List bez adresu
Nie zostawiłaś mi nic,
kochanie:
Jerozolima, pic,
Czekanie.
Nie wiem nawet siwiejący, blondyn
czy zobaczę i ciebie, i Londyn.
Co dzień: koniak, tęsknota, malaria,
rzadziej wraca tamto imię: Maria.
Inaczej już nie potrafię:
co dzień wieczorem i rano
wyjmuję twą fotografię,
mówię: "Dzień dobry", "Dobranoc".
Zaglądam do pudełka,
skarbonki chwil, których nie ma,
w nim suche kwiatki i szkiełka:
poemat.
Szkiełka mi rzucałaś w okno
„tam, gdzie pieprz rośnie”...
Dziś pieprzu listki w deszczu mokną
i jest nieznośnie.
A kwiatki przysłałaś w listach,
spalonych przed wyjazdem...
„Liryczny okultysta”,
patrzę w gwiazdy:
Nie ma Skorpiona,
ciebie nie ma,
wszystko skończone,
skończony poemat...
Pisałbym co dzień w airgraphie:
„Dzień dobry”, „Dobranoc, miła”,
ale airgraph nie trafi,
jak miłość nie trafiła.
Władysław Broniewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz