Chłopi
Dźwięcząca zieleń i czerwień za miedzą.
A w sali zadymionej aż do granic
Dziewki, parobki przy posiłku siedzą:
Łamią chleb, wino wlewają do szklanic.
Niekiedy w ciszę południa najczystszą
Z ust zaciśniętych pada skąpe słowo.
Pola jak w rosie bez przerwy się iskrzą,
A niebo jest dalekie i z ołowiu.
Dziwacznie skrzy się żar na palenisku,
Brzęczy rój much w ustawicznej pogoni.
Dziewka, schylona w milczeniu nad miską,
Bezmyślnie słucha – krew tętni w jej skroni.
Jurne spojrzenia krzyżują się tajnie,
Wieją zwierzęce wyziewy do progu.
Parobek pacierz klepie jednostajnie
I nagle tuż pod drzwiami pieje kogut.
I w pole znowu. Nieraz przerażenie
Ogarnia ich, gdy w koło szumią kłosy,
I poszczękując upiornie nad ziemią,
Ostre do taktu kołyszą się kłosy.
Georg Trakl
tłum. Leopold Lewin
Chłopi - Georg Trakl
więcej twórczości:
Trakl Georg
Prasowaczka - Pierre Reverdy
Prasowaczka
Pablo Picasso - Prasowaczka
Kiedyś jej ręce tworzyły dwie różowe plamy na olśniewająco białej bieliźnie, którą pracowała. Ale w tym sklepie, gdzie piec jest zawsze zbyt rozgrzany, powoli wyparowała z niej krew. Staje się coraz bledsza i w unoszącej się parze zaledwie ją można dostrzec wśród lśniących fal koronek.
Jej jasne włosy powiewają w powietrzu w puklach promieni i żelazko posuwa się niestrudzenie, wznosząc z bielizny chmury – a wokół stołu jej dusza prasowaczki biegnie
i składa się jak bielizna, nucąc piosenkę – na co nikt nie zwraca uwagi.
Pierre Reverdy
tłum. Julia Hartwig
więcej twórczości:
Reverdy Pierre
Drzewa cytrynowe - Eugenio Montale
Drzewa cytrynowe
Posłuchaj mnie, poeci uwieńczeni
poruszają się tylko pośród krzewów
o nawach rzadko używanych, jak bukszpany, ligustry, akanty
Ja jednak lubię drogi, które wychodzą na rowy
porosłe trawą, gdzie chłopcy
w kałużach pół wyschłych mogą czasem
złapać wychudłego węgorza:
ścieki wytyczone obok traktu,
zstępujące między kitami trzcin,
zapadające w ogródki, pośród drzew cytrynowych.
Lepiej, jeśli świergoty ptasie
gasną wchłonięte w błękit:
wyraźniej słychać szept
gałęzi przyjaznych w powietrzu nieruchomym prawie,
zmysły chłoną tę woń, która nie umie
oderwać się od ziemi
i sączy się w sercu słodyczą niespokojną.
Tu namiętności zbłąkanych
milknie cudem wojna,
tu i u nas biednych nawiedza udział nasz w bogactwie,
a jest to cytryn woń.
Widzisz w tych zamilknięciach, gdy rzeczy
oddają się nam w ręce, i rzekłbyś, że niebawem
zdradzą swoją ostateczną tajemnicę,
nieraz czeka się na to,
że odkryjemy nagle pomyłkę Natury,
martwy punkt świata, ogniwo, które nie trzyma,
nić, którą trzeba rozwikłać, aby nas wreszcie powiodła
w jakiejś prawdy krąg.
Oczy szperają dokoła,
myśl bada, łączy, rozdziela,
wśród woni, która się tym szerzej rozlewa,
im bardziej dzień znużony omdlewa.
Są pory ciszy, w których dostrzec można
w każdym oddalającym się cieniu człowieczym
jakiegoś Bóstwa spłoszonego krok.
Ale złudy nie staje, czas niesie nas powrotnych
w te hałaśliwe miasta, gdzie błękit się jawi
tylko po kawałku, w górze, między gzymsami.
Deszcz potem ziemię nuży; zimy
gnuśność gęstnieje nad domami,
światło robi się skąpe, dusza – gorzka.
Aż jakiegoś dnia, zza nie domkniętej bramy
ukazują się nam między drzewami na podwórzu
żółte kule cytryn:
wtedy topnieje serca lód
i w nasze piersi strącają ulewę kropli,
rosę pieśni
te złote trąby słonecznego blasku.
Eugenio Montale
tłum. Zygmunt Kubiak
Posłuchaj mnie, poeci uwieńczeni
poruszają się tylko pośród krzewów
o nawach rzadko używanych, jak bukszpany, ligustry, akanty
Ja jednak lubię drogi, które wychodzą na rowy
porosłe trawą, gdzie chłopcy
w kałużach pół wyschłych mogą czasem
złapać wychudłego węgorza:
ścieki wytyczone obok traktu,
zstępujące między kitami trzcin,
zapadające w ogródki, pośród drzew cytrynowych.
Lepiej, jeśli świergoty ptasie
gasną wchłonięte w błękit:
wyraźniej słychać szept
gałęzi przyjaznych w powietrzu nieruchomym prawie,
zmysły chłoną tę woń, która nie umie
oderwać się od ziemi
i sączy się w sercu słodyczą niespokojną.
Tu namiętności zbłąkanych
milknie cudem wojna,
tu i u nas biednych nawiedza udział nasz w bogactwie,
a jest to cytryn woń.
Widzisz w tych zamilknięciach, gdy rzeczy
oddają się nam w ręce, i rzekłbyś, że niebawem
zdradzą swoją ostateczną tajemnicę,
nieraz czeka się na to,
że odkryjemy nagle pomyłkę Natury,
martwy punkt świata, ogniwo, które nie trzyma,
nić, którą trzeba rozwikłać, aby nas wreszcie powiodła
w jakiejś prawdy krąg.
Oczy szperają dokoła,
myśl bada, łączy, rozdziela,
wśród woni, która się tym szerzej rozlewa,
im bardziej dzień znużony omdlewa.
Są pory ciszy, w których dostrzec można
w każdym oddalającym się cieniu człowieczym
jakiegoś Bóstwa spłoszonego krok.
Ale złudy nie staje, czas niesie nas powrotnych
w te hałaśliwe miasta, gdzie błękit się jawi
tylko po kawałku, w górze, między gzymsami.
Deszcz potem ziemię nuży; zimy
gnuśność gęstnieje nad domami,
światło robi się skąpe, dusza – gorzka.
Aż jakiegoś dnia, zza nie domkniętej bramy
ukazują się nam między drzewami na podwórzu
żółte kule cytryn:
wtedy topnieje serca lód
i w nasze piersi strącają ulewę kropli,
rosę pieśni
te złote trąby słonecznego blasku.
Eugenio Montale
tłum. Zygmunt Kubiak
więcej twórczości:
Montale Eugenio
Późnojesienny wiersz Pana Cogito... - Zbigniew Herbert
Późnojesienny wiersz Pana Cogito
przeznaczony dla kobiecych pism
Pora spadania jabłek jeszcze liście się bronią
rankiem mgły coraz cięższe łysieje powietrze
ostatnie ziarna miodu pierwsza czerwień klonów
zabity lis na polu rozstrzelana przestrzeń
jabłka zejdą pod ziemię pnie podejdą do oczu
zatrzasną liście w kufrach i odezwie się drewno
słychać teraz wyraźnie jak planety się toczą
wschodzi wysoki księżyc przyjm na oczy bielmo
Zbigniew Herbert
przeznaczony dla kobiecych pism
Pora spadania jabłek jeszcze liście się bronią
rankiem mgły coraz cięższe łysieje powietrze
ostatnie ziarna miodu pierwsza czerwień klonów
zabity lis na polu rozstrzelana przestrzeń
jabłka zejdą pod ziemię pnie podejdą do oczu
zatrzasną liście w kufrach i odezwie się drewno
słychać teraz wyraźnie jak planety się toczą
wschodzi wysoki księżyc przyjm na oczy bielmo
Zbigniew Herbert
więcej twórczości:
Herbert Zbigniew
Step - Borys Pasternak
Step
Jak dobrze było – wychodzić w step,
Co z morzem się mgliście kojarzy!
Mrowisk szuranie, koniczyn szept,
Lament lawiny komarzej.
Stogi z chmurami zrównały się w szyk,
W wulkanach gasną wulkany.
A step bezbrzeżny i moknął, i milkł -
Rozchwiany, rozwiany, rozlany.
Objęci, jak morzem, byliśmy mgłą,
Zaczepiał rzep o kolano
I stepem, jak chełbią przybrzeżną,się szło -
Rozchwianą, rozwianą, rozlaną.
A cóż tam majaczy? Rozpozna to któż?
Czy stóg nasz? Podejdźmy! To – chyba on
We własnej postaci. A sterta – tuż-tuż.
Step z czterech mgławi się stron.
I Droga Mleczna prowadzi na Kercz
Jak krowi szlak zakurzony.
Za chaty wyjdziesz, rozszerzy się pierś,
Na cztery otworzy się strony.
Nasenna jest mgła. Czy z Mlecznych to Dróg -
Aromat koniczyn miodny?
Tuman się przetrze. Na step i na stóg
Mrok spłynie – chłodny, pogodny.
Cienista północ stanęła u przejść,
Na szlak runęła z niebiosów
I za płot nawet nie da się przejść,
Nie depcząc po drodze kosmosu.
Kiedyż tak gwiazdy sięgały warg,
Mrok się nad ziemią naginał,
Muślin opadał z karku na bark,
Płonął i czekał na finał?
Niech noc nas rozsądzi, rozstrzygnie niech step:
Czy – kiedy Świat był Poczęty -
Tak Mrówki Szurały, tak Czepiał się Rzep,
Tak Grały Komarów Lamenty?
Zmruż oczy, kochana! To – prószy od gwiazd!
Ten cały krajobraz – jak z raju,
Jak spadochronu zawrotny zjazd,
Jak wizje, co – dęba stawają.
Borys Pasternak
przełożył Artur Sandauer
Jak dobrze było – wychodzić w step,
Co z morzem się mgliście kojarzy!
Mrowisk szuranie, koniczyn szept,
Lament lawiny komarzej.
Stogi z chmurami zrównały się w szyk,
W wulkanach gasną wulkany.
A step bezbrzeżny i moknął, i milkł -
Rozchwiany, rozwiany, rozlany.
Objęci, jak morzem, byliśmy mgłą,
Zaczepiał rzep o kolano
I stepem, jak chełbią przybrzeżną,się szło -
Rozchwianą, rozwianą, rozlaną.
A cóż tam majaczy? Rozpozna to któż?
Czy stóg nasz? Podejdźmy! To – chyba on
We własnej postaci. A sterta – tuż-tuż.
Step z czterech mgławi się stron.
I Droga Mleczna prowadzi na Kercz
Jak krowi szlak zakurzony.
Za chaty wyjdziesz, rozszerzy się pierś,
Na cztery otworzy się strony.
Nasenna jest mgła. Czy z Mlecznych to Dróg -
Aromat koniczyn miodny?
Tuman się przetrze. Na step i na stóg
Mrok spłynie – chłodny, pogodny.
Cienista północ stanęła u przejść,
Na szlak runęła z niebiosów
I za płot nawet nie da się przejść,
Nie depcząc po drodze kosmosu.
Kiedyż tak gwiazdy sięgały warg,
Mrok się nad ziemią naginał,
Muślin opadał z karku na bark,
Płonął i czekał na finał?
Niech noc nas rozsądzi, rozstrzygnie niech step:
Czy – kiedy Świat był Poczęty -
Tak Mrówki Szurały, tak Czepiał się Rzep,
Tak Grały Komarów Lamenty?
Zmruż oczy, kochana! To – prószy od gwiazd!
Ten cały krajobraz – jak z raju,
Jak spadochronu zawrotny zjazd,
Jak wizje, co – dęba stawają.
Borys Pasternak
przełożył Artur Sandauer
więcej twórczości:
Pasternak Borys
Mądrym - Iwan Bunin
Mądrym
Bohater jest jak wiatr kruszący mury,
To on straszliwy odpór wrogom dał,
Ale sam poległ – jak meteor, który
Tnąc niebo, spala się na miał.
A tchórz wciąż żyje. Śni zemstę i właśnie
W ukryciu ostrzy śmiercionośną stal.
O, tak – jest mądry! Lecz serce w nim gaśnie:
Jak pod suszonym gnojem żar.
Iwan Bunin
tłumaczył Maciej Froński
Bohater jest jak wiatr kruszący mury,
To on straszliwy odpór wrogom dał,
Ale sam poległ – jak meteor, który
Tnąc niebo, spala się na miał.
A tchórz wciąż żyje. Śni zemstę i właśnie
W ukryciu ostrzy śmiercionośną stal.
O, tak – jest mądry! Lecz serce w nim gaśnie:
Jak pod suszonym gnojem żar.
Iwan Bunin
tłumaczył Maciej Froński
więcej twórczości:
Bunin Iwan
Podróż zimowa - XXIV - Stojąc przed witryną... - Stanisław Barańczak
Podróż zimowa
Wiersze do muzyki Franza Schuberta - XXIV
Drüben hinterm Dorfe steht ein Leiermann
Stojąc przed witryną, w jej lustrzanym tle
widzę kątem oka kubek w kubek mnie.
Wielkie podobieństwo, do złudzenia aż,
gdyby nie ta zmięta, postarzała twarz;
na wkroczeniu w starość przyłapana twarz.
W uszach tkwią słuchawki, więc na sercu ma
kieszonkowe radio – znowu: tak jak ja.
Mógłbym się założyć o Nic lub o Byt,
że nie słucha rapu z kompaktowych płyt;
prędzej już Schuberta – to ten chyba typ.
Więc to prawda, bracie w zwierciadlanym szkle?
Mam, jakiegoś ciebie, masz jakiegoś mnie?
Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
audio,
Barańczak Stanisław
Przeszłość to teraźniejszość - Marianne Moore
Przeszłość to teraźniejszość
Jeśli zewnętrzna akcja jest jałowa,
a rym wyszedł z mody,
zwrócę się do ciebie,
Habakuku, jak wtedy, gdy na lekcji
Biblii nauczyciel mówił o nierymowanym wierszu.
Rzekł – myślę, że dokładnie powtarzam te słowa –
„Poezja hebrajska jest prozą
o swego rodzaju wzmożonej świadomości.” Ekstaza dostarcza
sposobności, a środki określają formę.
Marianne Moore
przełożyła Ludmiła Marjańska
więcej twórczości:
Moore Marianne
Dopóki cię szukam, jeszcze jesteś... - Jan Zych
***
Dopóki cię szukam, jeszcze jesteś.
Kiedy nie będzie maków, łubinów, piwonii,
kiedy żadna róża róży nie przypomni,
kiedy nie będzie ławek ani ścieżek,
kiedy pies nie zaszczeka już w żadnym ogrodzie,
kiedy nie będzie lip kwitnących w czerwcu,
kiedy oczy moje będą tak daleko,
że ich nie zaskoczy żadne podobieństwo,
kiedy jasne okna będą tylko ciemnieć
na znak, że gaśnie ostatnia myśl o tobie,
kiedy już wszystko taka mgła zasłoni,
że żaden kształt w pamięci kształtu już nie wspomni,
kiedy z jasnością tak się zamknę w sobie,
że już mi nawet powietrze nie przypomni powietrza,
dopiero wtedy...
Jan Zych
Dopóki cię szukam, jeszcze jesteś.
Kiedy nie będzie maków, łubinów, piwonii,
kiedy żadna róża róży nie przypomni,
kiedy nie będzie ławek ani ścieżek,
kiedy pies nie zaszczeka już w żadnym ogrodzie,
kiedy nie będzie lip kwitnących w czerwcu,
kiedy oczy moje będą tak daleko,
że ich nie zaskoczy żadne podobieństwo,
kiedy jasne okna będą tylko ciemnieć
na znak, że gaśnie ostatnia myśl o tobie,
kiedy już wszystko taka mgła zasłoni,
że żaden kształt w pamięci kształtu już nie wspomni,
kiedy z jasnością tak się zamknę w sobie,
że już mi nawet powietrze nie przypomni powietrza,
dopiero wtedy...
Jan Zych
więcej twórczości:
Zych Jan
W kawiarni - Marian Ośniałowski
W kawiarni
Nie chcę mówić. Słońce i jesień.
Masz ciepłe i suche ręce.
A w twojej krwi gra nieskończoność.
Najlepiej w sennej kawiarence
sączyć z okna lirykę zieloną.
Wieczór ma rzęsy migotliwe.
Nocą wchodzą w mgieł bramy siwe.
Wszystko jest poezją nonsensu,
zapomniane, nieprawdziwe, szczęśliwe.
Oświetlone z góry złotem
czerń kawy i likieru księżycowe seledyny.
To nie te, nie te dziewczyny.
Te prawdziwe umierają,
Kiedy bierzesz je w ramiona.
Marian Ośniałowski
Nie chcę mówić. Słońce i jesień.
Masz ciepłe i suche ręce.
A w twojej krwi gra nieskończoność.
Najlepiej w sennej kawiarence
sączyć z okna lirykę zieloną.
Wieczór ma rzęsy migotliwe.
Nocą wchodzą w mgieł bramy siwe.
Wszystko jest poezją nonsensu,
zapomniane, nieprawdziwe, szczęśliwe.
Oświetlone z góry złotem
czerń kawy i likieru księżycowe seledyny.
To nie te, nie te dziewczyny.
Te prawdziwe umierają,
Kiedy bierzesz je w ramiona.
Marian Ośniałowski
więcej twórczości:
Ośniałowski Marian
Znowu to samo... - Jarosław Iwaszkiewicz
* * *
Znowu to samo: dom drewniany,
Niebieskie niebo, żółte drzewa,
Droga pylista, kogut śpiewa
I wypadają z pochw kasztany.
Znowu wieczorem patrzą szyby
Na zachód słońca, gram w salonie,
Cały fortepian w świetle tonie
I dzieci poszły znów na grzyby.
Podobno pod tą naszą sosną
Skórzane, żółte rydze rosną,
Mówiła dziś mi o tym córka.
Pamiętasz, wtedy także tyle
Ich było? I te dwa motyle?
I taka ruda wiewiórka.
Jarosław Iwaszkiewicz
Znowu to samo: dom drewniany,
Niebieskie niebo, żółte drzewa,
Droga pylista, kogut śpiewa
I wypadają z pochw kasztany.
Znowu wieczorem patrzą szyby
Na zachód słońca, gram w salonie,
Cały fortepian w świetle tonie
I dzieci poszły znów na grzyby.
Podobno pod tą naszą sosną
Skórzane, żółte rydze rosną,
Mówiła dziś mi o tym córka.
Pamiętasz, wtedy także tyle
Ich było? I te dwa motyle?
I taka ruda wiewiórka.
Jarosław Iwaszkiewicz
więcej twórczości:
Iwaszkiewicz Jarosław
Nigdy naprawdę - Stanisław Barańczak
Nigdy naprawdę
Nigdy naprawdę nie marzłem, nigdy
nie żarły mnie wszy, nigdy nie zaznałem
prawdziwego głodu, poniżenia, strachu o własne życie:
czasami się zastanawiam, czy w ogóle mam prawo pisać
Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Barańczak Stanisław
Droga - Jerzy Harasymowicz
Droga
Wspominam liście
które sypią się i sypią
z błękitu
Wspominam dziuple
gdzie spała futrzana baśń
Wspominam stertę liści
w której zasnęła młodość
tak mocno, że zbudziła się
za tydzień
Zapach liści szedł mi do głowy
jak wino
Wspominam dziewczyny
które schowały się za drzewem
już na dobre
Wspominam góry
które zostały beze mnie
jak opuszczony dom
z wstawionymi szybami
ze szronu
Wspominam młodość
która została już na wieki
daleko stąd
w bukowym lesie
Jerzy Harasymowicz
Wspominam liście
które sypią się i sypią
z błękitu
Wspominam dziuple
gdzie spała futrzana baśń
Wspominam stertę liści
w której zasnęła młodość
tak mocno, że zbudziła się
za tydzień
Zapach liści szedł mi do głowy
jak wino
Wspominam dziewczyny
które schowały się za drzewem
już na dobre
Wspominam góry
które zostały beze mnie
jak opuszczony dom
z wstawionymi szybami
ze szronu
Wspominam młodość
która została już na wieki
daleko stąd
w bukowym lesie
Jerzy Harasymowicz
więcej twórczości:
Harasymowicz Jerzy
Twarze - Adam Zagajewski
Twarze
Wieczorem na rynku świeciły twarze ludzi,
których nie znałem. Patrzyłem chciwie
na ludzkie twarze: każda była inna
każda coś mówiła, przekonywała,
śmiała się cierpiała.
Pomyślałem, że miasto budują nie domy,
nie place, bulwary, parki, szeroki ulice,
tylko twarze płonące jak lampy,
jak palniki spawaczy, którzy w nocy
w obłokach iskier naprawiają żelazo.
Adam Zagajewski
więcej twórczości:
Zagajewski Adam
Z drugiej strony - Mieczysława Buczkówna
Z drugiej strony
Kocham – jestem
Ty jesteś lustrem
Kłamliwym pretekstem
Samouwielbienia
Gwiazda dotyku spala się
Poza układem
Twojego krążenia
Więzienie obecności
Inkwizycja zazdrości
Egzekucje niewierności
Kocham – jestem
Daję ci życie
Świecisz
Odbitym moim blaskiem
Dyktatura serca
Ofiara wolności
Mitologia wyobraźni
Kocham - niszczę
Mieczysława Buczkówna
więcej twórczości:
Buczkówna Mieczysława
Jesień samotnych - Georg Trakl
Jesień samotnych
Zajeżdża jesień wśród owocobrania.
Pożółkłe blaski dojrzałych dni lata.
Lazur się z mrocznych zasłon mgły wyłania.
Lot ptaków mitem starego tchnie świata.
Moszcz wytłoczony, na wieczne pytanie
Odpowiedź ciszy wydzwania kantata.
I tu, i ówdzie krzyż na nagim stoku;
Trzoda się gubi w złotolistnym borze.
Nad staw wypłynął majestat obłoków;
Wieśniak-maruda ostatkiem sił orze.
Wieczór powoli ogarnia w cień zmroku
Strzechy chat starych i czerń skib pod zboże.
Rychło gwiazd spokój opromieni czoła;
W mroku izb znowu otucha się wkrada
I niebo schodzi w postaci anioła
Z ócz kochających, którym dola rada.
Zaszumiał szuwar; lęk przejmuje zgoła,
Gdy nocą rosa z drzew bezlistnych pada.
Georg Trakl
tłum. Zenon Woźniewski
Zajeżdża jesień wśród owocobrania.
Pożółkłe blaski dojrzałych dni lata.
Lazur się z mrocznych zasłon mgły wyłania.
Lot ptaków mitem starego tchnie świata.
Moszcz wytłoczony, na wieczne pytanie
Odpowiedź ciszy wydzwania kantata.
I tu, i ówdzie krzyż na nagim stoku;
Trzoda się gubi w złotolistnym borze.
Nad staw wypłynął majestat obłoków;
Wieśniak-maruda ostatkiem sił orze.
Wieczór powoli ogarnia w cień zmroku
Strzechy chat starych i czerń skib pod zboże.
Rychło gwiazd spokój opromieni czoła;
W mroku izb znowu otucha się wkrada
I niebo schodzi w postaci anioła
Z ócz kochających, którym dola rada.
Zaszumiał szuwar; lęk przejmuje zgoła,
Gdy nocą rosa z drzew bezlistnych pada.
Georg Trakl
tłum. Zenon Woźniewski
więcej twórczości:
Trakl Georg
Dni 1903 - Konstandinos Kawafis
Dni 1903
Już ich nigdy nie odnalazłem — tak szybko utraconych...
tych oczu pełnych poezji, tej młodej twarzy...
gdy się ściemniało na ulicy...
Już ich nigdy nie odnalazłem — podarował mi je zwykły przypadek,
a ja tak łatwo się ich wyrzekłem,
a potem w takiej męce za nimi tęskniłem.
Tych oczu pełnych poezji, tej bladej twarzy,
tych warg — już nigdy nie odnalazłem.
Konstandinos Kawafis
przełożył Zygmunt Kubiak
Już ich nigdy nie odnalazłem — tak szybko utraconych...
tych oczu pełnych poezji, tej młodej twarzy...
gdy się ściemniało na ulicy...
Już ich nigdy nie odnalazłem — podarował mi je zwykły przypadek,
a ja tak łatwo się ich wyrzekłem,
a potem w takiej męce za nimi tęskniłem.
Tych oczu pełnych poezji, tej bladej twarzy,
tych warg — już nigdy nie odnalazłem.
Konstandinos Kawafis
przełożył Zygmunt Kubiak
więcej twórczości:
Kawafis Konstandinos
Za tyle lat - Ewa Lipska
Za tyle lat
Za tyle lat na ile będę wyglądać
o ile dojrzeję do mówienia o nich
za tyle lat powrócę popatrzeć na chwilę
dom mój krokiem skończonym przypomnieć.
Drzwi otwarte. Och przeciąg! Nie zamknąłeś
i rozmowy nasze uleciały.
Teraz świat je PODSŁUCHA. Teraz świat je ROZNIESIE.
Będą jeszcze raz umierały.
Jak niewiele się zmienia,
Pokój pogodny zaproszeń na herbatę.
W krzesłach lekko wytartych drżą jeszcze nasze cienie.
Już półcienie. Wypełzły przez lato.
Stół pokryty wyznaniem. Moim. Twoim. Już nie wiem
Talon szczęścia. Nie wykupiony.
Jeszcze kwiaty dla ciebie
stoją chude wyschnięte zdumione.
Jeszcze wiersze. Ach wiersze wsparte niemym porywem
teraz z ręki do ręki przenoszę.
Ale wiersze jak wiersze. Ale wiersze jak życie.
Może tylko trochę bardziej siwe.
Ewa Lipska
Za tyle lat na ile będę wyglądać
o ile dojrzeję do mówienia o nich
za tyle lat powrócę popatrzeć na chwilę
dom mój krokiem skończonym przypomnieć.
Drzwi otwarte. Och przeciąg! Nie zamknąłeś
i rozmowy nasze uleciały.
Teraz świat je PODSŁUCHA. Teraz świat je ROZNIESIE.
Będą jeszcze raz umierały.
Jak niewiele się zmienia,
Pokój pogodny zaproszeń na herbatę.
W krzesłach lekko wytartych drżą jeszcze nasze cienie.
Już półcienie. Wypełzły przez lato.
Stół pokryty wyznaniem. Moim. Twoim. Już nie wiem
Talon szczęścia. Nie wykupiony.
Jeszcze kwiaty dla ciebie
stoją chude wyschnięte zdumione.
Jeszcze wiersze. Ach wiersze wsparte niemym porywem
teraz z ręki do ręki przenoszę.
Ale wiersze jak wiersze. Ale wiersze jak życie.
Może tylko trochę bardziej siwe.
Ewa Lipska
więcej twórczości:
Lipska Ewa
Pieśń - Jaroslav Seifert
Pieśń
Kto się ma rozłączyć,
białą chustką powiewa.
Codziennie coś się kończy,
z czymś pięknym pożegnać się trzeba.
Pocztowy gołąb skrzydłami
bije, gdy wraca do domu.
Z nadzieją czy bez nadziei,
zawsze wracamy do domu.
Otrzyj łzy i mokrymi
uśmiechnij się oczyma.
Codziennie przecież coś witasz,
coś się pięknego zaczyna.
Jaroslav Seifert
tłum. Ludmiła Marjańska
Kto się ma rozłączyć,
białą chustką powiewa.
Codziennie coś się kończy,
z czymś pięknym pożegnać się trzeba.
Pocztowy gołąb skrzydłami
bije, gdy wraca do domu.
Z nadzieją czy bez nadziei,
zawsze wracamy do domu.
Otrzyj łzy i mokrymi
uśmiechnij się oczyma.
Codziennie przecież coś witasz,
coś się pięknego zaczyna.
Jaroslav Seifert
tłum. Ludmiła Marjańska
więcej twórczości:
Seifert Jaroslav
Nie zaznasz spokoju - W. H. Auden
Louis Royo |
Chociaż dzień przejrzysty i łagodny
Uśmiecha się nad wieżą twojego szacunku
I powróciły jego kolory, burza cię zmieniła:
Nigdy nie zapomnisz
Ciemności kryjącej nadzieję, nawałnicy
Zapowiadającej twój upadek.
Musisz żyć ze swą wiedzą.
Z tyłu, daleko, na zewnątrz ciebie są inni,
W nieobecnościach bez księżyca, o których nie słyszałeś,
Którzy na pewno o tobie słyszeli,
Istoty nieznanej liczby i rodzaju:
I oni cię nie lubią.
Powiedz, co im zrobiłeś?
Nic? Nic nie jest odpowiedzią:
W końcu uwierzysz - co możesz poradzić? -
Że naprawdę, naprawdę coś zrobiłeś;
Odkryjesz, że pragniesz ich rozśmieszyć,
Będziesz tęsknił za ich przyjaźnią.
Nie będzie nigdy spokoju.
Więc walcz, z taką odwagą, jaką masz
I po każdym ci znanym nierycerskim uniku,
Zostaw przejrzyste miejsce w świadomości;
Ich sprawa, jeśli jakąś mieli, jest teraz dla nich niczym;
Nienawidzą dla nienawiści.
W. H. Auden
przekład (?)
więcej twórczości:
Auden Wystan Hugh
Cena piękna - Marian Piechal
Cena piękna
Motyl, ten cud jedwabisty,
zanim się przepoczwarzył,
zanim się przeobraził
w barwną fascynację,
ileż pochłonął pędów,
kwiatów, liści i owoców?
Obliczyć koszt własny motyla,
to wszystko, co w nim teraz tęczuje,
tę cenę naszego zachwytu,
zaledwie drobny procent radości
od olbrzymiej sumy żalu.
Marian Piechal
Motyl, ten cud jedwabisty,
zanim się przepoczwarzył,
zanim się przeobraził
w barwną fascynację,
ileż pochłonął pędów,
kwiatów, liści i owoców?
Obliczyć koszt własny motyla,
to wszystko, co w nim teraz tęczuje,
tę cenę naszego zachwytu,
zaledwie drobny procent radości
od olbrzymiej sumy żalu.
Marian Piechal
więcej twórczości:
Piechal Marian
Szukałem cię wśród jabłek - Grzegorz Tomczak
Szukałem cię wśród jabłek
Szukałem cię wśród jabłek, czereśni, pomarańczy
Na łące nad jeziorem, gdzie wodna nimfa tańczy,
W księgarniach i kwiaciarniach, wpierw słowa, potem kwiaty,
I miałem z tym szukaniem prawdziwe cztery światy
W kabałach i pasjansach, i tam, gdzie wszystko znika,
I w kinie na seansach, i w Górnych gdzieś Ustrzykach
Szukałem w poczekalniach, na wszystkich dworcach świata,
Pytałem listonosza, wróżbitę i prałata
A gdy mnie już widziałeś, na wiecznie zielnej łące
Ktoś nagle zakrył Księżyc, a potem zgasił Słońce,
A gdy mnie już widziałeś, w obłoku jeszcze sennym,
Ktoś nagle zgasił Słońce i potem zakrył Księżyc
Szukałam cię na morzu, wypatrywałam w górach,
Pod ziemią cię szukałam i w umazanych chmurach,
I w gwiazdach cię szukałam, w tej kosmogonii wiecznej,
Jechałam Wielkim Wozem, na Drodze byłam Mlecznej
Szukałam cię na drzewach, wśród liści i kasztanów,
Zjechałam do bram nieba, do ojców franciszkanów,
Na pasach cię szukałam i przeszłam każdą drogę,
Szukałam i wołałam: Nie mogę już! Nie mogę!
A gdy mnie odnalazłeś na wiecznie zielnej łące,
Ktoś nagle zakrył Księżyc, a potem zgasił Słońce,
I znów przemierzać będę wszechświaty tropem ptasim,
Aż ktoś zakryje Księżyc, na zawsze Słońce zgasi
Grzegorz Tomczak
więcej twórczości:
audio,
Tomczak Grzegorz
Go - Jorge Luis Borges
Go
Dzisiaj, dziewiętnastego września 1978 roku
ważyłem na dłoni malutki krążek,
jeden z trzystu sześćdziesięciu jeden, których wymaga
astrologiczna gra zwana go,
te drugie szachy wschodu.
Powstała dawniej niż najstarszy napis,
a jej tablica jest mapą wszechświata.
Jej czarno-białe kombinacje
wyczerpują czas.
Człowiek może się w niej zatracić
jak w gmatwaninie miłości albo dnia.
Dzisiaj dziewiętnastego września 1978 roku,
ja, który nie znam tak wielu rzeczy,
uświadomiłem sobie, że nie znam jednej jeszcze,
i dzięki składam swoim bóstwom
za objawienie labiryntu,
który nigdy nie będzie mój.
Jorge Luis Borges
przeł. Leszek Engelking
Dzisiaj, dziewiętnastego września 1978 roku
ważyłem na dłoni malutki krążek,
jeden z trzystu sześćdziesięciu jeden, których wymaga
astrologiczna gra zwana go,
te drugie szachy wschodu.
Powstała dawniej niż najstarszy napis,
a jej tablica jest mapą wszechświata.
Jej czarno-białe kombinacje
wyczerpują czas.
Człowiek może się w niej zatracić
jak w gmatwaninie miłości albo dnia.
Dzisiaj dziewiętnastego września 1978 roku,
ja, który nie znam tak wielu rzeczy,
uświadomiłem sobie, że nie znam jednej jeszcze,
i dzięki składam swoim bóstwom
za objawienie labiryntu,
który nigdy nie będzie mój.
Jorge Luis Borges
przeł. Leszek Engelking
więcej twórczości:
Borges Jorge Luis
Do Uranii - Josif Brodski
Anne Lan - Urania |
Wszystko ma gdzieś swój kres: nawet najdłuższy
smutek. Wzrok więźnie w oknie, jak liść w płocie sadu.
Można napełnić czajnik. Brzęknąć pękiem kluczy.
Samotność jest to człowiek do kwadratu.
Tak dromader, nos marszcząc, obwąchuje szynę.
Pustka rozsuwa się jak portiera. Bo w gruncie
rzeczy - otwarta przestrzeń czyż nie jest jedynie
nieobecnością ciała w każdym punkcie?
To dlatego Urania jest starsza od Klio.
I za dnia, i przy świetle kaganka przymglonym
widzisz: nie zataiła nic i nie ukryła;
spoglądając na globus, spoglądasz w tył głowy.
To tam są bory pełne jagód i jesionów,
rzeki, gdzie gołą ręką łowi się bieługę,
albo - miasto, w którego spisie telefonów
ty już nie figurujesz. Dalej, na południe
czy raczej południowy wschód - pasmo brązowych
gór i koń Przewalskiego turzycę pogryza;
żółcą się twarze. A dalej - płynie przez morze krążownik
i błękitnieje przestwór jak koronkowa bielizna.
Josif Brodski
przeł. Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Brodski Josif
M - czarny poniedziałek - Marcin Świetlicki
M - czarny poniedziałek
Moment, kiedy się zapalają jednocześnie wszystkie
lampy uliczne w mieście. Moment, kiedy mówisz
to niepojęte "nie" i nagle nie wiem co z tym robić
dalej: umrzeć? wyjechać? nie zareagować?
Moment w słońcu, kiedy cię obserwuję z okna autobusu,
masz inną twarz niż w chwilach, kiedy wiesz, że patrzę
- a teraz mnie nie widzisz, patrzysz w nic, w błyszczącą
szybę, za którą niby jestem. Już nie ja, nie ze mną,
nie w ten sposób, nie tutaj. Może zdarzyć się
wszystko, bo wszystko się wydarza. Wszystko określają
trzy podstawowe pozycje: mężczyzna na kobiecie,
kobieta na mężczyźnie albo to, co teraz
- kobieta i mężczyzna przedzieleni światłem.
Marcin Świetlicki
Moment, kiedy się zapalają jednocześnie wszystkie
lampy uliczne w mieście. Moment, kiedy mówisz
to niepojęte "nie" i nagle nie wiem co z tym robić
dalej: umrzeć? wyjechać? nie zareagować?
Moment w słońcu, kiedy cię obserwuję z okna autobusu,
masz inną twarz niż w chwilach, kiedy wiesz, że patrzę
- a teraz mnie nie widzisz, patrzysz w nic, w błyszczącą
szybę, za którą niby jestem. Już nie ja, nie ze mną,
nie w ten sposób, nie tutaj. Może zdarzyć się
wszystko, bo wszystko się wydarza. Wszystko określają
trzy podstawowe pozycje: mężczyzna na kobiecie,
kobieta na mężczyźnie albo to, co teraz
- kobieta i mężczyzna przedzieleni światłem.
Marcin Świetlicki
więcej twórczości:
Swietlicki Marcin
O tym że boli - Ryszard Szociński
O tym że boli
tak mi pilno
wykrzyczeć
tak mi spieszno
wypłakać
tak mi ciagle
nie tak
nie wiem
na którym zakręcie
pomyliłem drogi
nie wiem gdzie
teraz
nie dostrzegłem
ani jednej ręki
jednego palca
którego bym chwycił
i szedł już
w słuszność
do Ciebie to mówię
któryś mnie wyjął z prochu
i puścił samopas
Ryszard Szociński
tak mi pilno
wykrzyczeć
tak mi spieszno
wypłakać
tak mi ciagle
nie tak
nie wiem
na którym zakręcie
pomyliłem drogi
nie wiem gdzie
teraz
nie dostrzegłem
ani jednej ręki
jednego palca
którego bym chwycił
i szedł już
w słuszność
do Ciebie to mówię
któryś mnie wyjął z prochu
i puścił samopas
Ryszard Szociński
więcej twórczości:
Szociński Ryszard
Nie otworzy się ziemia - Adam Zagajewski
***
Nie otworzy się ziemia, piorun
nie wypali ognistych liter na
sierści nieba. Czy zasłużyliśmy
na znak aż tak wyraźny, my, którzy
za głośno mówimy i wcale nie
potrafimy słuchać? Pociąg odjeżdża,
gdy unosi się ramię zawiadowcy
stacji, wodospad nie czeka na sygnał.
Poruszy się liść, zalśni kropla wody.
Adam Zagajewski
więcej twórczości:
Zagajewski Adam
O pewnej sztuce (2-gi przekład) - Elizabeth Bishop
O pewnej sztuce
W sztuce tracenia nie jest trudno się wyszkolić;
tak wiele rzeczy zdaje nosić się z zamiarem
zniknięcia, że gdy znikną, to już tak nie boli.
Trać jakąś rzecz każdego dnia. Nie bój się trwonić
pieniędzy, gubić kluczy, pędzić dni na marne.
W sztuce tracenia nie jest trudno się wyszkolić.
Naucz się tracić więcej, szybciej i do woli:
nazwy, imiona, i te miejsca, w które miałeś
kiedyś pojechać. Nic z tych strat cię nie zaboli.
Zgubiłam gdzieś zegarek po matce. A z moich
trzech domów już sprzedałam ostatni (lub prawie).
W sztuce tracenia nie jest trudno się wyszkolić.
Straciłam dużo więcej: prócz miast ulubionych -
własną dziedzinę, rzeki dwie, ląd z oceanem.
Tęsknię za nimi, lecz to prawie już nie boli.
Nawet gdy stracę ciebie (głos z nutką ironii
i gesty, które kocham), to i tak nie skłamię.
W sztuce tracenia nie jest trudno się wyszkolić,
choć może się wydawać, że (Napisz!) to boli.
Elizabeth Bishop
tłum. Paweł Tomanek
W sztuce tracenia nie jest trudno się wyszkolić;
tak wiele rzeczy zdaje nosić się z zamiarem
zniknięcia, że gdy znikną, to już tak nie boli.
Trać jakąś rzecz każdego dnia. Nie bój się trwonić
pieniędzy, gubić kluczy, pędzić dni na marne.
W sztuce tracenia nie jest trudno się wyszkolić.
Naucz się tracić więcej, szybciej i do woli:
nazwy, imiona, i te miejsca, w które miałeś
kiedyś pojechać. Nic z tych strat cię nie zaboli.
Zgubiłam gdzieś zegarek po matce. A z moich
trzech domów już sprzedałam ostatni (lub prawie).
W sztuce tracenia nie jest trudno się wyszkolić.
Straciłam dużo więcej: prócz miast ulubionych -
własną dziedzinę, rzeki dwie, ląd z oceanem.
Tęsknię za nimi, lecz to prawie już nie boli.
Nawet gdy stracę ciebie (głos z nutką ironii
i gesty, które kocham), to i tak nie skłamię.
W sztuce tracenia nie jest trudno się wyszkolić,
choć może się wydawać, że (Napisz!) to boli.
Elizabeth Bishop
tłum. Paweł Tomanek
więcej twórczości:
Bishop Elizabeth
Morze wracające - Krzysztof Kamil Baczyński
Morze wracające
Pamiętasz? Było kiedyś morze
szkliste w falistych linii łukach,
morze, którego cieni można
w obrazach szklanych dni poszukać...
Morze czasami wzbierające
roznosem huku na poszumach,
szelestem w dali zamykanym
na stoodleglych górskich tumach.
Morze plączące świstem deszczu
i perłopławem pianorodne,
dalekie, ciche, smutne głębią
jak moje oczy twoich głodne.
Morze przebite nocą w gwiazdy
powraca czasem cicho, jaśnie,
morze potęgi i miłości,
które w twych oczach cicho gaśnie.
Krzysztof Kamil Baczyński
Pamiętasz? Było kiedyś morze
szkliste w falistych linii łukach,
morze, którego cieni można
w obrazach szklanych dni poszukać...
Morze czasami wzbierające
roznosem huku na poszumach,
szelestem w dali zamykanym
na stoodleglych górskich tumach.
Morze plączące świstem deszczu
i perłopławem pianorodne,
dalekie, ciche, smutne głębią
jak moje oczy twoich głodne.
Morze przebite nocą w gwiazdy
powraca czasem cicho, jaśnie,
morze potęgi i miłości,
które w twych oczach cicho gaśnie.
Krzysztof Kamil Baczyński
więcej twórczości:
Baczyński Krzysztof Kamil
Siemionow - Josif Brodski
Siemionow
Była zielona łąka, a na łące krowa.
W dali pędził po torach łańcuszek stalowych wagonów.
W jednym z nich jechał na urlop gdzieś na południe Semionow.
Czas płynął tak czy owak. Czas płynąłby bez wątpienia
tak samo bez krowy czy łąki, bez trawy czy jej trawienia.
Podobnie - gdyby byli Iwanow, Pietrow i Sidorow,
Semionow natomiast jechał wołgą po szosie wzdłuż torów.
Poduma człowiek nad tym i, gdyby łąkę napotkał spojrzeniem,
odwrócił się z nagłym dreszczem czy raczej z trwogą i drżeniem:
jeżeli rzeczywiście nieruchomość jest matką ruchu,
czemu w tak różnych postaciach objawiają się oku i uchu?
A chodzi nie tylko o twarze, lecz - co ważniejsze - o ciała!
Łączy je tylko to, że ich bezgraniczność będzie istniała,
póki istnieje Siemionow: póki on, ta najdalsza odrośl
czasu, podróżą na urlop nadaje istnieniu istotność;
dopóki ryczy pociąg, zieleni się wagon, przez miedzę
przełazi krowa; dopóki płynie czas, a Siemionow jedzie.
Josif Brodski
przekład Stanisław Barańczak
Wladimirowi UflandowiNie było Iwanowa, Sidorowa, Pietrowa.
Była zielona łąka, a na łące krowa.
W dali pędził po torach łańcuszek stalowych wagonów.
W jednym z nich jechał na urlop gdzieś na południe Semionow.
Czas płynął tak czy owak. Czas płynąłby bez wątpienia
tak samo bez krowy czy łąki, bez trawy czy jej trawienia.
Podobnie - gdyby byli Iwanow, Pietrow i Sidorow,
Semionow natomiast jechał wołgą po szosie wzdłuż torów.
Poduma człowiek nad tym i, gdyby łąkę napotkał spojrzeniem,
odwrócił się z nagłym dreszczem czy raczej z trwogą i drżeniem:
jeżeli rzeczywiście nieruchomość jest matką ruchu,
czemu w tak różnych postaciach objawiają się oku i uchu?
A chodzi nie tylko o twarze, lecz - co ważniejsze - o ciała!
Łączy je tylko to, że ich bezgraniczność będzie istniała,
póki istnieje Siemionow: póki on, ta najdalsza odrośl
czasu, podróżą na urlop nadaje istnieniu istotność;
dopóki ryczy pociąg, zieleni się wagon, przez miedzę
przełazi krowa; dopóki płynie czas, a Siemionow jedzie.
Josif Brodski
przekład Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Brodski Josif
Co w mgłach czyni żagiel na głębinie? - Bolesław Leśmian
...
Co w mgłach czyni żagiel na głębinie?
Nic, prócz tego, że żegluje.
A co wiosna, w zielonej dolinie?
Nic, prócz tego, że wiosnuje.
Czym są rany, co pierś tobie krwawią?
To amulet koralowy.
A czym łzy, co gardło twe dławią?
To różaniec bursztynowy.
Czym ty byłeś o słońca zachodzie?
Byłem duchem, byłem ciałem.
Czemuś zabił dziewczynę w ogrodzie?
Nie zabiłem, lecz kochałem.
Bolesław Leśmian
Co w mgłach czyni żagiel na głębinie?
Nic, prócz tego, że żegluje.
A co wiosna, w zielonej dolinie?
Nic, prócz tego, że wiosnuje.
Czym są rany, co pierś tobie krwawią?
To amulet koralowy.
A czym łzy, co gardło twe dławią?
To różaniec bursztynowy.
Czym ty byłeś o słońca zachodzie?
Byłem duchem, byłem ciałem.
Czemuś zabił dziewczynę w ogrodzie?
Nie zabiłem, lecz kochałem.
Bolesław Leśmian
więcej twórczości:
Leśmian Bolesław
Korekta - Tadeusz Różewicz
Korekta
Śmierć nie poprawi
w zwrotce ani jednej linijki
to nie korektorka
to nie życzliwa pani
redaktorka
zła metafora jest nieśmiertelna
kiepski poeta który umarł
jest kiepskim zmarłym poetą
nudziarz po śmierci nudzi
głupiec zza grobu
jeszcze głupstwa gada
Tadeusz Różewicz
Śmierć nie poprawi
w zwrotce ani jednej linijki
to nie korektorka
to nie życzliwa pani
redaktorka
zła metafora jest nieśmiertelna
kiepski poeta który umarł
jest kiepskim zmarłym poetą
nudziarz po śmierci nudzi
głupiec zza grobu
jeszcze głupstwa gada
Tadeusz Różewicz
więcej twórczości:
Różewicz Tadeusz
Seanse spirytystyczne - Jeremi Przybora
Seanse spirytystyczne
Ach, te cudne, te ułudne, te prześliczne
seanse spirytystyczne!
Ta z duchami przedwojenna bliska więź;
zapodziało się to teraz wszystko gdzieś...
Lekkość zgonu ten spirytyzm ustokrotniał
i przed wojną człek po śmierci nie markotniał,
bo gdy ciało nieboszczyka - łup w ten grób -
duch na seans już pomykał tup, tup, tup.
Ach, te cudne, te ułudne, te prześliczne
seanse spirytystyczne!
A wesołoż, och, wesołoż na seansie,
kiedy medium lewituje w pełnym transie
albo spodek pędzi rączo stołu wskroś -
albo damę zimną rączką ktoś za coś...
Przyprawiając towarzystwa kwiat o spazmy,
mieczem błyska Juliusz Cezar z ektoplazmy -
to znów panie w drżenie wprawia inny zuch -
sam Rasputin - widma kawał - duch za dwóch!
Ach, te cudne, te ułudne, te prześliczne
seanse spirytystyczne!
Spirytyści przedwojenni, dawni, owi!
Ossowiecki, Kluski, Guzik, Ochorowicz!
Dać ich duchom dziś radości tych choć ćwierć,
a nie zanudzaliby się tam na śmierć!
Małą dziurkę zrobić by w materializmie
i pozwolić - niech się przez nią znowu wśliźnie
przedwojenna spirytyzmu zwiewna nić -
tożby miło znowu było duchem być!
Ach, te cudne, te ułudne, te prześliczne
seanse spirytystyczne!
Jeremi Przybora
Ach, te cudne, te ułudne, te prześliczne
seanse spirytystyczne!
Ta z duchami przedwojenna bliska więź;
zapodziało się to teraz wszystko gdzieś...
Lekkość zgonu ten spirytyzm ustokrotniał
i przed wojną człek po śmierci nie markotniał,
bo gdy ciało nieboszczyka - łup w ten grób -
duch na seans już pomykał tup, tup, tup.
Ach, te cudne, te ułudne, te prześliczne
seanse spirytystyczne!
A wesołoż, och, wesołoż na seansie,
kiedy medium lewituje w pełnym transie
albo spodek pędzi rączo stołu wskroś -
albo damę zimną rączką ktoś za coś...
Przyprawiając towarzystwa kwiat o spazmy,
mieczem błyska Juliusz Cezar z ektoplazmy -
to znów panie w drżenie wprawia inny zuch -
sam Rasputin - widma kawał - duch za dwóch!
Ach, te cudne, te ułudne, te prześliczne
seanse spirytystyczne!
Spirytyści przedwojenni, dawni, owi!
Ossowiecki, Kluski, Guzik, Ochorowicz!
Dać ich duchom dziś radości tych choć ćwierć,
a nie zanudzaliby się tam na śmierć!
Małą dziurkę zrobić by w materializmie
i pozwolić - niech się przez nią znowu wśliźnie
przedwojenna spirytyzmu zwiewna nić -
tożby miło znowu było duchem być!
Ach, te cudne, te ułudne, te prześliczne
seanse spirytystyczne!
Jeremi Przybora
więcej twórczości:
Przybora Jeremi
I jeszcze co będę miała - Kazimiera Iłłakowiczówna
Felix Mas |
Będę miała grubego bankiera
z sercem czasem troszeczkę chorym,
kilka razy w tygodniu odwiedzić
mnie przyjedzie w karecie wieczorem.
Będzie nosił śliczne krawaty,
krągły monokl w nieżywym oku
i herbową, kosztowną pieczęć
na ogromnym złotym breloku.
Przy kolacji mu twarz zaświeci
w purpurowe i białe plamy,
a ja rękę jego ścisnę czulej
na znak... jak się bardzo kochamy.
Od wypitych przy kawie trunków
tak wesoło się wszystko troi!
I pójdziemy jak para gołąbków
do zacisznych dalszych pokoi.
Kazimiera Iłłakowiczówna
więcej twórczości:
Iłłakowiczówna Kazimiera
Wypełnić czytelnym pismem - Stanisław Barańczak
Wypełnić czytelnym pismem
Urodzony? (tak, nie; niepotrzebne
skreślić); dlaczego "tak"? (uzasadnić); gdzie
kiedy, po co, dla kogo żyje? z kim się styka
powierzchnią mózgu, z kim jest zbieżny
częstotliwością pulsu? krewni za granicą
skóry? (tak, nie); dlaczego
"nie"? (uzasadnić); czy się kontaktuje
z prądem krwi epoki? (tak, nie); czy pisuje listy do
samego siebie? (tak, nie); czy korzysta
z telefonu zaufania (tak,
nie); czy żywi
i czym żywi nieufność? skąd czerpie
środki utrzymania w ryzach
nieposłuszeństwa? czy jest
posiadaczem majątku
trwałego lęku? znajomość obcych
ciał i języków? ordery, odznaczenia,
piętna? stan cywilnej odwagi? czy zamierza
mieć dzieci (tak, nie); dlaczego
"nie"?
Stanisław Barańczak
Urodzony? (tak, nie; niepotrzebne
skreślić); dlaczego "tak"? (uzasadnić); gdzie
kiedy, po co, dla kogo żyje? z kim się styka
powierzchnią mózgu, z kim jest zbieżny
częstotliwością pulsu? krewni za granicą
skóry? (tak, nie); dlaczego
"nie"? (uzasadnić); czy się kontaktuje
z prądem krwi epoki? (tak, nie); czy pisuje listy do
samego siebie? (tak, nie); czy korzysta
z telefonu zaufania (tak,
nie); czy żywi
i czym żywi nieufność? skąd czerpie
środki utrzymania w ryzach
nieposłuszeństwa? czy jest
posiadaczem majątku
trwałego lęku? znajomość obcych
ciał i języków? ordery, odznaczenia,
piętna? stan cywilnej odwagi? czy zamierza
mieć dzieci (tak, nie); dlaczego
"nie"?
Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Barańczak Stanisław
Deszczowa piosenka - Marian Ośniałowski
Deszczowa piosenka
Asfaltu migotliwe srebro.
Nigdy nie powiem ci wszystkiego.
Uwierz we własną niepotrzebność.
Powraca człowiek wciąż do złego.
Ciemnych drzew granatowa fala.
Wśród deszczu dzwonią kroki czyjeś.
Dziś bez modlitwy bym oszalał.
Nie samymi sputnikami człowiek żyje.
Powraca człowiek wciąż do zła.
Deszcz spada piosnką srebrną.
Ulice zasrebrniła mgła.
Uwierz we własną niepotrzebność.
Marian Ośniałowski
Asfaltu migotliwe srebro.
Nigdy nie powiem ci wszystkiego.
Uwierz we własną niepotrzebność.
Powraca człowiek wciąż do złego.
Ciemnych drzew granatowa fala.
Wśród deszczu dzwonią kroki czyjeś.
Dziś bez modlitwy bym oszalał.
Nie samymi sputnikami człowiek żyje.
Powraca człowiek wciąż do zła.
Deszcz spada piosnką srebrną.
Ulice zasrebrniła mgła.
Uwierz we własną niepotrzebność.
Marian Ośniałowski
więcej twórczości:
Ośniałowski Marian
Wieczór autorski - Wisława Szymborska
Wieczór autorski
Muzo, nie być bokserem to nie być wcale.
Ryczącej publiczności poskąpiłaś nam.
Dwanaście osób jest na sali,
już czas, żebyśmy zaczynali.
Połowa przyszła, bo deszcz pada,
reszta to krewni. Muzo.
Kobiety rade zemdleć w ten jesienny wieczór,
zrobią to, ale tylko na bokserskim meczu.
Dantejskie sceny tylko tam.
I wniebobranie. Muzo.
Nie być bokserem, być poetą,
mieć wyrok skazujący na ciężkie norwidy,
z braku muskulatury demonstrować światu
przyszłą lekturę szkolną - w najszczęśliwszym razie -
o Muzo. O Pegazie,
aniele koński.
W pierwszym rządku staruszek słodko sobie śni,
że mu żona nieboszczka z grobu wstała i
upiecze staruszkowi placek ze śliwkami.
Z ogniem, ale niewielkim, bo placek sie spali,
zaczynamy czytanie. Muzo.
Wisława Szymborska
Muzo, nie być bokserem to nie być wcale.
Ryczącej publiczności poskąpiłaś nam.
Dwanaście osób jest na sali,
już czas, żebyśmy zaczynali.
Połowa przyszła, bo deszcz pada,
reszta to krewni. Muzo.
Kobiety rade zemdleć w ten jesienny wieczór,
zrobią to, ale tylko na bokserskim meczu.
Dantejskie sceny tylko tam.
I wniebobranie. Muzo.
Nie być bokserem, być poetą,
mieć wyrok skazujący na ciężkie norwidy,
z braku muskulatury demonstrować światu
przyszłą lekturę szkolną - w najszczęśliwszym razie -
o Muzo. O Pegazie,
aniele koński.
W pierwszym rządku staruszek słodko sobie śni,
że mu żona nieboszczka z grobu wstała i
upiecze staruszkowi placek ze śliwkami.
Z ogniem, ale niewielkim, bo placek sie spali,
zaczynamy czytanie. Muzo.
Wisława Szymborska
więcej twórczości:
Szymborska Wisława
Wiatr i róża - Zbigniew Herbert
Wiatr i róża
W ogrodzie rosła róża.
Zakochał się w niej wiatr.
Byli zupełnie różni,
on - lekki i jasny, ona - nieruchoma i ciężka jak krew.
Przyszedł człowiek w drewnianych sabotach i gołymi rękami zerwał różę. Wiatr skoczył za nim, ale tamten zatrzasnął przed nim drzwi.
- Obym skamieniał - zapłakał nieszczęśliwy.
- Mogłem obejść cały świat, mogłem nie wracać wiele lat, ale wiedziałem, że ona zawsze czeka.
Wiatr rozumiał, że aby naprawdę cierpieć,
trzeba być wiernym.
Zbigniew Herbert
W ogrodzie rosła róża.
Zakochał się w niej wiatr.
Byli zupełnie różni,
on - lekki i jasny, ona - nieruchoma i ciężka jak krew.
Przyszedł człowiek w drewnianych sabotach i gołymi rękami zerwał różę. Wiatr skoczył za nim, ale tamten zatrzasnął przed nim drzwi.
- Obym skamieniał - zapłakał nieszczęśliwy.
- Mogłem obejść cały świat, mogłem nie wracać wiele lat, ale wiedziałem, że ona zawsze czeka.
Wiatr rozumiał, że aby naprawdę cierpieć,
trzeba być wiernym.
Zbigniew Herbert
więcej twórczości:
Herbert Zbigniew
Wiara - Andrzej Bursa
Wiara
wierzę że Bóg podobny jest do gołębicy
że człowiek może zmienić się
w dowolną część maszyny
co nie oznacza
że nie ma mu wyrosnąć lwia grzywa
albo skrzydła anielskie
(w anioły także wierzę)
Wierzę w insygnia wszystkich mocarstw
Wierzę we wszystkie ideały
i w szaleństwo ich głosicieli
Nie wykluczam:
samorództwa
dzieworództwa
zapłodnienia przez styk damskiego zadka z fotelem
na którym od dawna nikt nie siedział
Wierzę że facet któremu się nic nie udaje
może zostać nagle synem szczęścia
Że największym poetą naszego kraju
nie jest ten siwy pan z dochodami
ani ten młody dobijający się do dochodów
ale stary tragarz który nie napisał nic
oprócz kilku podań
Wierzę w praducha
i pramaterię
i wszystkie pre-pradokumenty
i we wszystkie pro anty korr i kontra
Nie wierzę tylko w niemożliwe
Wszystko jest możliwe na tym świecie
składającym się
hiii... hiii
z wirujących punkcików
których jeszcze
hiii... hiii
nikt nie widział.
Andrzej Bursa
wierzę że Bóg podobny jest do gołębicy
że człowiek może zmienić się
w dowolną część maszyny
co nie oznacza
że nie ma mu wyrosnąć lwia grzywa
albo skrzydła anielskie
(w anioły także wierzę)
Wierzę w insygnia wszystkich mocarstw
Wierzę we wszystkie ideały
i w szaleństwo ich głosicieli
Nie wykluczam:
samorództwa
dzieworództwa
zapłodnienia przez styk damskiego zadka z fotelem
na którym od dawna nikt nie siedział
Wierzę że facet któremu się nic nie udaje
może zostać nagle synem szczęścia
Że największym poetą naszego kraju
nie jest ten siwy pan z dochodami
ani ten młody dobijający się do dochodów
ale stary tragarz który nie napisał nic
oprócz kilku podań
Wierzę w praducha
i pramaterię
i wszystkie pre-pradokumenty
i we wszystkie pro anty korr i kontra
Nie wierzę tylko w niemożliwe
Wszystko jest możliwe na tym świecie
składającym się
hiii... hiii
z wirujących punkcików
których jeszcze
hiii... hiii
nikt nie widział.
Andrzej Bursa
więcej twórczości:
Bursa Andrzej
Do zgubienia z oczu... - Paul Éluard
Do zgubienia z oczu
w kierunku mojego ciała
Wszystkie drzewa wszystkie gałęzie wszystkie liście
Trawa u podstaw skały i masywy domów
Z daleka morze skąpane w twoim oku
Te obrazy z dnia na dzień
Ułomności cnoty tak niedoskonałe
Przezroczystość przechodniów na ulicach przygody
I przechodnie wyparowani od upartych poszukiwań twoich
Maniackie twoje idee z ołowianym sercem z dziewiczymi wargami
Ułomności cnoty tak niedoskonałe
Podobieństwo spojrzeń przyzwalających do oczu które zdobywasz
Pomieszanie ciał rozleniwień zapałów
Naśladowanie słów postaw idei
Ułomności cnoty tak niedoskonałe
Miłość to człowiek niedokończony
Paul Éluard
tłum. Adam Ważyk
w kierunku mojego ciała
Wszystkie drzewa wszystkie gałęzie wszystkie liście
Trawa u podstaw skały i masywy domów
Z daleka morze skąpane w twoim oku
Te obrazy z dnia na dzień
Ułomności cnoty tak niedoskonałe
Przezroczystość przechodniów na ulicach przygody
I przechodnie wyparowani od upartych poszukiwań twoich
Maniackie twoje idee z ołowianym sercem z dziewiczymi wargami
Ułomności cnoty tak niedoskonałe
Podobieństwo spojrzeń przyzwalających do oczu które zdobywasz
Pomieszanie ciał rozleniwień zapałów
Naśladowanie słów postaw idei
Ułomności cnoty tak niedoskonałe
Miłość to człowiek niedokończony
Paul Éluard
tłum. Adam Ważyk
więcej twórczości:
Eluard Paul
Z rozkazu serca ognia powietrza i wody - Adam Ziemianin
Z rozkazu serca ognia powietrza i wody
Piersi twe pięknie wezbrane całowałem
Włosy twe falowały rozrzucone w trawie
Powietrze na amen samo się składało
Czasem tylko uklękło na jedno kolano
W modlitwie ważki nieruchomo stały
Nad liściem zadumane czy nad sobą
Z rozkazu serca ognia powietrza i wody
Wchodziliśmy razem po gorących schodach
Jak sarny spłoszone biegły nasze dłonie
Bo za ręce nas prowadził biały topór słońca
Obcinał gałęzie sosnom te strzelały w niebo
Coraz bardziej szalone w ucieczce przed śmiercią
I nagle wybuchła równina przed nami
Szeroko otwarte oczy dziwiły się same
Mówiłaś jak w gorączce pokazując dzwonki
Że ich ślady prosto do nieba prowadzą
Adam Ziemianin
Piersi twe pięknie wezbrane całowałem
Włosy twe falowały rozrzucone w trawie
Powietrze na amen samo się składało
Czasem tylko uklękło na jedno kolano
W modlitwie ważki nieruchomo stały
Nad liściem zadumane czy nad sobą
Z rozkazu serca ognia powietrza i wody
Wchodziliśmy razem po gorących schodach
Jak sarny spłoszone biegły nasze dłonie
Bo za ręce nas prowadził biały topór słońca
Obcinał gałęzie sosnom te strzelały w niebo
Coraz bardziej szalone w ucieczce przed śmiercią
I nagle wybuchła równina przed nami
Szeroko otwarte oczy dziwiły się same
Mówiłaś jak w gorączce pokazując dzwonki
Że ich ślady prosto do nieba prowadzą
Adam Ziemianin
więcej twórczości:
Ziemianin Adam
Sprostowanie - Jan Rybowicz
Sprostowanie
Tak, tak, tak, tak.
Ciekawość,
to pierwszy stopień
do mądrości.
Poprzez piekło.
Jan Rybowicz
więcej twórczości:
Rybowicz Jan
Komentarz - Tomas Venclova
Komentarz
Przede wszystkim, chociaż to takie trudne, kochać język,
poniżany na szpaltach gazet, w kłamliwych nekrologach,
w ciemności dusznych sypialni, w wystukiwanych na maszynie donosach,
w krzyku targowisk, w okopach, w woni szpitalnych sal, w trzeciorzędnych teatrach,
w pokojach przesłuchań, na ścianach ubikacji.
W szarych budynkach, gdzie dno klatki schodowej ochrania
stalowa siatka – tak, aby nie człowiek, ale stulecie
w wybranej przez siebie chwili mogło wydać pozwolenie na śmierć –
język bliski rozpadu, schrypły, zanieczyszczony wrzaskiem
i wściekłością. Właśnie tak: kochać język,
zesłany na ziemię wraz z nami, ponieważ
nawet w tym zesłaniu odbija się w nim blask
prasłowa, narodzonego jak gdyby w innym wszechświecie.
Było nam ono dane, abyśmy czymś się różnili
od gliny, palmy i drozda, może nawet i od aniołów,
i dając przedmiotom nazwy, pojmowali jasno, czym są.
Ci, którzy pragnąc wrócić w utraconą przestrzeń,
usiłują oczyszczać język, powinni zrozumieć,
że prawie na pewno przegrają. Drzwi bowiem, jak wiadomo,
oddalają się od nas szybciej niż my się do nich zbliżamy;
dar równa się utracie; to, co zbudowane
już wkrótce legnie w gruzach. Nie należy także
wkraczać w raj cudzy (gdyż rajów jest wiele). Kto do takiego dotarł,
zaciera swoje ślady i wyrzuca klucz.
Mówią, żeś tylko narzędziem. Że słowa dyktuje ci moc,
której w twarz nie ośmielisz się spojrzeć: wiesz, że natychmiast byś oślepł.
To nie całkiem tak. Będziesz się wspinać po Jakubowej drabinie
w snach, po omacku, wytężając siły, których ci brak, bez siatki
ratunkowej, aż wreszcie w górze ktoś cię spotka (a może nie spotka).
Czasami weźmie cię na bok, poprawi szyk paru zdań,
Zamieni głoskę, uściśli składnię, stopień przymiotnika.
Coś takiego zdarza się bardzo rzadko, lecz jednak się zdarza,
i wtedy czujesz: to, co stworzyłeś, jest dobre,
litery po stronicy płyną bowiem jak kry po rzece
i przez mgłę prześwitują zarośla, nadbrzeże, miasto.
A kto to przeczyta, czy ktokolwiek przeczyta – nie trzeba ci nawet wiedzieć.
Tomas Venclova
tłum. Stanisław Barańczak
Przede wszystkim, chociaż to takie trudne, kochać język,
poniżany na szpaltach gazet, w kłamliwych nekrologach,
w ciemności dusznych sypialni, w wystukiwanych na maszynie donosach,
w krzyku targowisk, w okopach, w woni szpitalnych sal, w trzeciorzędnych teatrach,
w pokojach przesłuchań, na ścianach ubikacji.
W szarych budynkach, gdzie dno klatki schodowej ochrania
stalowa siatka – tak, aby nie człowiek, ale stulecie
w wybranej przez siebie chwili mogło wydać pozwolenie na śmierć –
język bliski rozpadu, schrypły, zanieczyszczony wrzaskiem
i wściekłością. Właśnie tak: kochać język,
zesłany na ziemię wraz z nami, ponieważ
nawet w tym zesłaniu odbija się w nim blask
prasłowa, narodzonego jak gdyby w innym wszechświecie.
Było nam ono dane, abyśmy czymś się różnili
od gliny, palmy i drozda, może nawet i od aniołów,
i dając przedmiotom nazwy, pojmowali jasno, czym są.
Ci, którzy pragnąc wrócić w utraconą przestrzeń,
usiłują oczyszczać język, powinni zrozumieć,
że prawie na pewno przegrają. Drzwi bowiem, jak wiadomo,
oddalają się od nas szybciej niż my się do nich zbliżamy;
dar równa się utracie; to, co zbudowane
już wkrótce legnie w gruzach. Nie należy także
wkraczać w raj cudzy (gdyż rajów jest wiele). Kto do takiego dotarł,
zaciera swoje ślady i wyrzuca klucz.
Mówią, żeś tylko narzędziem. Że słowa dyktuje ci moc,
której w twarz nie ośmielisz się spojrzeć: wiesz, że natychmiast byś oślepł.
To nie całkiem tak. Będziesz się wspinać po Jakubowej drabinie
w snach, po omacku, wytężając siły, których ci brak, bez siatki
ratunkowej, aż wreszcie w górze ktoś cię spotka (a może nie spotka).
Czasami weźmie cię na bok, poprawi szyk paru zdań,
Zamieni głoskę, uściśli składnię, stopień przymiotnika.
Coś takiego zdarza się bardzo rzadko, lecz jednak się zdarza,
i wtedy czujesz: to, co stworzyłeś, jest dobre,
litery po stronicy płyną bowiem jak kry po rzece
i przez mgłę prześwitują zarośla, nadbrzeże, miasto.
A kto to przeczyta, czy ktokolwiek przeczyta – nie trzeba ci nawet wiedzieć.
Tomas Venclova
tłum. Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Venclova Tomas
Sklep z cukierkami... - Lawrence Ferlinghetti
Charles Dwyer |
Sklep z cukierkami za centa
był miejscem gdzie po raz pierwszy
zakochałem się
w nierzeczywistości
Ciągutki lśniły w półmroku
wrześniowego popołudnia
Kot kręcił się po ladzie
wśród lukrecjowych pałeczek
dropsów i ojej! gumy do żucia
Na dworze spadały liście umierając
Wiatr zdmuchnął słońce
Do sklepu wbiegła dziewczyna
Jej włosy były mokre od deszczu
jej piersi bez tchu w tym ciasnym pomieszczeniu
Na dworze liście spadały
szepcząc
Za wcześnie! Za wcześnie!
Lawrence Ferlinghetti
przekład Julia Hartwig
więcej twórczości:
Ferlinghetti Lawrence
Trzynaście sposobów spoglądania na kosa - Wallace Stevens
Trzynaście sposobów spoglądania na kosa
I
Pośród dwudziestu śnieżnych gór
Jedyną rzeczą w ruchu
Była źrenica kosa.
II
Mój umysł nie mógł się zdecydować
Na żadne z trzech wyjść:
Był jak korona drzewa, w której śpiewają trzy kosy.
III
W jesiennych wiatrach zawirował kos.
Była to drobna rólka w pantomimie.
IV
Mężczyzna i kobieta
Są jednością.
Mężczyzna, kobieta i kos
Są jednością.
V
Sam nie wiem, co wolę:
piękno modulacji głosu
czy piękno aluzji do głosu,
kosa, gdy gwiżdże,
czy kosa zaraz potem.
VI
Sople zapchały całe długie okno
Barbarzyńskim szkłem.
Cień kosa
Przefrunął przez nie tam i z powrotem.
Nastrój
Wytopił w cieniu
Nie dającą się rozszyfrować przyczynę.
VII
O, chudzielcy z miasta Haddam,
Czemu zwidują wam się złote ptaki?
Czy nie widzicie, jak kos
Drepcze wokoło stóp
Kobiet, które macie u boku?
VIII
Znam podniosłe akcenty
I klarowne, niechybne rytmy;
Ale wiem też.
Że kos ma swój udział
W tym, co znam.
IX
Gdy kos odfrunął poza zasięg wzroku,
Odlot wykreślił obwód
Jednego z wielu kół.
X
Na widok kosów
Lecących w zielonym świetle
Nawet sprośności euforii
Odezwałyby się ostrym, czystym krzykiem.
XI
Jeździł po Connecticut
W szklanym powozie.
Pewnego razu przeszył go lęk,
Że przez pomyłkę wziął
Cień swego ekwipażu
Za stado kosów.
XII
Rzeka toczy się.
Kos musi fruwać.
XIII
Przez całe popołudnie trwał wieczór.
Padał śnieg
I zanosiło się na więcej śniegu.
Kos siedział
W konarach cedru.
Wallace Stevens
tłum. Stanisław Barańczak
I
Pośród dwudziestu śnieżnych gór
Jedyną rzeczą w ruchu
Była źrenica kosa.
II
Mój umysł nie mógł się zdecydować
Na żadne z trzech wyjść:
Był jak korona drzewa, w której śpiewają trzy kosy.
III
W jesiennych wiatrach zawirował kos.
Była to drobna rólka w pantomimie.
IV
Mężczyzna i kobieta
Są jednością.
Mężczyzna, kobieta i kos
Są jednością.
V
Sam nie wiem, co wolę:
piękno modulacji głosu
czy piękno aluzji do głosu,
kosa, gdy gwiżdże,
czy kosa zaraz potem.
VI
Sople zapchały całe długie okno
Barbarzyńskim szkłem.
Cień kosa
Przefrunął przez nie tam i z powrotem.
Nastrój
Wytopił w cieniu
Nie dającą się rozszyfrować przyczynę.
VII
O, chudzielcy z miasta Haddam,
Czemu zwidują wam się złote ptaki?
Czy nie widzicie, jak kos
Drepcze wokoło stóp
Kobiet, które macie u boku?
VIII
Znam podniosłe akcenty
I klarowne, niechybne rytmy;
Ale wiem też.
Że kos ma swój udział
W tym, co znam.
IX
Gdy kos odfrunął poza zasięg wzroku,
Odlot wykreślił obwód
Jednego z wielu kół.
X
Na widok kosów
Lecących w zielonym świetle
Nawet sprośności euforii
Odezwałyby się ostrym, czystym krzykiem.
XI
Jeździł po Connecticut
W szklanym powozie.
Pewnego razu przeszył go lęk,
Że przez pomyłkę wziął
Cień swego ekwipażu
Za stado kosów.
XII
Rzeka toczy się.
Kos musi fruwać.
XIII
Przez całe popołudnie trwał wieczór.
Padał śnieg
I zanosiło się na więcej śniegu.
Kos siedział
W konarach cedru.
Wallace Stevens
tłum. Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Stevens Wallace
Spis spostrzeżeń - Josif Brodski
***
Spis spostrzeżeń. W kącie jest ciepło.
Wzrok naznacza piętnem każdy obiekt.
Woda jest to szkło, tylko ciekłe.
Od szkieletu straszniejszy jest człowiek.
Wieczór zimą, gdzieś nigdzie. Parter
w gęstwie wiklin. Picie wina bez słowa.
Ciało leży, na łokciu wsparte,
jak morena polodowcowa.
Za lat tysiąc ktoś tu skamieniałą
muszlę znajdzie - z firanki wzorem
i odciskiem ust, co nie miały
komu rzec "dobranoc" wieczorem.
Josif Brodski
przeł. Stanisław Barańczak
Spis spostrzeżeń. W kącie jest ciepło.
Wzrok naznacza piętnem każdy obiekt.
Woda jest to szkło, tylko ciekłe.
Od szkieletu straszniejszy jest człowiek.
Wieczór zimą, gdzieś nigdzie. Parter
w gęstwie wiklin. Picie wina bez słowa.
Ciało leży, na łokciu wsparte,
jak morena polodowcowa.
Za lat tysiąc ktoś tu skamieniałą
muszlę znajdzie - z firanki wzorem
i odciskiem ust, co nie miały
komu rzec "dobranoc" wieczorem.
Josif Brodski
przeł. Stanisław Barańczak
więcej twórczości:
Brodski Josif
Jedno zdanie - Czesław Miłosz
Jedno zdanie
Lustro czeka na twarz: moją, jej, jego, nas
podzielonych na mężczyzn i kobiety, starców i dzieci.
I to wszystko my czyli ja w liczbie mnogiej,
zawsze niepewny swego odbicia w studni lustra,
Pochylający się jako dziecko przez cembrowinę studni
I tam głęboko maleńka niezupełnie znana twarz.
I właśnie niepewność tego czym jestem łączy mnie
z następną osobą przed lustrem.
Na przykład strojną damą, która właśnie robi sobie twarz,
nim wyruszy na podbój.
Lustro i nasze miny, cały ich rejestr.
Chyba litość, chyba współczuwanie
Z naszą głupotą, a każda moja własna.
I za mną wiele twarzy tych, co kiedyś żyli pojawia się
i znika w studni, lustrze.
Czesław Miłosz
"Lustro czekające na odbicie ludzkiej twarzy, takNad tym zdaniem warto rozmyślać przez wiele tygodni.
zawsze niepewnej swojego wyrazu"
(Julia Hartwig, Nowe błyski,
"Zeszyty Literackie" nr 78, 2002)
Lustro czeka na twarz: moją, jej, jego, nas
podzielonych na mężczyzn i kobiety, starców i dzieci.
I to wszystko my czyli ja w liczbie mnogiej,
zawsze niepewny swego odbicia w studni lustra,
Pochylający się jako dziecko przez cembrowinę studni
I tam głęboko maleńka niezupełnie znana twarz.
I właśnie niepewność tego czym jestem łączy mnie
z następną osobą przed lustrem.
Na przykład strojną damą, która właśnie robi sobie twarz,
nim wyruszy na podbój.
Lustro i nasze miny, cały ich rejestr.
Chyba litość, chyba współczuwanie
Z naszą głupotą, a każda moja własna.
I za mną wiele twarzy tych, co kiedyś żyli pojawia się
i znika w studni, lustrze.
Czesław Miłosz
więcej twórczości:
Miłosz Czesław
Z głową odwróconą - Julia Hartwig
Z głową odwróconą
Kiedy już wszystko minie,
kiedy nacieszę się już tym, co mnie tak raduje, że jest i trwa,
chciałabym być posągiem patrzącym w morze,
bez imienia, bez nazwy,
stojącym z głową odwróconą od wszystkiego co nudzi i trapi.
Za plecami mieć ciemność,
przed sobą rozświetlone niebo, ruchliwe światła na wodzie,
na kamiennej twarzy czuć południowe ciepło.
Julia Hartwig
Kiedy już wszystko minie,
kiedy nacieszę się już tym, co mnie tak raduje, że jest i trwa,
chciałabym być posągiem patrzącym w morze,
bez imienia, bez nazwy,
stojącym z głową odwróconą od wszystkiego co nudzi i trapi.
Za plecami mieć ciemność,
przed sobą rozświetlone niebo, ruchliwe światła na wodzie,
na kamiennej twarzy czuć południowe ciepło.
Julia Hartwig
więcej twórczości:
Hartwig Julia
To już ładnych tyle lat... - Andrzej Poniedzielski
* * *
To już ładnych tyle lat
jak do życia się przymierzam
nie wiem nic
nie umiem żyć
a zamierzam, a zamierzam
Kreślę znów południk Greenwich
i od nowa włączam czas
i jak dziecko na huśtawce
wołam Panie jeszcze raz
jeszcze raz
Jeszcze raz
niech przesypie się klepsydra gwiazd
i niech kosmos się obróci do mnie Słońcem
zanim coś
coś się znowu zacznie kończyć
jeszcze raz...
Andrzej Poniedzielski
więcej twórczości:
Poniedzielski Andrzej
Samotność - Jan Rybowicz
Samotność
Nie można być samotnym.
Trzeba opiekować się kimś,
kimkolwiek.
Dzieckiem, drugim człowiekiem,
kotem, psem albo rybką w akwarium.
Albo samym sobą.
Albo Panem Bogiem w kościele.
Ale nie można być samotnym.
Opiekować się gwiazdami,
swoim osobowym samochodem,
prawem, moralnością, pogodą.
Aby tylko nie być sam.
Bo samotność
jest naprawdę
nie do zniesienia.
Jest śmiertelną chorobą.
W stu procentach śmiertelną.
Jan Rybowicz
Nie można być samotnym.
Trzeba opiekować się kimś,
kimkolwiek.
Dzieckiem, drugim człowiekiem,
kotem, psem albo rybką w akwarium.
Albo samym sobą.
Albo Panem Bogiem w kościele.
Ale nie można być samotnym.
Opiekować się gwiazdami,
swoim osobowym samochodem,
prawem, moralnością, pogodą.
Aby tylko nie być sam.
Bo samotność
jest naprawdę
nie do zniesienia.
Jest śmiertelną chorobą.
W stu procentach śmiertelną.
Jan Rybowicz
więcej twórczości:
Rybowicz Jan
Przerwa na papierosa - Tadeusz Śliwiak
Przerwa na papierosa
żeby tylko nie skończyły się szyny
żeby tylko nie urwaly się w połowie drogi
kiedy pchamy przed sobą ciężki wagon
z napisem - nadzieja
żeby tylko z chorągwi rozwiniętych nad głową
nie został sam wiatr
żeby tylko z rąk zaciśniętych na drzewcach
nie zostały same uniesione pięści
Tadeusz Śliwiak
więcej twórczości:
Sliwiak Tadeusz
Miłość - Nikos Chadzinikolau
Miłość
Po prostu ślad na śladzie,
imię wypowiedziane nieśmiało,
chleb krajany śpiesznie,
noc bezsennie kołująca.
Po prostu spojrzenie w spojrzenie,
czas, w którym ciała się łączą,
pieśń nowego.
Po prostu Ty...
Nikos Chadzinikolau
więcej twórczości:
Chadzinikolau Nikos
Subskrybuj:
Posty (Atom)