Ballada o krecie - Tadeusz Nowak

Ballada o krecie

Zdzisław Beksiński
Przez moich dłoni papilarną glinę
idzie kret - ślepiec. Nad nim się kołysze
sucha trawa. Nad suchą trawą
przelatuje sowy radarowe ucho.

Wszystko w porządku. A jest w to wliczony
każdy element współczesnej zagłady.

Kret je korzonki, ziarno lnu i żuka.
Kret ma pragnienie. Idzie do jeziora.
Tu się spotyka z rybą i kamieniem.
Kamień próbuje udawać krzesiwo,
ryba chce z siebie wykrztusić Jonasza.

Ale kret - ślepiec, a tym samym mędrzec,
starszy od ryby, od krzesiwa starszy,
nie wierzy dawno w prymitywne cuda.
Oślepia rybę jarzeniowym ryjkiem
i cofa z iskier swoją sierść hubkową.

I kret odchodzi. Kret spotyka kreta.
Trawa nad nimi czulej się porusza.
Trawa zasypia. Trawa się rumieni.
Teraz dwa krety idą jedną trawą.

Pomiędzy nimi przelatuje sowa.

A krety idą. Już są przy mrowisku.
Już są w mrowisku. Ze szpilkowych misek
piją przez mszyce udojone mleko.
Uczą się mrówczej biblii. A jest im pomocny
alfabet Braille'a: trupy niewolników,
żuków, much wszelkich i ziarenek roślin.

I zakładają swoje gospodarstwo. I płodzą dzieci.
Dzieci podrastają. Dzieci odchodzą.
Nad nimi trawa drobno się porusza.

Pomiędzy nimi przelatuje sowa.

Tadeusz Nowak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz