Absentia animi
Jesienią
Jesienią gdy przychodzi się rozstać
Jesienią gdy wszystkie otwarto już wrota na bezsensowne wygony
gdzie gniją urojone grzyby
i woda w koleinach jest w drodze
do Nikąd, i ślimak jest w drodze
do Nikąd, które jest przekwitłą różą
tą najmniejszą i najbrzydszą. I komary,
diabelskie nasienie
kruchonogie, oszołomione blaskiem wieczornej lampy
a sama lampa szemrze coraz ciszej
o pustym morzu światła i polarnym morzu myśli
które piętrzy fale
pieniąc się i sycząc
szeregi dzieli przez szeregi
z Nikąd przez Nicość do Nikąd
za tezą antyteza synteza abrasax abrasax i Teza
(staccato maszyny do szycia)
I tkają w ciemności swe sieci pająki a noc taka cicha
i świerszcze żałośnie rzępolą
Bez sensu
Rojenia. Bez sensu.
Jesienią
W moim wierszu słychać szelest
Słowa spełniają swoją powinność i zamierają
Pokryte kurzem, kurzem albo rosą
aż podmuch wiatru uniesie się, porwie i położy (je)
(a) gdzie indziej
ten, kto partout szuka sensu wszechświata
dawno zrozumiał sens szeleszczenia
bo jest nim szelest
a on sam w sobie to coś innego niż
mokre kalosze po liściach
rozkojarzone kroki w parku po dywanie
z liści, klejących się tak przyjacielsko
do mokrych kaloszy, rozkojarzone kroki
Błądzisz i błąkasz się
po co ten pośpiech
Przystań na chwilę
Poczekaj
Jesienią gdy
Jesienią gdy wszystkie otwarto już wrota
czasami w ostatnim ukośnym strumieniu światła
po długim deszczu
nieśmiało, co chwila milknąc
jakby trochę zaskoczony
jakiś szpak pozostawiony sam sobie
na wierzchołku drzewa zagwiżdże
Myśląc tylko o śpiewie nie myśląc o celu. Widzisz
ten wierzchołek drzewa na tle białego nieba
i obok niego samotny obłok. A obłok ten płynie
jak inne obłoki, choć zdaje się być też opuszczony,
hors saison
a w swej istocie od dawna gdzie indziej
a w głębi siebie (jak śpiew) jest już czym innym
niż
Wieczny odpoczynek Bez sensu. Rojenia.
Bez sensu. A ja
siedzę tu śpiewam
o niebie i o obłoku
Chcę tylko tego niczego więcej
Chcę być stąd daleko tak bardzo daleko
Jestem tak bardzo daleko (a wokół mnie echa wieczoru)
Wciąż jestem tutaj
za tezą antyteza abrasax
Ty również ja
O tak daleko daleko stąd
po rozjaśnionym niebie
nad wierzchołkiem drzewa
płynie obłok w szczęśliwej nieświadomości!
O w najgłębszej mojej głębi
perłowoczarne lustro oka
w szczęśliwej półświadomości
odbija obraz jakiegoś obłoku!
To jest różne od tego co jest
To jest coś innego
To jest w tym co jest
a jednak różne od tego co jest
To jest coś innego
O tak daleko daleko stąd w tym co jest poza jest coś bliskiego!
O w najgłębszej mojej głębi w tym co bliskie
jest coś poza
coś pozabliskiego
w tym co tu-a-daleko
coś ani takiego ani takiego
w tym co albo albo:
ani nie jest obłokiem ani nie jest obrazem
ani nie jest obrazem ani nie jest obrazem
ani nie jest obłokiem ani nie jest obłokiem
ani nie ani nie
jest czymś innym!
Jedynym istnieniem
jest coś innego!
Jedynym istnieniem
w całym istnieniu
jest coś innego!
Jedynym istnieniem
w całym istnieniu
jest to co w nim samym
jest inne jeszcze
to coś innego!
(O kołysanko duszy
ty która śpiewasz
to coś innego!)
O
non sens
non sentiens non
dissentiens
indesinenter
terque quaterque
pluries
vox
vel abracadabra
Abraxas abrasax
za tezą antyteza synteza staje się tezą
Bez sensu.
Rojenia. Bez sensu.
I tkają w ciemności swe sieci pająki a noc taka cicha i świerszcze żałośnie rzępolą
Jesienią
Gunnar Ekelöf
przekład Piotr Bukowski
Smutek miłości - William Butler Yeats
Smutek miłości
Pod okapami strzech wróble świergoty,
Niebo brzemienne blaskiem srebrzystych promieni,
Śpiew liści w drżeniu drzew jesienią złotych
Zgłuszyły stary płacz znużonej ziemi.
I wtedy przyszłaś ty, z czerwienią warg bolesnych,
A razem z tobą wszystkie łzy całego świata,
Wszystkie trudy okrętów z jego mórz bezkresnych,
Jego nieprzeliczone, udręczone lata.
I oto pod strzechami ptaszęce świergoty,
Przepych srebrnego blasku, gwiaździstych promieni,
Śpiew liści w drżeniu drzew jesienią złotych
Napełniły się starym płaczem biednej ziemi.
William Butler Yeats
przeł. Zygmunt Kubiak
więcej twórczości:
Yeats William Butler
Od żalu nie uciekniesz... - Jan Lechoń
***
Od żalu nie uciekniesz, nie ujdziesz goryczy,
I każda twa pociecha - to widmo przeszłości.
Ach! czegóż się spodziewa i na cóż to liczy
Każdy z nas, co na tyle patrzał nikczemności?
I tylkoś jest zdziwiony, że jeszcze cię wzrusza
To drzewo całe w kwiatach, różowy wschód słońca,
I żyjesz aby twoja nieśmiertelna dusza
Co dane jej przecierpieć, cierpiała do końca.
Cóż z tego, że coś kochał - przemija jak dymy,
Że po tych, co odchodzą, żal serce ci tłoczy.
My z starym Sofoklesem spokojnie patrzymy
Na ten widok, na który chciałbyś zamknąć oczy.
Jan Lechoń
Od żalu nie uciekniesz, nie ujdziesz goryczy,
I każda twa pociecha - to widmo przeszłości.
Ach! czegóż się spodziewa i na cóż to liczy
Każdy z nas, co na tyle patrzał nikczemności?
I tylkoś jest zdziwiony, że jeszcze cię wzrusza
To drzewo całe w kwiatach, różowy wschód słońca,
I żyjesz aby twoja nieśmiertelna dusza
Co dane jej przecierpieć, cierpiała do końca.
Cóż z tego, że coś kochał - przemija jak dymy,
Że po tych, co odchodzą, żal serce ci tłoczy.
My z starym Sofoklesem spokojnie patrzymy
Na ten widok, na który chciałbyś zamknąć oczy.
Jan Lechoń
więcej twórczości:
Lechoń Jan
Pazur - Ewa Sonnenberg
Pazur
W jakiej ranie napotkasz właściwe "Do twarzy mi z tą raną?" Pytają
cudze usta nigdy twoje zajęte mówieniem o sprawach niewiarygodnych
Co mam teraz zrobić z tą raną zakopać? uwolnić? uczcić?
Podzielić się z kimś drugim? kto udźwignie ten niepokonany ciężar
Zakopana wyrosłaby krzewem ognistym Uwolniona byłaby imieniem
Którego nie można wymówić Co mam teraz zrobić z jej głębią?
Codziennie spadam na samo dno gdzie stykam się z niebezpieczeństwem
Komu mam oddać tę ranę? Komu? Kto
Umiałby ją podnieść z ziemi kto potrafiłby nadać jej blask
Kto zrozumie jej ból i kto ją uwolni od bólu?
Kto?
Ewa Sonnenberg
W jakiej ranie napotkasz właściwe "Do twarzy mi z tą raną?" Pytają
cudze usta nigdy twoje zajęte mówieniem o sprawach niewiarygodnych
Co mam teraz zrobić z tą raną zakopać? uwolnić? uczcić?
Podzielić się z kimś drugim? kto udźwignie ten niepokonany ciężar
Zakopana wyrosłaby krzewem ognistym Uwolniona byłaby imieniem
Którego nie można wymówić Co mam teraz zrobić z jej głębią?
Codziennie spadam na samo dno gdzie stykam się z niebezpieczeństwem
Komu mam oddać tę ranę? Komu? Kto
Umiałby ją podnieść z ziemi kto potrafiłby nadać jej blask
Kto zrozumie jej ból i kto ją uwolni od bólu?
Kto?
Ewa Sonnenberg
więcej twórczości:
Sonnenberg Ewa
Jeden miesiąc odwyku - Ryszard Szociński
Jeden miesiąc odwyku
każdą chwilą
by kroki niepewne
kierować tylko w słuszną stronę
szczęście siedmiorga imion
to
pierwsze jego imię - wiara
drugie jego imię - miłość
trzecie jego imię - że widzę
czwarte jego imię - że słyszę
piąte jego imię - słowo
szóste jego imię - milczenie
siódme jego imię - płacz i śmiech
jeżeli zwątpienie przychodzi do mnie
pierwsze jego imię
wiatrem w precz go unicestwia
kiedy obojętność mnie nawiedza
szczęście drugiego imienia
zamienia ją w jasność dobra
jeśli zawładnie mną
zgiełk pozlepianych słów
szczęście trzeciego imienia
pokazuje mi sito do przesiewania
Ryszard Szociński
każdą chwilą
by kroki niepewne
kierować tylko w słuszną stronę
szczęście siedmiorga imion
to
pierwsze jego imię - wiara
drugie jego imię - miłość
trzecie jego imię - że widzę
czwarte jego imię - że słyszę
piąte jego imię - słowo
szóste jego imię - milczenie
siódme jego imię - płacz i śmiech
jeżeli zwątpienie przychodzi do mnie
pierwsze jego imię
wiatrem w precz go unicestwia
kiedy obojętność mnie nawiedza
szczęście drugiego imienia
zamienia ją w jasność dobra
jeśli zawładnie mną
zgiełk pozlepianych słów
szczęście trzeciego imienia
pokazuje mi sito do przesiewania
Ryszard Szociński
więcej twórczości:
Szociński Ryszard
Jesień - Ryszard Szociński
jesień
przyszła
z tamtej strony gór
oczyściła buki z zakrwawionych liści
żółć
brzozom zrzuciła
i modrzewiom igły
potoki czekają
na płukanie
na rwawy nurt
który resztki lata
poniesie do Soliny
jest już (...)
dojedzie
obiecuję wam wszystkim
obdaruje Was
najwspanialszą gwiazdką
na szczęśliwe życie
Ryszard Szociński
przyszła
z tamtej strony gór
oczyściła buki z zakrwawionych liści
żółć
brzozom zrzuciła
i modrzewiom igły
potoki czekają
na płukanie
na rwawy nurt
który resztki lata
poniesie do Soliny
jest już (...)
dojedzie
obiecuję wam wszystkim
obdaruje Was
najwspanialszą gwiazdką
na szczęśliwe życie
Ryszard Szociński
więcej twórczości:
Szociński Ryszard
Przedstawia się kot Morgan - Thomas Stearns Eliot
Przedstawia się kot Morgan
Kiedyś byłem piratem, co po morzach żeglował,
Teraz jestem spokojnym, staroświeckim portierem.
Nie ma co się przemęczać, człowiek się napracował,
A więc czuwam przy wejściu sławnej firmy w Bloomsbury.
Lubię udko kwiczoła, kuropatwą nie gardzę,
A najbardziej smakuje mi miseczka śmietany,
Kropla wódki przy barze, dzwonko śledzia w musztardzie,
Choć nikt nigdy nie widział, abym bywał pijany.
Manier nie mam wytwornych, może brak mi ogłady,
Za to futro porządne, chociaż siwe wąsiska,
Tak że wszyscy mi mówią, bez najmniejszej przesady:
„Nie ma jak stary Morgan, to poczciwe kocisko!"
W barbarzyńskich się krajach wyturlałem i z żalem
Muszę przyznać, że głos mój nie jest zbyt miodopłynny,
Ale jedno wam powiem, choć się wcale nie chwalę,
Że w tych drzwiach wpadłem w oko już niejednej dziewczyny.
Więc gdy ktoś z was interes ma do pana Fabera,
To mu powiem w sekrecie, niech pamięta i o tem,
Że tu los jego sprawy leży w ręku portiera,
Więc najlepiej niech najpierw zaprzyjaźni się z kotem.
MORGAN
Thomas Stearns Eliot
przełożyła Agnieszka Kreczmar
Kiedyś byłem piratem, co po morzach żeglował,
Teraz jestem spokojnym, staroświeckim portierem.
Nie ma co się przemęczać, człowiek się napracował,
A więc czuwam przy wejściu sławnej firmy w Bloomsbury.
Lubię udko kwiczoła, kuropatwą nie gardzę,
A najbardziej smakuje mi miseczka śmietany,
Kropla wódki przy barze, dzwonko śledzia w musztardzie,
Choć nikt nigdy nie widział, abym bywał pijany.
Manier nie mam wytwornych, może brak mi ogłady,
Za to futro porządne, chociaż siwe wąsiska,
Tak że wszyscy mi mówią, bez najmniejszej przesady:
„Nie ma jak stary Morgan, to poczciwe kocisko!"
W barbarzyńskich się krajach wyturlałem i z żalem
Muszę przyznać, że głos mój nie jest zbyt miodopłynny,
Ale jedno wam powiem, choć się wcale nie chwalę,
Że w tych drzwiach wpadłem w oko już niejednej dziewczyny.
Więc gdy ktoś z was interes ma do pana Fabera,
To mu powiem w sekrecie, niech pamięta i o tem,
Że tu los jego sprawy leży w ręku portiera,
Więc najlepiej niech najpierw zaprzyjaźni się z kotem.
MORGAN
Thomas Stearns Eliot
przełożyła Agnieszka Kreczmar
więcej twórczości:
Eliot Thomas Stearns
Zmierzchanie - Krzysztof Kamil Baczyński
Zmierzchanie
w szklane lazury wzbierających piersi...
Chociaż nie zawsze byliśmy najszczersi,
powiedzmy sobie zwyczajnie: dobranoc.
Bo świat zachodzi już i słońce ciche
nie wzbiera światłem w mgły wstające rano.
A dni się sypią - zerwane korale,
perły o zmroku...
powiedzmy: dobranoc.
W progu drzwi szklanych noc narasta lukiem,
w progu dni z błota noc cicho przyklęka
i garść popiołu w zaciśniętych rękach
parzy mnie jeszcze niedogasłym żarem.
Zmierzcha...
z nawisłych tlejących latami
znów w pyle światła dzień powstaje szary...
Krzysztof Kamil Baczyński
Motto: Je suis l'Empire a fa finOkręt odpłynie na spuchniętych żaglach
de la decadence
(Verlaine)
w szklane lazury wzbierających piersi...
Chociaż nie zawsze byliśmy najszczersi,
powiedzmy sobie zwyczajnie: dobranoc.
Bo świat zachodzi już i słońce ciche
nie wzbiera światłem w mgły wstające rano.
A dni się sypią - zerwane korale,
perły o zmroku...
powiedzmy: dobranoc.
W progu drzwi szklanych noc narasta lukiem,
w progu dni z błota noc cicho przyklęka
i garść popiołu w zaciśniętych rękach
parzy mnie jeszcze niedogasłym żarem.
Zmierzcha...
z nawisłych tlejących latami
znów w pyle światła dzień powstaje szary...
Krzysztof Kamil Baczyński
więcej twórczości:
Baczyński Krzysztof Kamil
Świętość - Kornel Filipowicz
Świętość
Nie można być świętym
W całości od stóp do głów
Od rana do wieczora
Codziennie co godzina co chwila
To nie miałoby sensu
Byłoby śmieszne
Nie mówiąc już o tym
Że w dzisiejszych czasach
Nieosiągalne
Ale wystarczy mnie zabłąkanemu
W mroku pogrążonemu
Zaszczutemu zajętemu sprawami
Mojego żołądka i skóry
Moich rąk i nóg
Jeśli czasem
Raz na tydzień
Raz na rok
Choć na chwilę
Przestanę myśleć tylko o sobie
I poczuję że jestem komuś potrzebny
Że stać mnie na to
Aby w czyjejś obronie
Być odważnym i bezinteresownym
To jakby odblask światła
Którego źródło jest mi nie znane
I niewidoczne
To jakby iskra albo promień
Który nagle przebił ciemność
Dotknął jakiegoś miejsca we mnie
I sprawił że zaświeciło
i całego mnie na chwilę rozjasniło
Szkoda tylko
Że to tak krótko trwało
Że tak szybko zgasło.
Kornel Filipowicz
Nie można być świętym
W całości od stóp do głów
Od rana do wieczora
Codziennie co godzina co chwila
To nie miałoby sensu
Byłoby śmieszne
Nie mówiąc już o tym
Że w dzisiejszych czasach
Nieosiągalne
Ale wystarczy mnie zabłąkanemu
W mroku pogrążonemu
Zaszczutemu zajętemu sprawami
Mojego żołądka i skóry
Moich rąk i nóg
Jeśli czasem
Raz na tydzień
Raz na rok
Choć na chwilę
Przestanę myśleć tylko o sobie
I poczuję że jestem komuś potrzebny
Że stać mnie na to
Aby w czyjejś obronie
Być odważnym i bezinteresownym
To jakby odblask światła
Którego źródło jest mi nie znane
I niewidoczne
To jakby iskra albo promień
Który nagle przebił ciemność
Dotknął jakiegoś miejsca we mnie
I sprawił że zaświeciło
i całego mnie na chwilę rozjasniło
Szkoda tylko
Że to tak krótko trwało
Że tak szybko zgasło.
Kornel Filipowicz
więcej twórczości:
Filipowicz Kornel
Dowód na istnienie - Julia Hartwig
Dowód na istnienie
Wszystko pogubiłam
nie ma już nic
miejsca straciły swoje miejsce
Więc nic?
Jednak po zagubieniu
jednak po oczyszczeniu
zostaje
niewyobrażalne
i komuś czy czemuś
o tym wiadomo
Julia Hartwig
Wszystko pogubiłam
nie ma już nic
miejsca straciły swoje miejsce
Więc nic?
Jednak po zagubieniu
jednak po oczyszczeniu
zostaje
niewyobrażalne
i komuś czy czemuś
o tym wiadomo
Julia Hartwig
więcej twórczości:
Hartwig Julia
Usiądź przy mnie blisko, miła... - Sergiusz Jesienin
Alfons Mucha - Jesień |
Usiądź przy mnie blisko, miła,
Spójrz mi w oczy aż do głębi,
By w twych oczach się odbiła
Zamieć co się we mnie kłębi.
Ten złocisty wdzięk jesieni,
Twoich włosów przędza lniana
Przyszły nagle jak zbawienie
Dla nicponia i cygana.
Zostawiłem moje strony,
Gdzie śpią lasy, kwitną krzaki...
Miejską sławą usidlony
Chciałem pędzić dni hulaki.
Chciałem w sercu swym zagłuszyć
Szmery sadu, wiatr nad stepem,
Gdzie przy wtórze bzykań muszych
Wyrastałem na poetę.
A tam teraz także jesień,
Klony zaglądają w okna,
Sęki łap nurzają w strzesze -
Chcą znajomych starych spotkać.
Nie ma ich już między swemi,
Tylko miesiąc przy jaworach
Znaczy piędź cmentarnej ziemi,
Gdzie i nam niedługo pora.
Gdzie i nam po snach i trwogach
Przyjdzie spocząć u pni krzywych.
Każda ryta wichrem droga
Tylko radość leje w żywych.
Usiądź przy mnie blisko, miła,
Spójrz mi w oczy aż do głębi,
By w twych oczach się odbiła
Zamieć co się we mnie kłębi.
Sergiusz Jesienin
tłum. Tadeusz Mongird
więcej twórczości:
Jesienin Sergiusz
Liście jesienne - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Liście jesienne
Liście jesienne leżą po brzegach dróg, mieniąc się jedną połową tęczy.
Wyglądają jak rozsypane róże wszelkich barw.
W stawie drżą złote plamy.
Rząd drzew odbija się w nim różnie: wierzba - mgłą siwą, czerwona leszczyna - skrzydłem motyla, topole - ciemnymi kolumnami.
Rząd drzew odbija się w nim różnie: wierzba - mgłą siwą, czerwona leszczyna - skrzydłem motyla, topole - ciemnymi kolumnami.
Skośne marmurowe schody, prowadzące ku wodzie, odbijają się w głąb i w przeciwną stronę niż prowadzą, tworząc klin.
Zadarte liście wierzby płyną jak dżonki, wiatrem popychane.
Wysoko przelatujące samoloty suną przez głębinę jak czarne płotki, małą gromadą.
Woda żyje, drzewa budzą się dzisiaj.
Wieje bowiem wiatr, który różni się od innych jak chuchnięcie od dmuchnięcia.
Z głębi piersi natury płynie to serdeczne chuchanie: wiatr halny.
Kto jeszcze nie wypowiedział swojej miłości, zdradzi się z nią w taki dzień.
Oto jest niekalendarzowy powrót wiosny.
Wiosna - kaprys, wiosna - łaska.
Możemy się jej wszędzie i zawsze spodziewać, tej Wiosny Niezależnej, zarówno w zimie, jak i w setnym choćby roku życia.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
więcej twórczości:
Pawlikowska-Jasnorzewska Maria
East Coker - III (fragment II Kwartetu) - Thomas Stearns Eliot
East Coker - III (fragment II Kwartetu)
Mówisz, że powtarzam
To co mówiłem uprzednio. Powiem to raz jeszcze.
Czy mam to powiedzieć jeszcze raz? Aby dotrzeć tam,
Aby dotrzeć tu, gdzie jesteś, aby wyruszyć stamtąd, gdzie ciebie nie ma,
Musisz iść drogą, na której nie ma ekstazy.
Aby dotrzeć do tego, czego nie wiesz,
Musisz iść drogą, która jest drogą niewiedzy.
Aby posiąść to, czego nie posiadasz,
Musisz oddać to, co posiadasz.
Aby dojść do tego, czym nie jesteś,
Musisz iść drogą, na której nie ma ciebie.
A to, czego nie wiesz, to jedyne, co wiesz
A to, co posiadasz, jest tym, czego nie posiadasz
A tam, gdzie jesteś - nie ma ciebie wcale.
Thomas Stearns Eliot
przekład Krzysztof Boczkowski
więcej twórczości:
Eliot Thomas Stearns
Kalejdoskop - Paul Marie Verlaine
Kalejdoskop
Na ulicy snów, w sercu marzonego miasta,
To będzie tak, jak gdyśmy już raz coś przeżyli:
Mglistość i wyrazistość tej jedynej chwili...
O, to słońce wschodzące, co nad mgły wyrasta!
O, ten krzyk ponad morzem, to wołanie w borach!
To będzie, jak gdy nie zna się przyczyn ni celu:
Dusza budzi się z wolna po wędrówkach wielu:
Rzeczy bardziej te same będą, niźli wczoraj
Na tej, ulicy, w mieście tych marzeń zaklętych,
Gdzie w zmierzchu mleć się będzie gigue na katarynkach,
Gdzie na szynkwasach koty rozsiądą się w szynkach
I będą defilować bandy orkiestr dętych.
To będzie, jakbyś umrzeć miał - nieodwołalne:
Słodkie łzy spływające łagodnie po twarzy,
Śmiechy łkające w kół turkocie i rozgwarze,
Ku śmierci, by nadeszła, wezwania błagalne,
Przebrzmiałe słowa jak uwiędłych kwiatów smutek!
Czasem buchnie gwar ostry zabawy ludowej,
A w miedzianymi otoku swych czół chłopki-wdowy
Będą się przedzierały przez tłum prostytutek,
Co włóczą się w kompanii staruchów bezbrwistych
I obleśnych smarkaczy, w dobrej komitywie,
Gdy o dwa kroki, cuchnąc moczem obrzydliwie,
Festyn od fajerwerków drżeć będzie rzęsistych.
To będzie jak gdy człowiek śni, i gdy na poły
Budzi się, i zasypia, i za każdym razem
Śni mu się baśń ta sama z tym samym obrazem,
Latem, w trawie, w tęczowych graniach lotu pszczoły.
Paul Marie Verlaine
przekład Anna Drzewicka
Na ulicy snów, w sercu marzonego miasta,
To będzie tak, jak gdyśmy już raz coś przeżyli:
Mglistość i wyrazistość tej jedynej chwili...
O, to słońce wschodzące, co nad mgły wyrasta!
O, ten krzyk ponad morzem, to wołanie w borach!
To będzie, jak gdy nie zna się przyczyn ni celu:
Dusza budzi się z wolna po wędrówkach wielu:
Rzeczy bardziej te same będą, niźli wczoraj
Na tej, ulicy, w mieście tych marzeń zaklętych,
Gdzie w zmierzchu mleć się będzie gigue na katarynkach,
Gdzie na szynkwasach koty rozsiądą się w szynkach
I będą defilować bandy orkiestr dętych.
To będzie, jakbyś umrzeć miał - nieodwołalne:
Słodkie łzy spływające łagodnie po twarzy,
Śmiechy łkające w kół turkocie i rozgwarze,
Ku śmierci, by nadeszła, wezwania błagalne,
Przebrzmiałe słowa jak uwiędłych kwiatów smutek!
Czasem buchnie gwar ostry zabawy ludowej,
A w miedzianymi otoku swych czół chłopki-wdowy
Będą się przedzierały przez tłum prostytutek,
Co włóczą się w kompanii staruchów bezbrwistych
I obleśnych smarkaczy, w dobrej komitywie,
Gdy o dwa kroki, cuchnąc moczem obrzydliwie,
Festyn od fajerwerków drżeć będzie rzęsistych.
To będzie jak gdy człowiek śni, i gdy na poły
Budzi się, i zasypia, i za każdym razem
Śni mu się baśń ta sama z tym samym obrazem,
Latem, w trawie, w tęczowych graniach lotu pszczoły.
Paul Marie Verlaine
przekład Anna Drzewicka
więcej twórczości:
Verlaine Paul
Jesteś za blisko - Urszula Kozioł
***
Jesteś za blisko
za naocznie jesteś
żebym cię mogła zobaczyć raz wtóry.
Oto liść jeden przybył
w naszym drzewie
a nie wiem - który.
Tak zacieramy się. Im bliżej siebie
jesteśmy dalsi wciąż
od zobaczenia.
Zbyt odsłonięte mamy twarze. Przecież
coś pozostało w nich
do odgadnienia.
Zatem jedź wyjedź i bądź mi z powrotem
bowiem gdzie oczy za blisko są oczom
błogosławiony rozjazd i powroty.
A tak się właśnie do obrazu
wgląda
cofając kroki.
Urszula Kozioł
Jesteś za blisko
za naocznie jesteś
żebym cię mogła zobaczyć raz wtóry.
Oto liść jeden przybył
w naszym drzewie
a nie wiem - który.
Tak zacieramy się. Im bliżej siebie
jesteśmy dalsi wciąż
od zobaczenia.
Zbyt odsłonięte mamy twarze. Przecież
coś pozostało w nich
do odgadnienia.
Zatem jedź wyjedź i bądź mi z powrotem
bowiem gdzie oczy za blisko są oczom
błogosławiony rozjazd i powroty.
A tak się właśnie do obrazu
wgląda
cofając kroki.
Urszula Kozioł
więcej twórczości:
Kozioł Urszula
Taka jesteś prosta - Sergiusz Jesienin
* * *
Taka jesteś prosta jak wszystkie,
Tak jak innych tysiące w Rosji.
Znasz samotny brzask szaromglisty
I jesieni znasz błękit mroźny.
Jakżem śmiesznie swe serce przykuł,
Po głupiemu zaprzątam głowę.
W każdej cerkwi riazańskiej z ikon
Patrzy twoje oblicze surowe.
Na te ikony kiedyś plułem,
Czciłem wrzask i grubiaństwo obwiesi,
Aż tu dziś rosną słowa czułych,
Słowa najłagodniejszych pieśni.
Wcale nie chcę w zenit ulatać,
Nazbyt wiele potrzeba ciału.
Czemu chłodem późnego lata
Nagle imię twe zadźwięczało?
Ja nie jestem żałosny ni płaski,
Wiem, co wczuć się w namiętność znaczy:
Potrafiłem od dziecka wejść w łaski
Wszystkich psów i stepowych klaczy.
Stąd i siebie rozdawałem hojnie
Tobie, innej, i rozdaję jak przedtem:
Szczęścia niewesołego rękojmię -
Obłąkane serce poety.
Stąd, gdy w skośne źrenice, jak w liście
Osunąłem się, smutek mój rośnie...
Taka jesteś prosta jak wszystkie,
Taka jak innych tysiące w Rosji.
Sergiusz Jesienin
przełożył Józef Waczków
więcej twórczości:
Jesienin Sergiusz
Nie przychodź - Stanisław Ciesielczuk
Nie przychodź
Nie przychodź do mnie, nie przychodź...
Zostań na zawsze przepięknym
Snem i pragnieniem cichym...
Nie przychodź...
Nie przychodź do mnie, nie przychodź,
dlatego, żeś taka mi droga,
że pragnę, abyś przyszła -
nie przychodź...
Nie przychodź do mnie, nie przychodź,
choć ciągle do ciebie tęsknię,
choć dławi mnie wołanie...
Nie przychodź...
Stanisław Ciesielczuk
więcej twórczości:
Ciesielczuk Stanisław
Woda - Wisława Szymborska
Woda
Kropla deszczu mi spadła na rękę,
utoczona z Gangesu i Nilu,
z wniebowziętego szronu na wąsikach foki,
z wody rozbitych dzbanów w miastach Ys i Tyr.
Na moim wskazującym palcu
Morze Kaspijskie jest morzem otwartym
a Pacyfik potulnie wpływa do Rudawy
tej samej, co fruwała chmurką nad Paryżem
w roku siedemset sześćdziesiątym czwartym
siódmego maja o trzeciej nad ranem.
Nie starczy ust do wymówienia
przelotnych imion twoich, wodo.
Musiałbym cię nazwać we wszystkich językach
wypowiadając naraz wszystkie samogłoski
i jednocześnie milczeć - dla jeziora,
które nie doczekało jakiejkolwiek nazwy
i nie ma go na ziemi - jako i na niebie
gwiazdy odbitej w nim.
Ktoś tonął, ktoś o ciebie wołał umierając.
Było to dawno i było to wczoraj.
Domy gasiłaś, domy porywałaś
jak drzewa, lasy jak miasta.
Byłaś w chrzcielnicach i wannach kurtyzan.
w pocałunkach, całunach.
Gryząc kamienie, karmiąc tęcze.
W pocie i rosie piramid, bzów.
Jakie to lekkie w kropli deszczu.
Jak delikatnie dotyka mnie świat.
Cokolwiek gdziekolwiek kiedykolwiek się działo
spisane jest na wodzie babel.
Wisława Szymborska
Kropla deszczu mi spadła na rękę,
utoczona z Gangesu i Nilu,
z wniebowziętego szronu na wąsikach foki,
z wody rozbitych dzbanów w miastach Ys i Tyr.
Na moim wskazującym palcu
Morze Kaspijskie jest morzem otwartym
a Pacyfik potulnie wpływa do Rudawy
tej samej, co fruwała chmurką nad Paryżem
w roku siedemset sześćdziesiątym czwartym
siódmego maja o trzeciej nad ranem.
Nie starczy ust do wymówienia
przelotnych imion twoich, wodo.
Musiałbym cię nazwać we wszystkich językach
wypowiadając naraz wszystkie samogłoski
i jednocześnie milczeć - dla jeziora,
które nie doczekało jakiejkolwiek nazwy
i nie ma go na ziemi - jako i na niebie
gwiazdy odbitej w nim.
Ktoś tonął, ktoś o ciebie wołał umierając.
Było to dawno i było to wczoraj.
Domy gasiłaś, domy porywałaś
jak drzewa, lasy jak miasta.
Byłaś w chrzcielnicach i wannach kurtyzan.
w pocałunkach, całunach.
Gryząc kamienie, karmiąc tęcze.
W pocie i rosie piramid, bzów.
Jakie to lekkie w kropli deszczu.
Jak delikatnie dotyka mnie świat.
Cokolwiek gdziekolwiek kiedykolwiek się działo
spisane jest na wodzie babel.
Wisława Szymborska
więcej twórczości:
Szymborska Wisława
P.S. Jesiennej miłości - Wojciech Bellon
P.S. Jesiennej miłości
I oto nadeszła pora
czerniawa traw zżętych
pozostał za nami
kosmos jesienny
przyszło nam u drogowskazu
z napisem "donikąd" stanąć
a w nas słowa jak ptaki zmoknięte
a w nas myśli strachliwe jak zając
i oto czas nadchodzi
wyjaśnień nie zbędnych
stoimy obok chociaż
na wyciągnięcie ręki
Żeby choć chwila niewielka
by spokój znowu znaleźć
lecz w nas słowa jak ptaki zmoknięte
lecz w nas myśli strachliwe jak zając
i oto popatrzmy tylko
stoimy na rozdrożu
z którego każde odejść
osobną drogą może
I każde z nas obce pośród
stron świata wybierając
bo w nas słowa jak ptaki zmoknięta
bo w nas myśli strachliwe jak zając
a tyle drogi przed nami
tyle światów przed nami
a tyle pieśni jeszcze tyle pieśni przed nami
Wojtek Belon
I oto nadeszła pora
czerniawa traw zżętych
pozostał za nami
kosmos jesienny
przyszło nam u drogowskazu
z napisem "donikąd" stanąć
a w nas słowa jak ptaki zmoknięte
a w nas myśli strachliwe jak zając
i oto czas nadchodzi
wyjaśnień nie zbędnych
stoimy obok chociaż
na wyciągnięcie ręki
Żeby choć chwila niewielka
by spokój znowu znaleźć
lecz w nas słowa jak ptaki zmoknięte
lecz w nas myśli strachliwe jak zając
i oto popatrzmy tylko
stoimy na rozdrożu
z którego każde odejść
osobną drogą może
I każde z nas obce pośród
stron świata wybierając
bo w nas słowa jak ptaki zmoknięta
bo w nas myśli strachliwe jak zając
a tyle drogi przed nami
tyle światów przed nami
a tyle pieśni jeszcze tyle pieśni przed nami
Wojtek Belon
więcej twórczości:
Bellon Wojciech
Kto zmusił mnie do tego... - Gunnar Ekelöf
Kto zmusił mnie do tego....
Kto zmusił mnie do tego, żebym patrzył i kochał,
a nie dotykał i kochał? Nie tchórzliwość,
lecz własne rozdarcie. Nie brak
głębokich czy gorących uczuć, lecz
nadmiar zmarzniętego do dna żaru!
Udręczony między samotnościami: tą od morza,
która jest wewnętrzną samotnością, i tą wśród ludzi,
która jest samotnością zewnętrzną -
jakbym był rozrywany końmi! -
próbuję wybrać jedną z nich,
a wtedy niszczą mnie bezlitośnie, wystawiając
na trzecią samotność, która jest pustynią
zamierania, pełną gorących korzennych woni,
piołunów i dzikich ostów, pierzchających
tak szybko, że już po chwili zdają się być
tylko fatamorganą...
Jaki mam pożytek z moich dziesięciu tysięcy?
wielki król jest daleko, kraj bezbrzeżny,
odwrót całkowity, szukam nieprzyjaciela,
ja sam i nikt inny. Jego tarcze
i lance nie wybłysną nigdy
z gęstego obłoku pyłu. Nigdy nie stracę
prawej ręki ani tym bardziej głowy,
a już raczej na pewno serca. Odnieść zwycięstwo!
Czy ktoś może wygrać, nie tracąc
najmniejszej cząstki siebie? Moją winą jest niewinność.
Gunnar Ekelöf
tłum. Janusz B. Roszkowski
Kto zmusił mnie do tego, żebym patrzył i kochał,
a nie dotykał i kochał? Nie tchórzliwość,
lecz własne rozdarcie. Nie brak
głębokich czy gorących uczuć, lecz
nadmiar zmarzniętego do dna żaru!
Udręczony między samotnościami: tą od morza,
która jest wewnętrzną samotnością, i tą wśród ludzi,
która jest samotnością zewnętrzną -
jakbym był rozrywany końmi! -
próbuję wybrać jedną z nich,
a wtedy niszczą mnie bezlitośnie, wystawiając
na trzecią samotność, która jest pustynią
zamierania, pełną gorących korzennych woni,
piołunów i dzikich ostów, pierzchających
tak szybko, że już po chwili zdają się być
tylko fatamorganą...
Jaki mam pożytek z moich dziesięciu tysięcy?
wielki król jest daleko, kraj bezbrzeżny,
odwrót całkowity, szukam nieprzyjaciela,
ja sam i nikt inny. Jego tarcze
i lance nie wybłysną nigdy
z gęstego obłoku pyłu. Nigdy nie stracę
prawej ręki ani tym bardziej głowy,
a już raczej na pewno serca. Odnieść zwycięstwo!
Czy ktoś może wygrać, nie tracąc
najmniejszej cząstki siebie? Moją winą jest niewinność.
Gunnar Ekelöf
tłum. Janusz B. Roszkowski
PS. Dziękuję:)
więcej twórczości:
Ekelöf Gunnar
Otchłań - Denise Levertov
Otchłań
Gdy się wypali biała mgła,
ujrzymy czeluść światła
wieczystego. Ostatnie pajęczyny
mgły pośród
czarnych jodeł jak biały
popiół na palenisku światła.
Chłód morza równoważy
ten pożar. Wynurzając się
z palącego chłodu oceanu
wchodzimy w gwałtowny ocean
południa. Święta sól
skrzy się na ciałach naszych.
Gdy znów nas mgła otuli
swą cienką przędzą, oby smak soli
przywołał wokół nas otchłań bezdenną.
Denise Levertov
tłum. Teresa Truszkowska
Gdy się wypali biała mgła,
ujrzymy czeluść światła
wieczystego. Ostatnie pajęczyny
mgły pośród
czarnych jodeł jak biały
popiół na palenisku światła.
Chłód morza równoważy
ten pożar. Wynurzając się
z palącego chłodu oceanu
wchodzimy w gwałtowny ocean
południa. Święta sól
skrzy się na ciałach naszych.
Gdy znów nas mgła otuli
swą cienką przędzą, oby smak soli
przywołał wokół nas otchłań bezdenną.
Denise Levertov
tłum. Teresa Truszkowska
więcej twórczości:
Levertov Denise
Ta siła, która przez zielony lont prze kwiaty - Dylan Thomas
***
Ta siła, która przez zielony lont prze kwiaty,
Prze mój zielony wiek; ta, co rozrywa korzeń,
Jest niszczycielką moją.
I tracę głos, gdy mam mówić skręconej róży,
Że młodość moją gnie ta sama febra mrozu.
Ta siła, która prze wodę na wskroś przez skały,
Tłoczy i moją krew; ta, co wysusza rzeki,
Krew moją zmienia w wosk.
I tracę głos, gdy mam powiedzieć moim żyłom,
Jak piły z górskich wód usta, którymi mówię.
Ta ręka, która w wir wprawia wodę w sadzawce,
Porusza lotny piach; ta która wiąże wiatr,
Ciągnie mój czarny żagiel.
I tracę głos, gdy mam mówić powieszonemu,
Że z mego ciała kat uczynił swoje wapno.
Przylgnął wargami czas do tryskających źródeł;
Miłość nabrzmiewa, lecz opadająca krew
Uspokoi jej ból.
I tracę głos, gdy mam wiatrowi opowiadać,
Jak wielki zegar gwiazd wybił godzinę nieba.
I tracę głos, gdy mam mówić zmarłej kochance,
Jak pełznie w pościel znów ten sam skręcony robak.
Dylan Thomas
przekład S. Barańczak
Ta siła, która przez zielony lont prze kwiaty,
Prze mój zielony wiek; ta, co rozrywa korzeń,
Jest niszczycielką moją.
I tracę głos, gdy mam mówić skręconej róży,
Że młodość moją gnie ta sama febra mrozu.
Ta siła, która prze wodę na wskroś przez skały,
Tłoczy i moją krew; ta, co wysusza rzeki,
Krew moją zmienia w wosk.
I tracę głos, gdy mam powiedzieć moim żyłom,
Jak piły z górskich wód usta, którymi mówię.
Ta ręka, która w wir wprawia wodę w sadzawce,
Porusza lotny piach; ta która wiąże wiatr,
Ciągnie mój czarny żagiel.
I tracę głos, gdy mam mówić powieszonemu,
Że z mego ciała kat uczynił swoje wapno.
Przylgnął wargami czas do tryskających źródeł;
Miłość nabrzmiewa, lecz opadająca krew
Uspokoi jej ból.
I tracę głos, gdy mam wiatrowi opowiadać,
Jak wielki zegar gwiazd wybił godzinę nieba.
I tracę głos, gdy mam mówić zmarłej kochance,
Jak pełznie w pościel znów ten sam skręcony robak.
Dylan Thomas
przekład S. Barańczak
więcej twórczości:
Thomas Dylan
Wyżsi dzisiaj - W.H. Auden
Wyżsi dzisiaj
Wyżsi dzisiaj, pamiętamy podobne wieczory,
Wspólne błądzenia po bezwietrznym sadzie
Gdzie strumień żwir obmywa, z dala od lodowca.
Nadchodzą śnieżne noce, a umarli zawodzą
U przylądków w swych wietrznych domostwach,
Bo przeciwnik zbyt łatwo ułożył pytania
Na pustych drogach.
Lecz szczęśliwi teraz, choć nie bardziej sobie bliscy,
Farmy widzimy oświetlone wzdłuż doliny;
W dole, u młyna, ustaje dźwięk młotów -
Kończą pracę.
Zgiełk o świtaniu przyniesie
Niektórym wolność, ale nie ten spokój,
Któremu żaden ptak nie zada kłamu; a który mija, lecz teraz wystarczy,
Bo coś wypełniło tę godzinę miłością lub cierpieniem.
W.H. Auden
przekład Anda Knight
Wyżsi dzisiaj, pamiętamy podobne wieczory,
Wspólne błądzenia po bezwietrznym sadzie
Gdzie strumień żwir obmywa, z dala od lodowca.
Nadchodzą śnieżne noce, a umarli zawodzą
U przylądków w swych wietrznych domostwach,
Bo przeciwnik zbyt łatwo ułożył pytania
Na pustych drogach.
Lecz szczęśliwi teraz, choć nie bardziej sobie bliscy,
Farmy widzimy oświetlone wzdłuż doliny;
W dole, u młyna, ustaje dźwięk młotów -
Kończą pracę.
Zgiełk o świtaniu przyniesie
Niektórym wolność, ale nie ten spokój,
Któremu żaden ptak nie zada kłamu; a który mija, lecz teraz wystarczy,
Bo coś wypełniło tę godzinę miłością lub cierpieniem.
W.H. Auden
przekład Anda Knight
więcej twórczości:
Auden Wystan Hugh
NN próbuje sobie przypomnieć słowa modlitwy - Stanisław Barańczak
NN próbuje sobie przypomnieć słowa modlitwy
Ojcze nasz, któryś jest niemy,
który nie odpowiesz na żadne wołanie,
a tylko rykiem syren co rano dajesz znać, że świat
ciągle jeszcze istnieje,
przemów:
ta dziewczyna jadąca tramwajem do pracy
w tandetnym płaszczu z trzema pierścionkami
na palcach, z resztą snu w zapuchniętych oczach,
musi usłyszeć Twój głos,
musi usłyszeć Twój głos, by się zbudzić
w ten jeszcze jeden świt.
Ojcze nasz, który nic nie wiesz,
który nie patrzysz nawet na tę ziemię,
a tylko codzienną gazetą obwieszczasz, że świat, że nasz świat,
trwa uporządkowany: spójrz,
ten mężczyzna siedzący za stołem, schylony
nad kotletem mielonym, setką wódki, płachtą
popołudniówki tłustą od sosu i druku,
musi wiedzieć, że ty także wiesz,
musi wiedzieć, że wiesz, aby przeżyć
ten jeszcze jeden dzień.
Ojcze nasz, którego nie ma,
Którego imienia nikt nawet nie wzywa
prócz dydaktycznych broszur piszących Cię z małej litery, bo świat
radzi sobie bez Ciebie,
bądź:
ten człowiek, który kładzie się spać i przelicza
wszystkie te dzisiejsze
kłamstwa, lęki, zdrady,
wszystkie hańby konieczne i usprawiedliwione
musi wierzyć, żeś jednak jest,
musi wierzyć, żeś jest, aby przespać
tę jeszcze jedną noc...
Stanisław Barańczak
Ojcze nasz, któryś jest niemy,
który nie odpowiesz na żadne wołanie,
a tylko rykiem syren co rano dajesz znać, że świat
ciągle jeszcze istnieje,
przemów:
ta dziewczyna jadąca tramwajem do pracy
w tandetnym płaszczu z trzema pierścionkami
na palcach, z resztą snu w zapuchniętych oczach,
musi usłyszeć Twój głos,
musi usłyszeć Twój głos, by się zbudzić
w ten jeszcze jeden świt.
Ojcze nasz, który nic nie wiesz,
który nie patrzysz nawet na tę ziemię,
a tylko codzienną gazetą obwieszczasz, że świat, że nasz świat,
trwa uporządkowany: spójrz,
ten mężczyzna siedzący za stołem, schylony
nad kotletem mielonym, setką wódki, płachtą
popołudniówki tłustą od sosu i druku,
musi wiedzieć, że ty także wiesz,
musi wiedzieć, że wiesz, aby przeżyć
ten jeszcze jeden dzień.
Ojcze nasz, którego nie ma,
Którego imienia nikt nawet nie wzywa
prócz dydaktycznych broszur piszących Cię z małej litery, bo świat
radzi sobie bez Ciebie,
bądź:
ten człowiek, który kładzie się spać i przelicza
wszystkie te dzisiejsze
kłamstwa, lęki, zdrady,
wszystkie hańby konieczne i usprawiedliwione
musi wierzyć, żeś jednak jest,
musi wierzyć, żeś jest, aby przespać
tę jeszcze jedną noc...
Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Barańczak Stanisław
East Coker IV (fragment II Kwartetu) - Thomas Stearns Eliot
East Coker (fragment II Kwartetu)
IV
Jedynym zdrowiem jest choroba
Jeśli słuchamy konającej siostry,
Która nas nie chce zadowolić,
Lecz przypomina naszą i Adama klątwę:
Aby ozdrowieć, musimy umierać.
Ziemia jest naszym ogromnym szpitalem,
Który milioner zrujnowany wzniósł,
Gdzie każdy zdrowy umiera powoli
Wśród absolutnej ojcowskiej kontroli,
Która nas nie opuści, lecz w końcu wyzwoli.
Od stóp do kolan pełznie mróz
Gorączka śpiewa w mózgu zwojach.
Aby się ogrzać, muszę marznąć,
Dygotać w czyśćca lodowatych zdrojach,
Których różami płomień, a cierniami dym.
Thomas Stearns Eliot
przekład Krzysztof Boczkowski
IV
Jedynym zdrowiem jest choroba
Jeśli słuchamy konającej siostry,
Która nas nie chce zadowolić,
Lecz przypomina naszą i Adama klątwę:
Aby ozdrowieć, musimy umierać.
Ziemia jest naszym ogromnym szpitalem,
Który milioner zrujnowany wzniósł,
Gdzie każdy zdrowy umiera powoli
Wśród absolutnej ojcowskiej kontroli,
Która nas nie opuści, lecz w końcu wyzwoli.
Od stóp do kolan pełznie mróz
Gorączka śpiewa w mózgu zwojach.
Aby się ogrzać, muszę marznąć,
Dygotać w czyśćca lodowatych zdrojach,
Których różami płomień, a cierniami dym.
Thomas Stearns Eliot
przekład Krzysztof Boczkowski
więcej twórczości:
Eliot Thomas Stearns
Przepaść Pana Cogito - Zbigniew Herbert
Przepaść Pana Cogito
W domu zawsze bezpiecznie
gdy rankiem Pan Cogito
wychodzi na spacer
napotyka - przepaść
nie jest to przepaść Pascala
nie jest to przepaść Dostojewskiego
jest to przepaść
na miarę Pana Cogito
dni bezdenne
dni budzące grozę
idzie za nimi jak cień
przystaje przed piekarnią
w parku przez ramię Pana Cogito
czyta z nim gazetę
uciążliwa jak egzema
przywiązana jak pies
za płytka żeby pochłonęła
głowę ręce i nogi
kiedyś być może
przepaść wyrośnie
przepaść dojrzeje
i będzie poważna
żeby tylko wiedzieć
jaką pije wodę
jakim karmić ją ziarnem
teraz
Pan Cogito
mógłby zebrać
parę garści piasku
zasypać ją
ale nie czyni tego
więc kiedy
wraca do domu
zostawia przepaść
za progiem
przykrywając starannie
kawałkiem starej materii
Zbigniew Herbert
W domu zawsze bezpiecznie
ale zaraz za progiem
gdy rankiem Pan Cogito
wychodzi na spacer
napotyka - przepaść
nie jest to przepaść Pascala
nie jest to przepaść Dostojewskiego
jest to przepaść
na miarę Pana Cogito
dni bezdenne
dni budzące grozę
idzie za nimi jak cień
przystaje przed piekarnią
w parku przez ramię Pana Cogito
czyta z nim gazetę
uciążliwa jak egzema
przywiązana jak pies
za płytka żeby pochłonęła
głowę ręce i nogi
kiedyś być może
przepaść wyrośnie
przepaść dojrzeje
i będzie poważna
żeby tylko wiedzieć
jaką pije wodę
jakim karmić ją ziarnem
teraz
Pan Cogito
mógłby zebrać
parę garści piasku
zasypać ją
ale nie czyni tego
więc kiedy
wraca do domu
zostawia przepaść
za progiem
przykrywając starannie
kawałkiem starej materii
Zbigniew Herbert
więcej twórczości:
Herbert Zbigniew
Z "Zeszytu ćwiczeń" - Jorgos Seferis
Z "Zeszytu ćwiczeń"
Mówili nam: zwyciężycie, gdy poddacie się.
Poddaliśmy się i znaleźliśmy popiół.
Mówili nam: zwyciężycie, gdy pokochacie.
Pokochaliśmy i znaleźliśmy popiół.
Mówili nam: zwyciężycie, gdy
wyrzekniecie się życia.
Wyrzekliśmy się życia i znaleźliśmy popiół...
Teraz, kiedy nie posiadamy nic,
pozostaje odszukać życie...
W nadmorskich grotach
istnieje pragnienie, istnieje miłość
i istnieje przestrzeń,
wszystko twarde jak muszla,
którą możesz trzymać w dłoni.
I w nadmorskich grotach
całymi dniami patrzyłem w twoje oczy
nie poznawałem ciebie ani ty mnie!
Jorgos Seferis
przekład (?)
więcej twórczości:
Seferis Jorgos
Półwysep - Seamus Heaney
Półwysep
Kiedy nie będziesz miał już co powiedzieć,
Spędź cały dzień na objeździe półwyspu.
Niebo wysokie jak nad pasem na lotnisku,
Ląd bez znaków szczególnych – nigdzie nie przyjedziesz,
Będziesz tylko przejeżdżał, choć stale obrzeżem, skrajami.
O zmierzchu morze i wzgórza horyzont wypija powoli,
Bieloną ścianę poddasza połyka zorane pole
I znów dokoła ciemność. Niech teraz twoja pamięć
Przywoła szklisty piasek przybrzeża i ostry zarys
Kłody, i tamtą skałę, o którą strzępił się przybój,
I ptaki, pomykające na szczudłach nóg w czas odpływu
I wyspy, na własnych grzbietach odjeżdżające w obszary
Mgieł i z powrotem, gdy nadal nic nie masz do powiedzenia
Prócz tego, że teraz już każdy szyfr krajobrazu złamiesz
Tym: czysto osadzonymi na własnych kształtach rzeczami,
Wodą, ziemią w ich posuniętych do najdalszych granic zbliżeniach.
Seamus Heaney
tłum. Stanisław Barańczak
Kiedy nie będziesz miał już co powiedzieć,
Spędź cały dzień na objeździe półwyspu.
Niebo wysokie jak nad pasem na lotnisku,
Ląd bez znaków szczególnych – nigdzie nie przyjedziesz,
Będziesz tylko przejeżdżał, choć stale obrzeżem, skrajami.
O zmierzchu morze i wzgórza horyzont wypija powoli,
Bieloną ścianę poddasza połyka zorane pole
I znów dokoła ciemność. Niech teraz twoja pamięć
Przywoła szklisty piasek przybrzeża i ostry zarys
Kłody, i tamtą skałę, o którą strzępił się przybój,
I ptaki, pomykające na szczudłach nóg w czas odpływu
I wyspy, na własnych grzbietach odjeżdżające w obszary
Mgieł i z powrotem, gdy nadal nic nie masz do powiedzenia
Prócz tego, że teraz już każdy szyfr krajobrazu złamiesz
Tym: czysto osadzonymi na własnych kształtach rzeczami,
Wodą, ziemią w ich posuniętych do najdalszych granic zbliżeniach.
Seamus Heaney
tłum. Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Heaney Seamus
Taka dobra pogoda na szczęście - Agnieszka Osiecka
Na kraniec siedmiu mórz,
Na kraniec siedmiu wzgórz,
Przypłynął raz kapitan,
Z księżycem się przywitał
I zapadł w sen i śnił...
Mija młodość, jak woda,
Czoło chmurzy się częściej,
A tu nagle pogoda,
Taka dobra pogoda na szczęście!
Nikt otuchy nie doda,
Cienie kłębią się częściej,
A tu nagle pogoda,
Odpowiednia pogoda na szczęście.
Coraz trudniej po schodach,
Coraz puściej w kredensie,
A tu nagle pogoda,
Odpowiednia pogoda na szczęście.
Agnieszka Osiecka
więcej twórczości:
Osiecka Agnieszka
Pytasz, co w moim życiu... - Jan Lechoń
Pytasz, co w moim życiu...
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.
Przez niebo rozgwieżdżone, wpośród nocy czarnej,
To one pędzą wicher międzyplanetarny,
Ten wicher, co dął w ziemię, aż ludzkość wydała,
Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała.
Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.
Jan Lechoń
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.
Przez niebo rozgwieżdżone, wpośród nocy czarnej,
To one pędzą wicher międzyplanetarny,
Ten wicher, co dął w ziemię, aż ludzkość wydała,
Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała.
Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.
Jan Lechoń
więcej twórczości:
Lechoń Jan
Uczę się ciebie człowieku... - Jerzy Liebert
***
Uczę się ciebie człowieku.
Powoli się uczę, powoli.
Od tego uczenia trudnego
Raduje się serce i boli.
O świcie nadzieją zakwita,
Pod wieczór niczemu nie wierzy,
Czy wątpi, czy ufa - jednako -
Do ciebie, człowieku, należy.
Uczę się ciebie i uczę
I wciąż cię jeszcze nie umiem -
Ale twe ranne wesele,
Twą troskę wieczorną rozumiem.
Jerzy Liebert
więcej twórczości:
Liebert Jerzy
Pożądam świecącej ciemności - Krzysztof Karasek
Pożądam świecącej ciemności
Wierszu, jedyna moja ojczyzno
ojczyzno ptaka i ojczyzno drzewa
w którego liściach deszcz
spadających gwiazd ściga
równinę bezradnym spojrzeniem
Kiedy chmury płyną nocą, nad miastem
wychodzę na balkon i spoglądam w niebo
Nie widzę gwiazd ni księżyca
Nie widzę nawet nieba
Wszystko zasłoniła
Jakaś brudna ręka
wszystko
zalane płaskim krajobrazem
z przedzierających się odblasków miasta i brudnego śniegu
W poświacie zacierają się kształty i ludzie
mrok zrównuje ich światy
giną w nim drzewa i ptaki
jakby wypadły z gwiazd na asfalt
ginie w nim nawet ciemność
To nie moja ojczyzna, wołam
nie mój dom
Jestem święcącą ciemnością
Krzysztof Karasek
Wierszu, jedyna moja ojczyzno
ojczyzno ptaka i ojczyzno drzewa
w którego liściach deszcz
spadających gwiazd ściga
równinę bezradnym spojrzeniem
Kiedy chmury płyną nocą, nad miastem
wychodzę na balkon i spoglądam w niebo
Nie widzę gwiazd ni księżyca
Nie widzę nawet nieba
Wszystko zasłoniła
Jakaś brudna ręka
wszystko
zalane płaskim krajobrazem
z przedzierających się odblasków miasta i brudnego śniegu
W poświacie zacierają się kształty i ludzie
mrok zrównuje ich światy
giną w nim drzewa i ptaki
jakby wypadły z gwiazd na asfalt
ginie w nim nawet ciemność
To nie moja ojczyzna, wołam
nie mój dom
Jestem święcącą ciemnością
Krzysztof Karasek
więcej twórczości:
Karasek Krzysztof
Do snu - Mieczysław Jastrun
Do snu
Nie mówiłem nigdy: sen mara Bóg wiara.
Dlaczegóż miałbym odsyłać do mar
ludzi przyśnionych do ciepłych poduszek
w świecie o innych prawach, gdzie obraz
przemijalności naszej nie ma czasu w sobie.
To co zostało mi to może tylko
uwierzyć w jasność dostępną jutro pojutrze lub nigdy
nam zanurzonym w wielkiej kropli nocy –
Nie mierz swoimi siłami potęgi
łudzących świateł otchłani. Patrz z miłością
na lot w słońcu naprzykrzającej się osy,
na mściwą ważkę, którą niegdyś nazwałem Elektrą –
i myśl, że zbudzisz się na łące jak w dzieciństwie
teraz gdy z wolna sen klei twoje powieki
i uśmiechnięta zasypiasz
w moim objęciu.
Mieczysław Jastrun
Nie mówiłem nigdy: sen mara Bóg wiara.
Dlaczegóż miałbym odsyłać do mar
ludzi przyśnionych do ciepłych poduszek
w świecie o innych prawach, gdzie obraz
przemijalności naszej nie ma czasu w sobie.
To co zostało mi to może tylko
uwierzyć w jasność dostępną jutro pojutrze lub nigdy
nam zanurzonym w wielkiej kropli nocy –
Nie mierz swoimi siłami potęgi
łudzących świateł otchłani. Patrz z miłością
na lot w słońcu naprzykrzającej się osy,
na mściwą ważkę, którą niegdyś nazwałem Elektrą –
i myśl, że zbudzisz się na łące jak w dzieciństwie
teraz gdy z wolna sen klei twoje powieki
i uśmiechnięta zasypiasz
w moim objęciu.
Mieczysław Jastrun
więcej twórczości:
Jastrun Mieczysław
Jesienny spacer poetów - Krzysztof Kamil Baczyński
Jesienny spacer poetów
Drzewa jak rude łby barbarzyńców
wnikały w żyły żółtych rzek.
Biało się kładł popiołem tynku
wtopiony w wodę miasta brzeg.
Szli po dudniącym moście kroków
jak po krawędzi z kruchego szkła,
pod zamyślonym grobem obłoków,
po liściach jak po krwawych łzach.
I mówił pierwszy: "Oto jest pieśń,
która uderza w firmament powiek".
A drugi mówił: "Nie, to jest śmierć,
którą przeczułem w zielonym słowie".
Krzysztof Kamil Baczyński
Drzewa jak rude łby barbarzyńców
wnikały w żyły żółtych rzek.
Biało się kładł popiołem tynku
wtopiony w wodę miasta brzeg.
Szli po dudniącym moście kroków
jak po krawędzi z kruchego szkła,
pod zamyślonym grobem obłoków,
po liściach jak po krwawych łzach.
I mówił pierwszy: "Oto jest pieśń,
która uderza w firmament powiek".
A drugi mówił: "Nie, to jest śmierć,
którą przeczułem w zielonym słowie".
Krzysztof Kamil Baczyński
więcej twórczości:
Baczyński Krzysztof Kamil
Nigdy bym nie przypuścił - Stanisław Barańczak
Nigdy bym nie przypuścił
Nigdy bym nie przypuścił: że choć starcza tchu
na zduszony wzlot krzyku z jednoczesnych dwu
gardeł, to przecież kiedyś takie Nic jak śmierć
wpół słowa krtań zarośnie jak skudlona sierść;
nigdy bym nie przypuścił, że w dwu ciałach skurcz,
co wydaje się wieczny, skłębi się jak kurz
i w zmarszczki prześcieradeł pierzchnie lekkim snem,
gdy rigor mortis w inne ciało wlewa się
nieodwołalnie skrzepłym woskiem; nigdy bym
nie przypuścił,, że w czyjeś usta wbijać dym
języka jest czułością mniej miękką niż strzęp
gazy do podwiązania czyichś zmarłych szczęk;
nigdy bym nie przypuścił, że bezwładna dłoń
zwieszająca się z łóżka sięga aż na dno
martwego morza potu, choć przedśmiertny pot
wyschnie prędzej niż pościel pognieciona pod
ciał podwójnym ciężarem, w których rośnie krew,
krążąca, aż nastanie ten i tamten kres.
Stanisław Barańczak
Nigdy bym nie przypuścił: że choć starcza tchu
na zduszony wzlot krzyku z jednoczesnych dwu
gardeł, to przecież kiedyś takie Nic jak śmierć
wpół słowa krtań zarośnie jak skudlona sierść;
nigdy bym nie przypuścił, że w dwu ciałach skurcz,
co wydaje się wieczny, skłębi się jak kurz
i w zmarszczki prześcieradeł pierzchnie lekkim snem,
gdy rigor mortis w inne ciało wlewa się
nieodwołalnie skrzepłym woskiem; nigdy bym
nie przypuścił,, że w czyjeś usta wbijać dym
języka jest czułością mniej miękką niż strzęp
gazy do podwiązania czyichś zmarłych szczęk;
nigdy bym nie przypuścił, że bezwładna dłoń
zwieszająca się z łóżka sięga aż na dno
martwego morza potu, choć przedśmiertny pot
wyschnie prędzej niż pościel pognieciona pod
ciał podwójnym ciężarem, w których rośnie krew,
krążąca, aż nastanie ten i tamten kres.
Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Barańczak Stanisław
W nicość śniąca się droga - Bolesław Leśmian
W nicość śniąca się droga
Poistniały czerwienie na niebiosów uboczu -
Poistniały dla nikogo, samym sobie raczej - wbrew…
I nie umiem powiedzieć, skąd uległość mych oczu
Tym zarysom drzew na chmurze… Trzebaż oczom takich drzew?…
Wiem, że muszę wypatrzeć w nicość śniącą się drogę.
Odchodzimy gdzieś co chwila i co chwila brak nam lic…
I nie mogę cię pieścić i nie pieścić nie mogę -
Tylko patrzę w zmierzch za tobą i nie pragnę widzieć nic.
Usta twoje - daleko! Usta twoje - tak blisko!
Serce w żalu zatwardziałe do rąk białych weź i złam!
Czy pamiętasz ów ogród - płot wysoki - mgłę niską?
Mgła - to człowiek niepotrzebny, snem mi równy - taki sam!
Coś tam o nas przez liście zaszeptało do cienia -
Potoczyło się po drzewach - zrozumiało nas - i lśni
W ustach twoich - tkwi chłodna odrobina znużenia -
Więc pójdziemy do ogrodu! Poszukamy zmarłych dni!
Jest tam ścieżka znajoma - i jest drzewo za bramą.
Czy pamiętasz, jak się idzie? Trzeba minąć cały świat!
Wdziej tę suknię, co wtedy!… Włosy uczesz tak samo!
I pójdziemy do ogrodu… Ty idź - pierwsza… Pójdę w ślad…
Bolesław Leśmian
więcej twórczości:
audio,
Leśmian Bolesław
Zamyślenia II - Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Zamyślenia II
Melancholia, tęsknota, smutek, zniechęcenie
Są treścią mojej duszy... Z skrzydły złamanemi
Myśl ma, zamiast powietrzne przerzynać bezdenie,
Włóczy się jak zbarczone żurawie po ziemi.
Cóż, że zrywa się czasem i wzlatuje w górę
Z smutnym krzykiem tęsknoty do sfer, kędy słońce,
Nieśćmione wyziewami ziemi, jasno gore
I gdzie szumią obłoki z wiatrami lecące?...
Złamane skrzydła lecieć nie zdołają długo,
Myśl spada i pierś rani o głazów krawędzie,
I znów wlecze się, znacząc krwi czerwoną strugą
Ślady swej ziemskiej drogi — i tak zawsze będzie.
Kazimierz Przerwa-Tetmajer
więcej twórczości:
Przerwa-Tetmajer Kazimierz
Stary kapelusz, plecak, wiatr, nocny wędrowiec - Jarosław Marek Rymkiewicz
Stary kapelusz, plecak, wiatr, nocny wędrowiec
Może tędy do Boga ktoś z nas się dostanie
Tędy przez krzaki jeżyn podmiejskie śmietniska
Jeśli Bóg tutaj chodzi to nas widzi z bliska
Tędy obok kolejki w chwastach po nasypie
Tam gdzie spóźniona jesień czarne liście sypie
Czy widzisz – przy mnie idą koty jeż półżywy
Sucha jabłoń klon ścięty złamane pokrzywy
Dwie kawki pogubione klon ścięty za młodu
I jeszcze coś co żyło w ciemnościach ogrodu
Z kotów Żółtek umarły oraz Psotka żywa
I Figiel ten co Żółtka żałośnie przyzywa
Tam na prawo mieszkają Małgosia i Ania
Bóg gdzieś jest ale wielka chmura go zasłania
Idą także migdałek trzy brzózki schorzałe
Stara sosna i wrzosy choć to dzieci małe
Kwacze Żółtek i Figiel bo głos mają kaczy
Biegną przodem kto pierwszy z nich Boga zobaczy
Przez wiadukt i na lewo przy dziurawym płocie
Suchy jaśmin sosenki jedno widmo kocie
Idę z nimi coś sobie nucę z Zaratustry
Chmury wiszą na niebie jak skrwawione chusty
Nie wiemy czy Bóg blisko czy daleko mieszka
I gdzie – czy to do Boga prowadzi ta ścieżka
Przez jesień mego życia idziemy pomału
To co z życia zostanie będzie do podziału
To co niosę na rękach to jest kocię młode
Mała gwiazdka nam wróży przyjemną pogodę
Jarosław Marek Rymkiewicz
[...] und ich gäbe mein bißchen HausStary kapelusz plecak wiatr i wędrowanie
und Glück und Behagen gern für einen
alten Hut und Ranzen, um noch einmal
die Welt zu grüßen und mein Heimweh
über Wasser und Land zu tragen
Hermann Hesse, Bodensee. Im Philisterland (1904)
Może tędy do Boga ktoś z nas się dostanie
Tędy przez krzaki jeżyn podmiejskie śmietniska
Jeśli Bóg tutaj chodzi to nas widzi z bliska
Tędy obok kolejki w chwastach po nasypie
Tam gdzie spóźniona jesień czarne liście sypie
Czy widzisz – przy mnie idą koty jeż półżywy
Sucha jabłoń klon ścięty złamane pokrzywy
Dwie kawki pogubione klon ścięty za młodu
I jeszcze coś co żyło w ciemnościach ogrodu
Z kotów Żółtek umarły oraz Psotka żywa
I Figiel ten co Żółtka żałośnie przyzywa
Tam na prawo mieszkają Małgosia i Ania
Bóg gdzieś jest ale wielka chmura go zasłania
Idą także migdałek trzy brzózki schorzałe
Stara sosna i wrzosy choć to dzieci małe
Kwacze Żółtek i Figiel bo głos mają kaczy
Biegną przodem kto pierwszy z nich Boga zobaczy
Przez wiadukt i na lewo przy dziurawym płocie
Suchy jaśmin sosenki jedno widmo kocie
Idę z nimi coś sobie nucę z Zaratustry
Chmury wiszą na niebie jak skrwawione chusty
Nie wiemy czy Bóg blisko czy daleko mieszka
I gdzie – czy to do Boga prowadzi ta ścieżka
Przez jesień mego życia idziemy pomału
To co z życia zostanie będzie do podziału
To co niosę na rękach to jest kocię młode
Mała gwiazdka nam wróży przyjemną pogodę
Jarosław Marek Rymkiewicz
więcej twórczości:
Rymkiewicz Jarosław Marek
Światło Księżyca - Guillaume Apollinaire
Światło Księżyca
Księżyc miodem ocieka na ustach szalonych
Żarłoczne są tej nocy ogrody i domy
Gwiazdy do pszczół tańczących stały się podobne
Przelewa się w altanach złote światło miodne
Bo z nieba opadając łagodnie na ziemię
W plastry miodu się łączą księżyca promienie
I skrycie mi się roi słodka awantura
Drżę pod żądłem ognistym tej pszczoły Arktura
Co w ręce mi promieni zwodne rzucił światło
I swój miód księżycowy zebrał z róży wiatrów
Guillaume Apollinaire
tłum. Artur Międzyrzecki
Księżyc miodem ocieka na ustach szalonych
Żarłoczne są tej nocy ogrody i domy
Gwiazdy do pszczół tańczących stały się podobne
Przelewa się w altanach złote światło miodne
Bo z nieba opadając łagodnie na ziemię
W plastry miodu się łączą księżyca promienie
I skrycie mi się roi słodka awantura
Drżę pod żądłem ognistym tej pszczoły Arktura
Co w ręce mi promieni zwodne rzucił światło
I swój miód księżycowy zebrał z róży wiatrów
Guillaume Apollinaire
tłum. Artur Międzyrzecki
więcej twórczości:
Apollinarie Guillaume
Powiedz i ty - Paul Celan
Alexandre Cabanel |
Powiedz i ty,
powiedz jako ostatni,
powiedz swą sentencję.
Mów –
lecz nie oddzielaj „nie” od „tak”.
Daj swej sentencji również sens:
daj jej cień.
Daj jej cienia dość,
daj jej tyle,
ile widzisz go wokół siebie
podzielonego między północ, południe i północ.
Rozejrzyj się wkoło:
patrz, jakie życie staje się w krąg –
przy śmierci! Jakie życie!
Prawdę powiada, kto cień wypowiada.
Lecz teraz kurczy się miejsce, gdzie stoisz:
dokąd teraz, rozebrany z cienia, dokąd?
Wznoś się. Po omacku.
Coraz cieńszy, coraz mniej poznawalny, delikatniejszy!
Delikatniejszy: nić,
po której opaść chce gwiazda:
by płynąć dołem, dołem,
gdzie siebie widzi, jak migocze: w wydmach
wędrujących słów.
Paul Celan
tłum. Feliks Przybylak
więcej twórczości:
Celan Paul
Dokąd to dokąd... - Nelly Sachs
* * *
Dokąd to dokąd,
wszechświecie tęsknoty,
co mrocznie zaklęty
już w gąsienicy rozpina skrzydła,
płetwami ryby
wciąż opisuje początek
w głębinach wód, które
jedno tylko serce
może wymierzyć
pionem smutku.
Dokąd to dokąd,
wszechświecie tęsknoty,
ze światami utraconych snów
i rozdartym krwioobiegiem ciała,
gdy dusza skulona w kłębek
czeka na swoje nowe narodziny
pod lodem maski pośmiertnej.
Nelly Sachs
tłum. Ryszard Krynicki
Dokąd to dokąd,
wszechświecie tęsknoty,
co mrocznie zaklęty
już w gąsienicy rozpina skrzydła,
płetwami ryby
wciąż opisuje początek
w głębinach wód, które
jedno tylko serce
może wymierzyć
pionem smutku.
Dokąd to dokąd,
wszechświecie tęsknoty,
ze światami utraconych snów
i rozdartym krwioobiegiem ciała,
gdy dusza skulona w kłębek
czeka na swoje nowe narodziny
pod lodem maski pośmiertnej.
Nelly Sachs
tłum. Ryszard Krynicki
więcej twórczości:
Sachs Nelly
Domy przedmieścia - Zbigniew Herbert
Domy przedmieścia
W jesienne bezsłoneczne popołudnie Pan Cogito
lubi odwiedzać brudne przedmieścia. Nie ma -
mówi - czystszego źródła melancholii.
Domy przedmieścia o podkrążonych oknach
domy kaszlące cicho
dreszcze tynku
domy o rzadkich włosach
chorej cerze
tylko kominy marzą
chuda skarga
dochodzi do brzegu lasu
na brzeg wielkiej wody
chciałbym wam wymyślać imiona
napełniać zapachem Indii
ogniem Bosforu
gwarem wodospadów
domy przedmieścia o zapadniętych skroniach
domy żujące skórkę chleba
zimne jak sen paralityka
których schody są palmą kurzu
domy stale na sprzedaż
zajazdy nieszczęścia
domy które nigdy nie były w teatrze
szczury domów przedmieścia
zaprowadźcie je nad brzeg oceanu
niech usiądą w gorącym piasku
niech oglądają noc podzwrotnikową
niech fala ich nagrodzi burzliwą owacją
jak przystoi tylko zmarnowanym żywotom
Zbigniew Herbert
W jesienne bezsłoneczne popołudnie Pan Cogito
lubi odwiedzać brudne przedmieścia. Nie ma -
mówi - czystszego źródła melancholii.
Domy przedmieścia o podkrążonych oknach
domy kaszlące cicho
dreszcze tynku
domy o rzadkich włosach
chorej cerze
tylko kominy marzą
chuda skarga
dochodzi do brzegu lasu
na brzeg wielkiej wody
chciałbym wam wymyślać imiona
napełniać zapachem Indii
ogniem Bosforu
gwarem wodospadów
domy przedmieścia o zapadniętych skroniach
domy żujące skórkę chleba
zimne jak sen paralityka
których schody są palmą kurzu
domy stale na sprzedaż
zajazdy nieszczęścia
domy które nigdy nie były w teatrze
szczury domów przedmieścia
zaprowadźcie je nad brzeg oceanu
niech usiądą w gorącym piasku
niech oglądają noc podzwrotnikową
niech fala ich nagrodzi burzliwą owacją
jak przystoi tylko zmarnowanym żywotom
Zbigniew Herbert
więcej twórczości:
Herbert Zbigniew
Lubię w jesiennym, późnym czasie - Fiodor Tiutczew
Lubię w jesiennym, późnym czasie
Vladimir Pervuninsky
Lubię w jesiennym, późnym czasie
Carskiego Sioła ogród złoty,
Gdy zmierzch w półmgle go lekkiej gasi
I kłoni do snu i tęsknoty
I zjawy biało uskrzydlone
Na tafli jezior zmatowiałej,
Milczeniem, ciszą otoczone,
W półmgle przeźroczej stoją białe...
I gdy na stopnie się szerokie
Dumnych pałaców Katarzyny
Kładą wieczorów wczesnych mroki
W październikowe te godziny,
A w tajemnicy mrocznych cieni
Majaczy się przy gwiazd migocie
Jak gdyby sławnych przypomnienie
Minionych dni — kopuła w złocie.
Fiodor Tiutczew
tłum. (?)
więcej twórczości:
Tiutczew Fiodor
Do Apollina (I, 31) - Horacy
Do Apollina (I, 31)
O co poeta prosi Apollina
gdy młode wino rozlewa z patery?
O co się modli w ten dzień dedykacji?
O nie o zbiory na żyznej Sardynii
ani o stada mnożące się w żarach
Kalabrii ani nie prosi o złoto
czy kość indyjską czy grunty zwilżane
po cichu nurtem spokojnym Lirysu
Łozy kaleńskie niech nożem okrzesa
kto panem winnic i kubku ze złota
bogaty kupiec niechaj pije wino
dobrze płacone syryjskim towarem
on z łaski nieba Atlantyckie wody
bezkarnie wita trzy razy do roku
albo i cztery mnie do życia starczą
oliwki lekkie ślazy i cykoria
Synu Latony pozwól mi się cieszyć
tym co jest moje zdrowiem i nietkniętą
władzą umysłu pozwól niech się za mną
nie wlecze starość brzydka i bez lutni
Horacy
przeł. Adam Ważyk
więcej twórczości:
Horacy
Stwórca - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Stwórca
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało?
Nikt się nie będzie tłumaczył, że nie mógł wymyślić lepiej?
Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżesz się dzielnie trzymało!
Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie?
Nikt mi nie powie dlaczego? Nikt mi nie powie dla kogo?
Nie wyjmie mi z serca strzały? Nie zdziwi się, że z nią żyłam?
Nie pocałuje mnie za to? I przejdę samotną drogą,
Zgubię się i zarzucę, tak jakbym nigdy nie była?
Achilles płakał z rozpaczy zabiwszy Pentesyleję?
Lecz ten, co mnie życie odbierze, nie krzyknie z żalu i strachu.
Poleci za motylami, do kwiatów się roześmieje
I zaśnie w złotym powietrzu, w sieci najnowszych zapachów...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
więcej twórczości:
Pawlikowska-Jasnorzewska Maria
La figlia che piange - Thomas Stearns Eliot
La figlia che piange
Pochylona nad urną w ogrodzie -
Wpleć, wpleć we włosy złociste promienie
I kwiatów przytul niespodzianą mękę,
I odrzuć je na ziemię, i odejdź stąd, odejdź,
Przelotny wyrzut kryjąc pod powieką,
Lecz wpleć we włosy złociste promienie.
Tak chciałbym, żeby porzucił ją nagle,
Tak chciałbym, żeby pozostała z żalem,
Tak by się oddalił,
Jak dusza ciało odbiega znużone,
Jak myśl opuszcza ciało, które kona,
Wtedy bym odnalazł
Sposób tak miękki i zręczny zarazem,
Który jak uśmiech moglibyśmy pojąć,
W prostocie swej obłudny jak i uścisk dłoni.
Odeszła, ale wraz z wiatrem jesieni
Powraca i przez wiele dni nawiedza pamięć,
Długie godziny sobą mi wypełnia:
Z włosami na ramionach, w ramionach - z kwiatami.
Myślę, czy razem byliby szczęśliwi?
A może z gestem, z pozą rozstać mi się trudno?
Niekiedy rozmyślaniom moim tak wnikliwym
Dziwią się: lęk północy i spokój południa.
Thomas Stearns Eliot
przekład Andrzeja Piotrowskiego
O quam te memorem virgo...Na ostatnim stań schodów kamieniu,
Pochylona nad urną w ogrodzie -
Wpleć, wpleć we włosy złociste promienie
I kwiatów przytul niespodzianą mękę,
I odrzuć je na ziemię, i odejdź stąd, odejdź,
Przelotny wyrzut kryjąc pod powieką,
Lecz wpleć we włosy złociste promienie.
Tak chciałbym, żeby porzucił ją nagle,
Tak chciałbym, żeby pozostała z żalem,
Tak by się oddalił,
Jak dusza ciało odbiega znużone,
Jak myśl opuszcza ciało, które kona,
Wtedy bym odnalazł
Sposób tak miękki i zręczny zarazem,
Który jak uśmiech moglibyśmy pojąć,
W prostocie swej obłudny jak i uścisk dłoni.
Odeszła, ale wraz z wiatrem jesieni
Powraca i przez wiele dni nawiedza pamięć,
Długie godziny sobą mi wypełnia:
Z włosami na ramionach, w ramionach - z kwiatami.
Myślę, czy razem byliby szczęśliwi?
A może z gestem, z pozą rozstać mi się trudno?
Niekiedy rozmyślaniom moim tak wnikliwym
Dziwią się: lęk północy i spokój południa.
Thomas Stearns Eliot
przekład Andrzeja Piotrowskiego
więcej twórczości:
Eliot Thomas Stearns
Zły ptak - Marcin Świetlicki
Zły ptak
To pewne: ten ptak - sroka
próbuje mnie okrążyć
i osaczyć. Dzień w dzień
zatacza coraz mniejsze kółka
i skrzeczy: buddyzm, materializm,
literatura, pieniądze, w imię Ojca i Syna.
Skrzeczy: odpowiedzialność. Skrzeczy: wychowanie
- i wszystko inne takie. Co to
za światło, które można opowiedzieć, które
ma regulamin? Co to
za wierni, którym nie wystarczy
ten nieprzerwanie wieczny pocałunek bez ust?
Marcin Świetlicki
To pewne: ten ptak - sroka
próbuje mnie okrążyć
i osaczyć. Dzień w dzień
zatacza coraz mniejsze kółka
i skrzeczy: buddyzm, materializm,
literatura, pieniądze, w imię Ojca i Syna.
Skrzeczy: odpowiedzialność. Skrzeczy: wychowanie
- i wszystko inne takie. Co to
za światło, które można opowiedzieć, które
ma regulamin? Co to
za wierni, którym nie wystarczy
ten nieprzerwanie wieczny pocałunek bez ust?
Marcin Świetlicki
więcej twórczości:
Swietlicki Marcin
Magdalena - Mieczysław Jastrun
Magdalena
Jakaż radość ogarnęła ją jak osobę
drżącą z chłodu wełniana chusta
gdy ujrzała idącego przez gaj oliwny
ogrodnika podobnego do Chrystusa
Nieśmiałym szeptem rozchyliły się usta
„Czy to ty przebrałeś się w ciało umarłego?”
- Nie mów nic Nie dotykaj mnie spojrzyj na drzewo
które mnie ukrzyżowało Boli Nie płacz
„Panie – szepnęła – ta jaskinia pusta
po tobie Gdzie twój grób? Odpowiedz!”
I Magdalena czeka od lat dwóch tysięcy
na Niego który odszedł i nie wrócił więcej.
Mieczysław Jastrun
Jakaż radość ogarnęła ją jak osobę
drżącą z chłodu wełniana chusta
gdy ujrzała idącego przez gaj oliwny
ogrodnika podobnego do Chrystusa
Nieśmiałym szeptem rozchyliły się usta
„Czy to ty przebrałeś się w ciało umarłego?”
- Nie mów nic Nie dotykaj mnie spojrzyj na drzewo
które mnie ukrzyżowało Boli Nie płacz
„Panie – szepnęła – ta jaskinia pusta
po tobie Gdzie twój grób? Odpowiedz!”
I Magdalena czeka od lat dwóch tysięcy
na Niego który odszedł i nie wrócił więcej.
Mieczysław Jastrun
więcej twórczości:
Jastrun Mieczysław
Nokturn - Jan Lechoń
Nokturn
Cóż ja jestem? Liść tylko, liść, co z drzewa leci.
Com czynił - wszystko było pisane na wodzie.
Liść jestem, co spadł z drzewa w dalekim ogrodzie,
Wiatr niesie go aleją, w której księżyc świeci.
Jednego pragnę dzisiaj: was, zimne powiewy!
Więc nieś mnie, wietrze chłodny, nie pytając po co,
Pomiędzy stare ścieżki, zapomniane krzewy,
Które wszystkie rozpoznam i odnajdę nocą.
W ostatniej woni lata, w powiewie jesieni
Niech padnę pod strzaskany ganek kolumnowy,
By ujrzeć te, com widział, podniesione głowy
Wśród teraz pochylonych, zamyślonych cieni.
Uciszaj, srebrna nocy, całą ziemię śpiewną!
A ja padnę na trawę wilgotną od rosy,
Lub będę muskał cicho niegdyś złote włosy,
Których dziś już koloru nie poznałbym pewno.
Jan Lechoń
Cóż ja jestem? Liść tylko, liść, co z drzewa leci.
Com czynił - wszystko było pisane na wodzie.
Liść jestem, co spadł z drzewa w dalekim ogrodzie,
Wiatr niesie go aleją, w której księżyc świeci.
Jednego pragnę dzisiaj: was, zimne powiewy!
Więc nieś mnie, wietrze chłodny, nie pytając po co,
Pomiędzy stare ścieżki, zapomniane krzewy,
Które wszystkie rozpoznam i odnajdę nocą.
W ostatniej woni lata, w powiewie jesieni
Niech padnę pod strzaskany ganek kolumnowy,
By ujrzeć te, com widział, podniesione głowy
Wśród teraz pochylonych, zamyślonych cieni.
Uciszaj, srebrna nocy, całą ziemię śpiewną!
A ja padnę na trawę wilgotną od rosy,
Lub będę muskał cicho niegdyś złote włosy,
Których dziś już koloru nie poznałbym pewno.
Jan Lechoń
więcej twórczości:
Lechoń Jan
Śmiech jesiennego wiatru - Jaroslav Seifert
Śmiech jesiennego wiatru
W diamentach i jabłkach
echo twych kroków z krokami kobiet się miesza,
mrok błądzi rynkiem,
i kołowrót, w którym zaklęte są gwiazdy,
czas i powietrze tu śpiewa.
Powiew pachnie pleśnią,
w gwiazdozbiorze Wagi jest miesiąc wrzesień,
a ty pragnienie gasisz sokiem gwiazd.
Czas winobrania dojrzał;
sam hodowałeś tylko dzikie wino,
więc zbieraj nędzny plon –
swój śmiech, kurz i mgłę nad lasem.
Lekkomyślny instrument brzmiał
w twoich rękach,
spienione srebro, ciemne błyski strun
nad krzywą ziemi –
Podobny jesteś do gołębi
umierających na zegarze.
Jaroslav Seifert
tłum. Jan Maria Gisges
W diamentach i jabłkach
echo twych kroków z krokami kobiet się miesza,
mrok błądzi rynkiem,
i kołowrót, w którym zaklęte są gwiazdy,
czas i powietrze tu śpiewa.
Powiew pachnie pleśnią,
w gwiazdozbiorze Wagi jest miesiąc wrzesień,
a ty pragnienie gasisz sokiem gwiazd.
Czas winobrania dojrzał;
sam hodowałeś tylko dzikie wino,
więc zbieraj nędzny plon –
swój śmiech, kurz i mgłę nad lasem.
Lekkomyślny instrument brzmiał
w twoich rękach,
spienione srebro, ciemne błyski strun
nad krzywą ziemi –
Podobny jesteś do gołębi
umierających na zegarze.
Jaroslav Seifert
tłum. Jan Maria Gisges
więcej twórczości:
Seifert Jaroslav
Szczęście - Władysław Broniewski
Szczęście
Największe ze szczęść,
to tylko jego część.
Najpiękniejszy poemat,
to ten którego nie ma.
Najpiękniejsza kobieta,
to może ta?...
jednak nie ta.
Władysław Broniewski
Największe ze szczęść,
to tylko jego część.
Najpiękniejszy poemat,
to ten którego nie ma.
Najpiękniejsza kobieta,
to może ta?...
jednak nie ta.
Władysław Broniewski
więcej twórczości:
Broniewski Władysław
Subskrybuj:
Posty (Atom)