Ach, umieram, umieram... (fragment)
II
"Podaj mi rękę" - mówił anioł,
a był to świt jak uśmiech dziecka blady.
"Oto się unosimy z daleka wołaniom".
Słychać było powietrza srebrne wodospady
i cichy duchów poświst teraz mi wiadomy.
Płynęliśmy. Pod nami stały mokre domy
w chłodnym deszczu zastygłe. Szelest cichy mył
zielone okiennice i dachy znajome.
Spali jeszcze. Przed oknem tylko długo wył
pies - czując rękę świata, co stał nad znikomym
krajobrazem przedmieścia. Muzyki nieznane
grały słodko u chmurek wąskich. Niedaleko
spadały białe kwiaty i cień płynął rzeką.
III
"Kochani, o, kochani! Czy jest takie serce,
które przeżyje miłość na świecie kainów?"
Anioł przykładał dłonie liliowe do ust
i mówił: "W takie serce będę teraz niósł
twoje zmęczone imię, w proste serce Boga,
co jest jak gór zielonych dolina dla owiec
i jest jak sen nagrzany i biały grobowiec".
Już widziałem motyle w powietrzu wykute,
skinieniem jego ręki z kwiatów ciepła tkane
i posągi ogniste nie dotknięte dłutem,
rosnące, jak je wiatry składały, i same
gwiazdy na strop puszczone jak litery praw.
I spadła wtedy pierwsza przezroczysta łza
z powieki na te kształty ziemi, gór i drzew,
łza, żem zrozumiał jasność. O, jaki to gniew,
jaka nienawiść była, co zamknęła wzrok
i jeno złe kamienie wkładała do rąk.
każde pragnienie jak grób kładła przy mnie,
abym nie wdział światła w każdym ptaka hymnie.
w każdym liści schyleniu, łaskawości łąk.
Krzysztof Kamil Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz