Śnieg
Bóg jest śniegiem, on ziemię połączy
z niebem na kształt liści milczących,
które z drzewa ostatecznych zamilczeń
szczerzą oczy - pół boskie, pół wilcze.
Bo tak świecić jak on - ciemnością,
tworzyć razem błądzenie i kościół -
jest nie znane. Tylko ci, co najdalej -
w kręgach białych jego twarz poznali.
*
Jesteś w śniegu, a śnieg oburącz
ogarnąwszy - co w nim zobaczysz,
dotykalne spadnie ciała kulą
i żywymi oczami zapłacze.
Ty w nim ręki skinieniem drążąc,
różowawe ciała kobiet wywołasz,
róg danieli, ptaki jak mosiądz
szybujące w gotyckich kościołach.
I pomników zamyślenie wieczne,
kanonierów o lawety wspartych,
których dawno śnieg wchłonął i przestrzeń,
pokolenia idące, a martwe,
a gdy urny ziemi zadymią,
będą śniegiem bez legend i imion.
*
Taki w blasku niby, a w ciemności
stojąc, płynąc - nie znasz odległości,
bo, co w tobie - za tobą dąży,
co najdalej - to łoża drąży
w głąb spojrzenia, a ziemia w tobie
mrze w kolebce i zaczyna się w grobie.
Ziemię pocznij - odpowie obłokiem,
pocznij śniegiem - ziemią odpowie.
Więc ty w gwieździe się pocznij wysokiej,
przejdź człowiekiem i sznurami owiec,
przejdź morzami jak syn człowieczy,
zgiń piorunem i wrzawą mieczy-
Wieczny będziesz - czy zmienisz się w słowo,
czy w grobowiec, czy w zielony owoc.
Tobie cóż jeszcze? Sań ptaszęcy trzepot
z miast kamiennych nawet wyfrunie
bo wiosłując ramionami przez niebo
zaczniesz w ciszy, skończysz w piorunie.
Może ptaki, nie liście,
może sen,
może dzieci puszyste
jak len,
poprzez kręgi śniegowe prą
w puklach blasku,
w zamęcie rąk.
To w mamutów galopie,
w nagłych błyskach ich kłów,
w lustrach zbudzić się przyjdzie czy w grobie,
na łów gwiazd pędząc, miły, na gwiazd łów.
Noce, dnie, obok sanny prą,
jędrne słońca i komet bąk;
to w zdumienia, to w cienie snów,
na łów gwiazd, towarzyszu, na łów.
*
My, czy w gospodzie na dróg zakręgu,
czy w ciemności staniemy na koniec?
Przeżegnamy się drzewem? Czy ręką?
Staną gwiazdy parując jak konie.
I rozżarzą się polana w kominie-
błękitnawe, purpurowe kolumny,
a ten komin - wielki jak niebo,
a te drwa jak płonące trumny -
będą z wolna jak róże złote,
przekwitały, rozwijały płomienie,
aż się staną jak niegdyś - potem,
ludzką krwią i ludzkim kamieniem.
*
I w szkielety czarne zapatrzeni
powrócimy z powrotem do ziemi.
Tylko śnieg, co jest Bóg i rzeczy płynność,
co nad ciszę i nad krew niewinną,
elementy spopielałe połączy
z niebem - na kształt liści milczących.
Krzysztof Kamil Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz