Tomasowi Tranströmerowi
Oto znowu stanąłem pod bezbarwnym niebem
zawalonym puszystym, postrzępionym chlebem
duszy. Pada. Mysz polna na widok człowieka
popiskując pozdrawia mnie. Przeszło pół wieku.
Barwinek i głaz skryty pod mchem mają stałe,
niezmienne miejsce. Mułem też pachnie kawałek
z Homera odłamany, wyblakły i stary,
szuka miejsca ze względu na swoje rozmiary.
Wpierw dostrzegły go drzewa i niektóre krzaki.
Ich bezruch sprawia to, że migotliwe ptaki
są dla nich podejrzane. Patrzą okiem srogim
na wieloręczne, jeśli nie są jednookie.
W tutejszym beznamiętnym, pozaziemskim świecie
różnica między rybą, która idzie w sieci
a zmokniętą statuą alkonauty ma
sens dla akceptujących dzielenie na dwa.
A ja wolę dwukropek, niż wynik dzielenia
głosu przez bezczas, a piekła rodem oblodzenia.
Lgnę do rodzimych, rdzawych granitowych złomów,
szarą kropką źrenicy wracając do domu.
Josif Brodski
tłumaczyła Katarzyna Krzyżewska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz