Kradzione jabłka
Biegnę pod płotem. Płot się chwieje
na wichrze, co znad morza nadszedł.
A my – szczęśliwi jak złodzieje.
I jabłek pełne mam zanadrze.
Trudno z jabłkami tymi dobiec...
Zdejmował strach, gdy się je jadło,
Lecz myśmy się kochali w sobie
I piękne było to, jak jabłoń.
Schronienie dała nam wspólniczka -
- dacza. Świat był burzliwy na co dzień.
Szeptała w ucho dacza-mniszka:
„Nie bój się kochać... Tyś nie złodziej...”
Poświata księżycowa z okien
szepcze nam, czary dziwne czyni:
„Ci, którzy kradną to, co mogli
skraść im złodzieje – nie są winni.”
Gospodarz daczy był piłkarzem
(cóż jeszcze rzec o gospodarzu?),
Ze zdjęć patrzyły zblakłe twarze,
„Nie bójcie się...” – szeptały – Naprzód!...”
Więc przedzieraliśmy się w miłość,
ku bramce, aż na pole karne,
z woleja, aż się w oczach ćmiło,
strzał trafiał aż w niebiosa parne!
A na tapetach starej budy,
małe, pocieszne, nieprawdziwe
znad naszych głów piłkarskie buty
na ścianie chwiały się, jak żywe.
„Strzelaj!” – szeptały – „To wstyd – ulec!”
i nie umieliśmy zaprzeczyć.
I znów kopały ziemską kulę,
tę futbolówkę w gruncie rzeczy.
I myśmy grali i strzelali.
O, piłko, kiedy wpadniesz?
Bo myśmy w sobie się kochali
I było to naprawdę ładne.
A morze hukiem, lutym rykiem
tak chciało nas zaniepokoić.
Ale, jak owa złota rybka,
pluskał się lok na czole twoim.
I nie lękałem się – kochany –
że w świecie tym, przez sztorm rozmytym
za chciwość moją ukarany
z rozbitym będę stał korytem.
Oszczerca – mówisz – mnie zaszczuje?
Miłość to nie jest hobby słabych.
Jej zapach jest to zapach – czuję –
kradzionych, a nie kupnych jabłek.
Cóż mi krzyk stróża otępiały,
gdym tulił głowę w bryzgach słonych
do tych dwóch jabłek niedojrzałych,
jabłek, przeze mnie ukradzionych!
Eugeniusz Jewtuszenko
przełożył Witold Dąbrowski
Kradzione jabłka - Eugeniusz Jewtuszenko
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz