(VIII Metamorfozy)
A na Krecie, po długiej rozłące ze swemi,
Dedal uczuł tęsknotę do ojczystej ziemi.
Lecz wstrzymuje go morze i Minosa rządy.
- "Niechaj zamknie przede mną i morza, i lądy -
Rzekł Dedal - niebo dla mnie wolne pozostanie.
Ma ziemię, lecz powietrza nie wziął w posiadanie".
Tommaso d'Antonio Manzuoli - Ikar - 1570/71 |
I nowe kunszty tworzy: pióra w rząd ustawia,
Małe od dołu, wyższe po niższych koleją;
Tak na wsi z trzcin nierównych flet robić umieją.
Z środka je nićmi, w końcu lepkim woskiem spina
I na wzór skrzydeł ptaka lekko je zagina.
Na ojca swego twory patrzał Ikar mały,
Igrał z nimi, nie wiedząc, że go zgubić miały.
To raz, śmiejąc się, piórka latające goni,
To wosk przysposobiony w drobnej gniecie dłoni
I tak ojca robocie ustawicznie szkodzi.
Wreszcie dzieło z rąk mistrza gotowe wychodzi.
A wtedy Dedal skrzydła do ramion przypina
I poruszając nimi wzbijać się poczyna.
Uczy syna: - "Byś nie był przyczyną swej zguby,
Średniej trzymaj się drogi, Ikarze mój luby.
Opuścisz się zbyt nisko: woda skrzydło zmoczy.
Za wysoko się wzniesiesz: słońce wosk roztoczy.
Leć środkiem. Na Boota, na oba Niedźwiedzie,
Na miecz nagi Oriona niech cię wzrok nie wiedzie.
Za mną śpiesz!" - Tak mu sztukę latania objawia
I niezwyczajne skrzydła do ramion przyprawia.
Wśród rad i przygotowań starzec ciężko wzdycha,
Drży mu ręka, twarz blednie i łza płynie cicha.
Ostatni raz synowi tkliwy uścisk daje
I wskazując mu drogę, w górne wzlata kraje.
Tak matka ptasząt z gniazda wysokiego leci,
Po raz pierwszy w powietrze wywodząc swe dzieci.
By w jego dążył ślady, na wszystko zaklina
I sam bije skrzydłami i patrzy na syna.
Rybak, mącący wędką czyste wód zwierciadło,
Pasterz o kij oparty i rolnik o radło,
Widząc ich, jak powietrzne przebywali drogi,
Osłupiał z zadumienia i wziął ich za bogi.
Minęli Delos, Paros. Po lewej ich stronie
Był Samos, poświęcony potężnej Junonie,
Z prawej Lebint i w miody Kalimna bogata,
Gdy młodzian niecierpliwy, że tak nisko lata,
Żądzą nieba przejęty, ojca porzuciwszy,
Wzniósł się wyżej w powietrze. Słońca promień żywszy
Roztapia skrzydeł kruche spojenie, wosk wonny.
Opadły pióra, nagich ramion ruch bezbronny
Już go dłużej w powietrzu utrzymać nie zdoła.
Spadający za późno ojca w pomoc woła;
Legł w morzu, które odtąd imię jego wzięło.
Owidiusz
w tłumaczeniu Brunona hrabiego Kicińskiego
Czysta uczta dla duszy :)
OdpowiedzUsuńAż mi miło, że ktoś oprócz mnie to czyta:) Piszę tak, bo prowadzący blogi na blogspocie mają tzw. statystyki. Jest w nich podgląd na bieżąco ile osób w danym dniu przeczytało jakiś post (w przypadku tego bloga - wiersz). Nic więcej tam nie ma, żadnych danych-szpiegujących:)) tylko te cyferki, wyłączające oczywiście autora bloga (czyli ja się tu wcale nie liczę:)) I wyobraź sobie, że jesteś cyferką 'dwa'! A więc przed Tobą tylko jedna osoba zainteresowała się Owidiuszem;)
UsuńTak, 'Metamorfozy' to nie limeryki... A ja się ich skracać nie odważę!
Pozdrawiam:)