Pewnego dnia w połowie grudnia
piekąc dla siebie
kiełbaski, nagle
poczułem pod palcami,
o trzydzieści lat młodszy,
koło kierownicy,
a na policzkach prażący podmuch
sierpniowego popołudnia,
Rene Magritte - Królestwo Światła - 1954 |
tacy, jakimi byliśmy wówczas.
Przecinając w poprzek
urodzajną, mulistą równinę
pędziliśmy w obłokach białego pyłu,
a gęsi uciekały z wrzaskiem,
kiedy mijaliśmy je o centymetr
kierując się na wprost
ku górom stopniowo
rosnącym ku wschodowi,
radośnie pewni, że nadejście nocy
przyniesie z sobą radość.
I było tak. W zakopconej kuchni
podano nam pieczonego pstrąga
i dostały ser: przez chwilę
rozmawialiśmy przy ogniu,
potem, niosąc świece, wspięliśmy się
na strome schody. Ponagliła
nas miłość; ukojeni
szybko zapadliśmy w sen
przy szumie rzeki
przedzierającej się wąwozem.
Od tego czasu nowe zachwycenia
rozpłomieniały się i gasły,
nieprzyjaciele zmieniali adresy,
a wojna przydała brzydoty
niezliczonej ilości
nieznajomych sąsiadów
ceniących się nie mniej od nas:
ale twojego obrazu nie przesłoniła mgła i Ziemia
wciąż jeszcze potrafi zadziwiać.
Na cóż więc miałbym się skarżyć
krzątając się po czystej
kuchni na przedmieściu?
Na samotność? Głupstwo.
Starczy mi za towarzystwo widok rzeczywistych
twarzy, rzeczywistych pejzaży,
dzięki ich przyjaznej życzliwości
uczę się na koniec
współżyć ze swoją otyłością
i skromną sławą.
W.H. Auden
przełożyła Julia Hartwig
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz