Listopadowe cmentarzysko
Widok utrwala się: skąpe drzewa
Zbierają zeszłoroczne liście, nie będą płakały, nosiły worów pokutnych, ani zwracały
Do elegijnych driad i twardej trawy
Straże nieczuły szmaragd ich trawnika
Jednakże górnolotny umysł może wzgardzić
Takim ubóstwem. Żaden zmarły nie płacze
Niezapominajki między kamieniami
Wyściełają tę grobową ziemię. Tu jest godziwe gnicie
rozpruwające serce, obdzierające kość
Wolną od nieistniejącej żyły. Kiedy jeden nagi szkielet
Jest naprawdę spuchnięty, głosy wszystkich świętych opadają łagodnie:
Muchy nie oczekują żadnych zmartwychwstań w świetle słońca.
W absolutny krajobraz gap się, gap
Aż twoje oczy zamienią oślepiającą wizję na wietrze:
Jakiekolwiek zagubione duchy płoną
Potępione, wyjąc w całunach na wrzosowisku
Majaczą na smyczy zagłodzonego umysłu
Które zaludniają ogołocony pokój, pustkę, niezamieszkałe powietrze.
Sylvia Plath
tłum. Gower
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz