Pola
Znów czerwony widnokrąg
odpływa wiatrakami w popielaty zmierzch
od wschodu ciągnąc cień:
smutnego lasu czarną ciszę.
Za ciężko patrzeć w przestrzeń.
Wnet łowić na wodzie będzie oczy żabie wilgotnym księżycem
wiatr cicho jak płacz zgubiony w rumianej wiklinie.
Nie ucieknie droga płowymi drzewami jak w śnie.
Dwadzieścia lat to samo. Pali się niebo.
Rzeka wciąż kryje sny obłoków na dnie.
O noce — godziny, minuty pieką jak rozżarzony pręt —
dlaczego wracasz ciągle wśród smugi żalu i piekących mgieł?
Z drzewami co wieczór wlokę się w jesienne pole,
by gorycz ust jak w chustę woni wtulić w zapomnianą ziemię.
To było rano.
Płakałaś i wiatr płakał nad niedolą krów.
Oczy ważniejsze niż świat. Wizjami gorzkimi jak zmierzch
wybuchał mój płonący mózg.
W podarty, mokry od słoty płaszcz tuliłem twoje
drobne, zziębnięte ciało —
gałązkę trzęsących się na wietrze snów.
O jak ciężko spałaś potem wśród ogni tętniących ud!
Od śliw nawracał czarny kot i długo patrzył w ciebie
szorstkie łapy opierając o drżące jak koncha łono.
I cóż, że szukałaś mnie, że o pomoc wołałaś
do wysokich chmur —
krowy cicho płynęły, oczy miały przerośnięte gałęziami drzew.
Unosiła mnie za nimi wciąż żółta hucząca topiel.
A rano, gdy kot przemieniał się w mój kształt, jak smutno.
Za oknami siny szum,
białe rączęta z płaczem tuliły do ust falujące marzenie jak mgłę.
Mała, wśród żarów letnich z mąk naszych najwyższy
wybuchł płomień.
Wracaliśmy.
Ty byłaś blada i w południe.
Krowy ryczały na deszcz.
Stanęło niebo nam naprzeciw. My dwoje samotni
pod nagim niebem.
Przewinęła się iskra z szumem łun i znikła za dalekim lasem
Grzmot przybliżył mi o pukiel zapalonych włosów ciebie.
Płacząc rzuciłaś mi wtedy wyzwanie. Czy to śmierć —
głęboka jak zwątpienie była przepaść,
wargi palące jak piołun...
i nawet nie wiesz,
w wianku błyskawic unosiłem po polach twoją
rozświetloną skroń.
Przewija się wzdłuż włosów moich z chabrowego szumu
i strun pękniętych świat.
Dlaczego wracasz, bledziutka, w smudze żalu,
dlaczego potem godzinami zwisa nade mną
czarny niepojęty kot?
Nie nuć ni w śnie, że mnie kochasz, że palce twoje czeszą
moich ust deszczowy kwiat.
W gałęzie huczących topól wtulam opętaną wspomnieniami
naszej wsi i tobą twarz.
Tysiące dni, miliony. Życie niepojęte jak płat snu
odpływa, wraca, wśród mglistych moczarów trwa.
Bądź zdrowa. W dalekiej polnej wsi mnie nie żałuj.
Co noc z drzewami błąkam się bezbronny
jak jesienny łan,
w ustach dym z chałup.
Stanisław Piętak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz