Gondola żałobna nr 2 - Tomas Tranströmer



Gondola żałobna nr 2

I

Dwóch dziadków, teść i zięć, Liszt i Wagner, mieszka przy Canala Grande
wraz z tą niespożytą kobietą, co wyszła za króla Midasa,
który czego nie dotknie, przemienia w Wagnera.
Zielony ziąb morza przenika przez posadzki do pałacu.
Wagner jest naznaczony, znany profil Kacperka jeszcze bardziej umordowany niż dawniej,
twarz – białą flagą.
Gondola z ciężkim ładunkiem ich życia, dwa powrotne, jeden w jedną stronę.

II

Jedno z okien pałacu otwiera się i w nagłym przeciągu – czyjaś wykrzywiona twarz.
Na dole płynie gondola śmieciarzy poruszana przez dwóch jednowiosłowych bandytów.
Liszt zapisał kilka akordów tak ciężkich, że trzeba by je przekazać
Instytutowi Mineralogicznemu w Padwie do analizy.
Meteoryty!
Zbyt ciężkie by trwać w spoczynku, mogą tylko spadać i spadać w przyszłość
do czasu koszul brunatnych.
Gondola z ciężkim ładunkiem skulonych kamieni przyszłości.

III

Widok na rok 1990.

25 marca. Niepokój o Litwę.
Śniło mi się, że odwiedzam wielki szpital.
Brakowało personelu. Wszyscy byli pacjentami.

W tym samym śnie nowo narodzona dziewczynka,
która mówiła całymi zdaniami.

IV

Przy zięciu, człowieku swoich czasów, Liszt jest wyliniałym światowcem.
Ale to tylko pozór.
Głębia, która przymierza i odrzuca różne maski,
tę właśnie wybrała dla niego -
głębia, która chce przyjść do ludzi nie ukazując twarzy.

V

Wielebny Liszt zwykle sam dźwiga swój bagaż przez roztopy i upały,
a kiedy umrze, nikt nie wyjdzie po niego na stację.
Ciepła bryza bardzo uzdolnionego koniaku zabierze go w połowie misji.
Wciąż ma jakąś misję do spełnienia.
Dwa tysiące listów rocznie!
Uczniak przepisujący sto razy błędnie napisany wyraz zanim mu wolno pójść do domu.
Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.

VI

Z powrotem do roku 1990.

Śniło mi się, że jadę niepotrzebnie dwieście kilometrów.
I wszystko było powiększone. Wróble wielkie jak kury
śpiewały aż uszy puchły.

Śniło mi się, że narysowałem klawisze fortepianu
na kuchennym stole. Grałem na nich, bezgłośnie.
Przyszli sąsiedzi, żeby posłuchać.

VII

Fortepian, który milczał przez całego Parsifala (ale słuchał), nareszcie
może się odezwać.
Skargi... Sospiri...
Dziś wieczorem Liszt gra ciągle na wciśniętym pedale morza,
tak że zielona potęga morza przenika przez posadzkę, wtapia się
w kamienie budynku.
Dobry wieczór, śliczna głębio!
Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.

VIII

Śniło mi się, że pierwszy raz idę do szkoły i jestem spóźniony.
W klasie wszyscy nosili białe maski.
Kto był nauczycielem, trudno orzec.

Tomas Tranströmer
przełożył Leonard Neuger

Życie skrzypcowe Jana - Jalu Kurek

Igor Zenin
Życie skrzypcowe Jana

Przelewa się nuta w skrzypce
coraz bardziej nerwowa i tkliwa.
Jan zdziera z serca skórę smyczkiem,
krew cienką strugą spływa.

Gdy noc wstępuje w skrzypce
naga i przenikliwa,
serce jak drewno płonie żywcem,
melodia Jana się urywa.

Jalu Kurek

Ballada o krecie - Tadeusz Nowak

Ballada o krecie

Zdzisław Beksiński
Przez moich dłoni papilarną glinę
idzie kret - ślepiec. Nad nim się kołysze
sucha trawa. Nad suchą trawą
przelatuje sowy radarowe ucho.

Wszystko w porządku. A jest w to wliczony
każdy element współczesnej zagłady.

Kret je korzonki, ziarno lnu i żuka.
Kret ma pragnienie. Idzie do jeziora.
Tu się spotyka z rybą i kamieniem.
Kamień próbuje udawać krzesiwo,
ryba chce z siebie wykrztusić Jonasza.

Ale kret - ślepiec, a tym samym mędrzec,
starszy od ryby, od krzesiwa starszy,
nie wierzy dawno w prymitywne cuda.
Oślepia rybę jarzeniowym ryjkiem
i cofa z iskier swoją sierść hubkową.

I kret odchodzi. Kret spotyka kreta.
Trawa nad nimi czulej się porusza.
Trawa zasypia. Trawa się rumieni.
Teraz dwa krety idą jedną trawą.

Pomiędzy nimi przelatuje sowa.

A krety idą. Już są przy mrowisku.
Już są w mrowisku. Ze szpilkowych misek
piją przez mszyce udojone mleko.
Uczą się mrówczej biblii. A jest im pomocny
alfabet Braille'a: trupy niewolników,
żuków, much wszelkich i ziarenek roślin.

I zakładają swoje gospodarstwo. I płodzą dzieci.
Dzieci podrastają. Dzieci odchodzą.
Nad nimi trawa drobno się porusza.

Pomiędzy nimi przelatuje sowa.

Tadeusz Nowak

Gdy każdy z moich pięciu wiejskich zmysłów przejrzy - Dylan Thomas

Gdy każdy z moich pięciu...

Gdy każdy z moich pięciu wiejskich zmysłów przejrzy,
Palce utracą kciuków zieloną niezdarność
I ujrzą przez roślinne oko półksiężyca,
Przez młodych gwiazd łupinę i przez dłoń zodiaku,
Jak ostrugana miłość zimuje wśród mrozu,
Uszy szeptem dostrzegą miłość, odpychaną
Poprzez bryzę i muszlę w dysonanse plaży,
Uwiązany do sylab rysi język, który
Krzyczy, że czułe rany gorzko jej zaszyto.
Jej oddech, krzew płonący, widzą moje nozdrza.

W krajach miłości moje jedyne, cne serce
Ma świadków, co zbudzeni pójdą po omacku;
A gdy ślepy sen spada na zwiadowcze zmysły,
Serce staje się zmysłem, choć pięć źrenic pęka.

Dylan Thomas
przełożył Stanisław Barańczak

Co znaczy kochać - Jalu Kurek

Co znaczy kochać

Jeśliś nie oszalał,
jeśliś nie bluźnił,
jeśli cię nie raniono ciężko,
nie znasz różnicy między dniem a nocą.

Komu ciemność pisana, Hanno?
Nie ufam słowu, które kłamie.
Twarzy brzoskwiniowa,
co gęsty warkocz nocy upinasz gwiazdami,
otwórz mi drzwi do światła

Ciężko jest zdobyć miłość.
Zachować ją — jeszcze trudniej.
Traci się przy niej rozum, odwagę i miarę,
ślepnie się przy niej i chudnie.

Postaw przede mną pyszną, nieulękłą górę,
rzuć mi pod nogi gniewną, zbuntowaną rzekę
i patrz, jak iskrą wbijam się w chmurę,
jak niosą mnie skrzydła dalekie.

Do dna otchłani nie sięgnie oko,
myśl nie ogarnie ciemnego zamętu,
lecz ostro drąży przepaść głęboką
spokojna gwiazda firmamentu.

Kimżeś jest bez miłości?
Trzciną. Cieniem trzciny. Niczym.
Szukałeś tego wszędzie,
w księgach, w ołtarzach, w jelitach ziemi,
a było to w twojej piersi:
mały, trzepotliwy gołąbek.

Znalazłeś klucz od przepaści

Jalu Kurek

Mój oddech - Rose Ausländer

Mój oddech

W moich głębokich snach
ziemia płacze
krwią

Gwiazdy uśmiechają się
do moich oczu

Przychodzą ludzie
z wielobarwnymi pytaniami
Idźcie do Sokratesa
odpowiadam

Przeszłość
mnie wymyśliła
ja odziedziczyłam
przyszłość

Mój oddech nazywa się
TERAZ

Rose Ausländer
przełożył Ryszard Wojnakowski

Milczenia - Thomas Hardy

Aleksander Volkov
Milczenia

Jest milczenie gaju, co wiatrem dyszał,
A teraz w ciszy tonie,
I jest dzwonnicy cisza,
Kiedy przeciągłe umilkło podzwonne.

I jest samotnego stawu milczenie,
Gdzie ktoś utonął. Ani
Traszka tędy nie przemknie,
Ani żaba nie pluśnie w tej otchłani.

Lecz pustego domu cisza zaklęta,
Gdzie się człowiek urodził,
Żył i miał huczne święta –
Ta wszystkie cisze swą pustką przechodzi!

Nie ma już pieśni, które pamiętamy.
Dom się, ten dom znajomy,
Z oślepłymi oknami,
Zdaje – umarły? W modłach zatopiony?

Jakby już żadna nie istniała siła,
Co by przemogła cienie,
By przeszłość pozwoliła
Żywemu „Teraz” rozbić grobu odrętwienie.

Thomas Hardy
przełożył Zygmunt Kubiak

Dwunasty listopad (fragment) - Stanisław Grochowiak

Dwunasty listopad
(fragment)

Jakże wzgardliwi byliście oboje.
Ty — dla twej dumy. Ona — że na wietrze
Kładła profile swe od liści bledsze,
A tyś je łowił, chronił w książki swoje.

Myślałeś: tutaj, między tymi strony
Przetrwa jej profil jak w zegarze dusza;
Przecież dziś wiecie, że twarze zasusza
Czas przesypany i dąb przewrócony.

Stanisław Grochowiak

Ptasie pazurki - Tadeusz Nowak

Ptasie pazurki
Żonie
Louisa Boyd
I to jest tylko owo rozkazanie.

Na niebie naszym nie zachodzą usta,
choć czarne kozły jesiennej pogody
o nasze plecy próbują poroże.
Wielkie jest nasze zwoływanie wody
pod twoje stopy poranione, Panie.

Na ptasich łapakach już się zbliża pora,
a nasze ciała są jak wczesna zima.
Jak dwa schodzące się w mroku jeziora
opowiadamy się z trwogi sitowiu.
Od lasu biegną spóźnione przepiórki
i nasza skóra jest jak śnieg na nowiu
przez ich sosnowe zraniona pazurki.

I to jest tylko owo rozkazanie.

Jak karuzela przechyli się wszystko
i stopy nasze dotkną wód i ziemi.
A czas jest bliski i żaden archanioł
nie będzie toczył nowiu przez pasieki
na zaprzężone w niedźwiedzice sanie.

I to jest tylko owo rozkazanie.

Tadeusz Nowak

Ty miły jesteś ślepy - Halina Poświatowska

Ty miły jesteś ślepy

Ty miły jesteś ślepy
więc cię nie winię
ale ja miałam dwoje oczu widzących
na nic
widzącymi oczami
nie dostrzegłam twojego serca
chwytnymi rękami
nie ujęłam
i wymknęło mi się
jak ziemia bogu
żeby zataczać się po orbitach
samotności
i stałeś się odległy
jak Mleczna Droga
widna już nocą tylko
bezsenną z chłodu.

Halina Poświatowska

Boże Narodzenie na wzgórzach - R.S. Thomas

Boże Narodzenie na wzgórzach

Brnęli przez śnieg do czystego śniegu
chleba, trzymali go w olbrzymich niezdarnych
dłoniach, dotykali wargami jak zwierzęta,
wpatrywali się w ciemny kielich, w którym
jaśniało wino, czuli językiem jego
ostry smak, drżeli jak na wspomnienie
grzechu i przez chwilę w żłobach
swych serc słyszeli płacz miłości.

Powstali z klęczek i wrócili do nędznych
zagród, nadzy w bladawym świetle grudnia.
Ich horyzont skurczył się do jednego
małego podziurawionego głazami pola
z jednym drzewem, do którego pogoda przybijała
przerażone ciało, które prosiło się na świat.

R.S. Thomas
przełożył Andrzej Szuba

Sonet VIII - William Szekspir

Sonet VIII

Ty - muzyka, ale w muzyczne tony
Wsłuchana toniesz w rozterce okrutnej.
Czemu ty kochasz wszystko, co jest smutne,
Czemu z radością witasz ból szalony?
Gdzież utajona przyczyna tej męki?
Czy nie dlatego serce smutkiem strute,
Że harmonijnie zespolone dźwięki
Dla samotności twojej brzmią wyrzutem?
Słuchaj, jak struny, w jeden akord zgodny
Łącząc się, pięknie, melodyjnie grają.
Jak gdyby matka, ojciec i syn młody
O swej szczęśliwej jedności śpiewają.

Mówi nam zgodna owych strun muzyka,
Że równa śmierci droga samotnika.

William Szekspir
przełożył Włodzimierz Słobodnik

Opera - Ewa Lipska

Opera

Droga pani Schubert, w młodości często
chorowałem na operę. Operę tragiczną, która
dosypuje do życia trucizny, przebija sztyletem
strach, ginie w pojedynku, popełnia samobójstwo.
Podziwiałem śpiewaków, którzy ratowali honor
sopranu. Kiedy z arii wydobywał się ogień,
wzywali na pomoc fabułę i inne cudaczne
desenie sztuki. Jak pan wie, muzyka roznosi
choroby nieuleczalne: nokturny, serenady,
symfonie, urojenia smyczkowe. Jako pacjent sal
koncertowych, biegle nimi władam.

Ewa Lipska

Węzły wyobraźni - Helena Raszka

Frank Melech
Węzły wyobraźni 

I jakie ci będą przydatne wyobraźnie,
żeby dna dotknąć,
nie zatopić skroni pulsującej upałem,
żeby w deszczu przeznaczeń
nie ugiąć rzęsy.
Kto idzie przed tobą,
kto ci przepowiada
słowa ciężarne od znaczeń,
kto oczy twoje podnosi
skłonem wyrazów.

Helena Raszka

Do Szekspira - Jan Lechoń

Do Szekspira

Szekspirze, któryś zstąpił do dusz naszych głębi
I znasz krwi naszej żądze i nasz lęk gołębi,
Znasz nas od dna do szczytu!
Coś zszedł w noce bezsenne władców krwią pijanych
I w marzenia promienne kobiet zakochanych,
Stęsknionych do błękitu!

Przed którym groby żadnych nie miały tajemnic,
Ileż duchów dla ciebie z mrocznych wyszło ciemnic,
Z posłań swoich się zwlekło!
I niebo uchylało przed tobą obłoków
I tobie wydawało część swoich wyroków,
A zbrodnie swoje - piekło!

Kto rzekł, żeś ty przeminął? Inne stroje jeno!
Dla twojego teatru cały świat dziś sceną,
Twojego głosu żąda!
I każdy z nas, niepomny, czym jego istnienie,
Nagle teraz znów widzi swoje przeznaczenie,
Znowu w niebo pogląda.

I oto Ryszard Trzeci opuszcza swe łoże,
Jakieś światło się świeci nocą w Elsinorze,
Cezar wstał o północy,
Patrzy na swoją gwiazdę, co w dali dogasa,
I żałośnie zabrzmiały trąby Fortynbrasa,
Wzywające pomocy.

Szekspirze! Ty, którego nic tu nie przeraża,
Chodź! Weźmy jakąś czaszkę z wielkiego cmentarza,
W który świat dziś zmieniony,
I patrząc w nią, słuchajmy, jako szumią drzewa
I ptak wśród nich ukryty jak po nocy śpiewa
Dla kochanków z Werony!

Daj głos władcom wygnanym, ogarniętym trwogą,
Skamieniałym z rozpaczy, co płakać nie mogą,
I własnej klęski sprawcy!
I tym, co jak król Anglii w deszczu ognia stoją,
Uśmiechnięci, bo ufni w dobrą sprawę swoją
I w miłosierdzie Zbawcy.

Będziemy iść za tobą spokojnie, bo któż by
Wątpił, że się spełniają proroctwa i wróżby?
I nie potop ze stali,
Ale ten ma zwyciężyć, który pysznych kruszy,
I będzie, że z "Makbeta" las jak wojsko ruszy
I mordercę powali.

Jan Lechoń

Yorick z Lumpenezji - Marian Grześczak

Yorick z Lumpenezji

Nie mów nic to jest kwiat uszanowany
Może nazbyt ostry jednak biały
Wyrwany z dna ziemi
Pozwala się bez oporu przybliżyć do ucha

Ta czaszka tylko Hamlecie twoim łodygom palców
Przejmująca wyblakłość skroni nieustępliwe szwy
Bo tu wszystko Hamlecie łapy i różne robactwo
I w Elsynorze wszystko łapy i różne robactwo

Nie pytaj mnie Hamlecie dlaczego cmentarz cmentarz
Dlaczego ironia tak dziwnie zwisa nad grobami
Grabarz dlaczego zwykle milczy najuczciwiej

             Nie pytaj się nikogo
             Człowieku człowieku

Marian Grześczak

Kołysanka na wiatr - Marian Grześczak

Kołysanka na wiatr

Kępy lasów na skórze ziemi jak chmury
Dzwonem drzewa wiatr w równinę sypie
Dzwonki ptaków posypały się w chmury
Dzwonem drzewa wiatr w równinę sypie

Czarne brzozy jak zmarzłe panny
Wbiegły nocą na wzdęte pagóry
Płynie anioł księżyc poranny
W smaku krwi i w kolorze purpury

Złotych wierzb piece wystygłe
Grzeją dróg nieprzerwany szlak
A w słowiańskiej zaćmionej izbie
Nóż opada na chudy kark

A w słowiańskiej zaćmionej izbie
Grzyb się w kącie łasi jak kot
Czarne brzózki w jesiennej ciżbie
Ćwiczą chwiejny taneczny krok

Tańczy pejzaż w słonecznym kole
W bęben dróg uderza twardy marsz
I już pusto w chałupach przy stole
Z nożem w dłoni stanął człowiek i las

Marian Grześczak

Snutka z Norwida - Marian Grześczak

Snutka z Norwida

Ów lud krzywy już nie wie nie wie nie wie
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Czas we warkocz skręcony
Twarz Europy i Świata obija,
W gniewie tylko wciąż mielą:
Jezus Maryja Jezus Maryja
Lecz nic nastaje nawet kropla chłodu
Nie wpadła do ogrodu

W kątku drzwi uchylonym
Uśmiechnięta jutrznia i bandyta
Rzecz Cyprianie tylko rzecz
Niedbale zbita tępa i pospolita

Marian Grześczak

Burnt Norton (I Kwartet z Czterech Kwartetów) V - T.S. Eliot

Burnt Norton 
(I Kwartet z Czterech Kwartetów)

V
Słowo porusza się, muzyka porusza
Jedynie w czasie; ale to, co tylko żyje,
Umrzeć może tylko. Słowa wymówione
Docierają do ciszy. Tylko forma, wzór
Dać mogą słowom albo dźwiękom bezruch
Chińskiej wazy, która nieruchoma
Porusza się bez przerwy w swym bezruchu.
Nie bezruch skrzypiec - gdy nuta wciąż trwa,
Nie tylko to, ale współistnienie,
Lub powiedzmy - że to kres poprzedza początek,
A kres i początek zawsze były tutaj,
Przed początkiem, ale i po kresie. I wszystko
Jest zawsze teraz. Słowa są napięte,
Pod ciężarem pękają, czasem nawet się łamią,
Pod ciśnieniem poślizgną się, grzęzną i giną,
Niszczeją w nieprecyzji, ustępują pola,
Nie stoją nieruchomo. Hałaśliwe głosy
Zawsze napadną na nie. Na pustyni Słowo
Dręczą najbardziej głosy pokuszeń,
Cień szlochający w pogrzebowym tańcu,
Rozgłośny lament niepocieszonej chimery.

Szczegółem wzoru jest jedynie ruch,
Tak jak w figurze o dziesięciu schodach.
A pożądanie samo w sobie ruchem jest,
Niegodnym jednak nawet pożądania;
Miłość jest sama w sobie nieruchoma,
Przyczyna tylko i cel ruchu,
Ponadczasowa, oraz bez pożądań,
Z wyjątkiem gdy jest w perspektywie czasu
Schwytana w formę ograniczenia
Pomiędzy niebytem a bytem.
Nagle w snopie słonecznego światła,
Kiedy jak iskry leci w górę pył,
Rozlega się ukryty śmiech
Dzieci w listowiu
Żwawo teraz, tutaj, teraz, zawsze -
Śmieszny jałowy smutny czas
Rozciągający się przedtem i potem.

Thomas Stearns Eliot
przełożył Krzysztof Boczkowski

Burnt Norton (Cztery Kwartety) V - T.S. Eliot

Burnt Norton (Cztery Kwartety)

V
Słowa są w ruchu, muzyka jest w ruchu
Jedynie w czasie. Ale to, co żyje,
Może jedynie umrzeć. Słowo powiedziane
Zapada w ciszę. Tylko forma, wzór
Może sprawić, że słowo, muzyka dosięgną
Spokoju, jak dosięgnąć może chiński dzban,
Który w ruchu bez przerwy stoi nieruchomo.
Nie spokój skrzypiec, gdy ostatnia nuta
Trwa jeszcze, nie, nie tylko, ale współistnienie,
Albo mówmy, że koniec poprzedza początek,
A koniec i początek zawsze były tutaj
Po końcu i zarazem przed początkiem.
I nic nie mija. Słowa są napięte,
Pękają, rozpryskują się nam pod ciężarem,
Pod ciśnieniem, ślizgają się, toną i giną,
Gasną od nieprecyzji, w miejscu nie ustoją,
Znieruchomieć nie mogą. Przenikliwe głosy
Łające, drwiące albo tylko puste
Zawsze je osaczają. Na pustyni Słowo
Jest najbardziej dręczone przez szepty i pokusy,
Szlochanie cienia w pogrzebowym tańcu,
Głośny lament niepocieszonej chimery.

Szczegółem wzoru zawsze jest ruch
Jak w opowieści o dziesięciu schodach.
A pożądanie samo jest ruchem,
Nie dla siebie jednak pożądania godnym.
Miłość sama jest nieruchoma,
Przyczyna jedynie i cel ruchu,
Ponadczasowa, niepożądająca,
Choć ukazuje się w aspekcie czasu,
Pomiędzy niebyt i byt uwikłana
I w formie, która zakreśla granice.
Nagle w promieniu słonecznego światła
I wtedy, kiedy porusza się pył,
Zrywa się cichy, wstrzymywany śmiech
Dzieci ukrytych w listowiu
Już, teraz, tu, teraz, wiecznie —
Jak śmieszny ten jałowy smutny czas
Wlokący się przedtem i potem.

Thomas Stearns Eliot
przełożył Czesław Miłosz

Burnt Norton (Cztery Kwartety) IV - T.S. Eliot

Burnt Norton (Cztery Kwartety)

IV
I czas, i dzwon ten dzień pogrzebały,
Czarna chmura uwozi już słońce.
Słonecznik i klematis czy będą nam sprzyjały,
Czy schylą się ku nam, czy obrócą
Pędy chwytliwe i wędrowne pnącze?
Chłód
Czy palcem dotknie cis naszego imienia?
Jeszcze zimorodek, nad spokojem wód,
Światłem odbłysnął światłu. Światło się nie zmienia
W nieruchomym punkcie krążącego świata.

Thomas Stearns Eliot
przełożył Czesław Miłosz

Burnt Norton (Cztery Kwartety) III - T.S. Eliot

Burnt Norton (Cztery Kwartety)

III
Tu jest miejsce nieposzanowania,
Czas przed i czas po
W przyćmionym świetle: ani światło dzienne,
Które nadaje formie jej promienny spokój
I przyobleka cienie w kruche piękno
Powolnym swoim tokiem umacniając trwałość,
Ani ciemność, aby oczyściła duszę,
Treść odjęła zmysłowym naszym pojmowaniom
I z doczesnej zmazy obmyła uczucie.
Ani pełnia, ani brak. Tylko poblask drżący
Na twarzach napiętych, skażonych przez czas,
Od rozrywki do rozrywki, w roztargnieniu,
Zajętych kaprysami i wyzbytych sensu.
Obrzękła apatia bez chwili uwagi,
Ludzie i skrawki papieru gnane przez zimny wiatr,
Który dmie przed czasem i po czasie,
Wiatr wdychany, wydychany z tych niezdrowych płuc,
Czas przed i czas po.
Gęste wyziewy chorowitych dusz
W zblakłym powietrzu, w drętwym powietrzu,
Pchane wiatrem po smętnych pagórkach Londynu,
Hampstead i Clerkenwell, Campden i Putney,
Highgate, Primrose i Ludgate. Nie tu,
Nie tutaj ciemność, w trzepotliwym świecie.

Zejdź niżej, zejdź tylko
W świat nieustającej samotności,
Świat nie-świat, już nie będący światem,
W ciemność wewnętrzną, w obnażenie
I odebranie wszystkiego, co własne,
Wysuszenie świata zmysłów,
Unicestwienie świata kaprysów,
Obezwładnienie duchowego świata.
Oto jest jeden sposób, chociaż inny,
Jest taki sam, nie w uległości ruchowi,
Ale w zrzeczeniu się ruchu. A dalej świat pędzi,
Pragnąc i drżąc, po swoich metalowych drogach
Czasu, który minął, i czasu, który minie.

Thomas Stearns Eliot
przełożył Czesław Miłosz

Burnt Norton (Cztery Kwartety) II - T.S. Eliot

Burnt Norton (Cztery Kwartety)

II
Czosnek i szafiry w błocie
Oblepiają oś ugrzęzłą.
Przesyła hasło po drucie
Krew pod zestarzałą blizną.
Dawne wojny są już jedno.
Limfa w gorącym obrocie,
Taniec płynący arterią,
Mają obraz w gwiazd obrocie,
Sokami w lato wstępują
I krążą pod korą drzewną.
Nad ruchem drzew nasze domy,
Światło, liść wyobrażony.
Słyszymy w puszczy na dole
Dzika, a za nim ogary,
Jak pędzą w pradawnym kole.
Między gwiazdami są jedno.

W nieruchomym punkcie krążącego świata.
Ani cielesnym, ani bezcielesnym.
Ani od, ani ku. W nieruchomym punkcie, tam trwa taniec,
Ani bezruch, ani ruch. Nie mówcie mi, że to stałość,
Że stygnie i co będzie, i co było. Ani ruch od czegoś, ni ku czemuś,
Ani w górę, ani w dół. Gdyby nie punkt, nieruchomy punkt,
Nie byłoby tańca, a jest jedynie taniec.
Mogę powiedzieć, że  t a m  byliśmy raz: ale nie wiem gdzie.
I nie mogę powiedzieć jak długo, bo nikt nie umieści go w czasie.

Wewnętrzna wolność od czynnego pragnienia,
Ulga od działań i cierpień, ulga od wewnętrznych
I zewnętrznych przymusów, jednak otoczona
Łaską zmysłów, światem w ruchu i bez ruchu,
Erhebung w spoczynku, koncentracja
Bez eliminacji, a w niej nowy świat
I stary świat, już jasny, zrozumiały.
Tam spełniona jest jego niepełna ekstaza,
Tam jego niepełna groza ma już rozwiązanie.
A jednak spięty z sobą czas przeszły i przyszły
Wpleciony w słabość nietrwałego ciała
Chroni ludzkość od nieba i chroni od piekieł.
Ciało by ich nie zniosło. Czas przeszły i przyszły
Pozwalają na małą jedynie świadomość.
Być świadomym, to znaczy nie być więcej w czasie.
Ale w czasie ta chwila w różanym ogrodzie,
Chwila w altanie, kiedy szumi deszcz,
Chwila w kościele, gdzie przeciąg i ściele się dym,
Mogą być przypomniane. W tym, co było jedynie i będzie.
Poprzez czas tylko zwycięża się czas.

Thomas Stearns Eliot
przełożył Czesław Miłosz

Burnt Norton (Cztery Kwartety) I - T.S. Eliot

Burnt Norton (Cztery Kwartety)

I
Czas teraźniejszy i czas, który minął,
Razem obecne są chyba w przyszłości,
A przyszłość jest zawarta w czasie, który minął.
Jeżeli wszelki czas jest teraźniejszy wiecznie,
Niczym okupić nie daje się czas.
Co mogło było być, jest abstrakcją
I ciągle trwa jako możliwość
Jedynie w świecie spekulacji.
Co mogło było być i to, co było,
Jeden ma kres, teraźniejszy wiecznie.
Echo stąpania dudni nam w pamięci
Przejściem, w któreśmy sami nie wchodzili nigdy,
Ku drzwiom zamkniętym, których nie otwieraliśmy nigdy,
Do różanego ogrodu. Tak echem w pamięci
Są wam i moje słowa.
A na co i po co
Z misy płatków różanych otrząsamy pył,
Tego już nie wiem.
Inne także echa
Mieszkają w ogrodzie. Czy mamy tam iść?
Śpiesz, mówił ptak, znajdź ich, znajdź ich,
Oni tuż, tuż. Więc przez pierwszą bramę
W pierwszy nasz świat, czy mamy tam iść
Za oszukaństwem drozda? W nasz najpierwszy świat.
Tam byli oni, dostojni, niewidzialni,
Sunąc bez dźwięku po warstwach suchych liści
W jesiennym upale, i powietrze drgało,
I wołał ptak do wtóru niesłyszalnej
Muzyce ukrytej w zaroślach ogrodu,
I niewidziany promień oczu minął nas, bo róże
Miały wygląd kwiatów, na które ktoś patrzy.
Stały tam niby goście uprzejmie przyjęci.
Szliśmy i goście z nami, rząd za rzędem,
Pustą aleją, pod szpaler bukszpanu,
Żeby zaglądnąć w sadzawkę bez wody.
Sucha sadzawka, suchy beton, rdza na skraju,
Woda ją napełniła słonecznego światła
I łagodnie, łagodnie wstawał lotos,
I powierzchnia mieniła się tym sercem światła,
Ich twarze tuż za nami, w sadzawce odbite.
A wtedy przeszedł obłok i sadzawka pusta.
Idź, mówił ptak, bo dzieci w listowiu
Skryły się, szepcząc, powstrzymując śmiech.
Idź, idź, idź, mówił ptak: ludzki gatunek
Znieść nie umie niczego, co zbyt rzeczywiste.
Co mogło było być i to, co było,
Jeden ma kres, teraźniejszy wiecznie.

Thomas Stearns Eliot
przełożył Czesław Miłosz

Prehistoria 4 - José Emilio Pacheco

Prehistoria 4

Kobieto, nie jesteś taka jak ja,
ale brakuje mi ciebie.

Christophe Vacher
Bez ciebie byłbym koroną bez pnia
lub pniem bez korony. Nie byłbym drzewem,
lecz kamieniem, który się stacza.

A ponieważ jesteś połową, której nie posiadam
i zazdroszczę ci mocy budowania życia w twoim ciele,
powiem tak: zrodziłaś się ze mnie, byłaś tym, co się oderwało,
toteż musisz pozostać przywiązana do mnie
niewidzialną pępowiną.

Twoja siła budzi we mnie strach.
Muszę cię ujarzmić
jak dzikie zwierzęta z przeszłości.
Dzisiaj, dzięki memu okrucieństwu i przebiegłości,
uprawiacie pola, czuwacie nade mną, przewozicie,
dajecie mi mleko i nawet własne ciało.

Jeżeli nie zgodzisz się być ujarzmiona,
jeżeli w popiołach przetrwał jeszcze rozżarzony węgiel
tamtych czasów, kiedy to byłaś królową wszystkiego,
policzę cię między demony, które sam stworzyłem,
aby nazwać cię Złem wcielonym, które mi staje na drodze
do absolutnej władzy.

Ewo albo Lilith:
masz do wyboru między schyłkiem dnia a nocą.

Ewa - to wieczór, czuwanie przy ogniu.
W niej wypoczywam, ona pomnaża gatunek
i broni go przed wielkim zamętem świata.

Natomiast Lilith to rozkosz tajemna,
magnes i przepaść, stos, na którym płonę.
Za tyle pożądania obwiniam ją przeto,
obrzucam kamieniami, hańbą, posyłam na szafot.

Ewo albo Lilith: nie płacz nad moim zwycięstwem.
Zwyciężając ciebie, sam poniosłem klęskę.


José Emilio Pacheco
tłum. Krystyna Rodowska

Prehistoria 2 - José Emilio Pacheco

Christophe Vacher
Prehistoria 2

Kontemplując po raz pierwszy noc,
zapytałem sam siebie: czy będzie wieczna?
Chciałem zbadać rację bytu słońca, kapryśną
ruchliwość księżyca,
tajemniczą armadę gwiazd,
które żeglują, nie idąc na dno.

Następnie pomyślałem, że Bóg jest dwójcą:
księżycem i słońcem, ziemią i morzem, powietrzem i ogniem,
albo jest dwojgiem w jednym:
deszczem/rośliną, błyskawicą/piorunem.

Skąd bierze się światło na niebie?
Czy wytwarza je huk? Czy to może płomień
wydaje dźwięk, rozdzierając przestrzeń?
(jak szczelina w murze, nim mur się zawali,
jak konwulsje planety, która wciąż się staje).

Czy Bóg jest dobry, bo zsyła nam deszcz?
Czy Bóg jest zły, bo jest kamieniem, co zabija?
Czy Bóg jest wodą, której brak nas unicestwia,
nadmiar zaś porywa nas z sobą, zatapia?

Tę część siebie, która mnie przeraża,
nazwę Demonem.
A może jest to sobowtór Boga, jego olbrzymi cień?
Albowiem bez cierpienia i zła
nie istniałoby dobro ani przyjemność,
tak jak dla istnienia światła
są potrzebne ciemności.

Nigdy, przenigdy nie znajdę odpowiedzi.
Nie mam czasu. Zgubiłem się w czasie.
Skończył się czas, który mi przyznano.

José Emilio Pacheco
tłum. Krystyna Rodowska

Prehistoria 1 - José Emilio Pacheco

Christophe Vacher
Prehistoria 1

Na ścianach jaskini
maluję jelenia,
aby posiąść na własność jego ciało,
aby stać się nim,
aby jego siła i zwinność stały się moimi
i abym był pierwszym
wśród myśliwych mojego plemienia.

W tym sanktuarium
boskimi czynię siły których nie rozumiem.
Wymyślam Boga
na podobieństwo Wielkiego Ojca którym chciałbym być,
aby rządzić niepodzielnie plemieniem.

Na cegle
piszę pierwsze litery
alfabetu, dzięki któremu zdobywam na własność świat
            symbolizując go.
W jest wieżą, z jej wysokości czuwam i władam okolicą,
M jest morzem, nieznanym i groźnym.

Dzięki tobie, alfabecie sporządzony moją ręką,
będzie tylko jeden Bóg: mój.
Nie będę tolerował innych bogów.

Będzie jedna jedyna prawda: moja.
A kto się jej przeciwstawi, odbierze zasłużoną karę
Będą hierarchie, pamięć i prawo -
moje prawo: prawo silniejszego
aby trwała na zawsze moja władza nad światem.

José Emilio Pacheco
tłum. Krystyna Rodowska

Cisza - José Emilio Pacheco

Isabel Seliger
Cisza 

Noc bezszelestna. W lesie
nic nie słychać, żadnych odgłosów.
Robactwo pracuje.
Ptaki drapieżne pełnią swą powinność
z pewnością,
lecz ja nic nie słyszę.
Boję się tylko ciszy. Przedziwnej,
prawie niespotykanej na tym świecie,
gdzie nikt nie wie, jak dźwięczy jego własny głos,
nikt nie pragnie
zostać przez chwilę sam na sam ze sobą.
Jutro,
znów odłóżmy na jutro autentyczne życie.
Nie dręczy mnie fakt, że istnieję,
lecz niezwykłość
tego tutaj i teraz o tak niemej porze.

Cisza w tym domu,
pod bandażem lasu.
Czyżby nastał koniec świata?

José Emilio Pacheco
tłum. Krystyna Rodowska

Wyspa - José Emilio Pacheco

Zdzisław Beksiński
Wyspa

Przybyliśmy na wyspę
Zima
Torowała sobie drogę przez powietrze
a na jeziorze
krwiste i żółte liście
unosiły się jak martwe ryby

Jedynie
w towarzystwie zmierzchu jestem na plaży
Przypływy kolor morza
bazaltowe skały
Ze wszech stron
nieprzebrane opadłe liście

(Wyspa i ja byliśmy
również liśćmi
o czym nigdy nie wiedzieliśmy)

José Emilio Pacheco
tłum. Alicja Rosé

Śpiew koczującego po Azji pasterza - Giacomo Leopardi

Jake Baddeley
Śpiew koczującego po Azji pasterza

Myśli me takie wiodą
Gwary: Na co te świeczki,
Na co powietrza bezdeń i ten czysty,
Głęboki lazur i na co w obszarze
Tak wielkim pusto tak... a ja czym jestem? -
Oto tak z sobą we własnych myślach gwarzę,
Na ten sklep patrzę dumny
I na korowód gwiazd błyszczących tłumny,
I myślę: Na co ten trud i wieczysty
Pęd wszystkich ziemskich i niebieskich tworów,
Na co krążą te bryły,
Kiedy wracają zawsze, skąd ruszyły?
Ja żadnej nie znajduję
Z ich dróg korzyści; - lecz ty znajdziesz pewno,
Nocy dziewicza, wieczysta królewno!
Ja wiem tylko i czuję,
Że jeśli wieczne ruchy,
Jeżeli byt mój kruchy
Niosą zysk komu, - dla mnie złem jest życie.

Giacomo Leopardi
przełożył Edward Porębowicz

Drugie Przyjście - William Butler Yeats

Wojtek Nowakowski
Drugie Przyjście

Zataczający coraz szersze kręgi
Sokół przestaje słyszeć sokolnika;
Nie ma już osi, wszystko się rozpada.
Nad światem chaos; mętna, krwawa kipiel,
Która zalewa falami i topi
Wszelkie misteria dawnej niewinności.
Najlepsi w nic nie wierzą, a najgorsi
Cali aż wrą od niespożytej pasji.

Czyż to nie znak jakiegoś objawienia?
Czyż nie nadchodzi czas Drugiego Przyjścia?
Drugiego Przyjścia! Ledwom to wymówił,
A oto jaka poraża mnie wizja
Wprost ze Spiritus Mundi: Piach pustynny,
A po nim wolno stawia krok za krokiem
Coś o lwim cielsku, ale z ludzką głową
I pustych ślepiach, okrutnych jak słońce,
Wśród cieni ptaków, krążących nerwowo.
Znowu ciemności; lecz teraz już wiem,
Że sen kamienny tych dwudziestu wieków
Zmieniła w koszmar dziecinna kołyska.
Czyj czas nastaje w końcu? Jakież monstrum
Brnie do Betlejem, by się tam narodzić?

William Butler Yeats
przełożył Antoni Libera

Słuchaj głosu swojego sumienia - Bohdan Zadura

słuchaj głosu swojego sumienia

słuchaj głosu swojego sumienia
słuchaj głosu swej krwi
będziesz wiedział jak pierwszy się zmienia
i jak drugi wciąż z ciebie drwi

Bohdan Zadura

Sekcja zabójstw pracuje bez chwili wytchnienia - Bohdan Zadura

Victoria Stoyanova
Sekcja zabójstw pracuje bez chwili wytchnienia

Zabić księdza zabić punka zabić skina
W imię ducha w imię ojca w imię syna
Zabić tego czerwonego prezydenta
Jak zabity no to może popamięta

Zabić geja zabić ciotę i lesbiję
Przecież toto nawet nie wie po co żyje
Zabić dziada zabić sukę zabić klina
Jak jest skutek to musiała być i wina

Zabić chuja co źle gwiżdże i studenta
Moczymordę bezdomnego abstynenta
Zabić Niemca i Ruskiego i Araba
Zabić Czecha (bo z Czechami nie pogadasz)

Zabić kundla zabić kota zabić ręce
I jarosza by nie bełtał w głowach więcej
W imię ducha niezłomnego zabić ciało
Zabić trumnę by z tej trumny nie śmierdziało

Zabić tego który pali (na pociechę
Niech się dowie samobójstwo że jest grzechem)
Zabić taką co ci nie da bo nie pali
Taksówkarza i Alinę z kubkiem malin

Zabić karpia zabić szczura zabić kurę
Zabić Lecha i Wojciecha i Zadurę
Zabić kurwę może kiedyś będzie święta
A o Rushdim to już chyba nie pamiętam

Bohdan Zadura

Klątwy - Cyprian Kamil Norwid

Klątwy
Wspomnij, Panie, na zelżywość sług Twoich
- a jakom ponosił wzgardę w zanadrzu
swym od wszystkich narodów możnych.

                      Psalm LXXXIX
Żaden król polski nie stał na szafocie,
A więc nam Francuz powie: b u n t o w n i k i.

Żaden mnich polski nie bluźnił wszech-cnocie,
Więc nam heretyk powie: h e r e t y k i.

Żaden pług polski cudzej nie pruł ziemi,
Więc poczytani będziem jak  z ł o d z i e j e.

Żaden duch polski nie zerwał z swojemi,
A więc  n a s  uczyć będą - czym są dzieje?

Ale czas idzie - S z l a c h t y - C h r y s t u s o w e j,
Sumienia-głosu i wiedzy-bezmownej;

Ale czas idzie i prości się droga...
Strach tym - co  d z i s i a j  bać się uczą Boga.

Cyprian Kamil Norwid

Białe skrzydła chóru - Tadeusz Nowak

Białe skrzydła chóru 

Świat mój się składa z rąk u kapelusza,
z ludzi idących między snem i snem.
Za mną jak ryba światło się porusza
i ciemność dudni kamienistym dnem.

A we mnie biegną nienazwane jeszcze
ptak, pies i drzewo, ledwie znacząc ślad.
Zielonym skrzydłem ponad głową deszcze
szumią i wchodzą w uchylony sad.

I wtedy widzę w błyskawicy twarz
słoną od deszczu i od płaczu gorzką.
Przebacz mi, matko, jeśli z taką troską
sprowadzam zmarłych na niepokój nasz.

Ale kto w nocy chodził jak w habicie
między padliną i krakaniem gniazd,
temu przebaczcie, jeśli nie słyszycie
z ręki do ręki przerzucanych gwiazd.

Dla niego popiół, obłok i cień muru,
gdzie starcy siedzą, psy oślepłe śpią
i na puzonach aniołowie dmą
stojąc za nimi w białym skrzydle chóru.

Tadeusz Nowak

Acheron w samo południe - B - Tadeusz Różewicz

Acheron w samo południe 



płynąłem
przed siebie bystro
z otwartymi ustami
zawróciłem
przerażony obrazem
który na mnie czekał
rósł

z zamkniętymi ustami
wracałem do źródła
woda była czysta żywa
płynąłem zaciskającym się
jak gardło korytem
w siebie
to ja byłem źródłem
chciałem
wypłynąć za siebie
wrócić dalej głębiej
dawniej

rzeka była
przeźroczysta
płytka płytsza
nikła znikła

Tadeusz Różewicz

Świat zewnętrzny - Michel Houellebecq

René Magritte - 1945
Świat zewnętrzny

Coś martwego jest we mnie, gdzieś tam w głębi duszy,
Brak mi radości, coś mnie jakby trupem czyni,
Bez kawałeczka zimy nigdzie się nie ruszam,
W centrum Paryża żyję niczym na pustyni.

W ciągu dnia kupić piwo wyjdę sobie czasem,
W supermarkecie stoi kilku starszych gości,
Ich nieobecne oczy omijam z łatwością,
Nie mam także ochoty rozmawiać przy kasie.

Nic mi do tych, dla których zawsze byłem chory;
Do psucia atmosfery również miałem talent,
Doznawałem poczucia pustki do tej pory,
A także niepowodzeń, cierpienia i żalu.

Nic nie przerywa nigdy sennego marzenia,
Które jest moim dzisiaj i przyszłość mi plecie.
Ja sam, według lekarzy, jestem sobie winny.

Prawda, trochę się wstydzę, milczeć powinienem;
Ponuro obserwuję płynące godziny,
Pory roku mijają gdzieś w zewnętrznym świecie.

Michel Houellebecq
tłum. Maciej Froński

OHO 11 - Miron Białoszewski

Zbigniew Pronaszko - Malowane liście - ok.1910
OHO 11

co z tego że utyłem?
reumatyzm
po schodach
prztyka
mój kościotrup
w sztywnych ukłonach
- Wasza Cielesność długo zamierza?

Miron Białoszewski

Srebroń - Bolesław Leśmian

Srebroń 

Nastała noc, spragniona wymian
Mroku na dreszcze w półśnie rosy.
Dąb bałwochwalczo wierzy w Tymian,
We wpływ Tymianu — na niebiosy.

Światła na trawie mrą pokotem, —
Śmierć świateł wzrusza leśne knieje.
Północ przedawnia się pod płotem,
A płot — przyszłością gwiazd srebrnieje.

Gdzie jest bezdroże? A gdzie — droga?
Gdzie — dech po śmierci? Ból — po zgonie?
Więc nie ma tchu i nie ma Boga?
I nie ma nic — a księżyc płonie?

Księżyc to — wioska ogromniasta,
Gdzie ciszę ciuła brat mój — Srebroń,
Co siebie własnym snem przerasta,
Więc mu istnienia w srebrze — nie broń!

To — niepoprawny Istnieniowiec!
Poeta! — Znawca mgły i wina.
Nadskakujący snom — manowiec,
Wieczności śpiewna krzątanina.

W sieć rymów łowi srebrne myszy,
I srebrny chwast i srebrną jabłoń, —
I rzuca strzępy srebrnej ciszy
Na księżycową błoń czy prabłoń…

— «Śmierci! — powiada — Mrok nas słyszy!
Nie śmiej się w niebo i nie błaznuj!» —
I rzuca strzępy modrej ciszy
Na księżycowy znój czy praznój…

— «Jam ten — powiada — co mgłą dyszy
I wie, że Bóg to — łza i zamieć!» —
I rzuca strzępy złotej ciszy
Na księżycową miedź czy pramiedź…

Pełno tam — dolin, wzgórz, bajorów,
Modrych rozwiśleń i udniestrzeń,
I niby scena bez aktorów,
Rozpacza pusta w świetle przestrzeń.

I szepce Srebroń w dal znikomą:
— «Nie samym światłem mrok się żywi, —
Wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi,
Lecz po co srebrnieć? — Nie wiadomo…

Nim śmierć w źdźbło mroku przeistoczy
Pomysł mych łez — i zarys ducha —
Niech mi gwiazdami spyla oczy
Nicości złota rozsypucha!» —

I gdy tak mówi, — nicość właśnie
Kłami połyska — zła i szczera, —
I jeszcze jedna gwiazda gaśnie, —
I jeszcze jeden Bóg umiera.

Bolesław Leśmian

Na wieczorze autorskim... - Julia Hartwig

Na wieczorze autorskim ktoś powiedział
że moje wiersze są pełne rozpaczy

Zaprzeczyłam.
Być może z poczucia, że zaprzeczyć powinnam.
Bo cóż jest warta sztuka oddychająca rozpaczą?
Ale on pozostał przy swoim zdaniu.
Zapewne odnalazł w tych wierszach to, czego szukał.
Rozpacz się nie starzeje. Młoda i stara jednakowo żarłoczna.
Nie przebiera i chwyta co pod ręką.
Szerzy się jak noc i nie jest przywilejem dusz wybranych.
One tylko bywają wymowniejsze.
A przecież na przekór jej wołam: Radość! Joy!
Stan błogosławieństwa i lunapark dziecinny.
Iść koleiną losu w śpiewie niewidzialnych stworzeń.
Radość twarda jak diament, niezawisła i nikomu nic nie dłużna.
Sprzeczność jest moim żywiołem, prawem, o które wojuję.

Julia Hartwig

Oset, pokrzywa, łopuch, belladonna - Czesław Miłosz

Caspar David Friedrich
***

Oset, pokrzywa, łopuch, belladonna
Mają przyszłość. Ich są pustkowia
I zardzewiałe tory, niebo, cisza.

Kim będę dla ludzi wiele pokoleń po mnie
Kiedy po zgiełku języków weźmie nagrodę cisza?

Miał mnie odkupić dar układania słów
Ale muszę być gotów na ziemię bez-gramatyczną.

Z ostem, pokrzywą, łopuchem, belladonną,
Nad którym wietrzyk, senny obłok, cisza.

Czesław Miłosz

Bias z Priene - Jarosław Marek Rymkiewicz

Bias z Priene 

Ktoś z zielonego dębu pędził złote miody,
Ktoś skórę węża suszył na kamieniach,

Ktoś miał czkawkę o świcie. W porządku natury
Był Bias, o czym, gdzie trzeba, donosił Heraklit,

To ja, Bias, mówię. Chodziłem po ziemi,
Którą dźwigały żółwie. Gdzieniegdzie, jak słyszę,

Mówiono o mnie więcej niż o innych,
Nie wiem, dlaczego. Piłem z rzeki czasu,

Zwoziłem owies lub stawiałem żagle,
Dym szedł z komina i pies szczekał w nocy.

Potem nadeszli Goci z piszczałką i drozdem,
Potem obcięto język lub obcięto głowę,

Potem wyjęto serce. Stanęły zegary.
Jeszcze o mnie mówiono. W porządku natury

Był Bias, co, gdzie potrzeba, będzie przemilczane.
Potem znów żółwie ruszyły przed siebie,

Zieloną tarczę Ziemi unosząc na grzbietach.

Jarosław Marek Rymkiewicz

Szumy, zlepy, ciągi 92 - Miron Białoszewski

Szumy, zlepy, ciągi 92
Agnieszka M. Dolata - Wierzby

Przestrzeń... ćmawość... człowieka to zaraz przygnębia, a Boga nie. Dobrze być Bogiem. Nie boi się przestrzeni, czasu ani wypadków. Materia jest ciągiem katastrof, bo to wynika z jej kitoszenia się. Przez kitoszenie zalęga się niechcący życie. No, te różne chwile. Te marne trwania, trwanka. A Bóg nie. Spokój... Skupienie.

Miron Białoszewski

W pochodzie - Julia Hartwig

Grzegorz Kmin, Zwierciadło istnień
W pochodzie

Ciemny las Dantego
lasy Szekspira
prawdziwsze niż cienie wspomnień
Suniemy
jak ofiarne woły z pozłacanymi rogami
całą siłę wkładając w budowanie wiary
że nie ulegniemy przemocy

Zamieć głód i wygnania
przetaczają się przez nas jak potężna fala
spod której wyłaniamy się nadal żywi
by oglądać krajobraz niespełnienia

Jedyny ratunek to utrzymanie rytmu
wizja harmonii
która bierze nas jak dzieci w swoje objęcia
niewinna matka pociechy

Julia Hartwig

Gość - Stanisław Grochowiak

Kurt Regschek - Ostatni król - 1961
Gość

Cóż jest historia? Czy iść w nią jak w salon?
(Tu cesarz siedzi... Tam na klawesynie
Jego Wstydliwa splata pięciolinie
W mysi warkoczyk...) Więc jeśli jak w salon,

To ile gromnic - niech jakie się palą?
Czy żywym w górze, czy martwym w dolinie,
Czy może temu, co w zdumieniu ginie,
Bo tną go właśnie, a miał być ocalon?

Nie wiesz. Lecz nie chcesz odwracać też twarzy,
Krok stąpisz - wracasz; idziesz tak donikąd
Jak ten, co zbłądził wśród obcych cmentarzy.

A blask jaśnieje. Magnezją się jarzy
Tuzin świec dymnych na twoim świeczniku,
Aż któraś pęknie, marmury oparzy.

Stanisław Grochowiak

Wrzosowiska - Tadeusz Nowak

Rex Preston
Wrzosowiska

Wrzosowiska karmione bydlęcym jęzorem,
wrzosowiska - wnętrzności tropikalnej burzy.
Biegnie w drewnianych trepach kamiennym klasztorem
śmierć - kościany pałacyk po księciu i róży.

Wrzosowiska. Wystarczy sad odepchnąć od miodu
i śpiącemu pod sadem uchylić powieki:
wrzosowiska - biskupi śliwowego ogrodu
przez aniołów wrzucani do jesiennej rzeki.

Tadeusz Nowak

Zmiany - Wojciech Bonowicz


Zmiany

Coś zmienia się. Na oczach wszystkich
chłopcy drzewu wyłamują ręce.
Judasz opowiada o Bogu. Albo to ktoś inny.
Cały wiersz to pognieciony papier.
...
Jezu jaki ten świat zrobił się. Podobny do śmierci.
Wyniesiono liście. Cisza się rozgląda.
Zasypiają znów ci którzy się zbudzili.
Zapadają w sen ci którzy przyrzekali czuwać.

Wojciech Bonowicz

Tragiques - Pierre Jean Jouve

Tragiques
(fragment)

Nie ma wcale zwycięstwa,
Jest tylko mroczna klęska,
I cios morderczy w serce,
I ciała w poniewierce.
Gardzę wami, nikczemni
Królowie bydła, stali,
Mnie zbrodnia wasza pali,
Wieczność mówi przeze mnie

Powiedzcie, nikt, nikt nie wie,
Jaka istota szydercza
Ukrywa się za śmiercią;
Nikt nie wrócił ospały
Z ciszy, by rzec: widziałem —
Nikt.
A są tu upojeni
Tym, że zabili, zabili śmiercią
Więcej niż dziesięć milionów
W błocie tysiąca batalii,
Że będą znów zabijać śmiercią
Wdeptani w muł po piersi
Są upojeni
Tym, że stworzyli olbrzymią armię
Biednych umarłych w rozkwicie,
Którzy nie wstaną już nigdy
Z otchłani, dokąd strąciły
Ich kulomioty o świcie.
I mówcie! Czy rewolucja
Chciałaby nowych ofiar z życia?

Pierre Jean Jouve
przełożył K. A. Jaworski

Notatka do kołysanki - Artur Szlosarek

Notatka do kołysanki 

Jestem tu, aby nie być tam.
Jestem tu, aby nie być sam.
Aby było, czego nigdy nie było.
Aby to, czego nie było, wreszcie się spełniło. Aby scaliło.
I wypełniło. Spieniło i pełniło. Aby tłuczonego szkła
W uchu bieżącego snu słychać nie było. Aby złe się spaliło.
I przebiło. Bo pączkujące róże w górze.
Bo głowa na poduszce jak słońce w chmurze.
Bo kojące dotyki gorące. I mgły miodne gęstniejące
Na kamieniach się pasące.
Bo serce się zahaczające. By było jest z radości
– Odchodzące.

Artur Szlosarek

III. Czy już nigdy nie posłucham do końca - Artur Szlosarek

III 

czy już nigdy nie posłucham do końca
jednej z twoich baśniowych opowieści?
buntuję się, krzyczę, zanurzam w jesieni,
czy po to, aby być coraz bardziej głuchym?
wyśnił się już dawno mój sen i dzień mój
uparcie upodabnia się do mnie: czy to,
że przestaję się znosić, ma być nagrodą?
już się nie skarżę, obserwuję, jak marzną
kwiaty, które wystawiłem na zewnątrz -
kiedy się idzie do ciebie, oddalasz się,
kiedy się czeka, zapominasz o miłości.

Artur Szlosarek

Z ręki - Mirka Szychowiak

Z ręki

Przydałaby się państwu kolejna płeć.
Średnio zainteresowana docieraniem
w głąb. Taka gosposia biegnąca
na ratunek zrujnowanej kuchni.
Państwo by się skraplali nie na wyścigi,
akty rozpaczy nabrałyby rumieńców.

Teraz między państwem dzieją się
wyłącznie incydenty – wojna hormonów,
kłucie na oślep – poharatać, ale nie zabić.
Jedna śmierć to i tak dwa groby.
I nic do uratowania ani do stracenia.

Trzecia płeć lęgłaby się w głowie
jak guz. Bezpłodna z natury, łagodna
w objawach. Bez ambicji, drugi plan.
Martwa natura z widokiem na łóżko.
Państwo mieliby wtedy wybór i szansę
na pęd. A tak, to jest zwykłe pierdolenie

i już nie odróżniacie, które z was jest które.

Mirka Szychowiak