Van Gogh
Diano, wybiegł twój Wielki Łowczy
Na potępieńczy połów
Z hotelu, przez zaśmiecony targ owczy,
W Arles, najsmutniejszy z aniołów.
Czemu, okrutna, biec mu pozwalasz
W to żółte słońce, w Saharę bez cienia?
Cóż ci tu więcej wymaluje malarz,
Niż portret zguby i ogień stracenia?
Patrzy źrenicą w płonące ślepie
Kto kogo zgnębi, na wylot przepali,
Zamiast spać w nocy, na czarnej krepie
Gwiazdy odciska. Mocuje się dalej.
W polu pod niebem,
Pod piekielnym lejem
Głowę odsłania i chrzci się ukropem,
Ślepcze, po co oblewasz się witryolejem
I oczodoły skrapiasz hyzopem!
Miedziana kula tarza się w zbożu.
Górą milczenie, Opatrzność w trójkącie.
Przeczysta Diano, chrześcijański Boże,
Zagaście śmierć tę, śmierć na horyzoncie.
Bo już go ściga, dopada okrutnie,
Dusi i jęku na ustach nie słucha:
Paproszy słońce, ubite na płótnie,
Łowczy z bandażem na głowie, bez ucha.
I wraca śmieszny, coś szepce do siebie.
Tłum go potrąca. On milczy szczęśliwy.
Weź go, bogini, upolował w niebie
Śmierć swą od Bogów, bolesny myśliwy.
Z pleców sztaluga, drabina Jakuba,
Gnie go do ziemi.
Ciszo, łaskiś pełna:
Módlmy się wszyscy wargami uschłemi.
Na owczym targu leci z wiatrem zguba,
Pióra anielskie, poszarpana wełna.
Kazimierz Wierzyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz