Drozd o zmroku
Wsparty o furtkę zagajnika
Czułem, jak mroźny zmrok
W oko dnia szarym widmem wnika,
Ćmiąc w nim słabnący wzrok.
Gdzieniegdzie powój - uschły, blady -
Jak strun zerwanych kłąb
Bił jękiem w niebo; ludzkie ślady
Do chat zapędzał ziąb.
Zwłokom Stulecia rozciągniętym
Podobny był ten świat
Pod płytą chmur i pod lamentem,
Którym go żegnał wiatr.
Ustał odwieczny puls narodzin
I wszelki duch u bram
Jałowych, mroźnych, mrocznych godzin
Stał drętwo - jak ja sam.
I nagle z góry, przez korony
Odartych z liści drzew
Dobiegł radosny, niezmącony,
Niepowstrzymany śpiew.
To nikły, wątły, rzadkie pierze
Stroszący w wichrze drozd
Rzucił w twarz pustce i niewierze
Własnego wnętrza głos.
I tak dogłębnie bezzasadny
Był ekstatyczny hymn,
Tak całkiem nie miał racji żadnej
W świecie - przynajmniej w tym -
Że czułem przez rozwibrowaną
Radość ptaka, na dnie,
Jakąś Nadzieję, jemu znaną
A niedostępną mnie.
Thomas Hardy
przełożył Stanisław Barańczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz