuszny słowu —
Śniłem» — powtórzył ciszej, a Bóg mówił znowu:
— «Życiem tworzył! Tak, właśnie! Nieodparte życie!
Na gwiazdach, na dnie jezior, na pagórów szczycie,
W lwich paszczękach, w kłach wężów i w snu pozawzroczach,
W jamach krecich, w łzach ludzkich, i w wargach, i w oczach,
Nawet w miazgach padliny, w tumanach bez treści
Jeszcze coś się mocuje, krząta i szeleści!
Cóżem jeszcze mógł czynić? Jaką wybrać drogę?
To — wszystko. Twór skończony. Nic nad to nie mogę!»

I głos rozległ się echem i zamilkł niebawem.
Eliasz głosu Bożego słuchał mimopławem,
Ale biegu nie zwalniał. — «Smugo! — szepnął — Smugo!
Niech Cię z chmur tym imieniem wygarniam niedługo,
Nim zgaśniesz!… A, gdy zgaśniesz, znowu powiem: Boże!
Nie wiem, gdzie Twoje brzegi, a gdzie moje morze?
Lecz wiem, żem policzony pomiędzy Twe ptaki:
Chcę lecieć w Twoją przyszłość! O, daj mi lot taki!»

Zaiskrzyła się Smuga — i mrok bez oporu
Przyjął skrę… Coś błysnęło w pamięciach przestworu,
Lecz nastała ta cisza, co nic nie pamięta.
Słychać było, jak czas się po gwiazdach wałęta…

I rzekł Bóg: — «Chciałbym ciebie zachować zazdrośnie
Mym niebiosom — Spójrz! Wszechświat ma się już ku wiośnie!»

Eliasz z wozu wynurzył swą pierś i urwiście
Zwisł nad głębią i dłonie wprzód rozwiał, jak liście,
I tak trwał, niby nagła mroków uroślina,
Co pnączem swego ciała w bezmiary się wspina,
I, wargami zmacawszy chłód gwiezdnych przezroczy,
Do Boga wzwyż i na wprost mówił w cztery oczy:
— «Tak, mogło być inaczej! Słowa śmiesznie złote
Dla zbłagania ciemności! Chcę iść w tę Innotę,
Chcę być tam, gdzieś nie bywał! Chcę walczyć sam na sam!
Niech czuję, że zwyciężam, lub wiem, że wygasam!
Chcę wzburzoną swodobą przekroczyć mą dolę!
Puść mnie tam — w bezbożyznę! Puść — na wolną wolę!
Postroń wszystko, co było! Nie poskąp mi lotu!

Już — z Tobą!… Już — bez Ciebie!… Nie żądaj powrotu!»
Smuga zgasła, i Eliasz wziął jej Zmrok za zgodę.
Wiatr pobruździł głąb nieba, jak jeziorną wodę,
A on pędził na oślep i Zgasłą ominął.
Wolny, Bogu zbyteczny — sam teraz popłynął
Wyżej i niebezpieczniej w ten zmierzch ponadniebny,
Gdzie już nie ma stworzenia i Bóg — niepotrzebny!

Wszechświat skończył się… W oczach, niby gwiazd utrata,
Utkwiła mu ta nagła skończoność wszechświata.
Zmógł się z lotem ostatnią swych pragnień bezsiłą.

I odtąd już go nigdy w wszechświecie nie było.
Wóz się zachwiał. Skry jego, niby ślepie wilcze,
Lśniły, przejrzawszy na wksroś zamysły tubylcze.
I spełniło się… Eliasz czuł przez jedną chwilę,
Że spełniło się właśnie… I czuł tylko tyle…
Pochłonęła go drętwa i pilna Ciszyzna.
Wiedział, że Bóg — daleko, — że nic mu nie wyzna.

Dreszcz lęku w nim zanikał raz jeszcze — raz jeszcze, —
I wstrząsnęły nim obce ciału przeciwdreszcze.
Czekał, do jakich mroków pierś chętną dołoni?
Dłoń wyciągnął w niewiedzę… Lecz minął czas dłoni!
Rozwarł oczy… Czas oczu minął niepochwytnie!
Już nie było błękitu, więc trwał bezbłękitnie.
Dróg nie było, więc drogi na pewno nie zmylił,
I z wozu gasnącego w bezświat się wychylił,
By stwierdzić jasnowidztwem ostatniego tchnienia
Możliwość innej jawy, niż jawa Istnienia!

Bolesław Leśmian