Jesień wielkopolska - Kazimiera Iłłakowiczówna

Jesień wielkopolska

1. Jeszcze przez okna wpadają umierające motyle
i cichną po kątach,
i buczy, i bzyka przezroczysty truteń,
co się w pajęczyny zaplątał.
Choć szron stuka w szyby,
aż pękają i lecą okruszyny kitu,
każdy budzi się wesół
i sprawdziwszy, że mocno rozpięty kawałek błękitu
w oknie rozciąga się bez fałdki i skazy
aż po horyzont - zapomina o sennej zgryzocie od razu.

2. W drzwiach o chłodnej klamce
uderza cię mocno zapach kartoflisk i dymu.
Złote i czerwone drzewa obstąpiły dom
jak wesołe olbrzymy.
Psy naszczekują, kury uparte spędzając z dziedzińca,
faworytka wyżlica dokonuje po opustoszałych grzędach wesołego młyńca.
Kret, mistrz podziemi, wyrzuca
w oczach, błyskawicznie, za pagórkiem pagórek,
nagle- psa dosłyszał widocznie, bo zaprzestał roboty,
jakby z dołu pociągnięty za sznurek.

3. Jeśli ktoś zgryźliwy z natury,
niech lepiej nie idzie zupełnie w aleje,
bo tam widać, jak gęste dotychczas sklepienie gałęzi
coraz bardziej z liści pustoszeje,
bo tam dywan rozesłany każdemu pod nogi,
przypomina życia nieuniknione próchnienie,
bo tam wstaje Niepowrotne i wilgotnym
nagle szyję otacza ramieniem.

4. Lecz oko niefrasobliwe dostrzega z radością,
gdy spojrzy w górę,
giętkie żebra budowy, drzew obnażonych z listowia
porywającą architekturę.
Na wyciągniętą dłoń łowi się
lecącą na środek drogi słoneczną plamę,
a ucho zbiera i podaje spragnionej melodii duszy
szepty deptanych liści, każdej jesieni te same.

5. Posągi o zmurszałych cokołach
w niezliczonych fałdach szat kryją mchów pełne skazy.
Od deszczów, wieloletnich śniegów,
od piasku niesionego przez wiatr
ślepe twarze żywego nabrały wyrazu.
Patrzą, czekają. Od nieuważnego przechodnia
spodziewają się wyznania, czarodziejstwa, skargi, skinienia,
aż wolnym idąc krokiem pospieszać zaczyna,
nawet biec... I zda mu się, że ktoś go wołał po imieniu,
aż go zatrzymał, ogarnął, otumanił, oślepił,
zaczarował niepoznaną, zapomnianą pieszczotą...

...I przeciera oczy, gwizdnąć próbuje niezręcznie,
ogląda się... A jest już na skraju i tylko za sobą
widzi parku migotliwe, zielonkawe złoto.

Kazimiera Iłłakowiczówna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz