Pochwała lasów i miłego w nich na osobności życia w stanie pasterskim, od pewnej pasterki
Zważywszy życia ludzkiego obrotyAI 2024 |
Mając w nich więcej gustu i ochoty.
Niech kto chce z mojej dzikości się śmieje,
Nie dbam nic na to; wolę z swej prostoty
Las aniżeli świat pełen niecnoty.
Nie umiem bajek prawie szeptać w ucho,
Łaciny nie znam, ni terminów prawnych,
Wody sprowadzić, tam gdzie było sucho,
O Cyceronach nie słyszałam sławnych;
Więc kto tych czasów w tej nie ćwiczon szkole
Niech pasie bydło albo kopie role.
Lasy kochane, zielone chłodniki
Drzewa przyjemny szum dające z siebie,
Trawy, pagórki, biegące strumyki,
Przy was niech mieszkam choć o suchym chlebie;
Zdrowszy mi napój z waszych źródeł żywych
Niż drogie trunki, gdy z rąk nieżyczliwych.
Jak ranna zorza swój rumieniec śliczny
Pokaże, rosa perłowe kropelki
Pozbiera, jużci pasterz okoliczny
Nie zaśpi, a ptak wyśpiewuje wszelki;
Ci trzody owiec żeną między wrzosy,
Te, mokre skrzydła otrzepują z rosy.
Wnet różnych głosów stroją instrumenta
Po drzewach skacząc wysoko, to nisko;
Krzykną roślejsze i drobne ptaszęta,
Bezpieczne, chociaż słuchamy ich blisko.
Za nic koncerty i włoskich nut sztuki,
Ich milsze głosy bez mistrza nauki.
Odpocznie ptastwo, aż zaczną pasterze
Smutne wywodzić dumy na fujarze,
Inni zaś skoczne mazury na lerze,
Tańcując z nami każdy w swojej parze:
My wdzięczne pieśni śpiewamy koleją
Lasy słuchają, a gaje się śmieją.
Nie wiem co tęsknić, pasąc owiec trzodę,
Z pilnością strzedz ich potrzeba od wilka.
Przebrnąwszy potok, oczyma powiodę,
Aż pastereczek bieży ku mnie kilka;
Z temi się witam, chwytając za szyje,
Wnet jedna drugą szczesze, splecie, zmyje.
Usiędziem sobie pod jaworem ciemnym
Nad czystem źródłem pryskającej wody:
Ze skał fontanny natura, foremnym
Kunsztem, zrobiła pasterzom ochłody;
Nic nam słoneczny upał nie dokuczy
Jawor zaszumi, a strumyk zamruczy.
Zaczniemy mówić o naszych zabawach,
Na czem dzień cały przeminie godziną:
O pięknem kwieciu, w jakich rosną trawach;
Ta powie; jest tu miejsce nad doliną,
Na którem kwiaty w rozliczne kolory
Kwitną posiane od Bogini Flory.
Więc wszystkie w zawód bieżąc, jedna drugą
Popchnie w bok, by się wyprzedzić nie dała;
Ta w miękką trawę upadnie jak długą,
Ta już tym czasem kwiatków nazbierała.
Z tych wieńce wijąc głowy sobie strojem,
O brylantowe korony nie stojem.
Szczera wesołość, śmiech, żarty niewinne,
Nikogo zgorszyć, owszem, cieszyć mogą;
Prostoty naszej niech się uczą inne,
Przystojnych zabaw z nami idą drogą.
To co ma która, wybiera z koszyka,
Jemy ser z chlebem i masło z jaszczyka.
Po tem bankiecie chcący trunku zażyć,
Spieszno biegniemy do naszej piwnicy,
Którą nad winne więcej trzeba ważyć,
Czystej jak kryształ pod skałą krynicy:
Z tej co dzień dzbanem pijąc nie ubywa,
W pełni zostaje, nikt jej nie doliwa.
Gdy już z południa słońce nie zbyt grzeje,
Wychodzim z gęstych lasów na krzewiny;
Tam gdzie chłód miły od pagórków wieje
Igramy w babkę pomiędzy jedliny,
Patrząc przez niskie krzaczki i jałowce,
Czy dobrze nasze napasły się owce.
Samym wieczorem zbliżając ku domu,
Zganiamy trzody społem do gromady;
Poznają owce, co należy komu,
Bierzemy swoje bez swaru, bez zwady:
Żadna nie zbłądzi do cudzej owczarnie,
Każda do swego sałaszu się garnie.
My zaś pasterki do chaty chróścianej
Nad pałac cichszej spieszym na spoczynek;
Mleka siadłego na misce glinianej
Podjadszy, nie śląc po mięso na rynek;
Nie psują takie potrawy żołądka,
Dłużej my niż pan żyjem, niebożątka.
Elżbieta Drużbacka z cyklu Wiersze światowe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz