Na „Srebrne i czarne" Lechonia
Rybacy, nad wód cichych schyleni zakolem,
Rzucamy sieci ciężkie smutkiem, jak ołowiem.
Sięgamy z dna niemocy w najsłodszym mozole,
Słowa o srebrnej łusce w obfitym połowie.
Jesteśmy gnojem, mój bracie.
Mierzwą potu i krwi,
Mroźne niebo sinieje nad nami.
Płyną obłoki - i dni.
I biedne srebrne słowa posną jako ryby,
Od powietrza i słońca - w gwiaździstym bezdrożu.
Sczernieją łuski, oczy spłaszczą się jak szyby...
W nas tylko mogą ożyć, jak w morzu.
Jesteśmy mierzwą potu i krwi --
- I strugą źródlanej wody -
Złocisty księżyc z nas drwi.
Z nas - i z naszej swobody.
Ciepły wiatr wiosny przewiał
Lipcowy wyciekł miód,
Szary deszcz zalewa zarzewie.
Stalowy kładzie się chłód.
W błękitnej wisimy próżni.
Między niebem i błotem pól.
Jesteśmy różni:
śmiech nosimy - i ból.
Na przysadzistej jabłonce...
Wisimy dojrzałe owoce.
Wiatr gałęziami szamoce,
Jabłka na ziemię strąca.
Wsiewają nas - dzień w dzień
Na pola wszystkich cmentarzy,
Tam, gdzie skrzypiący mróz,
I w białym, pustynnym żarze.
Władysław Sebyła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz