Żyjąc
Żyjąc - wdychałem aż do krwi krajobraz za krajobrazem,
gdziekolwiek spojrzę, pulsuje we mnie ich widok,
tak, że gotów jestem przyjąć od ziemi swój grób z zaufaniem.
Tylko ona, zupełna w górach i dolinach, w zieleni i skale
dawała mi radość.
Ludzie zadawali mi zawsze cierpienie,
nawet dobrzy - przynosili mi je - swoje.
Tylko ci, co zginęli, są dla mnie łagodni.
Wzgardziwszy religiami, wierzę w doskonałych, którzy
kończąc nie pragną zmartwychwstać.
Wyszedłem ze zmierzchu, kiedy światło śród cieni staje się wypukłe,
kiedy podniósłszy się ze czworaków ( to nie ja, to on, on mojego
niemowlęctwa, jak daleki krewny..),
kiedy podniósłszy się, ujrzałem po raz pierwszy widnokrąg,
okolicę wzgórzystą, jak twarz chmurnego nieba odciśniętą w glebie.
Odtąd przez dziesiątki lat dążyłem do tego samego,
ale jaśniejszego o jeszcze jedno, o jeszcze dalsze, o nieskończone spojrzenie.
I oto na Południu, daleko od bruzdy, skąd wyjrzałem w niebo,
wszystkie widziane twarze ziemi opadły ze mnie jak maski,
wyjrzała spod nich - prawdziwa.
I góry, i dolina - były. Ostateczne.
Zrozumiałem, że nie ujrzę nic bardziej rzeczywistego,
że tym samym dokonał się we mnie świat.
Szczyt w słońcu i śniegu znaczył tyle co dotknięcie,
jedyny cyprys - sławił.
Tak oddało mnie - mnie samemu owo miejsce Ziemi.
A jednak stamtąd, gdzie była meta najdalsza,
odjechałem, nie w przyszłość, bo czy może być jeszcze przyszłość?
ale w swój własny cień, w tę ustawiczną zapowiedź,
której ostatnie tchnienie jest pierwszym tchnieniem Poezji.
Gdybym jej bardziej zaufał!
Zamilkłbym, powiedziawszy jedno jedyne słowo: Jestem.
Gdy dziś przy świecy w oberży piszę to - rzekłbym - wyznanie,
gdyby ostatnim wyznaniem nie było tylko milczenie -
aby przypomnieć tę dolinę,
stulam lekko obie dłonie
i chwytam w nie płomyk.
Julian Przyboś
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz