Piosenka o lampie i wozie - Jacek Dehnel

Piosenka o lampie i wozie

Patrz: nad maleńkim twoim domem
ogromny Wóz przetacza koła,
dźwigając gwiazd kolczastą słomę.
Siedź, nikt nie woła.

Są tacy, którym palić trzeba
lampę na ganku tkwiącą wiecznie,
i tacy, co pod laką nieba
idą bezpiecznie.

Więc ty od wiatru lampę zasłoń
i czuwaj pod kołami Wozu,
skoś trawnik, zagrab, zapisz hasło
i strzeż obozu.

Choćby nie pukał nikt do domu,
czuwanie zdało się jałowe,
wiedz: nigdy się nie dowiesz, komu
świecił ten płomień

i kto mógł iść, bo ty siedziałaś
pod sfer niebieskich turkotami,
w maleńkim domu – plamka stała,
myślący kamyk.

Jacek Dehnel

Gubione po drodze - Krystyna Miłobędzka

gubione po drodze

ślady czyje? łzy czyje?
słowa czyje?

drzewa czyje? góry czyje? pola czyje?
chmury czyje?

ślady moje. łzy moje.
słowa moje.

drzewa moje. góry moje. pola moje.
chmury moje.

zagubione.
gubione po drodze.

Krystyna Miłobędzka

Mantry, godzinki - Marcin Baran

Mantry, godzinki

Kiedy nie chcesz, by w nocy tytoniowy
dym łączył się z powietrzem twojego
domu – wyjdź zapalić na klatce schodowej
starej kamienicy. Zapal światło. Bezdomny
nie uciekł tu przed uściskiem zimna.
Zaciągnij się, żarówka regulowana
automatem zgaśnie po minucie. Zostań
w ciemnościach, niech jasność nie ma
swoich pięciu minut. Siny blask nocy
wchodzi przez wysokie okno. Cień
zakratowanego szybu windy zamyka cię
jak w celi. Żadne głosy nie grzebią
ciszy. Nim żar dotrze do filtra –
jesteś sam. Doskonal się.

Marcin Baran

Inskrypcja koptyjska - Marcin Baran

Inskrypcja koptyjska

Błogosławione niech będzie ciała zużywanie,
dzięki niemu, co niedoskonałe – nie trwa.
A co istnieje ponad głazem czasu – jest wciąż
próbowane uczynkiem i zaniedbaniem.

Marcin Baran

Hamletiana - Tomasz Paweł Röhrich

Hamletiana

Biedny Yorick nawiedza krecie korytarze
szepcząc przy tym złowrogo, że wszystko już było
i nic się nie odmienia i nic się nie zdarzy.
Szaleństwo oraz władza i żądza i miłość.

Więc nadaremno pytasz nieszczęsny Hamlecie,
nie tobie rozgryzać absurdy istnienia.
Akordem ciszy mija kolejne stulecie
i nic nie zaistniało i nic się nie zmienia.

Trwa to co zapisane wiecznymi zgłoskami.
Duch ojca wciąż się czai w Elsynoru kątach.
Bezruch oczekiwania, lub czekania na nic,
aż przybędzie Fortynbras i wszystko posprząta.

Tomasz Paweł Röhrich

Pieśń na powitanie - Josif Brodski



Pieśń na powitanie

Oto twój tato z mamą. Rodzina.
Krew z krwi, kość z kości. Nie twoja wina.
Co, smętna mina?

Oto masz jadło, oto napoje.
Oto refleksje i niepokoje.
Wszystko to - twoje.

Oto twój rejestr. Nic w tym rejestrze
Na razie nie ma, prócz: "No, jest wreszcie".
Bierz go i ciesz się.

Oto zarobki, oto koszt życia.
Znikoma między nimi różnica.
W tym tajemnica.

Oto ul, w którym rój pięciu (ponad)
Miliardów żywych tak jak ty monad
Ma swój pensjonat.

Oto jest książka telefoniczna.
Tajny cel demokracji to liczba.
Prymat w niej kicz ma.

Oto ślub (najpierw) i rozwód (potem)
Jedyna w świecie rzecz stała to ten
szyk. Inne - potęp.

Oto żyletka, oto twój przegub.
Uderz terrorem w pierwszego z brzegu:
Siebie samego.

Oto w lusterku blask dentystyczny.
Oto sny twoje o ośmiornicy.
Dlaczego krzyczysz?

Oto masz ekran telewizora.
Przed chwilą twój kandydat w wyborach
Przegrał, nieborak.

Oto weranda. Czytaj tygodnik,
Patrz, jak twój jamnik, bezczelny szkodnik,
Obsrywa chodnik.

Oto herbatka, w której zapłonął
Odblask żarówki łzą zasuszoną.
To - nieskończoność.

Oto pigułki w fiolce. Migrena
Po wywołaniu kliszy rentgena.
Następna scena:

Cmentarz, trawniki jego zadbane.
Przejedź się jeszcze raz karawanem,
Nim zabrzmi "amen".

Oto testament i spadkobiercy.
Oto świat, żywszy i przestronniejszy
Po twojej śmierci.

A oto gwiazdy. Lśnią z dawną siłą,
jak gdyby ciebie nigdy nie było.
Może tak było?

Oto pośmiertny byt, w którym nie ma
Ni śladu ciebie. Twego istnienia
Brak w tych przestrzeniach.

Witaj w ich mroku, gdzie gaśnie tchnienie,
Gdzie zastępuje jasne zbawienie
Saturna wieniec.

Josif Brodski
przełożył Stanisław Barańczak

Pustynia - Wincenty Faber

Pustynia

Człowiek którego nienawidzę
który zostawił w tobie ślady
zestraja pożyczony uśmiech
z rysami swojej sztucznej twarzy

Pod jego ręką świat się zmienia
jabłka i kwiaty pachną gorzko
gdy spojrzy z niespodzianej strony
w oczy zaszczute samotnością

Ruszyłem za nim trop po tropie
rzecz każdą sprawdzić i naprawić
lecz tylko długo błądzić mogę
w pustyni którą pozostawił

Wincenty Faber

Początek przygody - Wincenty Faber

Początek przygody
"Tyle o sobie wiemy ile nas sprawdzono"
Wisława Szymborska
Jest jeszcze we mnie niejedna radosna niespodzianka
dźwigam nadzieję
A jest to ciężar ponad miarę jednego człowieka
Składa się bowiem z doświadczeń tych wszystkich
którzy posiadali ją kiedykolwiek
Kiedy na przykład okręty znajdowały dno
albo ludzie stwarzali wokół ludzi pustynie

I ciągle kłamią puste ściany
Nie jestem sam

Jeżeli ktokolwiek czeka
Nie znam tylko rysów jego twarzy, nazwiska i innych danych
a ręce moje ręce są o wiele za krótkie, aby mu je podać

Nawet ten wiersz
jest tylko próbą listu do niego

Oprócz tego jestem lokatorem twojego snu
błaznem o dość niewytresowanej twarzy
przyczynkiem do cudzej kariery
i długo czekającym na wejście
w przedsionku twojego serca

Gdy mnie wpuścisz
sprawdzę siebie w twoich oczach

Wincenty Faber

Verlaine - Stanisław Grochowiak

Verlaine

Tiko-tako, tiko-tak,
W dyliżansie przez Montmartre
Jedzie dama karo z kart,
Na jej rączce siedzi ptak.

Puku-stuku, kili-klak,
Kółka kręcą się na bruku,
Ptaszek śpiewa: kuku-kuku,
Dziobie damę w złoty kark.

Dama wiezie porcelanę,
Porcelana cienko dzwoni,
Świszczą loki w grzywach koni,
A koniki całe szklane.

Tiko-tako, tiko-tak,
Już dyliżans wjeżdża w ganek,
Dama rączką zza firanek
Daje znak.

Verlaine chciałby do niej wybiec,
Podać rękę jej pod stopę,
Lecz spostrzega świecy kopeć
I rozbite pudło skrzypiec.

Szklankę z rysą, nad kieliszkiem
Swej kochanki tłusty biust -
A kochanka pcha do ust
Rozwaloną czarną kiszkę.

Stanisław Grochowiak

Dwieście osiemdziesiąt stopni mrozu - Anna Świrszczyńska

Dwieście osiemdziesiąt stopni mrozu

Kiedy jestem sama,
robi się we mnie więcej miejsca.
Rozsiadam się wygodnie
w samej sobie, po turecku,
i zabieram się do myślenia
o tym i owym.

Kiedy jestem sama,
rozkwitają we mnie raje
wszystkich religii świata.
Blaski, skrzydła, lecenie
w górę.

Kiedy jestem sama,
wchodzi we mnie przez skórę
mróz
przestrzeni kosmicznej.
Dwieście osiemdziesiąt stopni
poniżej zera.

Anna Świrszczyńska

Acheron w samo południe (D) - Tadeusz Różewicz

Acheron w samo południe
(fragment - D)

płynąłem długo
z zamkniętymi ustami
zawróciłem

Nikt czekał
u źródła i przy ujściu
nikt
czekał na obu brzegach

idę w głębinę
kołuję
płynę pod powierzchnią
tu więcej życia cieplej
wyskakuję
mam język rozdarty

ten hak to nie żart
to nie igraszka
wykuta ze słów

próbuję się zatrzymać
chcę wypluć przynętę
mogę to uczynić
razem z wnętrznościami

wtedy pojmuję
jeszcze raz
że moim zadaniem
jest zgoda

odzyskuję swobodę
lekkość
włos
lina wydłuża się
w nieskończoność odpływam
razem z moim czasem

Tadeusz Różewicz

Randka w ciemno - Bohdan Zadura

Randka w ciemno

Szamba wykładano marmurami
obowiązywał w nich zakaz palenia
w kryształowych lustrach przeglądały się
telewizyjne kamery

Pindy robiły za gwiazdy
gwiazdy decydowały o życiu
życie rzygało jak podświetlona fontanna

Automatyczne sekretarki plotkowały
jak sekretarki osobiste
Elektronika wciskała się wszędzie
wyściełała nawet waginy dziewic

Rady d/s języka zmieniały zasady pisowni
„nie” traciło swoją odrębność
pisane łącznie wychodziło na spotkanie „tak”

Zmiany fonetyczne stymulowane przez rozwój radiofonii sprawiły
że ci co się jeszcze modlili modlili się:
I nie wzwódź nas na pokuszenie ale nas zbaw
ode tego

Nauka zwyciężyła w walce z łupieżem
lecz lekarze wynajdywali wciąż nowe choroby
promując zdrową żywność i zdrowy pieniądz

aids niezmiennie utrzymywał się na topie listy
przebojów choć deptał mu po piętach
Alzheimer i Creutzfeld Jakob

Najlepsi fotograficy robili makijaż
warzywom Całe sesje poświęcali nogom
krzeseł

Prasa ambitna od prasy brukowej
różniła się klasą papieru Eleganckie kobiety
raczej wąchały i dotykały

Internet oferował usługę spowiedzi
Obrońcy roślin protestowali przeciwko
pornografii roślinnej i seksualnemu
wykorzystywaniu sadzonek

Starych ludzi wciąż podniecały
zapasy margaryny i masła

(Choć nikt nie miał pewności
że masło jeszcze istnieje)

Dwa tysiące lat po rzezi niewiniątek
przyszła rzeź bydlątek
Wściekli ludzie wyrzynali się sami

I wszystko zmieniało się w gówno
I jakość przechodziła w ilość
I tylko gówno było jeszcze prawdziwe

Bohdan Zadura

Proszę powtarzać za mną - Julia Fiedorczuk

Proszę powtarzać za mną

różnica między wierszem a życiem jest zawsze absolutna
Elwiro. Tak nam poprzestawiał sensy nieobecny Pan.

I przecież nawet Elwira nie naje się słowem chleb.
Słowem papieros nawet ja nie umiałbym się zaciągnąć.

Wolna przestrzeń pomiędzy obietnicą, a nieobecnością
mówiącego ciała to pole gry wygenerowane przez system

boskiej nieobecności, piękne piekło i posępne niebo.
A tyś, dziecko, sądziła, że naprawdę istniejesz? Poeta mówi:

Je n’aime pas les femmes.
L’amour est à réinventer, on le sait.

Powtórzmy: w konfrontacji z poezją życie zaczyna czołgać się
jak gęś. W zderzeniu ze słowem poety życie podkula ogon

I wycofuje się, wstydliwie, w mrok,
żeby w nim grzęzły dzieci, kobiety i zwierzęta.

Powtórzmy: pod nieobecność Pana twoje skargi są nieinteresujące.
Drabina twojego ciała prowadzi tylko donikąd,

gdzie już nie kocham, nie patrzę, nie znam ciem.

Julia Fiedorczuk

Drzazga mojej wyobraźni... - Halina Poświatowska

***

drzazga mojej wyobraźni
czasem zapala się od słowa
a czasem od zapachu soli
i czuję jak pode mną
przestępuje z nogi na nogę okręt
i ocean jest niezmierzony
bez żadnego brzegu
zamknięta w łupinie drewna
jestem cudownie wolna
nie kocham nikogo
i niczego

Halina Poświatowska

Lawina - Tadeusz Różewicz

Lawina

spadła nam na głowy lawina
kamieni kamyków kamyczków

można powiedzieć że poeci
ukamieniowali poezję
słowami

tylko jąkała
Demostenes dobrze
wykorzystał kamyki
obracał je
w jamie
ustnej aż do krwi
został jednym z wielkich
oratorów
świata

PS
ja też potknąłem się
o kamień już na początku drogi

Tadeusz Różewicz

Nie istnieje skok w pustkę... - Roberto Juarroz

* * *

Nie istnieje skok w pustkę.

Choćby nie było aniołów co nas podtrzymają,
ani szczebla dla stopy na drabinach myśli,
ani względności ani absolutów
które mogłyby nas chwycić za ramiona.

Trzeba zawłaszczyć pustkę dużo wcześniej,
pozyskać sobie tym że jej się oddamy,
jakby to był zagrabiony teren,
lub nowa wolność nigdy nie zaznana.

I chronić w sobie jej prześwitywanie
migotliwe w rzeczach
które oswaja z niebytem.

I niemal bezwiednie
w końcu pokochać pustkę.
To co kochamy podtrzymuje,
choć równocześnie pcha w stronę przepaści.

Pustka pokochana
nie może nas porzucić.
Lecz w pustkę której się nie kocha,
Nie można nawet skoczyć.

Roberto Juarroz
przełożyła Krystyna Rodowska

XIV, 30 - Roberto Juarroz

XIV, 30

Czasami podróż zwraca się do wewnątrz
i odnajduje tam wszystkie podróże
które zarysowała przeszłość
także te do których nigdy nie doszło.

A wtedy odkrywamy że jakaś inna podróż
na którą złożyły się kroki wszystkich innych dojrzewała w nas
potajemnie a teraz nas wciąga i zabiera tam gdzie nigdy się nie
wybieraliśmy.
Podróże spełnione i podróże niespełnione są tylko pretekstem i
matrycą dla podróży co nie zna zmęczenia i chwili przybycia i
wymyśla wciąż dla siebie wędrowca a także trasę i metę.

Roberto Juarroz
przełożyła Krystyna Rodowska

Trupy z kawiorem - Bruno Jasieński

Trupy z kawiorem
p. Jance Grudzińskiej
Pani palce są chłodne i pachną, jak opium,
Takie małe pół-trupki anemiczne i blond,
Marzą o kimś, co by ich w pocałunkach utopił,
Jak w odymce błękitnej papierosa «Piedmont».

Na nietkniętą serwetę coś bezgłośnie opadnie…
(Białe astry w flakonach umierają przez sen…)
Pani milczy tak cicho, melodyjnie i ładnie,
Jak w najlepszych preludiach lunatyczny Verlaine.

Może smutek zielony z twarzą Negra z Zambezi
Owachlarzył dziś Panią, otuloną w pół-zmrok…
Pani słuchać chce moich egzokwintnych syntezji
Tak, jak pije się z kawą jakiś cordial-medoc.

Jednak Pani nie lubi przecież rzeczy zbyt ostrych
A czyż zawsze być można gentlemanem par force?…
Za minutę przyniesie nam szampana i ostryg
Lokaj z twarzą wyblakłą i pomiętą, jak gors.

Zresztą stać mnie dać nawet własne serce na rożen,
Jeśli z niego przyrządzą apetyczne filet
Pani pachnie dziś cała ostrygami i morzem,
A ja kocham tak morze, zapłakane we mgle…

Za szybami ponurych, zieleniących się okien
Pierwszy brzask się przeczołgał, znieruchomiał i legł…
Pani dzisiaj jest chora… Pani płakać chce… Shocking!
Wypłowiałe kotary słyszą wszystko… jak szpieg…

Pani widzi w drobnostkach zaraz ton psychodramy…
Chwile życia są kruche i słodkie, jak chrust.
Czy dlatego, że my się, par exemple, nie kochamy,
Nie możemy całować swoich oczu i ust?

A ja chcę dzisiaj pieścić Pani piersi bez bluzki,
Chcę być dziko bezczelny i mocny, jak tur.
Pani dużo ma w sobie z rozpalonej Zuluski.
Pani usta się śmieją i mówią: toujours!

Pani dzisiaj się marzy… jakiś sen o wikingu…
Purpurowe ekscesy niewyspanej Ninon…
Takie, jak Pani, bierze się w pędzącym sleepingu
Na poduszkach pluszowych rozebraną i mdłą.

I, wsysając się w piersi Pani ostro-mdły zapach
W końcach palców poznaje się budzący się wstręt
Do tych kobiet, co dają się na brudnych kanapach
Karmelkowo-lubieżne i pokorne, jak sprzęt.

W Pani spazmach być musi coś z sapiących ekspresów.
Pani nogi falują tak lubieżnie i zło.
W Pani mieszka księżniczka księżycowych ekscesów
I członkini zrzeszenia dla dam comme il faut.

A chce Pani? Zerwiemy raz z tą wszystką hołotą!
Polecimy na oślep w samochodzie, jak w śnie.
U podjazdu na dole niecierpliwi już motor
Ofutrzony mój szofer w swoim czarnym pince-nez.

Zeskoczymy po stopniach i zatrzasną się drzwiczki.
Wszystko zmiesza się razem — to co przed i co po…
Z pocałunków na rękach będziesz mieć rękawiczki
I z mussonu rajera na swoim chapeau!

Zatwostepią latarnie w oszalałym rozpędzie.
Zamigocą się domy i osuną się w dół.
Pójdą słupy i słupy i kosmate gałęzie,
Samym lotem z łoskotem rozcinane przez pół.

A w ustronnym salonie kiedyś późno wieczorem,
Kiedy będzie znów jasno i wesoło i źle…
Blady lokaj we fraku nasze trupy z kawiorem
Poda sennie na tacy wytwornemu milieu…

Bruno Jasieński

Paradoks królem - Krystyna Rodowska

Paradoks królem

a ponieważ jesteś
tylko stąd – dotąd (serce bije, przyśpiesza,
uderzenia są policzone, nie przez ciebie) -

oddajesz życie za wieczność
twojego tutaj i gdzie indziej,
dzwoniącą ogonem na anioł pański

Paradoks jest królem
Każe wrazić palec
w krwawiącą ranę jakże pięknej bajki

Krystyna Rodowska

Uparci - Maria Komornicka

Uparci

I jakże ma być między nami zgoda?
Jakże się możem harmonijnie zgrać
Żadne z nas przecie w jarzmo się nie poda -
Ty chcesz mieć wszystko - ja nic nie chcę dać.

Oboje chodzim jak dwa żywe ognie -
Wszystko się od nas zapala i drży -
Lecz twoja wola mej woli nie pognie
I nie ukorzysz się przede mną ty.

Wszystko się nami cieszy i zachwyca -
Wkoło nas dyszy żar zatlonych łon -
Drżą nam zmienione pożądaniem lica
I milczą - - dumy dwie walczą o tron.

Wkoło nas tętni cisza oczekiwań -
Klęskę przeczuwa niewolników tłum -
Lecz prędzej zejdzie się z Łomnicą Krywań
Nim w pocałunku skona walka dusz.

Prędzej my - bogi dla siebie stworzone
Rzucim się w mętną niskich uciech toń
Niż z czoła ciężką zrzuciwszy koronę -
O skroń oprzemy pałającą skroń.

Maria Komornicka

Uśmiechasz się z studziennej głębi… - Maria Komornicka

Uśmiechasz się z studziennej głębi…

Uśmiechasz się z studziennej głębi moich snów -
Wykwita ku mnie, z otchłani dookolnych, uśmiech twój -
W zaklętym uśmiechu twego kole stoję niema -
Na dnie mej duszy leży, jak słońce w jeziorze -
Otchłani jestem dziecko: czarnej, smutnej;
W niebie szczęśliwym nie umiem kochać słońca.
Kocham słońce w jeziora mrocznej głębinie -
Uśmiech Twój -

Maria Komornicka

Bilard - Stanisław Grochowiak

Vincent van Gogh - Nocna kawiarnia w Arles - 1888
Bilard

...Zieleń sukna bilardowego, zwłaszcza jak ta - na starym
Bilardzie typu karambol -
Tu i ówdzie rozbielona, plamami calvadosu, w gruzach
Brunatnych od cygar, kwaśno pachnąca
Potem mężczyzn, kapiącym wprost spod pachy,
Pastwisko małych kropelek śliny suchotniczej, wydęta
Podłużnymi fałdami, które od lat zniwelować pragną pracowite kciuki,
Zieleń sukna bilardowego - kotlina

...Jej intensywność i boleść można uzmysłowić sobie mechanicznie,
Naciskając rozstawionymi palcami
Powieki zaciśnięte na gałkach ocznych, to będzie czerwień,
Ale i siostra jej najbliższa: taką oleistą purpurę
Niósł synek rybaka w zardzewiałej puszce, biegnąc przez plażę
Naprzeciw ojcu, który czekał z pędzlem
Przy burcie łodzi, złuszczonej chemicznymi solami morza,
Siostra takiej czerwieni -

...Udręczenie jej - i rozkosz, znużone zawstydzenie i wyuzdanie
W pokusie, pracowitość robotniczą i kurewskie rozespanie,
Poddańczość na samczą ohydę mężczyzn, a także i mściwość
Herodiady, albo - co mówią - tej brudnej Małej, której trzeba płacić
Coraz więcej i więcej, narażając się przy tym na sprośne uwagi,
Całą tę psychologię, psychomachię, psychodewiację
Przechowuje doskonale dyskretna
Bila -

...Delikatna w swej żółtości, jak zęby umarłego, chłodna
Nieco odstręczającym ziąbem hotelowego prześcieradła, a jednak
Budząca sympatię swym twardym pancerzem, wysoko śpiewnym
dźwiękiem
Przy zwarciu, kokieteryjnym kolebaniem biodrami
Przed zejściem w głąb czeluści,
Jest bilardowa kula świadkiem najbieglejszym
Sukiennej zieleni -

...Ale i ten lekko zmaltretowany żakiecik kelnera, zawsze
Z wysadzoną na wierzch grzybnią nici zamiast środkowego guzika; i ten
Sino seledynowy słój po ogórkach, głęboko karbowany u kołnierza; ale
I fajka z oślinionym ustnikiem (ledwo co się wysmyknęła
Z mięsistych warg clocharda, przychodzącego tutaj na nocleg, pomimo
Huku wody spuszczanej w klozecie); ale i ten
Nekrolog rozlepiony dzisiaj na wszystkich białych murach Arles; ale i
Degas w miękkim berecie i jedwabnej kamizelce na okrągłym brzuszku:
"Arlezjanki proszę zostawić dla mnie"; ale i tyle rzeczy
Ta zieleń sukna -

...Myślał to wszystko uciążliwie, ukryty czujnie
Za plecami Gauguina, wygiętymi w pałąk urzędniczego garbu; patrzył,
Jak on łatwo kładzie
Te swoje ugry i sjeny palone, nie pędzlem,
Lecz szpachlą.
Boże miłosierny -

Stanisław Grochowiak

Nieobliczalni - Ewa Sonnenberg

Nieobliczalni

Przyjacielu to sprawa między mną a tobą
Wyłuskiwanie światła z dna trudnego
Stopy lekko unoszą się nad ziemią
To znaczy że jesteś gdzieś blisko
Moje ciało odgaduje twoją obecność
Nikt nie ma wstępu do naszego współodczuwania
Igor Zenin - Droga do wieczności
Jest w nas niewyobrażalna cisza
Jakby wszyscy wokół chodzili na palcach
To nie polega na zrozumieniu ale na odczuciu
Wyobraź sobie kamień który mówi słyszy i czuje
Wyobraź sobie skałę która kocha i nienawidzi
Wyobraź sobie nasze spotkanie
Nasze przeczucia są identyczne jakbyśmy dotykali się myślami

Przyjacielu za każdym razem cię zdobywam
Poszukuję odnajduję tracę
Odkrywając że miłość oznacza coś więcej niż bliskość
Nie oglądając się na porę i okoliczności wychodzę ci naprzeciw
W rękach przesypuje się piasek spod twoich stóp
To czas który przekonał nas do siebie
Teraz już wiemy że zdążymy
Nasza walka była potężna jak echo rozwścieczonego nieba
Zdobyliśmy więcej niż może odczuć ciało
Blizny są tylko przypomnieniem tego co upodabniało nas do siebie
Jakbyśmy zmierzali do tego samego celu
Rozpoznając nie będziemy pragnąć rozpoznanego
Odczuwając nie będziemy spełnieniem odczuwanego

Przyjacielu kim są nasze serca?
Te lodowe jaskinie w których ukryliśmy żar naszych imion
Ośnieżone i nie do zdobycia jak szczyty gór przesłonięte chmurami
W kosmosie to zaledwie punkt najjaśniejszy z wszystkich gwiazd
Niedostrzegalna wzajemność okrutna i piękna
Dzieciństwo poprzez które zauważyliśmy siebie
Dzieciństwo które nauczyło nas rozpoznawać swoje ślady
Kiedy opadnie z nas delikatna zasłona odsłonimy swoje twarze
Ktoś z nas będzie miał skrzydła
Ktoś z nas będzie miał bose stopy
Podarujemy sobie gwiazdozbiór który chroni
Podarujemy sobie pory roku które uniosą ciężar wiadomego

Przyjacielu gdy jesteś drzewem wiem jak pachną twoje liście
Gdy jesteś deszczem kosztuję smak każdej kropli
Gdy jesteś ptakiem rozwijam skrzydła
Gdy jesteś ogniem karmię cię z ręki płomieniem
Gdy jesteś wiatrem czekam aż skruszysz we mnie kamień
Gdy jesteś człowiekiem milczę

Ewa Sonnenberg

Życzenia - Ewa Sonnenberg

Życzenia

Nie pora jeszcze na mówienie
szeptem pozwólmy mu biec za sobą
aż zmęczy się i zaśnie w naszych ustach
a my zostaniemy jego snem

Nie czas jeszcze na powiedzenie
prawdy dajmy jej wolną rękę
niech wybiera to co dla niej najlepsze
prędzej czy później przytuli nas do siebie

Nie jeszcze nie teraz
to słowo musi poczekać
nabrać sił i stać się częścią ciszy
tej co czuwa nad nami

Ewa Sonnenberg

Uwagi - Tomasz Hrynacz

Uwagi

Tak, to może być twój Cień. Niebezpieczny
element w treści życia. Biała lista imion
i niewiadomych twarzy. Gdzie się zaczyna,
a gdzie kończy oczekiwanie?

Szyk zdań przemieniony w pył nie
pozostawia złudzeń. Nie sprawdzaj słów
od tego nadawcy. Raczej zablokuj albo

obejrzyj w pdf-ie. A potem Spam i Kosz!
Wiadomości nie z tego świata od teraz
nie będą sprawdzane. Są bowiem dni, kiedy
przeszkód jest więcej niż nadawców.

Tylko zaufanym pozwól na wyłączenie
funkcji filtrowania. Znaczniki języka
śmierci nadal sprawdzaj.

Tomasz Hrynacz

Ten - Urszula Kozioł

Ten

który rzucił na mnie snop ciemności
gdy jak czerwony owad pięłam się po swej
łodydze
do gwiazdy

ten który sprawił
że w poprzek mowy odpływam w milczenie
mając nad sobą całe morze nieba
martwe morze jego

ten który jest
i którego nie ma
którego wyłaniam z siebie na swój użytek
jak owad wysnuwa nić by się uczepić źdźbła
trawy

ten mnie przeżyje
i zaprze się mego istnienia.

Urszula Kozioł

Wielki Wóz - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Wielki Wóz

Wędrujemy cygańskim obozem,
nocujemy w gwiaździstej grozie,
dzisiaj pod Wielkim Wozem,
jutro na Wielkim Wozie...

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Potykając się... - Włodzimierz Holsztyński

[potykając się...]

potykając się truchtamy za młodu
a potem Wielkim Wozem nogami do przodu

Włodzimierz Holsztyński
PS. Dziękuję:))

Starym liberałom - Józef Eichendorff

Eugene Delacroix, Grecja na ruinach, 1822
Starym liberałom

Niesforne wody podobno uwolnił
Raz uczeń głupi formułą zuchwałą,
Cóż, kiedy potem zaklęcia zapomniał,
Co nieposłuszny żywioł powściągało.

Śmiertelny proszek wynalazł podobno
Mnich jakiś myślą zuchwałą i durną,
Lecz gdy się bawił grzebaniną zdrożną,
W śmierdzącej parze znalazł śmierć okrutną.

Duch czasu was tak samo dziś urządził,
I kiedy się wesoło breja gotowała,
Łut jej dorzucił waszych zaklęć mądrych.

Więc kiedy zawrze i spuchnie pod parą,
Niech śmiało ten diabelski gar wysadza
W powietrze z wami, z waszą rupieciarnią!

Józef Eichendorff
tłumaczł Andrzej Lam
Przypis tłumacza: starzy, tzn. umiarkowani liberałowie
w pruskim parlamencie, w odróżnieniu od postępowo-demokratycznych

Szuflado! - Jerzy Ficowski

Szuflado!

Schronienie występnego słowa,
szuflado,iliado rozległa,
dębowa,homerowa!
Będziesz trumną,
a służyłaś za kolebkę,
wyobraźni grzesznej ucieczko,
dziuplo dla słów
pisanych szeptem,
skazana na podstolną wieczność.
Stół-rogaty czworonóg-
przez lata cię przeniesie
i kiedyś,
z nadziei zielonej,
którą w ciemności chowasz,
złota wyfrunie jesień:
słowa pożółkłe,nie moje.
Szuflado dębowa,homerowa,
sęki dawno zgojone,
spękane słoje!

Jerzy Ficowski

Złota gałąź - Derek Mahon

Zdzisław Beksiński
Złota gałąź

To, co zostanie po
Zmierzchu miast,
Kwiatach ognia,
To miękkie rośliny
W których zostali
Poczęci nasi politycy.

Kiedy oddamy
Oczyszczone hrabstwa
Pierwszej puszczy,
Wzgórza wzgórzom,
Odzyskane bagna
Czujnemu morzu,

Nastąpi cisza, potem
Westchnienie przebudzenia,
Jak z długiego snu.
Jeszcze raz wstanę wcześnie
I o pierwszym świetle
Będę orał mój kraj,

W południe położę się
Na ciepłym polu
Z głową w cieniu,
A po północy
W ciemnych wodach
Będę łowił gwiazdy.

Jeszcze raz będę czcił
Księżyc, tworzył bogów
Z gliny, bogów z kamienia,
I święcił
W opustoszałym świecie
Ich śmierci i ich powrót.

Derek Mahon
tłum. Piotr Sommer

Ten, kto miał pecha - Konstandinos Kawafis

Eugeniusz Zak - Żebrak - 1920/21
Ten, kto miał pecha

Ten, kto miał pecha, kto podupadł,
z jakim trudem się uczy nowego
języka ubóstwa, i nowych zwyczajów.

Jak ma wstępować do obcych, nędznych domów!
Czy ducha mu starczy, by wyjść na ulicę,
a stając przed jakimiś drzwiami, czy znajdzie
dość siły, aby dotknąć dzwonka?
Jak zdoła sprostać przyziemnym potrzebom
codziennej strawy i dachu nad głową!
Jak czyjeś zimne spojrzenie wytrzyma,
z którego czyta, że jest niepotrzebny!
Jak jego dumne usta zaczną teraz
mówić z pokorą i uniżonością;
jak będzie schylał swą wyniosłą głowę!
Jak będzie słuchał mowy, która uszy
będzie mu ranić każdym słowem, chociaż
trzeba by raczej grać obojętnego
i udawać prostaczka, co nic nie rozumie.

Konstandinos Kawafis
przełożył Ireneusz Kania

Jak w jedno słowo - Stanisław Barańczak

Jak w jedno słowo

Jak się da wtopić, jak się zamknąć
da? Jak, zrośnięte, wyjąć z owych
kilku minut, przenieść w to słowo,
nie rozsypać? Gdy tak się zwarły,
ciaśniejsze niż związane ręce:
ówczesny deszcz u szczytu wielkich
okien, ówczesny chłód, ówczesny
półmrok nad literami, miękkość
ówczesna, myśl o tobie. Które
minęły. Kilka minut, i tak
oczyszczonych z siebie! i w nich osaczyć
deszcz, półmrok, miękkość, chłód – osobne
i tak jedne? I jak by brzmiało
takie zamknięte słowo!

Stanisław Barańczak

Księżycowe okulary - Włodzimierz Holsztyński

Justyna Kopania
księżycowe okulary

wiosna lato jesień zima
oddam wszystkie świata dary
byle na mym nosie lśniły
księżycowe okulary

nie mam kraju ni świątyni
a miłości dawne nowe
serce kłuły gdy nosiłem
okulary księżycowe

od dzieciństwa poprzez młodość
zawsze baty brałem zdrowe
a na starość mnie pocieszą
okulary księżycowe

kiedy umrę mniejsza o mnie
westchnie sobie wulkan stary
na księżycu i pochłonie
księżycowe okulary

Włodzimierz Holsztyński

Zaułek - Józef Czechowicz

zaułek

Todd Williams
kamienny kawałek świata
zaułek w kwiatach jak dziewczę
nikt zapewne nie zechce
tutaj stukiem samochodu kołatać

tak
to tylko gdzie indziej wybucha zwycięski jazgot
a to ciężkie platformy brzęczą w łańcuchy jadąc
a to znowu fartuchy zarzuciwszy na głowę
rozpychają się autobusy słonie brunatne i płowe
albo tramwaje suną
między wartami latarń
wełni się czarne tłumu runo
wrzawa we mgłach i dymie wzlata

tu cicho trawa wśród kamieni
zieleni się niebu jaskółkom
ludzie są dziećmi dużemi
a samolotem ty pszczółko

mieszkam tu w izbie małej jak pudełko
w którą słońce wlewa złociste kubełko
ogródek się waha czy wyjść na ulicę
czy się winogradem wspiąć na okiennicę
wiatr tę pustkę kocha często tu przysiada
coś do szczelin szeptać do okien zagadać

zaśpiewać
chwiejącym się ty czynom słonecznika
pająkom na furcie dębowej

noc dzień przenika
ranki wieczory
na domach wtedy światła z boku
prócz księżycowych i słonecznych gloryj
spokój

Józef Czechowicz

Szeptane po południu - Georg Trakl

Paul Cézanne
Szeptane po południu

Słońce, wątłe i bezbronne,
I owoce lecą z drzewa.
W modrych izbach cisza mieszka
Całym długim popołudniem.

Dźwiękiem śmierci metal dzwoni;
I zwierz biały pada nagle.
Smagłych dziewcząt cierpkie żale
Giną w liściach spadających.

Czoło śni o boskich barwach
I obłędu skrzydła czuje.
Cienie się na wzgórzu snują
Obramione gniciem czarnym.

W zmierzchu spokój jest i wino;
Płyną gitar głosy smętne.
I do lampy w cichej wnęce
Wracasz chętnie jak w marzeniu.

Georg Trakl
przełożył Andrzej Lam

Wewnątrz - Helena Raszka

Wewnątrz

Jakie to szczęście
być poza pragnieniami.
Wewnątrz marzeń
jest lęk i zamęt uniesienia,
szamotanina możliwości,
chichot przegranej.
A tu śpiewa przestrzeń,
pachnie świt,
las się otwiera.
Nikt tędy nie przechodzi,
nikogo nie wzywa
na pojedynek serdeczny.
Niczyje wołanie tu
nie odstrasza,
nie przyzywa.
Bezbrzeżna płyniesz
ani przez,
ani do.
Wewnątrz promienia.

Helena Raszka

Skoro już musisz krzyczeć - Stanisław Barańczak

Skoro już musisz krzyczeć...

Skoro już musisz krzyczeć, rób to po cichu (ściany mają uszy)
skoro już musisz się kochać, zgaś światło (sąsiad ma lornetkę),
skoro już musisz mieszkać, nie zamykaj drzwi (władza ma nakaz),
skoro już musisz cierpieć, rób to we własnym domu (życie ma swoje prawa),
skoro już musisz żyć, ogranicz się we wszystkim (wszystko ma swoje granice).
Piękno naszej rzeczywistości tak zapiera dech, że człowiek wrażliwy może się udusić.

Stanisław Barańczak

W kontemplacji aluminium - Edward Stachura

W kontemplacji aluminium

W kontemplacji aluminium
mieści się również skandynawski ogród Hesperyd
i dachy powolne lśniącym salamandrom
które deszcz namaszcza
wonną przynętą na nozdrza
a możliwe że na stopy lunatyków

Wspomniałem ogrody
bo mogą nie wierzyć sceptycy
w późne powracanie okazałości jesiennej
i dzbany pełne ociekające smukłością
na karki wysoko pokornych kobiet
a możliwe że na stopy lunatyków

Edward Stachura

Biegnę do ciebie po mokrej trawie - Włodzimierz Szymanowicz

***

biegnę do ciebie po mokrej trawie
jest bardzo zielona i mokra

idę w pokorze najcichszej
wąską miedzą granatowym borem
gdzie w zapadliskach lśnią mroczne owoce

i oto idę szerokim gościńcem
gdy anielskie chóry w leśnej katedrze
głoszą zmartwychwstanie słońca

biegnę do ciebie łyskającym morzem
a wędrujący helios wznosi skwarną grzywę

Włodzimierz Szymanowicz

Z zakrętu - Julian Przyboś

Marina Podgaevskaya
Z zakrętu

Z zakrętu, z drogi nagłej
daj głowę lokami lekką:

Obłok,
daleko,
jakby wzroku przyczyniał
od wierzchołka do podnóża górę całą
przenosi.

Tak wierzysz; wiatrak przeżegnał cię i urzekł.

Odczyniam wzdłuż nóg twoje ciało.

Zdejm trzewik, wyjmij z pięty usterkę
mili,
z zakrętu z drogi nagłej
oset.
Patrz: Krzak ziemniaka wykwiecił z twego przeoczenia
lilię -
__________________

kwiat
za ciebie wytknął złoty języczek uwagi.

Julian Przyboś

Ludzie z filmu windy - Tadeusz Śliwiak

Vincent van Gogh - Spacerniak
Ludzie z filmu windy

śpimy
wstajemy
wychodzimy potykając się o pustą butelkę przed progiem
zjeżdżamy windą
winda to nasz codzienny film
(te same twarze te same opuszczone ręce)
kupujemy poranną gazetę
która pragnie wiele nam obiecać
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
wracamy
witają nas stoły podobne do sztucznych lodowisk
walczymy z armią mrówek faraona
ten ulizany pan z monoklem
to mieszkający u nas kątem
telewizor
który wszystko co złe chciałby dyskretnie
zwalić na cały świat
i nadużywa słowa  j e d n a k
przed udaniem się na spoczynek
szczelnie zamykamy okna
(sen wymaga czystego powietrza)
śpimy
wstajemy
wychodzimy potykając się...

Tadeusz Śliwiak

Skrzypce I - Witold Hulewicz



Skrzypce I
(Sonety instrumentalne)

Kto je wynalazł? Czy wynaleść można
śpiew, zachwycenie, morze, łzy i loty...?
Z aryjskich mroków ich brać wielodrożna
snuje się ku nam sekretem tęsknoty.

Jak krótko żyje człowiek! Tu się liczy
wieki, nie lata; jak dęby i cedry.
Ten, kto je tworzy, zwie się budowniczy:
brat tamtych, którzy wznosili katedry.

Amati, Stradivari, Stainer, del Gesú -:
ojcowie pracy, wyszli z niebios łona:
(za każdym skrada się fałszerzy stu)

od skroni bije łaska prześwietlona -
to alchemicy Tonu z Orfeusza tchu.
Ich herb, skrzypcowe Betleem: Cremona.

Witold Hulewicz

Skrzypce II - Witold Hulewicz



Skrzypce II
(Sonety instrumentalne)

Lat wiele musi świerk pić przaśne słońce
Alp, a na Węgrzech jawor stepy chłonąć,-
nim połączone zdołają zapłonąć
w skrzypcowym kształcie, jak zaniebne gońce.

Zbiegną się potem, ciekawe, niewinne:
z Paryża smyczek, a z Italii struny -
blask je porazi kraśnie-złotej łuny,
potem się złączą w harmonie wiolinne.

I forma wstała tak pełna i wonna,
jak ust łaknących sylweta falista,
jak przepaść oczu oddana i chłonna,

jak drogich włosów ulewa ognista,
jak nagich ramion wstydliwość obronna,
jak młodość -- wdzięczna i jak świętość - czysta.

Witold Hulewicz

Skrzypce III - Witold Hulewicz



Skrzypce III
(Sonety instrumentalne)

Skrzypce! Was długo musiały anioły
kołysać błogo na świetlanych freskach,
nim po tajemnych gwiezdnych arabeskach
zeszłyście do nas, śpiewne apostoły!

Gdziekolwiek teraz jest ciężko i łzawo,
wy mrok ściemniacie, westchnienia mnożycie-
a jednak bez was czym byłoby życie?
Wy mu dajecie skalę, ton i prawo.

Gdy gniew panuje, nienawiść i mordy,
gdy robak ludzi na swój obraz toczy,
gdy krwią zalane są najwyższe fiordy -

dobrze sam na sam w soczystej omroczy
tchnieniem z was ciche wyzwolić akordy,
w rezonansowe wasze spojrzeć oczy.

Witold Hulewicz

Monolog tancerki - Juan Manuel Roca

Monolog tancerki

Teraz jestem kwiatem.
Za chwilę będę kaskadą.
Sekretny ptak dyryguje lotem
Moich stóp zwiewnych na estradzie.
Jeśli nawet pod baletkami
Jest świat stabilny, ja nic o tym nie wiem.
Czy zrozumiecie, jeśli powiem,
Że krople potu są dla mnie cenniejsze
Niż naszyjnik z pereł?
Teraz się iskrzę płomieniem
Gdy znów jestem sobą,
Gdy ustaje muzyka
I widzę innych, którzy są dla mnie lustrem,
Wzdrygam się na myśl, że byłam kwiatem,
Że byłam kaskadą, że byłam ogniem.

Juan Manuel Roca
przełożyła Krystyna Rodowska

Jednorożec - Jacek Napiórkowski

Jednorożec
Dla Julii Hartwig
Głaskany przez panny księżyca
Rozradza się w sześć dorodnych samców
Ciągnących rydwan Artemidy.

Ukryty symbol,
Na kolanach Maryi z rogiem
Jak arlekin.
Oaza czystej energii.
Pogromca słoni.
Chłopięce marzenie.

I oto badacze ogłaszają:
Nie było jednorożców!
Zakręcone rogi znajdywane na plażach
Tysiące lat temu
To tylko resztki pradawnych morświnów.

Jednorożcu,
Nie wymażą cię ze mnie,
Kompanie poetów i bogów!

Jacek Napiórkowski

Towary luksusowe - Anna Zelenay

Towary luksusowe

Już w niedalekiej przyszłości
dojdziemy do takiej ery
że będzie można otworzyć sklepy specjalne
znajdą się tam towary rzadkie:
pomidory o miąższu przefiltrowanym przez lato
truskawki bez smaku jodyny
pieczarki brzydzące się szklarnią
i cytryny pachnące cytryną
Woda niesterylna
mokra do ostatniej kropli
cień starej pasieki
w butli szklanej
a od czasu do czasu
będzie można kupić
trochę nieba
złowionego między piętrami.

Anna Zelenay

Com uczynił… - Bolesław Leśmian



Com uczynił…
(Dziejba leśna)

Com uczynił, żeś nagle pobladła?
Com zaszeptał, żeś wszystko odgadła?
Jakże milcząc poglądasz na drogę!
Kochać ciebie nie mogę, nie mogę!
Wieczór słońca zdmuchuje roznietę.
Nie te usta i oczy już nie te…
Drzewa szumią i szumią nad nami
Gałęziami, gałęziami, gałęziami!

Ten ci jestem, co idzie doliną
Z inną — Bogu wiadomą dziewczyną,
A ty idziesz w ślad za mną bez wiary
W łez potęgę i w oczu swych czary, —
Idziesz chwiejna, jak cień, co się tuła, —
Wynędzniała, na ból swój nieczuła, —
Pylną drogę zamiatasz przed nami
Warkoczami, warkoczami, warkoczami!

Bolesław Leśmian

Pieśń niewidomego o panowaniu - Józef Baran

Pieśń niewidomego o panowaniu
Mihail Korubin

żyzne są ludzkie oczy
i niewyczerpalne
wschodzą w nich źródła i słońca
przepływają obłoki i ptaki

rozwierają się łagodnie jak tęcza
od ziemi po niebo
i biorą w posiadanie
ogrody pogody i miasta

one wyjawiają nas z ciemności
i wyławiają z bezmiarów
w których utonęlibyśmy
niczym kropla w morzu

kto ma oczy panuje
nad gwiazdozbiorami
w ich wnętrzu nawet koliber
czuje się Guliwerem
(ta perspektywa na opak
chroni przed szaleństwem)

szczęśliwy po stokroć szczęśliwy
kto w łupinach źrenic
żegluje po powierzchni świata
utrzymuje równowagę
między światłem i słowem
i mogąc sprostać pięknu
i zmiennym żywiołom

Józef Baran

Krótka rozprawa z filozofem w "Barze nad Uszwicą" - Józef Baran

Biesiada w karczmie - NN - galeria w Sanoku
Krótka rozprawa z filozofem
w "Barze nad Uszwicą"


gadacie berkeley
że jak oczy zamkniecie
to mnie stołu przy którym siedzę
kufla z piwem ani całej tej mordowni
nie będzie na świecie?

No to zamknijcie oczy berkeley -
(berkeley zamyka)
wrzasnął kowal jan beka
i trzasnął miejscowego filozofa z łeb
udowadniając że nadal jest

berkeley fiknął pod stół bez słowa
i taka była ich rozmowa

Józef Baran

XXVI (Alchemia) - Adam Kawa

XXVI - Alchemia

Przychodzisz w półmrok zmierzchu otulona,
w sukni utkanej z lotu nietoperzy,
bym mógł spełnienie znowu w tobie przeżyć.
W swój świat mnie wprowadź.

Od stóp po włosy w nagość uzbrojona,
tak nagim bywa w blasku pełni księżyc
lub człowiek, który siebie w śmierci przeżył.
W swój świat mnie prowadź.

Przez trzęsawiska bólu mroczna droga,
krok każdy trzeba dokładnie odmierzyć,
by wbrew chorobie dźwigać się wśród wierszy,
by w strofie skonać.

Znów w lęku wchodzę w poezji krainę,
tak wchodzi chłopiec pierwszy raz w dziewczynę

Adam Kawa

XIII (Alchemia) - Adam Kawa

Piotr Urbanek - Odys trojański
XIII - Alchemia

Swojej Itaki nie odnajdziesz tutaj,
wśród snu trzęsawisk i zamglonych bagien,
wśród mgieł poezja półsnu wilkołakiem
w sonetu butach.

Logiki dzięcioł znowu w mózgu stuka,
by zachowywać w sonecie powagę,
a słowo stoi w kącie półsnu nagie
w przyciasnych butach

dźwięku i rytmu. W metaforze szukaj
snu dopełnienia, tu dojrzysz Itakę
poezji, tutaj bywa gwiazdy światłem
w olśnienia lustrach.

Od snu trzęsawisk aż po gwiazdy światło
droga przez mękę. Cóż za śliczny patos.

Adam Kawa

Ja zatracone - Gottfried Benn

Ja zatracone
Verlorenes Ich, zersprengt von Stratosphären

Ja zatracone w pustce stratosfery,
ofiara jonu -: i baranek gamm -,
cząsteczka, pole -: bezkres chimery
Andrea De Luca
na twoim szarym głazie z Notre-Dame.

Dni płyną ci bez nocy i bez świtów,
lata nie dają owoców ni śniegu,
i nieskończoności grożą skrytej -,
świat to ucieczka.

Gdzie kres twój, dom, gdzie twoje sfery
się rozciągają -, zyski i straty -:
wieczności gra: zabawa bestii,
uciekasz -; piętrzą się ich kraty.

Wzrok bestii: rozpłatane gwiazdy,
śmierć w dżungli prawem wszechstworzenia,
człowiek i bitwy ludów, Katalauny,
rozwiera paszczę bestia.

Świat przemądrzały. Czas i przestrzeń,
co tylko człowiek snuł i ważył,
nieskończoności funkcją wszędzie -,
mity kłamały.

Skąd, dokąd -, ani noc to, ni świtanie,
nie brzmi evoe ani requiem,
chcesz się posłużyć jakimś mądrym zdaniem -,
lecz czyim? nie wiesz.

Ach, kiedy zborem gromada się stała
i także mędrcy tylko o Bogu myśleli,
na pasterzy dzielili się i na baranka,
gdy się już krwią z kielicha oczyścili,

i wszyscy sączyli z jednej rany,
łamali chleb i każdy jadł go chętnie -,
o, daleka godzino spełnionej powagi,
która Ja zatracone objęła nareszcie.

Gottfried Benn
przełożył Andrzej Lam

Pejzaż - Georg Trakl

Pejzaż

Wrześniowy wieczór; smutno brzmią ciemne wołania pasterzy
Przez zmierzchającą wieś; ogień pryska w kuźni.
Staje dęba czarny koń; hiacyntowe loki dziewczyny
Łowią żądzę jego purpurowych chrapów.
Cicho zastyga na skraju lasu krzyk sarny
I żółte kwiaty jesieni
Chylą się niemo nad modrym obliczem stawu.
W czerwonym ogniu spłonęło drzewo; wzlatują nietoperze
                                                      z ciemnymi pyszczkami.

Georg Trakl
przełożył Andrzej Lam