Próba - Julian Przyboś

Próba

1
Dzień w dzień - dzień powtarzalny, widoczność znikania...
Chcę ujrzeć Trwanie... czego? Czy mam zawsze tylko
widzieć i ogarniać
to, co, gdy zaczyna się - znikło?

2
Rozbłysk nad młodym lasem, otrzęsienie brzóz.
To wieczór
w jesiennym, dotykalnym wargami powietrzu
wzniósł
wysokopienną nad zgęszczonym czasem
chwilę - nieznikłą!
To ona... To ona,
czerwony wyskok wszystkich świateł dnia...

Sosna samotna.

...że patrzeć tylko:
przez powietrze, jak wielkie szkło powiększające,
w którego ognisku,
niskim słońcem nad horyzontem,
pień jej natęża jak gorąca czerwień,
że patrzeć tylko...
...jak od korzeni, do samego dna
aż do czubu sosny
wznosi
z tego, co czułem, gdym pragnął najwięcej,
ten wiersz jak szyszkę z ziarnem smagło-złotym
wiedzy półnaszej,
pół w wiewiórczych łapkach,
pozaradosnej:

Tylko
w wierszu, cokolwiek czuję, czegokolwiek pragnę,
c z u j ę   c h w i l o w o   n a   z a w s z e.
(Jak wąchający różę - jej wdychany zapach
z jego sprzed roku wytchniętym wspomnieniem
i jak bezręki - w tej bezręce ranę.)

To prawda i piękno?
Nie wiem.

3
Jakbym żył tak dla ciebie, jak dla obojętnie
coraz czerwieńszej sosny na niebie ze słońcem
objawiającym się najpiękniej
nisko,
jakbym cel wszystkich moich pragnień i wyrzeczeń
ujrzał - i samym wzrokiem chciał rzeźbić... i nie mógł...
rzeźbię
przestrzeń:
nic śródistniejące.

Jakbym ku niczemu
otwierał usta - i milknął...
mówię wszystko.

Julian Przyboś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz