Cztery temperamenty
Badawcze oko zmienia promienie słońca w policyjne pałki.
Wieczorem zgiełk przyjęcia piętro wyżej
wybucha jak sztuczny kwiat przez podłogę.
Dolina przebyta. Ciemność. Furgon pewnie ugrzązł.
Antyptak wrzasnął w gwiezdnej próżni.
Słońce albinos stało nad posiekanym, ciemnym morzem.
Człowiek jak wykorzenione drzewo z kraczącymi liśćmi
i piorun stojący na baczność dostrzegł jak pachnące dziką bestią -
słońce strzela jak płomień między trzepocącymi,
nastroszonymi skrzydłami
na świata skalistą wyspę, pędzi chorągwiami piany nocą
i dniem, gdy białe ptactwo morskie wrzeszczy
na pokładzie, a wszystko ma bilet do Chaosu.
Musisz tylko przymknąć oczy i słyszysz wyraźnie
jak mewy dzwonią na niedzielę w bezkresnej parafii oceanu.
Gitara zaczyna brzdąkać w zaroślach, obłok podąża
gnuśnie jak zielone sanki późnej wiosny
- rżące światło w zaprzęgu -
suną po lodzie.
Budzony w stukocie obcasów swej dziewczyny ze snu,
a na dworze dwie zaspy, jak zapomniane rękawiczki zimy,
podczas gdy ulotki słońca spadały na miasto.
Droga nie kończy się. Horyzont przekracza siebie.
Ptaki drżą na drzewie. Pył wiruje w kołach.
Wszystkie wirujące koła, które przeczą śmierci!
Tomas Tranströmer
przełożył Michał Sprusiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz