Krajobraz - Julian Przyboś

Justyna Kopania - Październik
Krajobraz

Zanim przejrzę się w rozstajnym krajobrazie, kędy
linie wywróżonych dłoni przechyliły pagórek...

Droga, powtarzana kopytami, okracza wzniesienie,
widać ją, jak jedzie w uprzęży z kasztanów, przez które
przewleka dwa łby końskie, wzdłużone od pędu.

Wieczór, woźnica cienia, wzgórzami jak końmi
powozi, zatrzymując widok przed miastem zamkniętym,
po czym słońce, zawieszone nisko, u strumienia poi.

Z odjazdu wypływa na niewidzialnej łodzi
Muza tych miejsc, uwożąca ostatnie spojrzenie
z pagórka, który ukwiecony dwiema dłońmi,
nie przepłynął widnokręgu wpław.

Gdzie tai się staw, głęboko uwikłany w trzcinie
śniącej, jak swoje odbicie do jawy natężyć,
i las, wyszumiały z zadumy, drzewami podchodzi
do wody, powianej światłem. Staw
wynurza błękitowi księżyc.

Dalej, nad wzgórzem nieruchomym, stoi
powietrze: lustro zdmuchnięte.

Julian Przyboś

1 komentarz:

  1. dzień dobry pozdrawiam Stuarta i nie pozdrawiam Anonimowego Elo

    OdpowiedzUsuń