Marek Langowski - Zima w lesie |
Ledwo dowlókł się na nodze zdruzgotanej,
Tuż przed norą miękkim kłębkiem legł.
Wąskim szlakiem krew, płynąca z rany,
Zabarwiła wokół głowy śnieg.
Wciąż powracał doń kłujący dym wystrzału,
Przed oczyma chwiał się bagien leśnych lód.
Gdzieś zza krzaku wichr kosmaty zawiał,
I rozsypał rozdzwoniony śrut.
Niby żołna nad nim czarna mgła latała,
Mokry wieczór był jak lepki, krwawy dzban.
Trwożnie głowa się wznosiła, opadała,
I bezsilnie język stygł na ogniu ran.
Żółty ogon padł pożarem w zamieć siną,
W pysku posmak - niby marchwi zgniłej śpiew...
Wiało szronem i pachniało cierpko gliną,
A zmruż oczu zalewała z wolna krew.
Sergiusz Jesienin
przełożył Leonard Podhorski-Okołów
Świetny wiersz i kongenialne tłumaczenie L P-O
OdpowiedzUsuń