W marcu nad ranem
Najlepiej jest zbudzić się w marcu nad ranem,
kiedy cieniutkie, czarne widełki sadu przez wiatry wygięte
kiedy w niedalekim lasku śnieżyczki w najbielszych szatach
czekają na wschód słońca - by na tle czerwieni zmartwychwstać jak święte.
Z dachu, upite przez czarownice biedne polskie diabły w łapciach,
siedząc sztywno, zjeżdżają z łoskotem i znikają w ziemi.
W ogrodzie spoza zaspy uszy zajęcy widać jak ledwo otwarte wielkie nożyce.
Na oknie głowa kota, jak wielka furażerka, pilnie słucha, co dzieje się w sieni.
Jodły w mroku majaczą, ogrodu pilnują,
a z rynny jak z długiego starego buta, gdzie skąpiec chował pieniądze,
sypią się bez przerwy monety czerniejącą dziurą,
bo na odwilży lodowy buta spód spękał, życie zakończył.
I rozpoznać już można góry niskie jak dach chatki, nad którym wrony,
jak sczerniałe ze starości poszycie, wirują przy lada wietrze.
I widać już, jak pod oknem, po bieli,
skaczą pierwsze zielone trawki, to tu, to tam, jak świerszcze.
Jerzy Harasymowicz
Fajny wiersz
OdpowiedzUsuńswietne
OdpowiedzUsuńhmmm
OdpowiedzUsuńpozdrawiam xd
OdpowiedzUsuń6D
Usuńco 6D?
UsuńXd
Usuń...
OdpowiedzUsuń