Sen poza domem przy Gallt-y-Ceiliog
Coś, myśl jakaś zapewne, znowu mi umyka.
Niczego konkretnie nie dotyczy, lecz mogłaby
Pojawić się w każdej chwili i zaskoczyć mnie.
Nie jest fragmentem zwyczajnych epifanii.
Nie ma barw, nawet barwy nocy, gdyż leżąc pół nocy
Z otwartymi oczami też jej nie ustalisz.
Drzewa są żywe, płomień świecy gwałtowny
I wysoki. Leżymy w naszych watowanych poczwarkach
Z nieruchomymi głowami, jak antyczne pogrzebowe maski.
Księżyc po naszych plecach wspina się ponad góry -
Dubler, ćwiczący milczącymi ustami,
Dzielący niebo z jedną gwiazdą nad świętym drzewem.
Nie pada żadne słowo. Nie znany jest dokładny
Tekst liścia i turni, może całkiem zapomniany.
Jak goście, cieszymy się tym, co podano.
Być może nie ma, mimo wszystko, nic do zapamiętania,
Prócz tej prostoty. Trawa o brzasku
Jest szara. To ziemia się budzi, nie ja.
John Fuller
tłumaczył Bohdan Zadura
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz