***
Listopad, puste ulice przed zmierzchem, wiatr.
W taką porę nic tylko brnąć po kolana
w tumanach liści z białym balonikiem
w dłoni lub strzelić sobie w łeb. Za wszelką
cenę wyłamać się z pejzażu. Oto
jest odpowiedź. A pytanie to samo,
co zawsze: dokąd podąża gasnący
uśmiech na wargach dnia, na moich wargach?
Bo jednak mijam. I drżę jak ten cymbał
brzmiący głosami zmarłych, niekochanych.
Bo czarno widzę, panie Schopenhauer,
bo łapię się za głowę i znajduję
we włosach porzucony przez topolę
liść miłosny. Czy poznam jego treść? Nie.
Tomasz Majeran
Listopad... - Tomasz Majeran
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz