Deszcz - Julian Przyboś

Deszcz

U okna urywa się niebo i -
Dachy zlatują na miasto,
gniazdo widnokręgu.
Dalej -
Po powietrzu spada widok gór.
Ze słońcem na podniesionym ręku
pole, ogromne, które nie ma ciebie,
zaszło.
Tam - dolinom w granicie moje oczy ułożyły dna,
tam - moje usta wymówiły hale,
nad którymi słyszysz mój oddech z chmur?
Tu -
i -
Dzień stoczył się jak łza.

Julian Przyboś

24 komentarze:

  1. Ależ pięknie w Twojej duszy gra, milady.

    Wygląda na to, że trafiłem do raju.
    Łechcą me serce, te wiersze.

    Dziękuję, w imieniu swoim oraz wielu czytelników odwiedzających Twój blog.


    Co do powyższego utworu:
    Przyboś mistrz!
    Jego zabawy metaforami to czysty geniusz.
    Moje małe niebo.


    Pozdrawiam i dużo miłości życzę, A.

    PS Tej prawdziwej. Bezinteresownej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ślicznie dziękuję, drogi książę A. de Burbon, za tak łaskawy komentarz i życzenia:} Jest tylko mały problem, otóż wg mnie owe życzenia plus postscriptum waszej książęcej mości to czysty oksymoron. Za to wiersz Przybosia i szklaneczka dobrego burbona do podusi równa się psychiczny orgazm:]

      Usuń
  2. Zasady savoir-vivre nakazują mi grzecznie przyjąć podziękowania, księżniczko.


    Prawdziwa miłość zakłada bezinteresowność, samą bezinteresowność i tylko bezinteresowność.

    „Któż to ci powiedział, że nie ma już na świecie prawdziwej, wiernej, wiecznej miłości?
    A niechże wyrwą temu kłamcy jego plugawy język!”

    Idealizuję ten afekt. Bo Miłość jest Bogiem.


    Oj tak, a psychiczne orgazmy to coś, co A. lubi najbardziej.

    No, może poza blaskiem księżyca i ciepłem gwiazd. Nocnym zapachem deszczu, przemokniętym brukiem i szaleństwem nieprzespanych nocy. Poza cudownym uczuciem zdenerwowania w trakcie pierwszej wspólnej nocy z ukochaną osobą. Zapachem zakurzonej książki i smakiem papierosa.

    Moment... Wynikiem wyżej wymienionych jest ów orgazm, więc bez sensu jest ta wypowiedź.



    Marzę, więc jestem. Ty też?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Si Señor:) Przecież nawet ten blog to coś na kształt zbioru marzeń, a jednym z najważniejszych przykazań w moim prywatnym dekalogu jest słynne zdanie Conrada: "Iść za marze­niem i zno­wu iść za marze­niem, i tak zaw­sze aż do końca."

      Niestety, marzenia są jak horyzont, który zdaje się być na wyciągnięcie ręki. Jego iluzja (a może piękno i tajemnica?) polega na tym, że człowiek myśli: "Dam radę! Bo to jeszcze tylko kilkaset kroków"... i tak ufnie, bądź naiwnie, po wielokroć można obejść nasz glob a horyzont wciąż tuż tuż..:)

      I jeszcze jedno skojarzenie z marzeniami, drogi książę:

      Lecz bied­na jes­tem: me skar­by - w marze­niach;
      Więc ci rzu­ciłam marze­nia pod sto­py;
      Stąpaj os­trożnie, stąpasz po marzeniach.

      Sądzę, że Mistrz Yeats wybaczyłby mi tę niewinną parafrazę;)

      Tak, wierzę głęboko, że Miłość jest Bogiem. Problem jedynie w tym, że jak niejednokrotnie już pisałam, jestem "wyznania wahadłowego" - to wierzę w Boga, to znów nie wierzę. Innymi słowy najbliżej mi do stwierdzenia mojego wielkiego Przyjaciela, niejakiego Albercika E., który zwykł o sobie mawiać, że jest "głęboko wierzącym ateistą":)
      Pod czym się obiema łapkami podpisuję:))

      A skoro oboje jesteśmy zgodni, że Bóg jest Miłością, to niech wasza książęca mość, sam wysnuje wnioski...

      "Któż to ci powiedział, że nie ma już na świecie prawdziwej, wiernej, wiecznej miłości? A niechże wyrwą temu kłamcy jego plugawy język!" - Mistrzu! Gdybym miała na imię Małgorzata, to zaczęłabym się teraz bać, że zostanę bez języka! /boisie/ bo niestety ja tak powiadam:]
      :D
      A jako, że dochodzi druga w nocy i jestem już naprawdę nieprzytomna, to na koniec jeszcze fragmencik z najgenialniejszego przyjęcia świata, czyli coś w stylu między nami arystokratami, drogi książę:
      "Na litość boską, królowo - zachrypiał [Behemot] - czyż ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus!"
      /rotfl/
      A więc? À votre santé, drogi de Burbonie,
      i dobranoc.

      PS. Ja się tam i tak kocham na zabój w Korowiowie. No i oczywiście w Wolandzie (ale to taka vice-miłość)




      Usuń
  3. Te słowa, z opowiadania Schulza (moja największa miłość), zapadły w pamięć na zawsze:
    „Miał oczy nieprawdopodobnie błękitne, nie stworzone do patrzenia, tylko do bezdennego zniebieszczania się w marzeniu.”


    Bliżej mi do Russella.
    „Ateista, podobnie jak chrześcijanin, utrzymuje, że wiemy, czy Bóg jest czy go nie ma: chrześcijanin twierdzi, że wiemy, iż Bóg jest, ateista – że wiemy, iż go nie ma. Tymczasem agnostyk zawiesza sąd, utrzymując, że nie ma dostatecznych podstaw, by przyjąć lub zaprzeczyć istnieniu Boga.”


    Sformułuję to, raz jeszcze.

    Prawdziwa miłość jest słońcem i księżycem, niebem i ziemią, dniem i nocą, wszystkim.
    Prawdziwa miłość jest jed­nością, która ma początek tutaj, teraz, a kon­ty­nuację w wie­czności.
    Prawdziwa miłość nigdy nie umiera.

    Lepiej?


    Woland jest cudowny. Mój faworyt.
    Zresztą „Mistrz i Małgorzata” to - bezdyskusyjnie - arcydzieło i każda postać zachwyca.


    À votre santé, madame.

    PS Jestem człowiekiem z zasadami. Lub nie. Zależnie od sytuacji.
    PPS Jak ja uwielbiam Gałczyńskiego, zwłaszcza tego w wydaniu poety czułego serca. Oj, jak ja go uwielbiam!

    We śnie jesteś moja i pierwsza,
    We śnie jestem pierwszy dla ciebie.
    Rozmawiamy o kwiatach i wierszach,
    Psach na ziemi i ptakach na niebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnej sierpniowej nocy długo rozmawiałam z kimś dla mnie szczególnym i wyjątkowym o Schulzu i zawstydziłam się swym potknięciem przy Ulicy Krokodyli:) Efektem owej wpadki było to, że przez następne dwie czy trzy doby totalnie zanurzyłam się w zaczarowane światy Burunona. Najdłużej utkwiłam w "Sanatorium pod klepsydrą"...
      Pozwolisz więc, Szan. de Burbonie, że odpowiem na Twój komentarz posiłkując się cytatami:)

      1/ Russel - Tak. Dziękuję za ten fragment:* Kupuję! I od razu włączam go do swego prywatnego Pisma Świętego, a jako zapłatę dodam:

      "...gdy już więzienie zamyka się nieodwołalnie, gdy ostatni otwór jest zamurowany, gdy wszystko sprzęgło się, ażeby Cię przemilczeć, o, Boże, gdy [...] zatarasował, zalepił ostatnią szparę, ażeby Cię nie dojrzano, wtedy powstałeś w szumiącym płaszczu mórz i kontynentów i kłam mu zadałeś. Ty, Boże, wziąłeś wtedy na siebie odium herezji i wybuchnąłeś na świat tym ogromnym, kolorowym i wspaniałym bluźnierstwem. O Herezjarcho wspaniały!"
      (genialne, prawda? szczególnie kręci mnie owo 'bluźnierstwo wspaniałe' i nazwanie Boga Herezjarchą:))

      A miłość? Pięknie o niej piszesz, mości książę, lecz wg moich doświadczeń ląduje się wówczas np. tu:
      "Cóż można począć w takim świecie? Jak nie zwątpić, jak nie upaść na duchu, gdy wszystko jest zamknięte na głucho, zamurowane nad swoim sensem, i wszędzie tylko stukasz w cegłę, jak w ścianę więzienia? [...] Czy mam zdradzić, że pokój mój jest zamurowany? Jakżeż to? Zamurowany? W jakiż sposób mógłbym zeń wyjść? Otóż to właśnie: dla dobrej woli nie ma zapory, intensywnej chęci nic się nie oprze. Muszę sobie tylko wyobrazić drzwi, dobre stare drzwi, jak w kuchni mego dzieciństwa, z żelazną klamką i ryglem. Nie ma pokoju tak zamurowanego, żeby się na takie drzwi zaufane nie otwierał, jeśli tylko starczy sił, by mu je zainsynuować."
      Dwukrotna czteroletnia odsiadka, podczas której "siedziałam i słuchałam ciszy", nauczyła mnie jednego: o miłości zdrowiej jest czytać niż ją przeżywać...
      Ergo?
      Podróże malachitową łąką morza w kierunku Wysp Szczęśliwych odbywam teraz jedynie na blogu. Tu mi nie grozi przynajmniej choroba morska, ani klaustrofobiczne uwięzienie w kolejnej zapchlonej i cuchnącej zenzie.
      Bene!

      PS. Jeśli chodzi o PS to jesteśmy tacy sami:]

      PPS. Wczoraj znów wylądowałam w "Mistrzu i Małgorzacie", dlatego tu byłam trochę bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca...
      ;)

      Usuń
    2. Z każdego opowiadania wręcz wylewa się magiczność słowa. Każde opowiadanie jest pełne oniryzmu, symbolizmu, metafor i wielowymiarowości. Każde opowiadanie jest hołdem złożonym możliwościom języka. Każde opowiadanie jest najprawdziwszym przykładem literackiego geniuszu. To właśnie Schulz.
      Niczym sen - przy próbie wyjaśnienia automatycznie racjonalizujesz, a to mija się z celem. Analizę zostawiam sobie, w głowie.


      Proszę. ;-)


      Cytujesz Brunona, a ja się rozpływam.

      „Nie ma człowieka – są tylko nieskończenie odległe od siebie i suwerenne sposoby bycia, nie mieszczące się w żadnej jednolitej formule, nie sprowadzalne do wspólnego mianownika. Od człowieka do człowieka jest skok większy niż od robaka do najwyższego kręgowca. Przechodząc od jednej twarzy do drugiej musimy przestawić się i przebudować do gruntu, musimy zmienić wszystkie miary i założenia. Nic z tych kategorii, które przydatne były, gdy chodziło o jednego człowieka – nie pozostanie nam, gdy staniemy przed innym. Pani powiedziała o indywidualnościach: żywioły… Ja powiedziałbym: filozofowie, systemy, plany świata, recepty na świat… Tym są ludzie.
      Według każdej z tych recept mógłby być stworzony świat cały. Gdy przystępuję do nowego człowieka, wszystkie doświadczenia dotychczasowe, antycypacje, z góry ułożone taktyki stają się nieprzydatne. Między mną a każdym nowym człowiekiem zaczyna się świat na nowo, jak gdyby nic jeszcze nie było dotychczas ustalone i zadecydowane. Jakże naiwna i tępa jest szkolna, akademicka fizjonomika, widząca w wyrazie twarzy osad, nawarstwienie wielokrotnych ruchów mimicznych – skurczów mięśni.
      Tak jakby twarzom trzeba było dopiero wygniatać wyraz, jakby były one czym innym, jak właśnie samym wyrazem, ekspresją, wnikliwym mówieniem, żarliwym mruganiem do naszej domyślności. Aż dziw, że te rzeczy są nieme, niewymowne, ledwo bełkocące niejasno. Powiedzieć fizjonomię słowami, wyrazić ją bez reszty, wyczerpać świat w niej zawarty – oto, co mnie pociąga: twarz ludzka jako punkt wyjścia powieści!”

      „Potrzeba mi wspólnika do przedsięwzięć odkrywczych. To, co dla jednego człowieka jest ryzykiem, niemożliwością, na głowie postawionym kaprysem – odbite w czterech oczach staje się rzeczywistością. Świat jak gdyby czekał na tę spółkę: zamknięty dotychczas, ciasny, bez dalszych planów – dojrzewać zaczyna kolorami dali, pękać i otwierać się w głąb. Malowane prospekty pogłębiają się i rozstępują w rzeczywiste perspektywy, ściana przepuszcza nas w dymensje przedtem nieosiągalne, freski malowane na nieboskłonie ożywają jak w pantomimie.”


      Znajdzie Cię. Miłość znajdzie Cię sama. Nie musisz szukać.
      W każdym razie życzę Ci z całego serca prawdziwej, pięknej, szczęśliwej, żarliwej, największej miłości. Takiej, która zdecyduje się na podróż latającym dywanem, płynąc szafirową drogą nieba, wśród niewinnie białych chmur i nader edeńskiego klimatu.
      Podejrzewam, że jesteś jedną z tych osób, które ją docenią, a wrażliwość i niezwykłe spojrzenie na świat pozwolą Ci na pełnię radości płynącą z tego uczucia.
      O, sancta amoris!


      A ja czytam „Sto lat samotności”. Zdaje się, że piąty raz.

      Usuń
    3. Wspaniałe fragmenty! Dziękuję:*
      Nie, nie szukam miłości. I proszę, nie życz mi jej, jeśli nie życzysz mi źle. Trzeciego upadku już nie przeżyję.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
    4. Proszę. ;*


      Napisz, a ja co tchu przybędę i złapię niewiastę. Przeto o upadek bać się już nie musisz.

      Naprzód, ku duchowej ekstazie!




      Leżysz zabity i jam też zabity,
      Ty – strzałą śmierci, ja – strzałą miłości.

      Widzę, że masz jeden wiersz J.A. Morsztyna.
      Lubuję się w Hieronimie. Szkoda, że brak go tutaj.

      Usuń
    5. Jak "Do trupa" to jakby do mnie!
      Przyjdzie czas i na Hieronima:)

      Usuń
  4. Czym jest słońce dla ziemi, tym miłość dla duszy.

    Bo wiara w miłość to jedyna wiara, która ma znaczenie. Dla miłości żyjemy.
    Nie przeczę, że często wiąże się to z niemałą ilością cierpienia, a jednak dla niej żyjemy. Dla niej żyjemy...


    Breton, twórca dwóch manifestów surrealizmu, znakomicie pisał o miłości:
    Dzięki miłości, i tylko dzięki niej, dokonuje się najściślejsze zespolenie egzystencji i esencji, to jej udaje się pogodzić od razu, całkowicie harmonijnie i bez dwuznaczności, te dwa pojęcia, które poza nią pozostają zawsze niepewne i wrogie. Mówię oczywiści o miłości w pełni jej mocy, trwającej całe życie, takiej, która godzi się za swój przedmiot uznać tylko jedną istotę.



    Ażeby tylko Amor swą celność poprawił! Ażeby!


    Przepraszam za bałagan. Kończę. Bez odbioru. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przerywam milczenie, by odpowiedzieć.

    „Szekspir, możecie mi wierzyć, stoi absurdalnie zbyt wysoko i sława jego nazwiska spadnie.”

    George nie miał racji, atoli także uważam, że ów pan jest przesadnie apoteozowany.


    Bohater bajroniczny jest mi bardzo bliski. Cała twórczość G.G. Byrona jest mi bardzo bliska. :-)
    Zaiste miłość jest świętym pożarem,
    Iskrą zatloną w ogniach nieśmiertelnych;
    Aniołów dobrem, Wszechmocnego darem,
    Balsamem rajskim dla serc skazitelnych.
    Pobożność duszę w niebiosa porywa,
    Ale z miłością niebo w duszę wpływa;
    Uczucie, które bóstwem zapalamy,
    Która wytrawia wszystkie myśli plamy.
    Jest to promyczek wszechtwórczego słońca,
    Korona, duszę w około wieńcząca.

    Tak będę mówił, o Pani!

    PS Comitam. Oddajmy Szekspirowi, co szekspirowskie. Ale nie więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciszej nad tą trumną! (ja tu o sobie tak słodko)

    podpisano: stuprocentowy bohater bajroniczny rodzaju żeńskiego...

    ... wielbiący/a/ jednako Szekspira i Byrona.

    Jakże mam ich nie kochać, skoro pierwszy pisze w moim imieniu, że:

    Niestety, miłość, choć niby ponętna, srogie na sercu wypala nam piętna.


    Drugi także:

    Miłość mężczyźnie nie jest życiem całym –
    Dla kobiet miłość – jedyne istnienie
    On wszystkie dobra ma – kobieta jedno:
    Kochać i kochać, i być zawsze biedną!
    Miłości kobiet – o! poznania warte,
    Piękne a groźne, pełne tajemnicy.
    Kobieta wszystko stawia na tę kartę,
    Gdy przegra, to jej nic oprócz tęsknicy
    I żalu życie nie odda rozdarte.

    PS. Jeszcze mi tylko malarii potrzeba, a wtedy mów mi George
    ;)
    Pozdrawiam Waszą Książęcą Mość:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję.

    Byron, Byron:

    O! nie mów mi, o! nie mów mi
    O szczęściu tych minionych dni,
    Gdy miałaś duszę moją całą.
    Pamiętam je, dopóki czas
    Nie przyjdzie sprawić, iżby z nas
    Śladu na ziemi nie zostało.

    Czyż mogłabyś - czyż ja bym mógł
    Zapomnieć serca twego stuk,
    Gdym pieścił złoto twych warkoczy?
    Dziś jeszcze widzę pąs twych warg,
    Co tchnąć miłością, skapią skarg,
    I młodą pierś, i tęskne oczy.

    Do sercam tulił cię, a ty
    Miewałaś w oczach rzewne mgły -
    Wyrzutu może? czy zachęty?
    I znowum cię w uściski brał,
    Jak gdyby chcąc; by pieszczot szał
    W niebytu strącił nas odmęty.

    A potem, gdy się powiek brzeg
    Łączył w puszysty jeden ścieg,
    Kryjąc błękitne kule na dnie -
    Rzęs twoich długich kładł się cień,
    Na licach, jak gdy w mroźny dzień
    Na śniegi pióro kruka spadnie.

    Że znów mnie kochasz, miałem sen -
    I słodszy był mi majak ten,
    Niż gdybym płonął znów na jawie
    Dla innych serc, dla innych lic:
    Bo one mi nie niosą nic,
    Gdy ze snem moim je zestawię.

    Więc nie mów mi, więc nie mów mi,
    Że nigdy już nie wrócą dni,
    Co sennym sycą mnie wspomnieniem -
    Póki się nie zmienimy w głaz
    I póki nam nie powie czas,
    Że myśmy tu znikomym cieniem.





    Widziałem cię płaczącą, okaś nie otarła
    I promienna o lazur łezka się oparła
    Jak na listku fiołka rosa uwieszona.
    Widziałem i twój uśmiech, i te wówczas oczy,
    Przy których skonał szafir u twojego łona;
    Skonał, bo tak żyjących świateł nie roztoczy.

    Jak w chmurkę wsiąka barwa słonecznego błysku,
    Którą cienie wieczora nie bez trudu znoszą,
    Tak twój uśmiech anielski najczystszą rozkoszą
    Napawa chmurne myśli i duszę w ucisku;
    A po twoim spojrzeniu pozostaje żywa
    Boska światłość i długo w sercu się rozpływa.


    Snów przejaskrawionych i nieprzyzwoitych. Nieprzyzwoicie surrealistycznych.

    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie śnię. To nieostrożne.
      Ale za wiersze ślicznie dziękuję:***
      :)

      Usuń
  8. Za ukochanym poetą:

    Nie śniło mi się nic,
    Nie śniło mi się nic,
    Lecz gdyby mi się śniło,
    Toby tak ślicznie było!...
    A teraz – żal...


    I za ukochanym reżyserem:

    „Człowiek jest geniuszem, kiedy śni.”

    Wielbisz Szekspira, prawda?
    Zobacz koniecznie „Tron we krwi” Kurosawy. Najprawdziwsze arcydzieło! Mistrzostwo świata!


    Cała przyjemność po mojej stronie, mademoiselle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz, księciuniu... I Tuwima też lubisz! Podobnie jak ja (oraz 4/5 Polaków /lol/ - dopowiedział mój cyniczno-ironiczny krytyk wewnętrzny:))
      Ale;)
      Ale musisz mi wybaczyć to, że absolutnie nie obejrzę "Tronu we krwi", ani żadnego innego filmu Kurosawy i jeszcze filmów kilku...nastu innych reżyserów.
      Trauma taka, ot co. Albo hiper-alergia. Jak kto woli.
      Aktualnie jestem przeszczęśliwa, że już nie wymiotuję na monitor widząc to nazwisko.
      Chociaż przyznaję, że musiało minąć wiele godzin zanim zdobyłam się na odpisanie na Twój komentarz. I oczywiście nie chodzi tu o Ciebie, de Burbonie, tylko o tego wrażego Azjatę.

      Dlaczego nie mam jakiegoś parcjalnego Alzheimera?! Ale by fajnie było. Ech, marzenia...

      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo, bardzo.
      Bardzo.
      :)

      Usuń
  9. Jestem nieprzytomnie zakochany w Tuwimie.
    A także w Mironie, Kochanowskim, Słowackim, Baczyńskim...
    Poza tym: Lange, Staff i Leśmian.

    A! I Norwid, prawdziwy król smutku, artysta kompletny. Nawet fakt, że zaczęto go doceniać sporo po śmierci, jest znamienny i doskonale pasuje do całego biogramu.

    Wyżej być nie można.


    Wybaczę, wybaczę.
    Tarkowski, Tarr, Bunuel, Pasolini, Godard, Bergman, Svankmajer, Michelangelo Antonioni, Herzog, Fellini?

    Zakładam, że Mistrz Has oraz Mistrz Konwicki zaliczony. ;-)


    Marzenia.


    Pozdrawiam Cię bardziej, bardziej, bardziej, Nieznajoma.

    A.

    PS Jestem człowiek dwoisty, jak u Słowackiego.

    OdpowiedzUsuń
  10. Och, zapomniałem o Stedzie, to za nim ukochałem sobie cudne manowce.

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj, Arystokrato:)
    Nazwiska zapowietrzyły mnie na dwie doby. Sted zwalił z nóg (On ma to do siebie, że ja przed Nim albo plackiem, albo na kolanach - niczym odruch psa Pawłowa)

    Teraz trochę powklejam, ok?
    Potem napiszę więcej:)

    Papa;*

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja wraz z Tobą, na kolanach.

    http://www.youtube.com/watch?v=Gtesh0dTkqo
    http://www.youtube.com/watch?v=Ntw3fDFc_Vs
    http://www.youtube.com/watch?v=Gtesh0dTkqo
    http://www.youtube.com/watch?v=7Km3XfCtrdQ

    Czy to niebo? Nie, to Sted.




    Czekam niecierpliwie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobry wieczór, Jaśniepanie:)

    Czy to niebo, czy to Sted?
    Tak, to niebo. Tak, to Sted!

    Przecież wyraźnie napisał nam, dokąd odchodzi. Odszedł, aby zjednoczyć się z Bezimiennymi, z Pozasłowem, z Nieznanym...
    I teraz Ojcu pastewnemu tworzy swe cudowności...

    Jestem tego pewna! Bo jeśli w ogóle jest jakieś Niebo a w nim jakiś Bóg, to któż ma tam przy Nim być jeśli nie On - nasz Sted?

    PS. Liczę na to, że chóry anielskie nauczyły go wreszcie śpiewać:))) Bo co jak co, ale śpiewał niemal tak bosko jak ja - beznadziejnie, acz z uczuciem;))

    Pozdrawiam,
    etc...
    ;)

    OdpowiedzUsuń